18:12:00

"Trudne Słowa" w tłumaczeniu Starej Kobiety - PROKRASTYNACJA

 "Trudne Słowa" w tłumaczeniu Starej Kobiety - PROKRASTYNACJA

PROKRASTYNACJA 

To trudne słowo, określenie potocznie utożsamiane z lenistwem. Ale to zupełnie, zupełnie coś innego. Prokrastynacja to odkładanie swoich spraw, zamierzeń, pracy, obowiązków. Odkładanie na inny czas, przekładanie na inny termin. Zwalnianie, odraczanie. Zaraz mi tu przychodzą na myśl słowa Scarlett O'Hary z "Przeminęło z wiatrem" - "pomyślę o tym jutro". Ale to też nie to. Prokrastynacja, to znacznie głębszy i złożony problem. Powiedziałabym, że to intensywna praca, tyle, że wykonywana na ostatnią chwilę. Tak w skrócie ogarniając temat. W przeciwieństwie do LENISTWA, które wynika z niechęci bądź przewlekłego nicnierobienia, bez wyrzutów jakichkolwiek z powodu opóźnienia, kompletnego pracy zawalenia.

POWODY PRZYPADŁOŚCI

jaką niewątpliwie jest prokrastynacja.

1. Wysoki, trudny stopień zobowiązania, do którego realizacji się zobowiązaliśmy. I Ci, którzy są perfekcjonistami (odczuwając jednocześnie, że nie są dość kompetentni), obawiając się porażki, wstydu, braku sukcesu... odwlekają wykonanie zadania, bo tak lękają się, że zostanie obniżona ich wartość w oczach innych, przez w ich mniemaniu nie taką jak się spodziewano realizację, że po prostu uciekają przed tym projektem.

Żeby nie ponieść porażki - nie robią nic. Zapominając, że człowiek nie da rady niczego osiągnąć bez podejmowania prób. Tylko metoda prób i błędów może doprowadzić nas do sukcesu. A jeśli nawet się go nie osiągnie, to wobec siebie mamy czyste sumienie, że próbowaliśmy, a nie siedzieliśmy w kącie i oczekiwaliśmy na cud. 

2. Może też tak być, że ogarnia nas strach przed sukcesem, który możemy osiągnąć. Według nas, w rezultacie on się obróci przeciwko nam i będzie się od nas wymagać jeszcze więcej. A my przecież boimy się, że nie nadążymy i pracy mieć więcej będziemy. Ten lęk przed przyszłym sprostaniem z jakimiś obowiązkami nie pozwala nam na jakąkolwiek inicjatywę w naszej pracy.

3, Przewidywanie, że wytyczony cel nie da natychmiastowych, pozytywnych efektów również może nas zniechęcać do realizacji jakiejś pracy i odkładanie jej. Skupiamy wówczas uwagę na czymś innym.

KUNKTATORSTWO

to też przewlekanie zobowiązań lecz umyślne, w celu zaszkodzenia komuś lub wywarciu presji. W prokrastynacji do czynienia mamy bądź ze zmęczeniem decyzyjnym, bądź z kłopotami emocjonalnymi, trudnościami egzystencjalnymi, depresją. Ciągle jesteśmy w tzw. niedoczasie i zamiast wziąć się do pracy, to robimy tysiące innych rzeczy, by nie wykonać tego co założyliśmy lub powinniśmy. Nie jesteśmy leniami, co to w wierszu Brzechwy był taki jeden... na tapczanie siedział cały dzień i nic nie robił... muchy łapał... dłubał w nosie i odnosi się wrażenie, że nic go nie zmusi do pracy, bo on dokładnie wszystko ma w tym swoim nosie. Lenistwo to jest "ciężka praca" ;-)) męczy nicnierobienie bardziej niż wysiłek jakiś. Każdy intelektualnie średnio rozgarnięty człowiek to wie, że lenistwo mimo, że stanowi atrakcyjną propozycję na spędzenie czasu, to w miarę gdy za bardzo się z nią zwiążemy, to wygasa nasza dusza i tak rozpoczyna się proces umierania.. Bo człowiek jest tak skonstruowany, że musi działać i działanie go nakręca i przynosi radość, i dalszą chęć do życia. Przynajmniej ja tak mam.

DLACZEGO PROKRASTYNACJĘ TU PORUSZAM?

Dlatego, że zauważyłam, że wbrew temu co napisałam powyżej... zdarza mi się, że przejawiam tendencję do opóźniania w czasie swych zamierzeń. Szukam wytłumaczeń sama dla siebie i najczęściej jest to takie wytłumaczenie: nap...a mnie tak, boli haniebnie, że lepiej poddam się słodkiemu nic nierobieniu, odpoczynkowi i jutro będzie nowy dzień i będzie może lepiej, wtedy zabiorę się za to. Tyle, że następny dzień wcale nie jest łatwiejszy, tym samym lepszy i znowu to samo - oczekiwanie i brak entuzjazmu by zacząć w ogóle.... To ociąganie się, odraczanie terminów powoduje, że jako świadoma i odpowiedzialna kobieta, za jaką uważam się - wprowadzam się w stan niepokoju, niezadowolenia, a stąd kolejny ból - ból głowy i tak nakręca się koło marazmu, z którego bliska droga do załamania nerwowego.

NA OSTATNIĄ CHWILĘ

Już grecki poeta Hezjod pisał "żeby nie odkładać na jutro tego, co masz zrobić dziś".

Tak naprawdę, przekonałam się, że nigdy nie ma dobrego momentu, zawsze może być gorzej. Tak więc wyczekiwanie go nie jest najlepszym rozwiązaniem.

Ignorowanie podjęcia trudnych czynności i w tym momencie zajmowanie się przyjemnościami, oddala tylko moment, przez który i tak przyjdzie nam przejść. Tylko dodatkowo z serduchem na ramieniu, sparaliżowani strachem, że nie zdążymy, nie damy rady. Błędne koło tworzymy i w poczucie winy niejednokrotnie się wpędzamy. Człowiek, który odkłada sprawy na później, najbardziej lubi słowo JUTRO. A przecież "jutro" problem nie będzie mniejszy. Może być jeszcze większy.

DLATEGO

Ja sama postanowiłam sobie, żeby ułatwić sobie życie i nie poddać się prokrastynacji, ustalić sobie plan :-) I tak:

1. Stawiam sobie małe cele. Biorąc pod uwagę, by każdego dnia zrobić też coś wyłącznie dla siebie :-)

2. Rozłożone w czasie. Tak by nie gnać z wywieszonym jęzorem i tracić przyjemność z wykonywanej pracy.

3. Konkretne. Żadne tam lelum polelum, tylko to i to określone dokładnie. 

4. Nie mnożę priorytetów. Mam jeden: zdrowie. Bo dzięki niemu, wszystkie inne ważne w życiu sprawy też mogą potoczyć się szczęśliwie, nie tylko dla mnie, ale też dla kilku innych osób.

5. Organizuję tak czas, by w jednym dniu zrealizować 3 ważne rzeczy. Kolejność ustalam poprzedniego dnia. Kolokwialnie mówiąc "Nie biorę sobie zbyt wiele na głowę".

6. Nie skupiam się na efektach, tylko na rozpoczęciu pracy. Niestety jestem perfekcjonistką i to zabiera mi mnóstwo czasu. Jest tak, że mówię: po co to robić, skoro nie będzie idealnie jak chcę? I to błąd w myśleniu. Zawsze wszystko dopieścić można. Tylko trzeba zacząć, żeby mieć co dopieszczać. 

7. Przestałam myśleć o zadaniach. W popłochu o nich intensywnie rozmyślać i rozkminiać na części w mojej i tak skołowanej głowie. Wpisuję na listę (i zapominam). W ustalonym terminie realizuję. Myślenie niczego nie przyśpiesza, a tylko zabiera przyjemność z życia.

8. Nawet jeśli czegoś, z powodu tzw. obiektywnych okoliczności nie uda mi się wykonać, to nie zakładam korony cierniowej i nie katuję się myśleniem cierpiętniczym. Wrzucam na luz, odpuszczam... zjadam coś dobrego, zatapiam się w dobrej książce czy w filmie, który mnie interesuje. Następnego dnia mam lepsze nastawienie i zaczynam od początku.

9. Odpuszczam też wtedy, kiedy nie mam na coś wpływu, ale gdy jest choćby iskierka nadziei to ją wykorzystuję.

10. Nagradzam się, za drobne nawet sukcesy. Jak? To różnie bywa ;-) Ale w związku z tym, że lubię siebie, to potrafię się rozpieścić :-) 

POPRAWA SAMOPOCZUCIA

przy prokrastynacji jest niewątpliwa, lecz tylko na krótki moment możliwa. Radość i ulga, że trudną chwilę można odłożyć w czasie, a teraz korzystać z przyjemności, to tylko złudzenie. Prokrastynacja, która spowoduje opóźnienie w realizacji zamierzonego celu, spowoduje tylko to o czym pisałam wcześnie, ale powtórzę raz jeszcze  - niepotrzebne nasze nerwowe osłabienie. Doświadczyłam tego na własnej skórze. W tak drastyczny sposób, że przez odkładanie i to ciągłe, nie wróciłam już do tematu i kto inny - odważniejszy, pracowitszy... zajął moje miejsce. Żałowałam okrutnie i przeprowadziłam z sobą rozmowę dyscyplinującą, żeby błędu nie powtórzyć. 

ASPEKTY PROKRASTYNACJI

Jest wiele i wielu tu nie poruszyłam, np. cech osobowości, które decydują o tym jak się zachowujemy.

Jedno jest pewne od najdawniejszych czasów, już od Cycerona i Tukidydesa wiadomo, że tylko nieodkładanie pracy może zwiększyć zbiór naszych dokonań i spokojne, w miarę udane życie.

PUENTA jest zaskakująca! Dużo poważniejszym problemem niż prokrastynacja jest PREkrastynacja (też trudne słowo:-)) PRZECIWIEŃSWO  prokrastynacji - to skłonność do zbyt szybkiego wykonywania wszystkiego ;-)))

I tak źle i tak niedobrze. Jak to w życiu, trzeba wszystko dokładnie wyważyć i słuchać siebie, swojej intuicji. To chyba najlepsza droga :-)






09:42:00

PRZYSZŁA STAROŚĆ... tekst optymistyczny dla Stefanii

 PRZYSZŁA STAROŚĆ... tekst optymistyczny dla Stefanii


STAROŚĆ - ostatni okres życia... stan biologicznej, społecznej, intelektualnej zmiany 

Starość  przychodzi, młodość odchodzi, ale jej kult w społeczeństwie zostaje. Młodości przypisuje się wszystkie wartości. Młodego to warto leczyć, bo całe życie ma jeszcze przed sobą. A Ty Stary, przeżyłeś już swoje. Gdy obruszysz się nieco i powiesz, że inne masz w sobie też treści oprócz boleści i choć pesel zeszłowieczny... spojrzy na Ciebie lekceważąco... co Ty wiedzieć możesz... teraz, w tym wieku, to sama pani rozumie - lepiej już nie będzie - powie Ci lekarz zadowolony, że zwalić wszystko może na Twoje lata i jesienie przeżyte. Teraz miejsca młodym należy ustąpić... taka jest kolej rzeczy. Tylko młode i piękne kobiety i muskularni mężczyźni mają rację bytu... wystarczy spojrzeć na reklamy w telewizorze. Jeśli leci reklama ze starymi osobami, to tylko z pielucho - majtkami, przecież nie z kremami poprawiającymi owal twarzy ;-) A o seksie się mówi jako o zarezerwowanym tylko dla młodych osób... tak trudno to pojąć, że Starzy pamiętają jak to się robi ;-) Młodzi ludzie seks kojarzą bardziej z wyczynami sportowymi, a dopiero Starzy wiedzą jak okazywać sobie bliskość w łóżku... i dlaczego nie ma poradników seksuologicznych dla osób w pewnym wieku? Bo o seksie piszą tylko młode osoby, które mają zupełnie inną perspektywę. Więc ja Stara Kobieta, obiecuję, że jeszcze o tym napiszę. Gdy tak pomija się Stare Kobiety i mężczyzn też Starych...


TO WTEDY

Stary Człowiek myśli sobie, że już naprawdę powinien odejść. I zamiast o przyszłości myśleć, w teraźniejszości jeszcze błyszczeć, to bez przerwy w przeszłość się obraca. A retrospekcja mu przypomina, że się tam nie wróci... stara się więc zachować jak najdłużej młodość albo jej pozory, byleby nie zostać wykluczonym, bądź stygmatyzowany wiekiem swoim. A oto nietrudno w tym świecie.

We wszystkim Stary Człowiek widzi straty... ubytki w zdrowiu, ograniczenia w działalnościach uprzednich swoich, konieczność rezygnacji z wielu rzeczy - stąd to patrzenie w tył z utęsknieniem, z marzeniem nieziszczalnym do powrotu w czas, który już historią zapisany w kalendarzach jest.


LECZ JEST WYJŚCIE

z tej sytuacji. Stworzenie siebie na nowo. Niepoddawanie się sugestiom, że tylko młodość jest piękna i wartością bezwzględną.


BO WŁAŚNIE STAROŚĆ

to ten okres kiedy wreszcie czujesz kości, wiesz, że serce masz po lewej stronie, a trzustka ma ogon, kiedy wreszcie zastanawiasz się co jesz, nie śpisz już jak zabita, głowę masz na karku, bo przecież codziennie Cię boli i jeszcze Ci trzeszczy w kolanie, łupie w kości ogonowej, niezwykłe masz wypróżnianie, a zwykły łyk powietrza bardziej Cię upija niż kropla wódeczki, którą wypijasz na smuteczki (po kryjomu, bo masz jelita wrażliwe i lepiej, żeby o tym precedensie nie słyszały ;-)). Starość - takie to życie wspaniałe, jakiego nie miałaś w młodości, kiedy tylko gnałaś i gnałaś zapominając, że pośpiech to nie jest dobre dla ludzkości. To właśnie starość odkrywa, że mieć lat dwadzieścia i więcej i ciągle się uczyć, może na powrót mieć małe dzieci i kredyt do spłacenia i stąd ciągłe zamartwienia... to nie jest najlepsza pora, kiedy to ciągle się nie ma czasu, a z tyłu głowy coś ciągle do załatwienia, wyprania, wyprasowania, obiadu przygotowania, męża kłopotów wysłuchania i tak dalej i dalej i czas szybko leci, że nie zdąży się człowiek nim nacieszyć. To było i już się nie wróci. "Teraz" jest, "teraz" przez moment, zaraz będzie jutro i jeszcze później... czasu nie ma. Czyż nie lepiej stworzyć sobie swój nowy model, choć w innym, Starym wymiarze... i przestać rozczulać nad sobą (?)


TEN MODEL 

to taki ja widzę dla siebie: Nie narzekać, nie marudzić, zbytnio się nie trudzić... poflirtować sobie nieco - niezobowiązująco wcale, dbać o siebie*, dbać o siebie*, dbać o siebie* pod każdym względem... wreszcie jest czas na to... ubrać się stylowo. Prowokować, uśmiechem czarować,  riposty dawać cięte, humorem chamstwu odpowiadać, nie przestawać być sobą, nie oglądać kalendarza,  nie dać lekarzowi umieścić na końcu listy do przyjęcia, ze względu na starcze wzdęcia, bo on by wolał leczyć młodsze wygięcia. Chojnie czerpać jak najwięcej i się nie dać, nie dać. Nikomu. Robić wszystko na co się kiedyś czasu lub odwagi nie miało... żeby gdy przyjdzie Koścista Pani i da znak, że zabierać się mamy na tamten świat... żeby się nie żałowało tego, że się czegoś nie zrobiło. Wszystko leczyć można i trzeba, a w przerwach, choćby najkrótszych - ŻYĆ.


CHOĆ

twarz, sylwetka i włos się zmienia, samopoczucie już nie jest takie na luzie, bo kręgosłup Cię bólem przygniata, a wokół obce, młodsze twarze i uśmiechnięte nie do Ciebie... większość Twoich przyjaciół i bliskich  już w grobie, albo w chorobie... to Ty przecież wciąż jesteś, bo wciąż nadzieję masz i masz dla kogo żyć i ktoś o Tobie myśli i ważna jesteś dla niego. Dlatego walcz, myśl o sobie dobrze. Choć lata mijają, a mijają każdemu, to przecież w środku wciąż jesteś taka sama. Opakowanie nie ma nic do tego.
 
STARA  KOBIETA  I  JA - czyli nowa jakość... przyjaźń i miłość do siebie nadal, bez względu na wiek :-)


SWOIM NIEPRZYJACIOŁOM 

zrobię na złość i dożyję do setki, a przedtem będę ich mieć w d...e, jak zresztą wszystko co jest mi obojętne.
Bierzcie ze mnie przykład kobiety i uczyńcie tak samo :-))) STAROŚĆ to nie wyrok. Zmiana, która każdego czeka i warto się do niej przygotować, żeby nie dać się siłą, bez naszej woli  wciągnąć na górę Narayma*. Trzeba żyć dopóki w nas ogień płonie i nikt nie ma prawa gasić go w nas... złym słowem czy czynem.

*dbać o siebie - o tym dbaniu o siebie odpowiednim, napiszę w kolejnym poście z cyklu "Alfabety Starej Kobiety" 
*Góra Narayma - to góra z japońskiej ballady. Historia siedemdziesięcioletniej kobiety, która prosi syna, by zaniósł ją na szczyt tej góry, by umrzeć w spokoju i nie być ciężarem dla rodziny.











17:33:00

Czas jesieni - czas dresów

Czas jesieni - czas dresów

Gdy piszę te słowa - siedząc za jednym z poznańskich okien, na dworze jest słoneczna pogoda, a termometry pokazują aż 22 stopnie. Nie da się jednak ukryć, że mimo, że aktualna pogoda temu przeczy - nadeszła jesień ze wszystkimi swoimi naleciałościami - jesienna chandra, pierwsze sezonowe przeziębienia (niestety i mnie to dopadło... z chandrą walczę póki co dzielnie ;)), gorące herbaty z miodem i cytryną, dobre książki (które czytam niezależnie od pory roku), mięciutkie kocyki (którymi okrywam się niezależnie od miesiąca widniejącego na kartce kalendarza) oraz... mięciutkie dresy ;) U mnie standardowo od Femme Luxe, w różnorakich kolorach, nie tylko tych typowo jesiennych :) Nadszedł czas, żeby schować krótkie spodenki / denim shorts (których i tak nie noszę ;)) oraz przewiewne narzutki (które noszą z przyjemnością), a z odmętów szafy wyjąć ubrania ciepłe i mięciusie, choć nie zawsze tak samo gustowne ;)

Kamelowy dres z lampasami/ Camel With White Stripe Off Shoulder Loungewear Set - Shani - w tym camelowym dresiku z białymi pasami odnajdzie się niejedna prawdziwa "jesieniara". Spodnie posiadają sznurek w talii oraz zwężane nogawki. Białe paski znajdujące się zarówno na spodniach jak i na bluzie (która jest krótsza, a jednak w połączeniu ze spodniami wszystko zakrywa), dodają temu zestawowi pewnej elegancji. Zarówno spodnie od kolan w dół jak i rękawy bluzy są obcisłe, przez co mogą wyglądać bardzo fajnie nawet w połączeniu ze szpilkami i jakimś prochowcem... choć oczywiście i w sportowej kreacji ze sportowymi butami i dżinsową kataną czy wygodną bomberką będzie wyglądać satysfakcjonująco ;) Z tym, że... dla mnie ta bluza jest za krótka, a i skład tego dresu jest koszmarny... 95% poliestru plus elastan. Długo opierałam się przed wyborem tego dresu... i jak widać było trzeba wytrwać w tym opieraniu się ;) Polecam szczególnie szczupłym osobom, jeśli poliester Wam niestraszny :) Ten dres akurat wypada mniejszy.

Liliowy dres / Lilac Cropped Long Sleeve Sweatshirt High Waisted Skinny Joggers Fleece Loungewear Set - Reagan - liliowy kolor zdecydowanie nie kojarzy się z jesienią, ale czy ktoś powiedział, że jesienią koniecznie trzeba ubierać jedynie beże, brązy i rude kolory? Oczywiście że nie ;) Dlatego ten liliowy dresik zdecydowanie zostanie przeze mnie wynoszony - już nawet mam niego pewien pomysł - super sprawdzi się w zestawieniu z białym sportowym obuwiem, z fioletem wykończeniem z tyłu oraz koszulową bluzą z liliowym kolorem. Bluza znajdująca się w tym zestawie jest dużo luźniejsza, a jednak ściągana u dołu sznurkiem, przez co można uzyskać bardzo fajny efekt. Spodnie w kroju jogger są bardzo wygodne, wypadają większe niż mógłby sugerować rozmiar na metce...  jednak, nawet przy mniejszym rozmiarze wypadać będą oversizowe, mimo, że posiadają na dole zwężane nogawki. Dobra jakość i skład (65% bawełny) sprawiają, że ten zestaw z zadowoleniem jest przeze mnie noszony. Ciepły i mięciutki!

Biała, krótka bluza / White Oversized Cropped Long Sleeve Zip Up Sweatshirt - Jane - zapinana na zamek biała buza, krótsza i idealna do spodni z wysokim stanem. Wygląda wręcz jakby miała biały kołnierzyk. Niby bluza, a jednak pewna elegancja... no i przyznam, że tu podczas zamawiania się zgapiłam, bo kierowałam się zdjęciem na stronie i uznałam, że mowa o całym białym zestawie dresowym. No nic. Niby uczyli czytać ze zrozumieniem, a jak widać każdemu może się zdarzyć, że jednak nie doczyta ;) I przyznam, że bardzo żałuję, że nie ma do nich białych spodni dresowe, choć te (prawie pewne!) zrobiłyby się szybko szare ;) Tak samo jak to bywa ze wszelkimi białymi sukienkami / white dresses, w które muszę się zaopatrywać od nowa co roku... mimo, że znam moc wybielaczy ;) Czarne sukienki / dresses są mimo wszystko łatwiejsze w utrzymaniu, choć i tu specjalny płyn się przydaje. 

Ale, ale... zboczyłam z tematu. Wróćmy więc na właściwe tory - tory dresów. 

Rudy dres / Rust Boxy Long Sleeve Cropped Top High Waisted Drawstring Joggers Loungewear Set - Kaycee - ten dres natomiast idealnie wpisuje się w jesienne klimaty nie tylko za sprawą swojego materiału, ale również pięknego rudego koloru ;) Jest piękny i wspaniale komponuje się z jesiennymi liśćmi. Ma oversizowy krój, jest niezwykle wygodny. Spodnie w stylu jogger, są luźne i związywane w pasie. Bluza, choć krótka... także niczego nie obciska ;) To cienki dres, który swoją barwą może trochę rozgrzać szarugę, gdy ta za oknem się pojawi. Spodnie posiadają kieszenie - wygodne, głębokie, bez problemu zmieści się w nich mały portfel, telefon i klucze, żeby rano zlecieć do piekarni po świeże pieczywo na śniadanie... tylko przed deszczem się nie schronimy, bo kapocy nie ma - wspominałam już, że szczególnie uwielbiam dresy z kapturami? No cóż. Kolejny raz się przekonuję, że nie można mieć wszystkiego. Ale... ten zestaw dresowy ma przynajmniej świetny skład - bluza to aż 100% bawełny. 

W każdym zamówieniu staram się zawsze wybrać faworyta - w tym wypadku moim faworytem jest ten ostatni, rudy dres - ogromnie wygodny i co najważniejsze: niezwykle mocno przemawia do mnie ten jego jesienny kolor. To taki dres, w którym spokojnie mogłabym się wytarzać w stercie żółto - brązowo liści. Dresy dresami, ale warto także przyjrzeć się wyjściowym sukienkom / going out dresses czy bluzeczkom bardziej lub mniej eleganckim / womens going out tops.

21:30:00

Kompleks Damoklesa - inni wcale nie mają lepiej

Kompleks Damoklesa - inni wcale nie mają lepiej

Często czujemy się gorsi, mamy do siebie pretensje, że tak bardzo odbiegamy od ideału, który sobie wyznaczyliśmy i chcieliśmy osiągnąć. I zaczynamy wpadać w kompleksy.

CO TO SĄ KOMPLEKSY?

W potocznym ujęciu to słowa, myśli, które znajdują się w naszej świadomości... nawet gdy je wypieramy lub są ukryte. Człowiek rozwija się, dojrzewa, wzrasta jego świadomość i na różnych etapach swojego rozwoju jest zmuszony zmierzyć się z różnymi kompleksami. Te kompleksy są zróżnicowane w zależności od wieku, płci, cech charakteru i środowiska, w którym się przebywa.

CO ROBIĄ KOMPLEKSY?

Często niszczą nam życie, bo wywołują niepokój, lęk, wstyd, poczucie niedopasowania. W zależności czego dotyczą... czy wyglądu - niezadowolenia z za dużego nosa, za małych piersi, otyłości - czy - spraw materialnych, wykształcenia, pracy zawodowej i tak dalej. Gdy zaczynamy się wstydzić tego jak wyglądamy, jak żyjemy, gdy przez to czujemy się gorsi, to z pewnością naszym problemem są dręczące nas kompleksy. Możemy je mieć na każdym punkcie i przez to życie może stać się nieznośne.

A PRZECIEŻ

Każdy jest idealnie nieidealny i jeśli tego nie przyswoi sobie, i nie pogodzi się z tym, to kompleksy spowodują, że przysłaniając nasze zalety sparaliżują nam codzienne poczynania i wtedy dopiero zaczyna być źle! Bo kompleksy potrafią wywoływać naprawdę silne emocje. Wiążą się z naszą samooceną, która bardzo się obniża wskutek ogarnięcia kompleksami przeróżnymi... choć czasem i taki jeden kompleksik wystarcza za wiele. Koło się nakręca i niewielkie problemy urastają do rangi wielkich, niemożliwych do przejścia. I wtedy koniec z przyjemnością odczuwania życia, bo nic nam nie daje satysfakcji. Zbyt duży brzuch, odstające uszy, brak odpowiedniej wiedzy, niemodne ubrania powodują nieśmiałość, nieumiejętność rozmawiania z innymi.

A TO JUŻ KROK

Krok do depresji. Bo człowiek odbierający sobie prawo do szczęścia przez żółte zęby, przez stary samochód, przez pomarszczone ręce, piegi na nosie... człowiek przekonany, że cechy jego wyglądu, stanu posiadania czy charakteru są godne wstydu jedynie... wtedy skupia się na nich nadmiernie... i to rujnuje jego życie. Czuje się nieszczęśliwy. Nie lubi siebie.

NAJCZĘSTSZYM KOMPLEKSEM

Najszerzej w społeczeństwie spotykanym, jest: zazdroszczenie innym warunków życia, odnoszenia przez innych sukcesów, idealizowaniu życia innych, przy głębokim odczuwaniu niesprawiedliwości i niezadowolenia z własnego życia.

BO TAK NAPRAWDĘ

Czyż nie zdarza się nam porównywać swojej egzystencji do sąsiada, przyjaciółki czy innych ludzi z pierwszych stron gazet... czy nie zastanawiamy się, skąd u nich takie szczęście w finansach, pięknym zamieszkaniu, wysokim wykształceniu (?) A my tu biedni, szaraczki, myszki nic nie znaczące, do tego chorujące i w NFZ się leczące... 

TO SIĘ NAZYWA "KOMPLEKS DAMOKLESA"

Zbyt niska wiara w siebie, zamykanie oczu na światło, bo przecież ono jest tylko dla wybranych, którzy mają ewidentnie lepiej (w naszym mniemaniu)  To przecież bzdura jest wierutna, bo każda największa gwiazda i człowiek najmajętniejszy na świecie, nawet tyran największy, najpiękniejsza kobieta, najzdolniejszy człowiek... wszyscy oni mają swoje problemy, kłopoty, choroby, emocje trudne. Nad nimi też wiszą chmury tak samo jak świeci słońce na niebie. 

A BYŁO TO TAK 

Pewien dworzanin z Syrakuz, o imieniu Damokles służył u tyrana Dionizjusza. Pochlebstwami obrzucał go każdego dnia, choć nieszczere one były, z zazdrości w jego ustach pojawiły się. Znieść nie mógł on, że Dionizjusz wszystko ma, na złotym łożu śpi i do tego wszyscy są dla niego mili. Damokles uważał go za najszczęśliwszego ze śmiertelników, zazdrościł mu wszystkiego i pomstował na swój los. Aż pewnego dnia Dionizjusz zaproponował Damoklesowi, że może na jeden dzień pozwolić mu się, wcielić w jego rolę. Oddać mu wszystko co ma i spać nawet w jego łożu, aby ten zobaczył jak to jest. Damokles szczęśliwy bardzo, chętnie przystał na tę propozycję i zaraz koło niego, pełno służby na jego kiwanie palcem było. Położył się na złotą kanapę pełen radości i uniesienia, z lubością przeciągnął... dopóki, dopóki nie spostrzegł, że nad nim wisi miecz zawieszony na jednym końskim włosie. W jednym momencie mu się odwidziało i luksusów, i świateł, i władzy już nie chciał. 

Zrozumiał, że w życiu Dionizosa tak lukratywnym, wspaniałym, pełnym władzy, też są niebezpieczeństwa, lęki, niepokoje, groźby nieznane, takie same, a może i większe niż w jego.

NAD KAŻDYM Z NAS 

Wisi jak miecz Damoklesa: kredyt w banku, niegodziwy mąż, egzamin nad uczniem, operacja na na sercu, wizja nawrotu choroby czy zbliżającej się śmierci, chociaż na niebie świeci słońce. A to słońce niezależnie co się w życiu pojedynczego człowieka zdarza, zawsze tak samo świecić będzie nadal. Sąsiad będzie się kłócił z żoną, rano do piekarni chleb przywiozą, jak zwykle przyjedzie śmieciarka, ktoś jeden się urodzi, a drugi umrze, ktoś wygra tym razem choć poprzednio stracił, albo na odwrót. To normalne. 

NIE MA CO ZAZDROŚCIĆ INNYM

I idealizować ich życia, odczuwając poczucie krzywdy, że się ma gorzej. Bo tak nie jest. Wszyscy mają jakieś problemy. Wszyscy. Nad każdym z nas wisi przysłowiowy miecz Damoklesa. Nad każdym inny, i na cieńszym lub grubszym włosie, ale wisi na pewno.

CO UCZYNIĆ, BY NIE PIELĘGNOWAĆ

Poczucia, że jesteśmy tymi gorszymi, nieszczęśnikami, nieudacznikami?  

1. Skupić się na swoich zaletach, na swoich mocnych stronach i te eksponować. Rozwijać się i mieć pasje i mało czasu na myślenie w kategoriach, że teraz to tylko gorzej być może.

2. Nie porównywać się z innymi, bo zawsze znajdzie się ktoś mądrzejszy, ładniejszy, bogatszy, lepiej ustawiony. Skupiać na sobie i tym co dla nas jest dobre.

3. Nie oczekiwać zbyt wiele, być zadowolonym z małych rzeczy, wtedy uzbiera się całkiem duże szczęście.

4. Nauczyć się być asertywnym i umieć powiedzieć NIE. Bo  NIE, to może być całe zdanie. Nie musimy się tłumaczyć nikomu ze swojego życia, ani słuchać innych ocen. Tym samym też samemu nie oceniać

5. Niezadowolenie z życia, marazm nie może by stylem naszego życia i pasją. To powinniśmy sobie uzmysłowić póki jest jeszcze czas. 

MOJA BABCIA PRAWIŁA

Nie srebro, nie złoto, nie młodość, uroda lecz to co masz w sercu i głowie, to najmocniej przy życiu trzyma. A każdy i bogaty, biedny, chromy i urodny, młody czy stary - każdy ma swój krzyż, który musi nieść. I czasami tego nie widać. Ale tak jest.

ZADAJEMY SOBIE PYTANIE

Gdy zachorujemy, gdy stracimy majątek, najbliżsi nasi odeszli, ukochany zdradził, jesteśmy samotni, niezrozumiani  - dlaczego nas to spotyka? Inni, jakaś Zosia, jakiś Staś to mają lepiej - Zosi mąż nie zdradza, a Staś taki zdrowy chłop - zazdrośnie stwierdzamy. Nie wiesz, może Zosia jest chora i nie może z bólu w nocy spać, choć taka elegancka wychodzi co rano do pracy. A Staś, to może i zdrowy jest, ale w pracy ma kłopoty, a kredyt frankowy musi spłacać za dom. Za moment, za chwilę też coś dotknąć ich może, tyle, że przesunięte to w czasie, a i teraz mają nie tak, jakby to sobie wymarzyli oboje.

NIE CHCĘ BYĆ NA MIEJSCU

Niczyim, ani na miejscu bogatej znajomej, ani pięknej sąsiadki, czy wybitnej profesorki... doceniam swoje miejsce w życiu. Takie mam... z problemami i radościami. Takie kocham.

Zawsze mogłoby być gorzej :-)))






13:26:00

PATRZĄC NA CÓRKĘ* - stereotyp Matki Polki

 PATRZĄC NA CÓRKĘ* - stereotyp Matki Polki


PATRZĄC NA CÓRKĘ MOJĄ 

Patrząc na córkę moją, która niedawno przywitała na świecie swoją pociechę, też córkę - pomyślałam, że warto przelać na papier swoje przemyślenia, na temat przemian zachodzących we wzorze osobowym Matki - Polki.

MATKA I POLKA 

Jedno i drugie brzmi dumnie. Ale osobno jakby mniejsze znaczenie miało. Bo matka to jedno, a Polka to drugie. Nie każda matka jest Polką, nie każda Polka jest matką.  Ale już połączenie,  powiedzenie: Matka - Polka, o to brzmi dumnie. Matka - Polka to ideał, pełen skromności i ofiarności. Tak postrzegana przez małe dzieci, istota dająca poczucie bezpieczeństwa i bezwzględnego oddania. Jej celem życiowym jest danie dzieciom całej siebie, bez popuszczenia sobie nieco cugli dla własnej siebie. W Polsce, przy panującej kontroli społecznej, kulturze, wzorców przekazywanych z matki na córki, matka nie może pozwolić sobie na słabość, na nieodpowiedzialność, na zagubienie, na łzy. 

TAKI JEST WZORZEC

Matka - Polka poświęca się dla domu, dba o rozwój swoich dzieci. Nawet pracę zawodową niejednokrotnie poświęca (sama rezygnuje lub zostaje z niej zwolniona), by nie oderwać się od całodobowych obowiązków domowych. Sama o sobie nie myśli, jej czas wypełniony jest wyłącznie zajęciami związanymi z troską o dobro maluczkich i tego, który przychodzi z pracy by odpocząć w domu.

Tak funkcjonuje Matka - Polka w zbiorowej świadomości i pełni rolę pewnego mitu społecznego. To owoc tradycjonalizmu, konserwatyzmu oraz wartości katolickich, które na naszym terenie miały przez lata ogromny wpływ na kształtowanie naszych wzorów postępowania. Czyli, Matka - Polka to postać wielofunkcyjna - zdolna do czynów heroicznych i to nic, że przeciążona pracą - w odbiorze ma być niezastąpiona w swoich kompetencjach, perfekcyjna, wytrwała i z oczywistym uśmiechem na twarzy.  "Instytucja totalna", która jest też menadżerem rodziny, szyją, która kręci dyrektorską głową swego męża i ojca jej dzieci. 

A PRZECIEŻ BYCIE MATKĄ, A BYCIE OJCEM, TO:

To zasadnicza różnica, bo to od matki wymaga się większego zaangażowania, a sankcje związane z niewłaściwym wykonywaniem czy zaniechaniem pełnienia obowiązków macierzyńskich są nieporównywalnie większe niż w przypadku obowiązków ojcowskich.

W TEN SPOSÓB TO:

kobieta - matka w naszej kulturze często przestaje być postrzegana jako kobieta - człowiek. Jej podmiotowością i tożsamością staje się bycie matką. Jej osobiste pragnienia schodzą na daleki (nawet nie drugi) plan, przez tą właśnie bogatą liczbę oczekiwań względem niej. Z dniem pojawienia się dziecka na świecie następuje modyfikacja celów i priorytetów. Naturalne to jest w tej nowej sytuacji, ale często prowadzi do zatracenia własnej osobowości, a nawet problemów psychicznych wynikłych  z tego ugruntowanego kulturowo wzoru idealnej matki, Matki - Polki. Takiej co to z godnością znosi nieprzespane noce, nie narzeka, nie żali się, ma zawsze idealnie wysprzątane, świetnie ugotowane... i tak dalej itp. Prawda jest taka, że lukier na tym tym torcie macierzyństwa wcale nie jest taki słodki. Pokazywane jest szeroko w mediach często wyidealizowane macierzyństwo, w którym macierzyństwo to suma samych radości. Takie przekazy są bardzo szkodliwe dla dobrostanu psychicznego kobiety, która nie chce przyznać się do swoich słabości i problemów i pracując ponad swoje możliwości, niszczy siebie, a i dziecka w ten sposób nie uszczęśliwia. Mimo rozwijającej się wiedzy na temat baby blues, depresji poporodowej i chęci rozwoju kobiet, kobiety jako matki spotykają się ze srogimi społecznymi ocenami. I przychodzi moment, że czują się niewystarczające, nie tak dobre. Zadają sobie pytania: dlaczego ja nie potrafię tak dobrze spełnić się w roli mamy. Obraz fałszywie przekazywany, wyidealizowanej rodzinki, uśmiechniętej, dobrze ubranej i ciągnącej na smyczy wesołego psa, a obok rozkosznego kociaka... nie taki jest prawdziwy. Przemiłe brzdące mają kolki, nie dają spać, do tego płaczą... nie zawsze wiadomo z jakiego powodu. A uroczy psiak też ma swoje potrzeby, wybiegać się musi i siusiu też chce, bo inaczej wariuje zamknięty w czterech ścianach z ryczącą pociechą, która też nie pachnie fiołkami. A pani rozdrażniona, bo nie wie w co ręce najpierw włożyć, a chciałaby chociaż raz na tydzień zająć się sama sobą, nie mówiąc już o nauce, egzaminach, pracy i przespanej nocy.

DALSZE ZAŁOŻENIA WZORCA MATKI-POLKI

utrwalone w świadomości społeczeństwa, to założenie, że będzie ona stała na straży tradycyjnym wartościom, będzie sprzeciwiała się in vitro, aborcji i antykoncepcji, ponieważ rodzenie dzieci w konserwatywnych środowiskach nadal jest związane ze spełnianiem narodowego obowiązku. 

TO KRZYWDZI KOBIETY

To uwznioślenie ideału matki Polki. Krzywdzi kobiety, które nie chcą posiadać dzieci, a które ze swojego wyboru nadal muszą się tłumaczyć. To w świadomości szczególnie starszych pokoleń tkwi przekonanie, że kobieta musi mieć dzieci, być ostoją i gwarantem szczęśliwej rodziny oraz jej   tradycyjnego modelu. W nim nie ma miejsca dla potrzeb kobiety, jej samorozwoju, pracy zawodowej, świadomej prokreacji. 

Jednak wraz z sekularyzacją i laicyzacją społeczeństwa dochodzi powoli do osłabienia mitu wzorca Matki-Polki.

I NADCHODZĄ ZMIANY

Na szczęście odchodzimy od tego tradycyjnego wzorca i my, kobiety, zaczynamy dbać o siebie, swoją tożsamość, podczas przygody z macierzyństwem nie zapominamy o własnej kobiecości, realizacji własnych planów zawodowych i randkach z mężem. Nie dajemy się już zamknąć w czterech ścianach. Wiemy, że życie jest jedno (jedno dla każdego), a my nie jesteśmy jedynie inkubatorami, a potem opiekunkami, nauczycielkami, sprzątaczkami, kucharkami, inicjatorkami zawiązywania odpowiednich relacji w życiu rodzinnym. 

WSPÓŁCZESNA MATKA

To Super-Matka, która nie pozwala już wszystkiego co jest związane z macierzyństwem, włożyć na swoje barki. Jest świetnym logistykiem i pracą domową też obdziela męża, sprawcę jej ciąż i nie pozwoli by ten nie pamiętał, że dzieci nie są tylko jej. Radości z ich posiadania, jak też i problemy, muszą być dzielone na dwoje. Bo kobieta to też człowiek i ma prawo być wolna, niezależna, z pragnieniami i marzeniami niezależnie od posiadania dzieci. Nie może zapominać o sobie. 

BO TO?

Może się skończyć źle. 

Kobieta poświęci się dla dzieci, zapomni o tym by siebie zabezpieczyć poprzez naukę, wykonywanie pracy, zadbanie o swoje zdrowie... a jej dzieci? Pójdą w świat. Bo takie prawo mają! Zaczną żyć swoim życiem, założą rodziny. Bo takie prawo mają! Nie są własnością kobiety. Takie jest prawo!

A ona? W odpowiednim czasie nie zadbała o siebie i nie żyła, tylko dzieciom służyła... może się zdarzyć, że zostanie sama... ze wspomnieniami, które już historią są. A ta się nie wróci.

DLATEGO

Już na początku wychowania ślicznego brzdąca, on musi wiedzieć, że: jego mama nie jest idealna, ale wie ciut więcej od niego, bo ma doświadczenie życiowe, kocha go ponad życie, pragnie jak najlepiej dla niego, będzie wspierać i pomagać, ale na swoich zasadach, i bez ograniczania jej swobód. Nie jest jakimś super autorytetem, nie wie wszystkiego najlepiej, ale ma swoje prawa i robić jej wolno cokolwiek chce według jej uznania. Jeżeli swoimi działaniami nie krzywdzi nikogo, to wolno jej płynąć pod prąd, jak też leżeć i pachnieć, rozdać lub przepuścić zarobione przez siebie pieniądze... bo to są jej pieniądze... ma prawo do własnych ocen i błędów. Taka właśnie matka pozwoli Ci być kim chcesz i da Ci prawo do Twojej  strefy komfortu. Taka matka nie będzie Cię indoktrynować, pokaże cały świat i pozwoli wybierać z niego, to co Tobie się podoba. Taka matka to Skarb :-))

PATRZĄC NA CÓRKĘ*

Widzę, że jest jej ciężko łączyć pasje, rozwój osobisty z całym tym kształceniem, z "wariatkowem" gdzie wymagająca córcia, która jeszcze niewiele rozumie (jak to małe dziecko, jest egoistyczna nieco ;-)), do tego mąż zapracowany z coraz to nowszymi pomysłami na życie, jeszcze 35 kilogramowy psiak, który kochany bardzo jest i wymagający tak samo, do tego mieszkanie w ciągłym remoncie.... uff... Ale widzę też, że rozumie jaka jest jej rola, jaka powinna dla siebie być. I to już moja zasługa ;-)





17:12:00

O jedzeniu inaczej ;-)

O jedzeniu inaczej ;-)

JEDZENIE 

Jedni jedzą, żeby żyć, inni żyją po to, aby jeść ;-)  Należę do tej grupy, która kocha jeść.  Nie jem tylko po to żeby przeżyć. Dla mnie jedzenie jest niezmiernie ważne. A lubię dokładnie wszystko oprócz czerniny. Gotować, kombinować nowe produkty, eksperymentować, poznawać smaki, to dla mnie super zabawa. Apetyt bez przerwy mam :-) W samym jedzeniu (poza przygotowywaniem go) jest jeszcze coś takiego wspaniałego, że jest to przerwa od zajęć tak miła dla wszystkich zmysłów... smak dla podniebienia oczywiście, ale też zachwyt dla oczu, zapach dla nosa, a nawet dotyk gdy w ręku lśniące, gładkie jabłko się trzyma. A uszy? Uszy też mają podnietę, gdy skwierczy na patelni cebulka i szyneczka i zaraz rozbite zostaną w to jajeczka. Tak fantastyczna jajecznica powstaje. I ranek nadzwyczajny ;-) plus herbata biała.

JAK POWSTAJE DOBRE JEDZENIE?

Żeby dobre, smakowite jedzonko powstało, trzeba mieć w sobie wiele miłości, którą należy przelać w jego przygotowywanie. Nie raz już przekonałam się, że moje nastawienie danego dnia do siebie, do życia, ma wpływ na przygotowywaną potrawę. I ta sama, przyrządzana od lat, ulega ewolucji poprzez energię moją, aurę jaką mam wokół siebie, mój nastrój. Lubię i podobno umiem gotować smakowicie.  Rytuały przygotowania jedzenia, a potem jego konsumowania, to są magiczne chwile, które zbliżają ludzi albo ich od siebie odpychają. Dobre jedzenie oprócz znakomitych produktów, potrzebuje spokoju i cierpliwości. To jest warunek sine qua non!!!

NIESTETY

Proporcje między czasem, który należy poświęcić na przygotowanie jedzenia, a czasem przeznaczonym na jego konsumowanie są delikatnie ujmując, nieco zachwiane ;-)

PRZEZ ŻOŁĄDEK DO SERCA

Ta prawda w moim życiu sprawdziła się wiele razy. Gdy zwykłą sałatkę jarzynową zrobiłam i ujęłam pewien zespół ludzi, z którymi założyłam się, że to moja sałatka zachwyt wzbudzi, a nie ta przyrządzona nie przez byle kogo, bo szefa jednej z uznanych restauracji (w owym czasie, XX wieku). To był jeden z tych razów.  

TAJEMNICA SAŁATKI JARZYNOWEJ

Przepis jest taki:   

Ta sałatka tak smaczna bo, warzywa w niej zawarte...

  • nie są rozgotowane, tylko kruche;
  • wrzucane są na wrzący bulion i wtedy nie dość,  że kruche, to wyjątkowy aromat mają;
  • krojone są w kostki różnej wielkości, co sprawia, że walory jej smakowe rozchodzą się dłużej. 

Ogórki konserwowe z kiszonymi w proporcji według uznania też w sałatce nieocenione. Obydwa nadmiaru soku pozbawione. Pietruszka zielona drobno skrojona i oczywiście kolendra tłuczona w moździerzu i pierz zielony... co oczywiste przy odrobinie soli. To właśnie dodanie kolendry czyni z mej sałatki królową. Zamiast cebulki skrawanej zwykle, to biała część pora drobniutko pocięta, zabiera jej miejsce. Ten myk sprawia, że po paru godzinach sałatka nie jest sfermentowana tylko ciągle smaczna. I oczywiście jabłko w ostatnim momencie, dodawane tuż przed podaniem.

Dodaję też gotowane jajka grubo skrojone i szynkę w w kostkę niewielką. 

PRZYGODA Z GROCHÓWKĄ

W dziesiątym roku małżeństwa, wielokrotnie częstym jej gotowaniu, bo grochówka to męża ulubiona była zupa...,  dowiedziałam się jak ją gotować by smak grochówki jego mamy uzyskać, by uśmiech radości na twarz męża wywołać ;-) Jak zwykle namoczony groch na wędzonce, na wywarze z rosołu, z innymi warzywami gotowałam, majeranku nie żałowałam. Zupka na delikatnym płomyku gazowej kuchenki aromatu nabierała. Dzwonek do drzwi. To przyszła Krysia, przyjaciółka moja, co na tym piętrze mieszkała i często do mnie wpadała. Z różnymi plotkami z pracy, ciuszkami do wymiany... takie czasy były ;-) Do tego jeszcze kaweczka i kawałek ciasteczka, śmiechu było co niemiara... :-)) Nagle z kuchni, dziwny swąd, dymek jeszcze nadlatuje...  O rany... Grochówka się pali! Ile się dało, przelałam do innego garnka, brudny garnek z przysadzoną  do dna zupą schowałam głęboko do szafy. Czasu nie było. Mąż się zbliżał z pracy. Krysia czmychnęła do siebie... uff... 

Jak gdyby nic, wlałam smagniętą zbyt mocno ogniem, pachnącą ogniskowym dymem grochówkę do talerza i podałam mężusiowi. Sama zostałam w kuchni, tłumacząc, że wyjątkowo już jadłam wcześniej... ;-) i jeszcze pod pozorem przygotowania czegoś innego... w kuchni pozostawałam.

Wtem!

- Kochanie, wreszcie się nauczyłaś. Wspaniała ta grochówka. Taką właśnie gotowała moja mama! - wykrzykiwał radośnie mój mąż ;-))))

BIGOS I DOBRE WYCHOWANIE

Cudowna, tradycyjna polska potrawa - z kapusty kiszonej i świeżej, mięsa siedmiu rodzajów, grzybów suszonych, wędzonki, dziczyzny, z dodatkiem suszonej śliwki i czerwonego wina oraz owoców jałowca. Taki to bigos ugotowałam, serce swoje dodatkowo w niego wlałam. I na zaproszenie, na Święta Bożego Narodzenia z całym garnkiem w pewną gościnę wpadłam. A że z pustymi rękami nie wypada iść,  przyniosłam też łazanki (kwadraciki makaronu z kapustą kiszoną ugotowaną i borowikami) i śledzia w śmietanie, co z jabłuszkiem i ogórkiem świetnie się dogadywał. Potrawy przyjęto i? do szafy schowano, czy gdzieś. Na stole wylądowały kanapki, kapusta z grzybem i galareta z rybą i coś tam jeszcze. Potem kawa jeszcze była i makowiec, co zabrakło w nim maku. Zresztą posiadają oni wielką umiejętność, rzekłabym są sztukmistrzami w takim przyprawianiu wszelkich potraw, że wszystkie smakują tak samo...  nie mają smaku w ogóle. Atmosfera drętwa, ale cóż... sytuacja była taka, że trzeba było tam być. Na drugi dzień, też tam być "musiałam" (dla dobra innej, wyższej sprawy)... dalej nie wyłożono na stół moich potraw... słowa o nich nie powiedziano... oddano puste garnki. Zabrakło dobrego wychowania? Było i jest mi przykro nieco ;(

Od tamtego dnia jeszcze bardziej rygorystycznie unikam potraw. które mi nie smakują i ludzi, którzy je przygotowują oraz tych, których widok odbiera apetyt. I nic mnie nie już nie zmusi bym jadła w towarzystwie ludzi, wśród których traci się apetyt na życie. 

GOŁĄBKI I MAKOWIEC ZAWIJANY

W 3 dniu małżeństwa, lipcu 1976 roku, dowiedziałam się, że: kochanie jesteś mężatką, dokonałaś wyboru i chyba nie chcesz obarczać Stefcię (moja mama tak miała na imię) gotowaniem dla zięcia (?) - z wrednym uśmieszkiem wycedził mój świeżo poślubiony mężczyzna.

Ale tym się nie przejęłam wcale. Gotowanie to była dla mnie łatwizną. Nauczona byłam od dziecka. Nawet w szkole na ZPT (taki przedmiot to był w PRL) uczyłam się z przyjemnością tej sztuki. Bo gotowanie to sztuka, już wtedy to wiedziałam.

Poradziłam sobie świetnie... kapusty liście sparzone... w nie zawinięte mięso mielone, przypraw kilka i przesmażona cebulka. Całość upieczona, zasmażką z pomidorami otulona. Pycha. Obiad przepyszny, po nim popołudnie i wieczór, i noc. Egzamin zdany... dobra żona, choć młoda to z talentami, w tym kulinarnymi.

Ale przyszedł grudzień i z tym związane święta. Świąteczny, domowy makowiec i to nie z cukierni oczywiście. Babcia mnie ostrzegała, żebym się nie wkręcała z tym makowczykiem i lepiej sernik upiekła... i z niewinną minką mężowi zakomunikowała, że to pomyłka zwykła :-) Ale uparta byłam i mak mieliłam i wszystko zgodnie z przepisem... tylko ciasto chyba za rzadkie było i w zbytnią symbiozę z makiem weszło i się upiekło... a raczej upiekł, pełen zakalec. Ale nie w ciemię byłam bita. Zebrałam pieniążki i do Merkurego, gdzie w owym czasie najlepsze wypieki były. Ustawiona w najdłuższą z możliwych kolejek, dałam radę i nie jeden, ale dwa makowce kupiłam. W domu szybciutko i dokładnie lukier z nich zeskrobałam i do piernika gorącego wrzuciłam. Gdy wrócił mąż z pracy, to zapach piękny go już w drzwiach powitał. Ja w miseczce lukier kręciłam. Ujmującym spojrzeniem przywitałam męża i zakomunikowałam, że gdy makowce ostygną, to może też do wyrobu ich dołożyć swą rękę i pomazać z lukrem pędzelkiem. 

To było na tyle, a później jak się jadło, delektowało makowcem, było cudownie. Mąż dumny był ze mnie i wychwalał wszędzie. Co prawda w następnych latach, gdy już uczciwie sama piekłam makowca, mąż chwalił i owszem, ale dodawał: ten makowiec, który upiekłaś w pierwszym roku naszego małżeństwa był najwybitniejszy... chyba bardziej się starałaś ;-)

JEDZENIE MOŻE WIELE

Może połączyć w dobrej zabawie, ale też może zaszkodzić relacjom. Podawanie potraw, oprawa do tego, wiele może powiedzieć o nas. Znam ludzi, gdzie panuje zasada, że gdy przyjdziesz do nich z niespodziewaną wizytą.... to czym chata bogata i wszystko z lodówki na stół, piękna serweta, porcelana świecąca  i choćby tylko chleb ze smalcem i do tego kiszony ogórek... ale jest sympatycznie i miło.

Znam też takich, co na proszony obiad podadzą wyliczone pyrki i kotleciki przesuszone na wyszczerbionych talerzach, a do kawy po jednym cieniutkim kawałku arbuza... do tego rozmowa się nie klei, bo oni i tak wszystko najlepiej wiedzą, więc co tu jakiekolwiek tematy poruszać. 

I NIE O PIENIĄDZE CHODZI

Nie o pieniądze chodzi w dobrym jedzeniu i dobrym towarzystwie - tylko o duszę i poczucie humoru :-)))



18:36:00

JEDNO ZDANIE... ISTOTNE (addenda do zdań pięciu)

JEDNO  ZDANIE... ISTOTNE  (addenda do zdań pięciu)

POCZYTAJ... 

Poczytaj lepiej Danusia*, bo coś głupio dzisiaj wyglądasz ;-)

Tak zwracał się do mnie Tato, gdy byłam jeszcze dość mała i w sprawy dorosłych zbytnio się wtrącałam. Albo wtedy tak do mnie mówił, gdy czymś zajęty był, a ja zawracałam mu głowę. Albo wtedy, gdy zmobilizować chciał mnie do intelektualnego zajęcia, a nie do zajmowania się bzdetami. W różnych sytuacjach to zdanie dźwięczało mi w uszach. Najzabawniejsze było to, że ja od maleńkości uwielbiałam czytać i nie było z tym żadnego problemu. Sytuacje były nieraz komiczne, gdy pytałam o coś, prosiłam o wyjaśnienie, a Tato : poczytaj lepiej, bo coś głupio wyglądasz. A ja właśnie w trakcie czytania byłam i treść przeczytana do zadania pytania mnie skłoniła ;-)

Gdy opowiadałam mojemu mężowi, o różnych anegdotach z mojego dziecięcego życia, w tym o tej, o czytaniu dla polepszenia wyglądu ;-))... to on do końca swoich dni, przejął rolę Taty mojego. Gdy byłam nadąsana o coś na niego, czy niezadowolona, czy myślami gdzieś błądząca... to, żeby mnie wybić z takiego stanu, mąż powtarzał: "Poczytaj lepiej Danusia, bo coś głupio dzisiaj wyglądasz".

Tym cytatem czasem mnie rozśmieszał, czasem bardziej "podkurzał", w każdym razie sprowadzał na ziemię. Na naszych dzieciach ten cytat też był wykorzystywany. Z czasem nawet z dodatkowymi naszymi własnymi przypisami. W zależności do kogo skierowanymi i w jakich okolicznościach.

STĄD SIĘ WZIĘŁY INNE POWIEDZENIA

1. Nudzisz się?  Poczytaj, to przestaniesz. 

2. Jeśli nie jesteś grzeczny, to bądź chociaż oczytany.

3. Na razie jesteś młoda i piękna. To przeminie, więc teraz czytaj. Chociaż oczytanie Ci pozostanie ;-), a nie samotne "i".

4. Teraz czytanie Cię nudzi, potem Ty będziesz innych ludzi nudził.

5. Jesteś młoda, chcesz się bawić... zabaw się z książką, to zabawa najpewniejsza.

6. Ciągle, ciągle masz problemy... poczytaj... zobaczysz, że nie jesteś w problemach jedyny.

I było ich wiele, tych mniej i bardziej suchych powiedzeń... ważne, że trafiających odpowiednio do uszu i budzących zastanowienie. Czasem trochę ironii, niekiedy trochę złośliwości. A cel był jeden: otworzyć dzieci, na czytanie książek. Bo rodzic nie jest w stanie wszystkiego o życiu dzieciom powiedzieć. Pokazać też nie zawsze wszystko może. Ale wskazać drogę, podsunąć książki, uczulić na to, jak ich czytanie wiele może zmienić w życiu. Rola książki... ta poznawcza, ta rozrywkowa... tyle przeżyć, wzruszeń różnego rodzaju jakie może dostarczyć... jest nieoceniona.

JEDNO ZDANIE...

Zdanie wypowiedziane do małej dziewczynki w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku: "poczytaj lepiej Danusia, bo coś głupio dzisiaj wyglądasz" - to zdanie, trochę anegdotycznie brzmiące - miało wpływ na postrzeganie świata co najmniej kilku osób. Przyniosło wiele dobra.

ZE SWOJEJ STRONY

Ze swojej strony dodałam jeszcze,  w wychowywaniu najmłodszej córki, taki "horror" - gdy mała Alicja pytała mnie o coś, prosiła o wytłumaczenie, albo takie zwykłe pytanie: mamuś, stolicą jakiego kraju jest Addis Abeba? Odpowiadałam: wiem, ale sama musisz znaleźć odpowiedź. Poszukaj w encyklopedii.

- Ooo... nie wiesz mamuś, dlatego każesz mi szukać w encyklopedii - ze złośliwą satysfakcją stwierdzała mała Ala.

- To akurat wiem, ale chcę żebyś sama do tego doszła - lepiej zapamiętasz - odpowiadałam.

- Nie wie, mama nie wie  - cieszyła się Ala i nóżką tupała.

- Umówmy się tak. Napiszę na kartce jakiego kraju stolicą jest Addis Abeba, a Ty wejdziesz na stołek, zdejmiesz z półki encyklopedię i tak długo będziesz szukać aż znajdziesz odpowiedź na to pytanie. Zgoda?

Mała z oporami się zgodziła. Wdrapała mozolnie na stołek, z trudem wielką książkę z półki zdjęła i szukała aż znalazła, że Etiopii to stolica. A przy okazji parę innych informacji zdobyła.

Kartkę jej pokazałam. Jej treść zgodna była z tym, co w encyklopedii lecz o wiele skromniejsza - jednowyrazowa ;-)

Wytłumaczyłam córce, że wiedza w ten sposób zdobyta... z wysiłkiem i z książki... na dłużej zostaje w głowie. W ten sposób Ala już się mnie o nic nie pytała, tylko po wiedzę do książek sama sięgała.

No i dobrze, bo skąd ja bym wszystko wiedzieć miała :-)))))

Tak na marginesie: wspomniana encyklopedia z roku na rok na coraz wyższej półce leżała. Taka moja złośliwość mała ;-)

DZISIAJ

Kiedy, Alicja miała niespełna 11 lat samodzielnie założyła bloga książkowego i zaczęła recenzować książki. Ma ich w swoim domu... nie do wiary... kilkanaście tysięcy... są wszędzie. Gdyby tylko doba mogła mieć więcej niż 24 godziny, mogłaby Ala mieć żyć kilka tysięcy ;-)) W każdym razie dziś zapytana Alicja, o kraj Addis Abeby... żartobliwie odpowiada... wiem, wiem, czwarta półka od dołu i drewniany stołek, granatowa książka ;-))

A i TAK

A i tak nieraz jeszcze jej powiem: poczytaj lepiej Aluś, bo coś głupio dzisiaj wyglądasz :-)))))

*Danusia - imieniem Danusia nazywali mnie rodzice chociaż Dorotką byłam, bo zreflektowali się zbyt późno, że Danusię by woleli. Kiedy do szkoły pójść miałam, Tato wziął mnie na kolana i to wytłumaczył (ale  o tym już pisałam ;-)).

ŻEBY NIE BYŁO

Wiem, że dzisiaj przede wszystkim internety, wikipedia i te sprawy (sama korzystam). Wszystko jest dla ludzi. Ja jednak od książki, od książki bym zaczęła. Dla mnie to jest z jednej strony bardziej wiarygodne źródło informacji, z drugiej większa przyjemność.  Od szeleszczącej kartkami, z obrazkami, z rysunkami pięknymi lub bardzo skromnymi okładkami... życie małego człowieka powinno się zaczynać :-)



Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger