12:39:00

KRÓLOWA JESIENI - DYNIA

KRÓLOWA JESIENI - DYNIA


TROCHĘ O DYNI POMYŚLEĆ MUSIAŁAM

DYNIA - okrągła zazwyczaj w energetycznym pomarańczowym kolorze. Choć gatunków jest wiele (ponoć 22). Mnie najbardziej podoba się ta okrągła i pomarańczowa, tak trochę przypomina mi siebie ;-), przecież jest symbolem kobiety, gdzieś o tym czytałam, a ja jestem kobietą na 100% i lubię nią być :-)) Od zawsze była, ta dynia, warzywo jednoroczne symbolem światła i wiecznego życia :-)  oraz płodności, zmartwychwstania i urodzaju. Tyle to informacji ściągnęłam na jej temat :-) Oczywiście też, symbolem światła. Do tego dochodzą walory smakowe i dla zdrowia bardzo wysoko jej właściwości cenione. Czyli? Królowa w całej krasie!

DYNIOWE ZADANIE

W przedszkolu dzieciaki dostały zadanie by z rodzicami wykonać coś z dyni na święto dyni. Oczywiście razem z rodzicami. Wprawdzie nie jestem rodzicem małego smyka, ale i tak spadło to na mnie - kobietę, która ma w głowie tyle jeszcze "sprośnych myśli", a tu musi, nie musi, ale dla wnusi, to zrobi i zawód babci, to zawód "artysty" dyniowego jeszcze z siebie wydusi.

Trochę pomyśleć musiałam jak się do tego zabrać. Przygody przy tym były i ubytki w portfelu. A dlaczego ubytki? Ano dlatego, że wymyśliłam projekt taki: oczy z guzików białych, tęczówki z niebieskich i źrenice z czarnych, do tego usta z czerwonego zamka błyskawicznego, włosy z wełny i warkoczyki przeplatane wstążeczkami, również kolczyki z wypełnieniem z koralików. 

Zamysł dobry, tylko trzeba było udać się do pasmanterii i zakupy zrobić. Dynia już była i czekała w domu. Dorcia też już doczekać się nie mogła, kiedy zacznie się robienie królowej dyniowej.

I wszystko cacy i tylko brać się do pracy (27 złotych wydane na wszystkie dodatki) . Tyle że te zakupy mieszczące się w małej zaledwie papierowej torebeczce gdzieś zniknęły z mojej torebki... przeszukałam wszystko... obdzwoniłam miejsca gdzie po pobycie w pasmanterii byłam... nie ma... zgubiłam.

Trzeba było wykorzystać wszystko co się ma w domu, a więc nakrętki od buteleczek z lekarstwami, na to naklejki, które nakleja się pod nogi od stołu i koraliki, też oczek zrobienie. Plus wełna kolorowa na włosy i kawałki wstążki oraz jeansu też na wplątanie we włoski. Młotek, gwoździki, nożyk i do dzieła. Do tego brokat na policzki i wyszła nam Królowa Dynia. Dorcia była przeszczęśliwa i choć żadne nagrody nie były przewidywane w tym konkursie, tylko dyplomy zaplanowane. To? To jednak Dorotka nagrodę dostała. Nasza wspólna praca została tym samym wyróżniona, doceniona nad wyraz. 

W ten sposób, w tej wspólnej pracy jeszcze bardziej zbliżyłyśmy się do siebie. Zaraz przypomniała mi się relacja jaką miałam z moją babcią. Tu z rozrzewnieniem sobie przypominam jak bardzo była podobna do tej mojej z Dorotką. I w sumie, tak myślę sobie, że ja bardzo jestem podobna do babci Maryni*. Tyle, że ona bardzo poświęcała się dla rodziny i o sobie nie myślała wcale. 

A JA NADAL CZUJĘ, ŻE MOJĄ PODSTAWOWĄ ROLĄ JEST BYCIE SOBĄ, TO JEST - KOBIETĄ - Kobietą, która ma swoje pasje i marzenia, i nie przestaje dbać o siebie by szczęśliwą być kobietą. Szczęśliwa kobieta, może być szczęśliwą babcią, A szczęśliwa babcia to szczęśliwa wnuczka :-)))

*Babcia Marynia, to ta co powtarzała mi "Korzystaj z życia, bo żyje się raz. A jak dobrze się żyje, to wystarczy ten raz" :-)))

Dlatego teraz będę sobie odpoczywać od polityki, wiadomości zewnętrznych, od pisania też tutaj... taki reset dla zdrowia i wesołości... potrwa to górę  2 tygodnie... wrócę tutaj w całej swojej świeżości. Nie martwcie się o mnie, będę w tym czasie dobrze żyć! :-)) Buziaki przesyłam serdeczne :-))





16:01:00

WADY I ZALETY PÓŹNEGO MACIERZYŃSTWA (tekst na zamówienie)*

WADY I ZALETY PÓŹNEGO MACIERZYŃSTWA (tekst na zamówienie)*


- NAPISZ PROSZĘ

Bo masz doświadczenie w tej sferze. Urodziłaś późno ostatnie swe dziecię. Jak z perspektywy czasu oceniasz ten czas niezwykły, gdy masz już 41 lat, poukładane życie, w tym dorosłe już dzieci... a tu nagle ta wiadomość... to nie bóle jelita i mdłości z przejedzenia albo z nerwowej sytuacji w pracy?

 - TO CIĄŻA JEST!

A ciąża to maleńkie dziecko, a problemy nie maleńkie... wprost przeciwnie. Poukładany świat i jeszcze tyle możliwości, bo jesteś młoda i teraz mogłabyś  zdobywać ze spokojem świat, a tu taka zmiana zupełnie niespodziewana ;-)

- ALEŻ 6 LAT TEMU PISAŁAM

Najwyraźniej jak umiałam, jak to się stało, że w wieku 41 lat zdecydowałam się na bycie w ciąży... zresztą jakby inaczej mogło być... urodziłam już wcześniej bez problemów troje zdrowych, wspaniałych dzieci, więc obawiać nie miałam się czego przy kolejnej ciąży. 

- TYLKO TAK DOKŁADNIE NAPISZ PROSZĘ

Bo mam 40 lat i nie wiem co mnie czeka przy tak późnym rodzicielstwie i jak to też odbije się na moim dziecku? - pytanie zostało mi powtórzone.

- OKI. To najpierw o wadach? To nie takie proste, bo wady z zaletami przeplatają się jak warkocz dziewczęcy z kokardami kolorowymi, gdzieniegdzie szpilami wetkniętymi.

To nie była ciąża zaplanowana. Mój najstarszy syn miał wówczas 22 lata, młodszy 17, a córka 19, gdy dowiedzieli się, że będą mieć brata lub siostrę. Zdziwko ich chapło ogromne i tak jak wiadomość ta ucieszyła córkę, to starszy syn był lekko skonsternowany, młodszy puknął się w czółko dając wyraz swojej dezaprobacie, a mój starszy ode mnie 15 lat mąż był poirytowany zupełnie.

Pytania jak to się stało? Były co najmniej śmieszne. Myślałam, że dorośli ludzie wiedzą skąd się biorą dzieci :-)) Ale dzieci pewnie myślały, że to niemożliwe, że taka stara mama, bo każda mama dla dziecka nawet jak jest młoda, to jest stara. To jak ona i ten stary jeszcze bardziej niż mama, stary tata mogą robić coś takiego, że z tego dziecko powstaje sobie (?) Jakie to musi być obleśne, tacy starzy ludzie i jeszcze to robią... nie powinni... seks jest dla młodych... starzy mają telewizję, a nie jakieś tam, umizgi pod kołderką... ;-( Mąż stwierdził sarkastycznie, że on raczej na dziadka by się nadawał (56 lat) i pytanie: co ludzie powiedzą? 

- TA REAKCJA RODZINY TO WADA.

- A CO LUDZIE POWIEDZIELI? Te słowa męża o tym ludzkim gadaniu, to następna z wad, wad tej przecież dobrej skądinąd wiadomości. W końcu - cud. Ale ludzie gadali i radość odbierali ;-(

Nie wierzyli na początku, o dziwaczne dość poczucie humoru mnie podejrzewali, a wreszcie o zmyślanie, no bo jak taka ustawiona zawodowo kobieta i z dorosłymi dziećmi w domu, jak to i po co, ta kobieta jeszcze w ciąży ma być?  Po co jej to? Niech sobie inni myślą co chcą! Fakt. Zmieni się wszystko. Od nowa pieluchy i cały ten kołowrót związany z tym, że na nowo trzeba będzie pokazywać maluszkowi jak życie wygląda i uczyć go jak w nim obracać się ma. Nie będzie czasu na swoje przyjemności, bo ten czas będzie dla dziecka przeznaczony. A praca zawodowa? Mąż na rencie, ja jedyny żywiciel rodziny.

JEDNAK, dla mnie ta ciąża to był znak, symbol w pewnym sensie... zaszłam w tę ciążę, dwa miesiące po pożegnaniu mojej mamy. Jej śmierć sprawiła, że już nie byłam dzieckiem... bo według mnie tak długo jest się dzieckiem dopóki żyją rodzice... taty nie miałam już od dziesięciu lat. To dziecko, to taka wymiana, umarła mama, będzie człowiek nowy... pomyślałam, że ta ciąża, to taka nagroda od niej dla mnie. Zresztą nieważne... chciałam, żeby na świat przyszła ta istota co pod moim sercem się zadomowiła i czułam, że będzie to dziewczynka (choć w późniejszym okresie wszyscy mi gadali, że to chłopiec będzie, bo tak pięknie wyglądam ;-))

Dość długo w ogóle nie było nic widać, bo najpierw 10 kilogramów schudłam (zaleta niewątpliwa), a potem tylko 6 kilogramów przytyłam (też zaleta).

CIESZYŁAM SIĘ (radość zawsze jest zaletą), że tak się zdarzyło.

Byłam silna, zdrowa, z życia zadowolona i poczułam się jakby szczególnie przez los wynagrodzona, że tak późno zaszłam w tę ciążę, z której po 9  miesiącach przyszła na świat Alicja Antonina. Miałam wówczas 42 lata i szczęście mnie rozpierało ogromne, że ja to młoda jeszcze kobieta, przed którą jeszcze cały świat i życie radosne, skoro mam następne, w tym wieku dziecko. Czułam się fantastycznie, a świadomość, że będę, mogę jeszcze mieć jeszcze malutkie dziecko, bardzo podnosiło moje libido. Do ostatniego dnia pracowałam i czułam, że kwitnę, rozkwitam wręcz. Akurat takie miałam szczęście :-))  Alicja Antonina  urodziła się, trzy i pół kilograma ważyła, 10 punktów w skali Apgar uzyskała. Wszystko odbyło się prawidłowo przy porodzie rodzinnym, gdzie starsza córka odcinała pępowinę. Żadnych trudów ciąży nie odczułam, a moje ciało tylko na tym zyskało, do niedawna jeszcze miałam okres ;-)  I to zaleta kolejna. Dla mojego ciała i świadomości. Odmłodziła mnie ta ciąża i nauczyła większej cierpliwości, wyważonej miłości i pokazała jak wychowanie maluszka choć uciążliwe, jak wiele może dać radości i spełnienia. Szczęście miałam, bo Alicja wyrosła na niezwykle inteligentną, pracowitą i utalentowaną osobę. A co najważniejsze, na dobrego człowieka. Teraz ona jest młodziutką wykształconą kobietą (właśnie obroniła magisterkę i na tym nie skończyła) i mamą dwuipółletniej Dorotki. 

I TU TYMCZASEM KONIEC ZALET PÓŹNEGO MACIERZYŃSTWA splątanych z drobnymi wadami.

WADY większe.

- A to, że pani w sklepie osiedlowym pochwaliła jaką mam śliczną i grzeczną wnuczkę - to nie było  do końca miłe ;-) - wtedy niespecjalnie sobie coś z tego robiłam.

- Ale gdy spotkałam przyjaciółkę mojej przed przeszło rokiem zmarłej mamy, a ta zapytała czy to córka Kasi (mojej starszej córki), a mój mąż, który stał obok i jeszcze to potwierdził (dureń) - to zaczęłam się zastanawiać jak to zmienić... choć na tamten moment skończyło się tylko na zastanawianiu i nic z tego się nie "urodziło" nowego. Musiałam pracować zawodowo, żeby zapewnić byt rodzinie, więc było o czym myśleć.

- Takich razów jeszcze kilka było, a ja wkurzona. Wtedy pomyślałam, że: nie wystarczy ubierać się elegancko, umalować usta, ale trzeba o siebie zadbać bardziej... więcej luzu, krem na twarz, masaż ciała (seks nie wystarczy) może ćwiczenia, zmiana fryzury. Nie można tylko o pracy myśleć... muszę czuć szczęście żeby moje dziecię też je czuło :-) Zaczęłam wprowadzać zmiany. 

AŻ TU CIOS, ZMARŁ MÓJ MĄŻ

- Gdy Ala poszła do przedszkola byłam już samotnie wychowującą dziecko mamo babcią (córka miała dwa i pół roku) - większość mam koleżanek Alusi mogłaby być teoretycznie moimi córkami. Gdyby nie to, że też myślały, że nie jestem mamą tylko babcią... dość młodą jak na babcię, ale babcią nie mamą, to może bym odpuściła. Ale tu było coraz gorzej, bo tak w przedszkolu, bo tak w szkole, gimnazjum itd. było, że moją córką zajmuje się "babcia". Aż wszystko się wyjaśniło, ale to i tak niczego nie zmieniło.

Wtedy myślałam głupio tylko o swoich emocjach, a teraz już wiem co przeżywała moja córka. Nie dość, że przykro jej było, że znowu nie ma tatusia, to jeszcze jej starsza mamusia nie nawiązuje bliższych relacji z innymi rodzicami (poza jednym wyjątkiem, gdzie rodzice jej koleżanki Oli też byli mniej więcej w tym samy wieku). Byłam spięta... wtedy bardziej niż teraz. 

TO DZIĘKI ALICJI zaczęłam dbać bardziej o siebie nie tylko zewnętrznie, ale także od środka (suplementując witaminy różne i herbatki pijąc). Balsamy, kremy, sera, peelingi i zamiast garsonek w co prawda różnych kolorach (ale garsonka to garsonka, przy obfitym biuście i krągłych biodrach, lat nie odejmuje). To takie nudne, te garsonki i poważne choć w tych szpilkach i czółenkach, nigdy nie w spodniach, odlotowej bluzie. Trzeba to było zmienić ;-)

ZMIENIŁAM - Z NUDNEJ ELEGANTKI zmieniałam się krok po kroku w kolorową luzacką mamuśkę, w dżinsach także. Tyle, że dziecko dalej przeżywało tymczasem inny koszmar. Zaczęła dojrzewać i myśleć o innych sprawach. Teraz związany z tym, że skoro jestem przeciętnie dwadzieścia lat starsza od innych matek, to mogę umrzeć  i ona zostanie sama.

BARDZO SZYBKO DOJRZAŁA

Od maleńkości zarządzała swoimi małymi funduszami, a w dniu swoich trzynastych urodzin miała już własne konto w banku, gdzie samodzielnie się nim zajmowałam. Ja byłam tylko jej przedstawicielką. Od szesnastego roku życia zaczęła pracować, a jednocześnie się uczyła w liceum... itd.

Z PERSPEKTYWY CZASU

Jej dzieciństwo nie było łatwe, bo im starsza była tym bardziej odpowiedzialna się czuła, również za mnie. Tym bardziej iż chcąc stworzyć jej całą, pełną rodzinę, gdy miała 9 lat "sprawiłam" jej nowego tatusia i to też było dla niej doświadczenie niekoniecznie przyjemne. W rezultacie, nie trwało długo. Zostałyśmy same, znowu same. Tatusia nowego trzeba było  bowiem wykopać. A jej obawa o mnie, nie zmniejszyła się, wręcz pogłębiła. Patrząc na mnie, obserwując moje poczynania, rozmawiając dokładnie o wszystkim ze mną - tak się uczyła świata. Nie rozpieszczałam jej jak młodsze o wiele od niej rodzeństwo - to może wada, ale też zaleta, że wyrosła na nieroszczeniowego człowieka. Tylko takiego, który wymaga najpierw od siebie i jest tak zwyczajnie dobra. O jednym zawsze pamiętałam, żeby dużo śmiać się z nią, słuchać i nie ukrywać niczego.

BYŁ TAKI DZIEŃ

1 MARZEC 2011 ROK

Jeszcze byłam żoną drugiego męża swojego, Alicja miała niespełna 12 lat. Została sama w domu i była smutna. Wtedy to właśnie wymyśliła sobie, że będzie pisać recenzje z przeczytanych książek (a czytała całymi dniami).. tak zaczęła się jej przygoda z blogowaniem...  bloga nazwała go "Książki, inna rzeczywistość"

WTEDY BYŁAM Z NIEJ DUMNA, że ma taką pasję i tak kocha książki. Trochę mi zajęło i zrozumiałam, że  wprawdzie dbałam o moje dziecko, żeby wszystko miało, byłam cierpliwa i nie podawałam wszystkiego na tacy, żeby była samodzielna i  nauczyła się wyciągać wnioski z różnych sytuacji i rozmawiałam i śmiechem karmiłam (bo zdarzało się, że to jedzenie też było ;-)  To dojrzałość nie wystarczy w relacji z dzieckiem. Trzeba więcej zabawy, wspólnych wypadów na wycieczki, do kina, teatru, rozrywki w lesie na grzybach, pływania w morzu, nad jeziorem opalania, na placu zabaw wywijania. (Alicja robiła to wszystko tylko w większości nie ze mną, bo ja pracować dalej musiałam, a czas jest jeden). Żeby to mieć, więcej mieć, więcej przygód przeżyć, to córka uciekała w książki, które stały się jej pasją. Ta pasja to taki przykład, że czasem z czegoś nie do końca dobrego wyrasta coś przepięknego. Moje późne macierzyństwo było trudne, pokręcone, istotne dla mnie i ekscytujące, wiele mnie nauczyło. Na każdym etapie czego innego. Inaczej by wyglądało pewnie, gdybym nie była w nim sama.

JEDNAK 

Dla mnie to najlepsze, co mi się w życiu przytrafiło:-) To błogosławieństwo losu liczę podwójnie!

TRZEBABY ZAPYTAĆ ALĘ JAK ONA ODBIERAŁA, że miała mamę i babcię w jednym (zupełnie jak szampon plus odżywka, dwa w jednym ;-) ) I czy mój opis tej sytuacji jest prawdziwy, czy jej dzieciństwo na tym zyskało czy ucierpiało... to jest przecież najważniejsze by dziecko dobre wspomnienia z dzieciństwa miało. To one też są podwaliną tego jakim w przyszłości staje się człowiekiem.

DZISIAJ, ONA jest dla mnie jak córka, wnuczka w jednym ale też jak w matce mam w niej oparcie wielkie (czyli jeszcze więcej niż szampon z odżywką ;-) ) Nigdy mnie nie zawiodła. I jest happy end! Dzisiaj gdy jesteśmy gdzieś razem (chociaż Alicja ma lat 24 a wygląda na 13) nikt już nie powie mi, że jestem jej babcią... naprawdę mnie odmłodziła :-)))

Zaprzyjaźniona lekarka kiedyś mi z podziwem powiedziała... pani to umie się ustawić, jak dobrze pani tę Alę wychowała sobie ;-)

- Nie, to nie moja zasługa, to moja mama tam z góry się mną zaopiekowała i "podrzuciła" mi Alę w zamian za siebie :-))

*Pewnie nie za bardzo ten tekst odpowiada na zadane pytanie... zrobiło się rzewnie... ale miało być na moim przykładzie. Więc napisałam jak było, jak jest, bez recepty. Każdy inaczej odbiera to co przeżywa.



14:40:00

(DE)MAKIJAŻ*, czyli dwie odsłony Starej Kobiety

(DE)MAKIJAŻ*, czyli dwie odsłony Starej Kobiety


MAKIJAŻ

Pozwala podkreślić, to co w twarzy kobiety jest jeszcze piękniejsze niż w naturze albo zasłonić pewne niedoskonałości skóry. W każdym razie, rano budząc się kobieta nie powinna wystraszyć partnera swego albo doprowadzić do zdziwienia, że oto budzi się przy innej kobiecie niż przy tej, w której zasypiał ramionach :-) Wieczorem kładąc się z ładną kobietą, taką samą rano powinien zauważyć w łóżku. I nie chodzi mi o to, by spała w makijażu, tylko żeby tak umiała siebie "wykreować" by zawsze można było ją poznać. By ona sama dobrze czuła się umalowana i nieumalowana.  Chociaż sama, osobiście, czasem gdy zobaczę jedną taką w wielkim lustrze w mej łazience, to: o rany, co tu robi ta pani, pani  co tu w lustrze się nie mieści, jak pani tu weszła? cha cha cha. Muszę lustro większe zawiesić... tylko większe się nie zmieści ;-))) to jest na całą ścianę ;-)

ALE MIAŁO BYĆ O MAKIJAŻU MOIM

Jest bardzo skromny... podkład delikatny zlewający się z naturalnym kolorem skóry, rzęsy tuszem lekko pogrubione i wydłużone... czasami gdy mi "odbija" to odrobina brązowej kredki w zgięciu powieki, a pod brwiami leciutko biała kredka i  oczywiście czerwone usta... czasami bledsze, czasami gorętsze... ale w odcieniu karminowym koniecznie.

Do tego w miarę uczesana, okulary na nos i w drogę... ;-) oczywiście w dobranym kolorystycznie zestawie, by nic się nie gryzło, a jeśli nawet, to nieprzypadkowo tylko zaplanowane dokładnie wszystko :-))

Dzisiaj pokazuję Wam swoje oblicze w makijażu i bez... osądzicie sami czy jestem do siebie podobna.

TAK czy NIE? Tak czy owak... niezależnie jak mnie ocenicie, w środku ciągle jestem taka sama... organy podniszczone ;) (ale proszę pani, czego pani oczekuje w tym wieku - jak to kiedyś usłyszałam - ale w sercu proszę pana, to ja mam ciągle 20 lat ;-) Pan nie widzi, pan też do lekarza powinien iść :-)))))))

KIEDYŚ NAPISZĘ JAKICH KREMÓW UŻYWAM

Nadmieniam tylko, że choćby Pan B. ciągnął mnie do łóżka i dawał w kość, to nigdy, przenigdy nie idę spać bez demakijażu, zrobionym płynem do tego specjalnym, przeze mnie olejkiem rycynowym uzupełnionym... na to serum z witaminą C i krem nawilżający oraz liftingujący... potem paciorek z wdzięcznością w myśleniu, że znowu udało się przeżyć kolejny dzień... tabletka na sen (niestety ;-( ) i oby ranek mnie zastał w dobrym nastroju :-))

MAM NADZIEJĘ, ŻE WAS NIE ROZCZAROWAŁAM... a jeśli nawet, to cóż.. takie jest życie - nieupudrowane :-))

*Już tajemnic nie ma żadnych :-))


Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger