18:38:00

Do czego kobiecie potrzebny jest mężczyzna?

Do czego kobiecie potrzebny jest mężczyzna?

Jak się tak głębiej zastanowić to... to do niczego.
Bo:
Zmieniły się czasy, kobieta nie musi mieć faceta dla kasy. Sama potrafi zarobić na siebie, a czasem lepiej niż tenże facet by to uczynił. Co go zamiast cieszyć, często wkurza. W związku z tym ma pretekst, żeby z Marylą z drugiego działu spotykać się po pracy i opowiadać, że żona go nie rozumie i tylko Maryla rozśmieszyć go umie. A on uśmiechu potrzebuje. 
Seks? Wystarczy telefon... przyjdzie miły pan, wybrany z katalogu.  W satysfakcjonującym wzroście, kolorze oczu, blondyn lub brunet, ewentualnie całkiem łysy. Według zapotrzebowania i aktualnego pragnienia. Zero wymagań od nas ma.  Jak zapragniesz będzie ujmujący i czuły, typ macho lub zgoła przeciwnie. Nie będzie zmęczony i zły, bo to jego praca, a w pracy musi postępować zgodnie z wymaganiami klienta. A klient to nasz pan. W sensie... nasza pani. Zaraz potem możemy go wyrzucić (po uiszczeniu rachunku) Za to z pełną  gwarancją, że nie będzie wracał. Mamusia jego też nie będzie do nas dzwonić z wyrzutami, że on znowu u niej jest i teraz to on rządzi pilotem od telewizora, a jej serial leci i  ona już nie wie, kto kogo pokonał i czy oni są razem, a ten ich nieprzyjaciel z pracy wyleci.
Dzieci – in vitro według chęci.  Zresztą, mało to dzieci całkowicie już zadomowionych na tym świecie, które tylko czekają by mieć swój własny, prywatny dom. Liczba latorośli i płeć też tylko od nas zależy, nie od przypadku z przypadkowym panem przypadkiem spłodzona.
Jeśli chodzi o sprzątanie, to on i tak wszystko zrobi, żeby spadło to na nią. Przecież ma w pracy dodatkowe zadanie, szef go wyznaczył na do szczególnie ważnego projektu, później będę zmęczony...sama rozumiesz kochanie.
Kran w kuchni cieknie. On się na tym nie zna. On jest menadżerem, nie  hydraulikiem. Zadzwoń do odpowiedniej firmy, co się na tym znają i gwarancję dają.


Sprawunki trzeba zrobić. Ależ po co, zjemy coś na mieście.
Skończyła się pasta do zębów i szczoteczka wytarła. Po drodze do pracy masz drogerię kochanie, to skocz jeśliś tak miła. Ja dzisiaj nie zdążę. Event mam do wieczora.

-   Półki trzeba zamontować, bo książki na podłodze już leżą.
- Zastanów się czy potrzebujesz tyle książek, oddaj biednym dzieciom. Dobra już dobra. Zgadzam się. Możesz kupić wiertarkę. Przy okazji zamontuj tą półkę w łazience od trzech miesięcy stoi oparta o wieszak w korytarzu. Nie potrafisz kochanie, to zadzwoń do taty. On na pewno potrafi. On też pracuje? To już nie wiem kochanie, na pewno coś wymyślisz.

 -  Nie zapomnij zapłacić rachunków, wczoraj był termin, ale zapomniałem. 

-    A wspólne romantyczne, niezapomniane chwile. On i tak na nie, nie ma czasu. Jak już ma to zaczyna woleć Marylę, bo ona mu nic nie każe i on nic nie musi. Poza tym ona jest młodsza, ładniejsza i nie narzeka. (no może troszeczkę na Grześka, ale to jej facet). 
A jak on zachoruje (on, nie Grzesiek) to jego pani i tak do niego wróci, bo ktoś zaopiekować się nim musi. 

On w końcu zamontuje półki, zaopatrzy lodówkę w coś więcej niż wino, włączy odkurzacz (jeśli przedtem go znajdzie), kupi na zapas pasty do zębów (tej z promocji dla dzieci) i w oczy spojrzy tak, że aż ... , otoczy ramieniem. 
A ty odczujesz spokój i wiesz, że ...

Kap, kap, kap ....

O, jeszcze tylko ten kran. Inny na twoim miejscu już dawno by go już naprawił.

Jak się tak głębiej zastanowić, to mężczyzna jest bardzo kobiecie potrzebny ... do narzekania.

I w związku z tym ja, czyli Stara Kobieta podjęłam pewne kroki, żeby też jak to inne nie tylko stare, ale i młode kobiety mają ... mieć znów i na powrót kogoś do narzekania. Mieć koło siebie taką ... trudność – faceta.  Ale o tym, jeśli zechcecie to za parę dni przeczytacie. 


19:19:00

Spanie, piżamka... i szarlotka

Spanie, piżamka... i szarlotka

Wieczorny, uporczywy ból głowy nie pozwolił wczoraj spokojnie usnąć Annie. Nawet ulubiony serial akcji, który ostatnio namiętnie ogląda włączany kilkakrotnie w ciągu nocy, nie pozwolił jej zająć myśli inną fabułą niż ta z jej własnego życia.  (Płyty nie wytrzymywały tego ciągłego odtwarzania.) To ta jej rzeczywistość kręciła się natrętnie wokół głowy. Nie pozwalała usnąć i spać. 
Tabletki nasenne, na krótko , 3 – 4 godziny, a potem z powrotem obrazy. Te z codzienności i te filmowe przeplatały się i mieszały.

4.55... Anna wyciąga rękę i włącza radio. Za 5 minut zaczyna się jej jej dzień z wiadomościami, muzyką... . I tak od lat pięciu. Od tylu lat sama zaczyna poranki. Choć jak się zastanawia czasem, przedtem też była sama choć Robert leżał koło niej. Nieprawda. Kochali się, ale Anna nigdy nie lubiła spać z nim, ani nikim innym przedtem. Wypoczywała tylko śpiąc  sama. Tak miała od dziecka, lubiła się zwinąć w kłębuszek,  otulić w kołderkę lub kocuszek. Ledwo przykładała głowę do jaśka i bez trudu zasypiała. Wstawała szczęśliwie wypoczęta. Z biegiem lat to się zmieniało. Spanie na brzuchu trwało parę lat, potem tylko płasko na plecach, bez poduszki, żeby nie mieć drugiego podbródka. Jedno było tylko niezmienne. Zawsze spała sama. Nie znosiła, żeby czyjkolwiek oddech, ocieranie nogą, ręka na piersiach przyciskająca nawet z niezmierną czułością zakłócała jej pole. Zawsze. Nawet po bardzo gorących, miłosnych uniesieniach brała jaśka i szła na swoją kanapę, łóżko, fotel, czy jak tam akurat w życiu się składało. Sen był dla niej czynnością fizjologiczną i wręcz intymną, nie lubiła, żeby ktoś w niej uczestniczył. Tym bardziej, że lubiła spać nago. A nigdy nie chciała być mimowolną ekshibicjonistką. We śnie ładnie wyglądają tylko dzieci i panie we filmach. Strużka śliny wypływająca z otwartych ust, chrapanie, a być może nawet pojękiwanie przez sen to według Anny nic co można pokazywać i z czego świadomością mogłaby spokojnie zasypiać koło drugiej osoby. Zawsze tak miała i już. Wspólne śniadania i wszystko poza tym w życiu,  oprócz wspólnego spania. Za to rankiem lubiła wślizgiwać się, na krótszy lub dłuższy moment pod kołdrę inną niż jej. Jak gdyby nigdy nic.

Jeśli chodzi o spanie nago, teraz już sypia w lekkich koszulkach. Ma już tyle lat, że niespecjalnie, nawet sama przed sobą lubi swą nagość. Choć wybuchy gorąca, które napadają ją z racji wieku nie tylko w dzień, ale również w nocy powodują, że potrafi taką koszulinę zerwać z siebie parę razy podczas nocy, leżeć odkryta, zmoczona zimnym potem, a jednocześnie falą gorąca. Chwilę potem ubierać ponownie drżąc z zimna.
Jest jeszcze jedna zmiana. Nie szuka już wieczorem swojego odrębnego miejsca do spania. Nie bierze jaśka w inne, swoje miejsce. Nie wślizguje nad rankiem pod inną kołdrę niż jej, bo takiej nie ma. Jej miejsce teraz, jest ciągle tylko jedno.

Spanie samej to jedno, ale życia samej nie lubiła nigdy. 


5.30 ... . O rany ! Anna zrywa się z łóżka i biegnie do łazienki. Szybki prysznic. Tabletka na ból głowy. Ma dzisiaj wolny dzień, ale jest podekscytowana, a raczej podenerwowana. W sumie ... jedno i drugie. Dzisiaj zobaczy się z Robertem - rozwodnikiem, którego poślubiła po sześciu latach swojego wdowieństwa. 
Są małżeństwem 8 lat.  Nie mieszkają ze sobą od lat pięciu. 
Nie mają rozwodu. Anna wniosła pozew rozwodowy już, a może dopiero po trzech latach małżeństwa, kiedy okazało się, że oprócz słów "kocham" nie stać go na nic więcej. Robert zawiódł na każdej linii. Sam siebie pewnie też. Prosił, żeby dała mu szansę i wycofała go.
Tak uczyniła. 
I znowu zawiódł na całej linii. Sam siebie pewnie też.
Zadzwoniła do niego, żeby się spotkać i ustalić co dalej ?
Spanie samej to jedno, ale życia samej nie lubiła nigdy.
           
Nie widzieli się już ponad rok. Anna była rozgoryczona tym jak ją potraktował choć wiedziała doskonale, że na kłamstwie nie da się zbudować niczego trwałego ani szczęśliwego. A Robert oszukiwał od samego początku. Można by zaryzykować stwierdzenie, że Anna nie tyle znała osiem lat Roberta, co nie znała go zupełnie przez trzy lata, a potem niestety poznawać zaczęła. 
Teraz od wczesnego rana nerwowo oczekiwała na spotkanie ze swoim zaiste tylko papierkowym mężem i naiwnie myślała, że ono coś zmieni.
Co?
Tego nie wiedziała, ale kombinowała po cichu, że jak ją zobaczy, to pojmie co stracił. Że tak się zachwyci jak zwykle, kiedy na nią patrzył, że ona może mu przebaczy, że on wreszcie dorósł, że ją przekona gestem, uczynkiem, a nie pustymi słowami i zapewnieniami, że będzie inaczej.... , że, że... . Może spojrzy na nią czule, a nie tylko pożądliwie... i  wie już, że w życiu nie o  spanie razem chodzi, a o życie w życiu.

Już 12.00 ... . Cały  ranek i przedpołudnie przeszły Annie na bezsensownym  snuciu po mieszkaniu. Śniadanie, filiżanka zielonej herbaty. Przymierzanie i dobieranie bluzki do spodni, a może spódniczki do pantofli, płaszczyka do szalika, torebki do żakiecika, może na niebiesko, albo lepiej w czerwonym, do zielonego paseczka idealnie pasuje w tym tonie broszeczka. 
A wszystko dla tego jednego spotkania. Chciała, żeby cierpiał, że jej nie ma dla niego. Żeby czuł się paskudnie. Chciała górować nad nim. Jednocześnie mimo tego liczyła, że Robert zaskoczy ją i przyzna, że źle uczynił względem niej, a przede wszystkim syna i "położy" na stół prawdziwą informację o swoich dobrych czynach, a nie tylko słowa i zapewnienia bez pokrycia.  
15.15.... Kolejna herbata, następny proszek od bólu głowy. Anna siedzi w fotelu. Jest już wyszykowana, choć do spotkania jeszcze ponad dwie godziny. W ręku trzyma olbrzymią koniakówkę. Patrzy w złocisty płyn i co po chwila delikatnie, drobnymi łyczkami popija z rozkoszą. Ogarnia ją spokój. Ból głowy już odchodzi mimo zmieszania proszku z alkoholem. Kątem oka widzi piętrzącą się przed szafą górę ciuchów, torebek i butów. Mimo fanatycznego wręcz zamiłowania do porządku, widok ten wyjątkowo nie wyprowadza jej z równowagi. Tkwi w fotelu i czeka aż wskazówki zegara ustawią się na piątce i dwunastce.
17.30 ... Anna siedzi przy kawiarnianym stoliku. Przed nią filiżanka z kawą, szarlotka z bitą śmietaną i lodami. Przez szybę kawiarni widzi jak Robert podjeżdża luksusowym samochodem.
Za chwilę spóźniony siedzi naprzeciwko Anny. Nie ma przed nim ani filiżanki, ani talerzyka z czymkolwiek, czy szklanki choćby z wodą.  Kawę już pił, na ciasto nie ma ochoty, a woda tu za droga – oświadczył na wstępie spotkania. 
Anna uśmiecha się udanie promiennie i przełykając powoli małe kawałeczki ciepłego ciasta, pyta co u Roberta.
On milczy. Ucieka wzrokiem. Z czasem zatrzymuje go pożądliwie ... nie, nie na Annie ...  na szarlotce.
Nie pyta o nią. Nie pyta o syna.
- Pamiętasz tą moją granatową piżamkę, co spodenki były gładkie, a góra w pepitkę? – pyta po dłuższej chwili Robert
Anna podnosi zdziwiony wzrok znad talerzyka, na Roberta, który aktualnie przełykał głośno ślinę zapatrzony w talerzyk z szarlotką. 
-    ???  - patrzy pytająco Anna, nie wypowiadając przy tym ani słowa.
- Chyba jej nie wywaliłaś, chciałbym ją odzyskać – dość butnie ciągnął pytanie.
Tak, Anna pamięta jego  piżamę. Jak ją poznała, już wtedy owa piżama sprawiała wrażenie starszej niż pamięć fin de sieclu XX wieku. Była spłowiała, powyciągana, byle jaka. 
Zwykła szmata. Do wycierania podłogi, Anna miała lepsze i ładniejsze. O ile można zastanawiać i rozwodzić się nad urodą szmat. Zaraz potem jak przestali ze sobą mieszkać i tylko owa piżama  po nim została (odkurzacz wytrzasnęła mu przez okno),  pocięła ją i z lubością wytarła podłogę.  Potem wyrzuciła radośnie do śmieci. Dorzuciła jeszcze parę zepsutych długopisów reklamowych z marketu i fotografię  małego Roberta na drewnianym koniku, która też po nim została. I to było tyle co wniósł do tego małżeństwa i tyle co zostawił.
- Żartujesz? Pytasz o starą piżamę, nie pytasz o mnie, o nas, o syna. Nie, nie pamiętam. Może kilkanaście par stringów sobie z niej, te parę lat temu zrobiłam. - raczej syknęła niż powiedziała kpiąco Anna.  
Wyjęła z portfela 20 złotych, położyła na stoliku. Po chwili namysłu dorzuciła jeszcze piątaka.
To dla ciebie. Za fatygę. Dokończ moją szarlotkę, widzę, że jednak masz ochotę. -  spokojnie powiedziała, wstając z fotela.
-O co ci chodzi ? Pytałem tylko... - oburzył się Robert.
 - Już nic. 
 Anna wiedziała już, że nie tylko lubi sama spać, może też polubić sama żyć.  Robert jest byle jaki. Zupełnie jak jego piżama. Jak jego piżama była.

Jedyne co ją mogło zastanowić ... to co ma w sobie szarlotka, czego ona nie ma, że wzbudziła w Robercie większe pożądanie niż ona.

Dwa miesiące później. 
4.55 ... Anna wyciąga rękę i włącza radio. Za pięć minut zaczyna się się jej dzień z wiadomościami, muzyką.... Jest wyspana i spokojna. Dzisiaj o 15.15 jej sprawa rozwodowa. Już wie, że Robert powie przed sądem, że wyrzuciła jego rzeczy.
Niewiarygodne?  

17:29:00

Rozstania

Rozstania

Rozstania to nieodłączny element naszego życia począwszy od pierwszego jego dnia.
Mogą być różne: banalne, smutne, wesołe, tragiczne, obojętne, niezauważalne, codzienne, wyjątkowe, pamiętne, przejmujące. Czasem potrzebne, konieczne. Zwykle niechciane, dramatyczne, zmieniające nasze postrzeganie świata i życie.
Rozstania zawinione przez nas i niezależne od nas.
Ile nas na tym świecie i ile sytuacji w życiu, tyle rozmaitych rozstań.

Pierwsze rozstanie dotyka nas w dzień naszych własnych narodzin, gdy jako maleńki człowieczek opuszczamy ciepłe, bezpieczne wnętrze brzuszka naszej mamy. Rozstajemy się z maleńką banieczką wody pod serduszkiem mamci i wydostajemy na wielką, głośną , nieznaną nam przestrzeń. Różnie to rozstanie wpływa na maluszka. Na ogół, bezwarunkowym, prostym wymachem rączek daje on znać jak bardzo się boi i jak to rozstanie jest dla niego bolesne. Dla jego mamy to moment najcudowniejszy w życiu i radość, która nieporównywalna jest z jakąkolwiek inną.
Teraz ona, w nowej roli mamy, rozstaje się z bycia tylko dla siebie samej.
To rozstanie to początek czegoś nowego. Odpowiedzialności.

Tragikomiczne były rozstania mojej starszej córki (obecnie 37 lat) ze smoczkami. Była w żłobku, miała 3 latka. Zgadzała się pozostawać w nim pod jednym (wymuszonym rzewnymi, perlistymi łzami ) warunkiem...w każdej kieszonce (z dwóch) po smoczku, w każdej rączce, również po jednym i w buzi też (od czasu do czasu) jeden.
Ten stan, jeszcze wcześniej w domu zawsze musiał się zgadzać.
Panie w żłobku były jednak nieubłagane i moment po zostawieniu Kasieńki, panie opiekunki pozbawiały ją naczelnego smoczka w buzi. Jako, że mała była dzielna, jedynie smutna podkówka była wyrazem jej dziecięcej rozpaczy. Gorzej, że nie mogła się niczym innym zająć mimo, że zabaw nie brakło, bo uporczywie trzymała w rączkach pozostałe smoczki i pilnowała tych w kieszonkach. I za nic nie chciała się z nimi rozstawać. Minęło kilka tygodni aż do momentu, kiedy Kasia cierpliwie przekonywana przeze różnymi podstępnymi metodami, zgodziła rozstać się dzielnie ze swoimi pocieszątkami. Rozstała się z nimi pewnego poranka przed pójściem do żłobka, w ten sposób, że schowała wszystkie do kolorowego pudełeczka. Pozwoliła je schować bardzo wysoko na szafie. Ta szafą dla niej to był dla niej swoisty Mount Everest, o którym wiedziała, że bez pomocy kogoś dorosłego go nie zdobędzie.
  • Mam jeszcze jednego – powiedziało dzieciątko, dzierżąc w pulchnej, dużej jak na wiek łapinie.
  • Mogę zabrać tego jednego, schowam głęboko w kieszonce, tylko tego jednego, proszę mamuś – chlipiąc z wielką prośbą i nadzieją w głosie dukało dalej nieprzerwanie.
  • Dobrze kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne, weź tego jednego, ale schowaj go głęboko do fartuszka i nie pokazuj nikomu. Niech to będzie nasza mała tajemnica – powiedziałam wzruszona.
  • HA, HA, HA .... nasza mała tajemnica – krzyczała radośnie Kasia, czule chowając smoczka do kieszonki.
Relacja pań ze żłobka jednak nie pozwalała mieć złudzeń, że Kasia jest bliższa ostatecznemu rozstaniu ze smoczkiem niż to miało miejsce kilka tygodni wstecz.
Panie zauważyły, że dziecko co po chwila znika. A to za wpół zamkniętymi drzwiami sali, a to w kąciku przy szatni będącej w pobliżu tejże sali, a to za wielki kartonowym domkiem dla lalek...i tam wkłada sobie radośnie smoczusia do buzi, i ..., i ciamka, ciamka sobie, przymykając błogo oczka.
Od momentu tego odkrycia, panie żartowały sobie, że Kasia urywa się na papierosa.
Zdarzyło się jednak tak, że pocieszyciel ostatni, zagubił się. Nie było w tym ingerecji osób trzecich. Po prostu, podczas pośpiechu w przebieralni przy odbieraniu naszej uzależnionej ;-) bohaterki ze żłobka, prawdopodobnie gdzieś wypad niezauważenie.
I znowu pochlipywanie. Tym razem bez nadziei . Oczka malutkiej powędrowały pytająco na szafę. Ale nikt w domu na to nie zareagował.


Pierwsze rozstanie Starej Kobiety jak jeszcze nie była kobietą i do tego starą, które sobie przypominam było bardzo nietypowe.
Historia to była taka.
Rok pamiętny 1964 ubiegłego wieku (ale to brzmi). Mama i tata wraz z babcią przygotowują ukochaną jedynaczkę do pójścia, do świeżo wybudowanej podstawówki – nowoczesnej 1000-latki. {Dla tych co za młodzi są, 1000-latki to były szkoły budowane w realizacji programu Społecznego Funduszu Budowy Szkół Tysiąclecia 1000 szkół na 1000- Lecie Państwa Polskiego, zainicjowanego w 1959 r.}
Ale do rzeczy. Tatuś sadza córeczkę na kolanach i oświadcza jej , że za kilka dni kiedy pójdzie do szkoły musi się przedstawiać nie Danuta, w żadnym razie Danusia Krzy....wska tylko (to straszne, co teraz nastąpi) DOROTA Krzy....wska.
  • ??? - bo, teraz jesteś  już duża, ważna i muszę się poważnie nazywać? - po chwili wahania bardziej stwierdza niż pyta rezolutnie Danusia tzn. Dorotka, znaczy Dorota.
Tatuś odetchnął z ulgą, mrugnął porozumiewawczo do mamusi. Tylko babci było coś przykro.
Rozstanie z własnym imieniem przyszło panience, powiedzmy D. niezwykle gładko.
Gorzej było wytłumaczyć dzieciakom na podwórku, które z lekka się z D. Naśmiewały. Ona czuła się jednak wyróżniona tą zmianą, choć w skrytości swego dziecięcego serduszka wolała bardziej poprzednie imię. W domu przez babcię, mamę, ciocie i wujków nadal była wołana ... Danusia, Danulka. Tylko w legitymacji szkolnej widniało Dorota i tak tam na nią wołano. Rozstanie z imieniem, którego było się beneficjentką przez z górą lat siedem ?

W miarę gdy D. Była coraz starsza, jej własne wytłumaczenie zmiany, które zdaje się wówczas na rękę było rodzicom... jej nie wystarczało, choć powód okazał się prozaiczny. Tuż po nadaniu dziecku na chrzcie św. imienia, babcia , której w owym czasie nie było na miejscu, a telefonia Orange, Playe i Plusy jeszcze nie działała ;-)
Wróciła i jako wielkie Guru całej rodziny, gdzie nikt nie śmiał postawić jej kontry, stwierdziła, że (cytuję za przekazem rodzinnym) Dorota to twarde i głupie imię i nikt jej słodkiej Danusi nie będzie nazywał Dorotą.
I nikt nie śmiał babci się sprzeciwić. Nikt też nie myślał o konsekwencjach takiego kroku, ani też o sformalizowaniu tej zmiany. Babcia tak postanowiła i tak już zostało.
Nikt, nigdy w rodzinie, D. będącej już panią D., gdy miała męża i dzieci – nikt nie mówił Dorota. A imieniny ? Były tylko urodziny.
Taka to historia.

Za tą bezbolesną wręcz zgodę na rozstanie z imieniem, tatuś zgodził się ( w tajemnicy przed mamą oczywiście) dalej podawać mi do łóżka, wieczorem, już przed zasypianiem ... hmm, hmm....butelkę z mlekiem, cukrem i masłem ;-) choć przecież duża, byłam.
Babcia jak i mama ( również w wielkiej tajemnicy... jedna przed drugą, a każda przed tatą) podawały mi po takiej samej butelce. Działali w ten sposób dokładnie wiedząc iż rozstanie z imieniem to nic w obliczu mojego rozstania z wieczorną butelką nabiału.
Mogło skończyć się źle. Siedmioletnia D. wykorzystywała tą sytuację jeszcze dość długo (wstyd przyznać...choć co tam ) jak błogo przy mleczkach zasypiała. Aż dziw bierze, że jakiegoś przebiałczenia w organizmie nie miała.
Nie, przebiałczenia nie. Tylko pulfasy dziecięce, zamiast policzków miałam.
I zimą, po nałożeniu czapeczki... och ! Widział ktoś kiedyś pączka w czapeczce?
Dopiero moja świadomość własnego wyglądu, nabyta dzięki Piotrkowi F. (temu z drugiej ławki przy oknie), który wpatrywał się jak w obrazek w Irkę N. ( tą z pierwszej ławki przy drzwiach)sprawiła, że sama rozstałam się z moją butelczyną. Po prostu zrozumiałam. Irka szczuplutkie lico miała i dlatego Piotrka zachwycała.


Teraz muszę rozstać się z tym pisaniem o błahych (być może) rozstaniach.
Dzwoni telefon. To Adam. Wczoraj odszedł do psiego raju, jego od piętnastu lat, wierny kompan – owczarek kaukaski.
Rozstanie. Też rozstanie. Zupełnie inne rozstanie.
  • Hallo... Adam...?

13:14:00

A miało być tak miło...

A miało być tak miło...

Znowu kolejny dzień, tydzień, miesiąc...poniedziałek, jakaś środa, znowu piątek i tak w kółko od lat. Przychodzi niedziela. W kalendarzu jest tyle samo niedziel, co poniedziałków i wtorków choć nam się wydaje, że jest ich mniej. Ale to nie na poniedziałek czekamy z utęsknieniem, tylko właśnie na niedzielę, a właściwie na piątek popołudniu. Piątek, piąteczek, piątunio jest najbardziej wyczekiwanym dniem tygodnia. Ten dzień daje nadzieję, nadaje spokój z jednoczesnym, cudownym oczekiwaniem na coś dobrego, co wydarzyć się może w te dni nadchodzące. Bo te dni to zapowiedź wypoczynku, rozluźnienia, zrobienia czegoś dla siebie pośród bliskich bez nerwowości, bez codziennej cykliczności zajęć, której jesteśmy poddani przez narzucone obowiązki spowodowane pracą zarobkową. Możemy robić wreszcie co chcemy i jak chcemy. Wreszcie jesteśmy swoimi własnymi szefami. A jak w życiu zawodowym nimi jesteśmy, to teraz możemy sobie pofolgować i być poprostu sobą. Nikim nie musimy dyrygować, od nikogo wymagać, uśmiechać się wymuszenie, dystansować do siebie samego. I chłonąć życie bez wymagań. Wszystko przyjmować jakie jest, a nie jakie być powinno. Cieszyć się nawet z kurzu okrywającego półki z książkami, który dojrzeliśmy w poświacie wschodzącego słońca, przebudzając się rano.
To przez te nienaprawione od tygodni rolety, słońce obnażyło bezlitośnie nie tylko brak używania odkurzacza, ale też długi okres nie zaglądania do książek. A miało być tak miło...myślimy pociągając za sznurek rolety ze złością,  chcąc przedłużyć sobie czas wylegiwania bez przypatrywania się kurzowi. Pociąganie nerwowe rolety nie dość, że nic nie pomaga to dodatkowo powoduje zerwanie sznurka. A miało być tak miło...A  jak jest ? U każdego z nas taki poranek weekendowy może być podobny do tego, albo zupełnie inny choć zaczynający być może tak samo.
Jaki był dla NIEGO  pewien czerwcowy, weekedowy poranek?
ON.
ON jest po 50-tce. Niewiele w życiu mu się udało. Pierwszy, burzliwy związek zakończony rozwodem. Ale jak to się zaczęło? Miał niewiele ponad 20 lat jak wrócił z wojska. Skończył technikum bez matury. Dlaczego bez? Bał się do niej przystąpić. Teraz myśli, że mógł spróbować, ale wtedy to chciał jednego tylko. Uciec. Uciec jak najszybciej z domu. Ojciec despota lubił zaglądać do kieliszka i rękę miał cieżką. Matka większym zainteresowaniem i miłością darzyła dwie młodsze siostry. On ze wszystkim był sam. Jedynymi, którzy go rozumieli byli dziadkowie. Jak był małym chłopcem byli jego azylem. Z nimi czuł się najlepiej. Nie krzyczeli do siebie jak rodzice, nie kłócili, nie żywali wulgarnych słów. W ogóle mało ich używali. Chyba najwięcej w kościele podczas modlitwy. ON chodził z nimi tam często. To babcia mu mówiła, że w przypadku beztroski i troski należy się modlić i wszystko będzie dobrze. Dziadek zawiesił na rzemyczku krzyżyk z metalu udającego srebro i dał mu ze słowami ... i teraz już będzie wszystko dobrze. Wierzył w to wracając po wakacjach do domu, gdzie matka od progu go łajała, bo wszedł  w mokrych butach, a ona dopiero co podłogę zmyła. Na dworze błoto po porannej ulewie, ale to nie było usprawiedliwieniem. 
Ojca często nie było w domu. Był kierowcą. Sam jeden miał na utrzymaniu pięcioosobową rodzinę. Matka nie pracowała. To jednak nie usprawiedliwiało despotyzmu i arogancji żadnego z nich. Tak ojciec jak i matka ciągle mówili tylko o posłuszeństwie. Ojciec dodawał słowo – bezwzględne.
Aż zdarzyło się, że najpierw babcia , a wkrótce dziadek zmarli. Nie było już do kogo jeździć na wakacje.  A co gorsza, nie było gdzie pomilczeć nawet. 
Siostry mimo, że lepiej dogadujące się z wiecznie naburmuszonymi i w pretensjach rodzicach też źle się czuły w tym klimacie na zewnątrz tylko wyglądającej przykładnie rodzince. 
ON pierwszy, zaraz po technikum i wojsku uciekł w małżeństwo z Elżbietą, o dwa lata od siebie młodszą, miejscową pięknością. Wbrew woli rodziców, którzy akurat w tej sprawie wykazali porozumienie i zgodność. Ale był już dorosły, przynajmniej dokumenty tak pokazywały. Postawił na swoim. Zgodził się już na technikum, które go nie interesowało, ale które musiał zaakceptować, bo tak chciał ojciec. A ON  bał się mu przeciwstawić. Zresztą nie wiedział jak. "Posłuszny bezwzględnie musisz być, bo nic nie osiągniesz w życiu. Tylko ojciec najlepiej wie." Brzmiały mu ciągle te słowa. Modlił się tylko... bo wtedy będzie dobrze...upewniał się trzymając w palcach prawej ręki krzyżyk. Ten od dziadka. Z  czasem rzemyk zamienił na srebrny łańcuszek. Ten dostał od ciotki, dużo młodszej siostry matki. Lubił ją. Była zaledwie o 13 lat od niego starsza. I chyba go rozumiała. 
Coś tam z ojcem porozmawiała (a ten wyraźną słabość do niej miał) i termin ślubu został odgórnie ustalony.
Weselisko było huczne. Rodzice panny młodej się postarali. Ojciec też alkoholu całe skrzynki zapewnił. ON pił niewiele,. Nie lubił zapachu alkoholu, bo znał go od dzieciństwa aż za dobrze i kojarzył mu się tylko z jednym... przemocą i nie płaczem, wręcz rykiem i wściekością matki.Elżbieta była piękną jasnowłosą blondynką, zawsze wesołą i radosną. Wszyscy, których znał, młodsi i starsi się w niej kochali. Bo do tego Ela z każdym zagadała, dowcipkowała i buzia jej się nie zamykała. Była bardzo towarzyska. W przeciwieństwie do NIEGO. ON kolegów ani tym bardziej przyjaciół nie miał. Od dziecka był odludkiem. Zastraszony, skupiony na sobie w każdym widział wroga. "Módl się często i dużo... i wtedy będzie dobrze..." brzmiały mu w uszach słowa dziadka. Często jak mantra powtarzane, same w sobie stawały się jego modlitwą.
Chciał ją mieć wyłącznie dla siebie. Przez swój dość trudny charakter i bezwzględne ocenianie innych, a nieprzyjmowanie do siebie ich ocen, ciężko mu było znaleźć stałe zatrudnienie. Był konfliktowy choć sam stale podtrzymywał, że to inni są nie tacy jak trzeba. Nie umiał rozmawiać i nie starał się nawet. Jednako przyjmował i dobro, i zło. Milcząc.
Milcząca postawa jednakże nie ułatwia kontaktów międzyludzkich, a te potrzebne są, żeby pracę zdobyć. I tu kilkukrotnie pomógł Mu ten znienawidzony ojciec, ale nie tak jakby ON chciał. ON zawsze wyższe aspiracje miał, zwłaszcza do pieniędzy. Te zarabiać musiał na zwykłe codzienne rzeczy plus piękna, studiująca żona. Bo Elżbieta postanowiła się kształcić i rozwijać, by znaleźć dobrze płatną pracę i być między ludźmi. To był dla NIEGO problem. Chciałby by żona była w domu i jak matka na ojca, ta  czekała na niego z obiadem i gotowa na oddawanie mu się do rana. Żeby była bezwzględnie posłuszna. Podstawa małżeństwa to całkowite oddanie kobiety i modlitwa.... żeby było dobrze...tak myślał.
Seks to było jedno w czym czuł się dobrze i czego pragnął najbardziej. Najbardziej po pieniądzach.
Pożądał Elżbiety tym bardziej im ona bardziej oddalała się od niego. Nazywał to miłością. Noc w noc, poranek w poranek chciał jej udawadniać jak ją bardzo kocha, że inni ludzie są jej niepotrzebni, że tylko ON. Nie był czuły. ON był jej mężem i miał do niej niekwestionowane prawo, a ona powinna być mu posłuszna. I tyle. Pożądał też pieniędzy, ale trudno było o nie gdy chciało się jednocześnie pilnować żony. Do tego jeszcze matka wyprowadziła się od ojca do jednej z sióstr, które wkrótce po jego weselu opuściły ten "sielski" dom rodzinny i zaczęły sobie układać własne życia. Mieszkania zakupione przez ojca bardzo im w tym pomogły. Nie mniej żadna z nich jakoś matki w nich razem  z nimi nie widziały.  Za to ona uważała, że ... matkę ma się tylko jedną, żon można mieć wiele i teraz jest syna pora, żeby się matką zajął i powinien jej być posłuszny...to jednym tchem wypowiedziała, przekonując  syna do tego, żeby mieszkała u NIEGO . Zaraz potem jak młodsza siostra zdecydowała, że matka dłużej nie może u niej mieszkać, bo jej związek się przez to rozpada. (I rozpadł). Druga siostra nie biorąc przykładu z legendarnej Wandy co za mąż Niemca mieć nie chciała, za takiegoż wyszła (choć trudno ocenić czy rudy był bardziej czy łysy, ale zamek, zamek miał odziedziczyć) i w związku z tym sprzedała mieszkanko i opuściła swoją swoją ojczyznę, bo po za jej granicami interesu małżeńskiego pilnować musiała. Niemieckiemu zięciowi trudno było sobie wyobrazić jak z zagraniczną teściową miałby się dogadać. Jakby przypuszczalnie i z swego plemienia pochodzącą teściową miał kłopoty, bo ważniak z niego i pan wielki, nie do gadania z byle pospólstwem, a co dopiero wspólnego mieszkania. Jeszcze taką co własnych pieniędzy nie ma i na utrzymaniu dzieci być musi choć ma męża. Z kolei rozwodu brać nie chce rzekomo przez majątek jakiś, którego nie chce stracić. Choć chwilowo na kawałek chleba nie ma, a zjeść i ubrać się lubi i to nie byle co, i nie w byle co. Nie chciał by to niby chwilowe nawet przetrwanie było przy nim i odmówił. Jego wybranka zgodziła się chętnie z tą decyzją. Matkę wspierać finansowo obiecała, z ulgą wycałowała i do Niemiec wyjechała.  
Córki nieposłuszeństwo wykazały wobec matki i mówiąc młodzieżowo "ją olały". Ale został ON – syn pierworodny. ON nie może odmówić, bo matka go przeklnie... pomyślał. ON się pomodli się i będzie dobrze... . 



Dwupokojowe mieszkanko, niecałe 50 m2, dwie różne kobiety i ON.
Każda z nich ma swoją prawdę, każda chce być dla NIEGO najważniejsza. 
Żadna nie chce być posłuszna. Znowu posłuszny bezwzględnie musi być ON.
Krzyki, awantury, hałasy, agresja i wulgaryzmy. Tego wysłuchuje JEGO i Elżbiety,  4 – letni Michaś.
Któregoś dnia Elżbieta ma dość. Wywozi synka do rodziców. Sama jedzie z przyjaciółmi z pracy (skończyła studia, jest socjologiem) w góry. Chce odpocząć i przemyśleć. ON nie oponuje. Za synkiem nie przepada, podejrzewa, że nie jest jego od rozmowy z matką, która mu to bardzo dobitnie zasugerowała. Na jakiej podstawie? "Matki takie rzeczy wiedzą..."- usłyszał.



Początek weekendu, sobotni czerwcowy poranek 2016 r. ON otwiera leniwie oczy i zastanawia się przez chwilę gdzie jest? Zepsuta roleta buja się pod wpływem wiatru dolatującego przez wpół otwarte okno. Co to? W słonecznej poświacie widzi gruby margines kurzu na półce. Stały tam kiedyś książki, ale odkąd... Zamyka oczy zastanawiając czy ma wstać, ale po co. Jest sobota, ma wolne. 

Ogrody. Drzewa, kwiaty, liście. Cały ogrom liści go zasypuje. Nie może się wydostać. Robi mu się zimno. Jest mokry. To śnieg? Wielką szuflą odgarnia zasypany budynek. To piekarnia. Robi mu się gorąco. Wszędzie pełno bochenków chleba ułożonych w piramidę. Jest mu ciągle gorąco. Chce przejść koło tej piramidy, ale jest wielka nie może znaleźć jej końca. Coca Cola, pełno butelek Coca Coli. Znowu ogrody i pełno liści. Polana, jezioro, łódź. Samochody. Pełno starych samochodów...
Trzask.
Co jest u diaska? Siada na łóżku ON przebudzony trzaskiem spadającej rolety.
Miał ją już dawno naprawić, ale nigdy mu się nie chciało i sznurek poprostu się urwał. Nerwowe pociąganie, a teraz ten wiatr i nie wytrzymał. Matka by mu dała popalić gdyby to zobaczyła – pomyślał. Ale to było chwilowe. 
Wstał i dokładnie zamknął okno,. Zwinął niedbale roletę i rzucił w kąt. Słońce już mu raczej nie pozwoli podrzemać. Zresztą nie chce wracać do tego paranoicznego snu. Co to wogóle było zastanawia się, choć dobrze zdaje sobie sprawę, że znajome to były obrazy. 
Kątem oka patrzy na kanapę w małym wąskim pokoiku, na przeciwko tego, w którym teraz jest. Przyciemnawy. Położony od strony zachodniej mieszkania. Tu jeszcze słońca nie ma i roleta nie zepsuta. Chwila, zbiera kołdrę i poduszkę, i jednym ruchem rzuca na kanapę. Nakrywa się na głowę.




Małe pomieszczenie socjalne dla pracowników przy dużej firmie transportowej.  Wczesne lat 90-te ubiegłego wieku. Firma jest bogata, dba o swoich pracowników. Na stole butelki z wodą, paczki kawy, herbaty i soków. Stos talerzyków, filiżanek i sztućce porozrzucane Właśnie część z nich wróciła z letniego wypoczynku. Stanowią zgraną paczkę. Zwłaszcza ta młodsza część bardzo się z sobą zżyła, głównie przez wspólne eskapady w góry, nad morze.  Byleby na łono przyrody. Piękna blondynka jest wśród nich. Właśnie postanowiła rozstać się z mężem. ON nie chce o tym słyszeć.
Ma czteroletniego synka i chce chronić go i siebie przed agresją męża i dyktaturą teściowej, a poza tym zwyczajnie chce się śmiać.  W domu swoim nie powinna, bo nie ma z czego śmiać się jak głupi do sera – powtarza teściowa. Stroić też się nie wypada jak się ma męża – zawsze dodaje. 
Skądinąd ciekawe dlaczego swojego zostawiła, co całe miasteczko zbulwersowało (głównie księdza). Nie do końca to jasne jest? 
Usiadła przy stole. Jest teraz przerwa w pracy. Większość pracowników wyszła na tył budynku na papierosa, a reszta została w budynku, z drugiej strony niewidocznej tutaj od zaplecza i co ważniejsze od kancelarii szefa.  
Dzisiaj rano powiedziała MU, że go zostawia i wyprowadza się, choć mieszkanie w części jest jej.  A synka do tego czasu nie sprowadzi do domu. Będzie u jej rodziców. To już postanowione i zdania nie zmieni.
Myślała tak,  patrząc w smakowicie wyglądające czerwono-żółte jabłuszko widniejące na kartonie z sokiem. 
Gdzie jest ten nóż? No ten specjalny do rozcinania kartoników sokowych? 
Zastanawia się przeszukując szufladę ze sztućcami, pomstując cicho pod nosem na bałaganiarstwo kolegów. 
"Mamusiu, mamusiu... tu jestem..."
Kobieta ogląda się w kierunku dobiegającego ją głosu.


Nóż z błyszczącym, długim i wąskim ostrzem, krew, dużo krwi, płacz, nie to nie płacz, to skowyt jak u rannego zwierzęcia. Porozrzucane sztućce, potłuczone szkło, kartony z sokami, głównie jabłkowymi i krzyki, i krzyki.    
Najgłośniejszy, choć niezwykle cienki dobiega spod stołu. Tam mały chłopczyk z przerażonymi oczami nie chce wyjść i zapiera gdy jakieś obce ręce starają się go wyciągnąć.
Ogród, pełno kwiatów, liście, śnieg, zimno, gorąco, naga kobieta cała we krwi, w dłoni zaciska cienki łańcuszek.  I ciemnowłosy mały chłopiec trzymający się kurczowo nogi od stołu. Pełno ludzi, krzyków. Zimno i gorąco jednocześnie. Pełno okien  z urwanymi roletami, ale nie da się ich ani zamknąć, ani otworzyć. We wszystkich są kraty. Metalowe jak najprawdziwsze kraty. Przez nie zagląda starszy człowiek i coś krzyczy. Za nim znajoma twarz starszej kobiety wygrażającej pięścią. I inne twarze, skupione, milczące, nie wyrażające żadnych emocji. Tylko chłód. Ale krzyk dalej słychać.

ON ściąga z głowy narzuconą kołdrę i krzyczy coś niezrozumiale. Leży już przebudzony i przestraszony. Jest mu gorąco, jednocześnie oblewa go lodowaty wręcz pot. Czuje się jakby wyszedł z kąpieli, a nie przebudził ze złego snu. To był sen ?
Oddycha z ulgą, gdy widzi w oknie zasuniętą roletę.
Co za paskudny początek i dnia, i wolnego końca tygodnia – westchnął.
Trzeba się pomodlić... i będzie dobrze... chwyta za krzyżyk przylepiony pomiędzy piersiami. 


A miało być tak miło...
Poranek wolnego dnia od pracy, a tu taki tekst. Tylko, że to historia prawdziwa. Sen to też nie był. Niestety. Tekstu tego koniec, lecz historii zaledwie początek. Ciągnąć jej dalej nie mogę, bo ranek weekendowy się skończył. Na popołudnie mam inne plany. Słońce  zaglądające przez pootwierane na oścież okna kusi mnie na wypad w jakieś miejsca zielone. Pozamykam okna i wybywam. Rolet na szczęście nie mam :-)

16:17:00

PRZEKORNIE ;-) na podstawie przysłów polskich zupełnie przypadkowo wybranych przez Starą Kobietę.

PRZEKORNIE ;-) na podstawie przysłów polskich zupełnie przypadkowo wybranych przez Starą Kobietę.

"Żeby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała."
Ale jakie jej życie byłoby smutne i nudne bez skakania. I co by innego niby robić miała. Żadnej zabawy, radości... tylko by stała i mleczko na zdrowy serek dawała? Skakanie wprawdzie może doprowadzić no nóżki złamania, ale co tam... można kózki nauczyć cierpliwości w oczekiwaniu na termin dostania się na rehabilitację, żeby dalej szczęśliwe życie w podskokach miała. Tymczasem będzie podskakiwała mniej uroczo, bez celów zabawowych... do apteki po środki przeciwbólowe, żeby jakoś przetrwać półroczny termin, kiedy pozna panią lub pana ortopedę i ci zaczną naprawiać jej nóżkę. Nabierze pokory.
Czy to dla niej powinna być nauczka i nie powinna wracać do skakania? Ależ skąd. Nie można pozbywać się radości życia  przewidując tylko zło. Bez fantazji trudno dobre mleczko dawać.
"Jaki koń jest każdy widzi"
Chyba, że jest się zakochaną klaczą i wtedy nie ufałabym takiemu oglądactwu.
"Zamienił stryjek siekierkę na kijek"
Wcale źle nie zrobił, bo lepiej, że ma kijek i może się o niego wesprzeć jak już jest stary niż mieć siekierkę, którą nie ma już siły rąbać drew.
"Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta"
O ile ten pierwszy, wcześniej nie da mu po buzi, a drugi po łapach. Jeszcze zdarzyć się może , że tych dwóch zmówi się i od razu mu dadzą w skórę. Lepiej trzymać się od takich z daleka dla swojego i ich dobra.
"Nie dziel skóry na niedźwiedziu"
Jasne... lepiej ją dzielić na słoniu, ma więcej skóry. Jak marzyć o profitach, to z rozmachem.
"Mężczyźni mają tyle lat na ile się czują. Kobiety tyle na ile wyglądają."
Jeśliby się zgodzić z tą tezą, to okazałoby się, że otaczają nas tylko mali chłopcy prowadzeni przez dojrzałe dziewczynki. 
"Polak mądry po szkodzie."
Który ? Bo nie znam ani jednego – takiego. 
"Gdy Pan Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno"
Daje też w pakiecie spadochron, żeby nie spaść z większym hukiem?
"Krowa, która dużo ryczy mało mleka daje."
Nieprawda... ona dużo ryczy, bo tym ryczeniem nawołuje żeby dojarze przyszli i mleko od niej pobrali, bo ciągle ma jego nadmiar.
"Kto pod kim dołki kopie to sam w nie pada"
Jak jest nieostrożny i nie umie kopać. Niech się lepiej za to nie zabiera, bo tylko sobie krzywdę może zrobić i tym samym powiększyć straty.
"Młodość ma swoje prawa"
Starość też ma, tylko młodość ich nie chce dostrzec, bo jest krótkowzroczna.
"Licho nie śpi"
Za to dobro ciągle zasypia jakby  myślało, że ciągle ma czas na ujawnienie się.
"Mądrej głowie dość półsłowie"
Naprawdę mądra głowa poczeka na dalsze słowa, żeby nie opierać się tylko na poszlakach.
"I Salomon z próżnego nie naleje"
Nie jest głupi i wie, że się nie da. Mądrze jest nie dopuścić do sytuacji by w dzbanie nie było ani kropli wody.
"Modli się pod figurą, a diabła ma za skórą"
Tylko leniwy hipokryta liczy, że sama modlitwa mu do życia wystarczy bez względu na uczynki.
"Kto dobrze żyje, śmierci się nie boi."
No jasne,  bo jak bać się snu. Niektórzy muszą brać środki specjalne na sen, ale nie znaczy to, że chcą snu wiecznego.
"Kto ma pieniądze, ten ma rozum"
Dopóki go nie straci z nadmiaru głowienia się jak nie stracić tychże pieniędzy.
"Kto chętnie daje, dwa razy"
Taki napis powinien wisieć w gabinecie dyrektora finansowego d/s pracowniczych. I nad łóżkiem.
"Starość nie radość, pogrzeb nie wesele"
W starości wszystko zależy od jej współtowarzyszy, a w pogrzebie od powodów tych, którzy na pogrzeb przyszli.
"Nikt nie przeskoczy własnego cienia"
Chyba, że jest oszustem i zasłoni swój cień innym, większym, ale na tyle małym, że mu się na krótko ten manewr uda.
"Nie co dzień jest niedziela"
W kalendarzu oczywiście, ale my sprawić możemy, że tych niedziel będzie w życiu więcej. 
"Raz w życiu kochamy i raz umieramy"
Ciągle to powtarzamy jakby to coś zmienić miało, albo wytłumaczyć swoje nadużywanie używania.
"Przyjdzie czas, przyjdzie rada"
Lepiej nie czekać zbyt długo na odpowiedni czas, bo on może nigdy nie nadejść i nici będą, a za późno dana rada, jest niczym.
"Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy"
Na końcu wyrok dla każdego jest ten sam, niezależnie od win.
"Poznać głupiego po śmiechu jego"
Nieprawda...głupi się nie śmieje. Jest naburmuszony i poważny, bo nie chce żeby ktoś się z niego śmiał i domyślił się, że jest głupi. Mądry się śmieje, bo wie, że śmiech to zdrowie, a zdrowie to długie życie.
"Kto z kim przystaje, takim się staje"
Pomyślał przełożony leniwego ogrodnika...i go zwolnił.
"Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje"
Nadgodziny – do życia. Ciekawe czy płatne?
"Kto pracuje, ten nie choruje."                                                                                                               Musi udawać, że jest zdrowy i pracować, bo inaczej go zwolnią i będzie miał dodatkową chorobę - głowy, jeśli poprzednio cierpiał na inną. 
"Prawda w oczy kole."
Ale tylko mądrego, bo głupi nie wie, że to prawda, myśli, że ktoś krzywdę mu robi i łzy mu ciekną z oczu, a nie oko boli.
"Zakazany owoc najlepiej smakuje"
W każdym wieku inny to owoc, ale zawsze jest ich sporo do wyboru jeśli z wiekiem nie stracimy węchu, smaku, dotyku, wzroku, słuchu.
"Kruk krukowi oka nie wykole"
Właśnie, że tak zrobi. Z zazdrości, bo czemu miałby to zrobić wróblowi. Nie ma mu czego zawiścić.
"Lepiej mieć wróbla w garści niż gołąbków sto na dachu."
Wartość jednego wróbelka w garści jest taka sama jak gołąbków fura, więc należy pomyśleć o czymś konkretniejszym.
"Mądry głupiemu ustępuje"
Naprawdę mądry tak nie czyni, bo liczy się z tym, że takie ustępstwo może go jeszcze drożej kosztować niż pozorny święty spokój.
"Nie ma reguły bez wyjątku"
Teraz w ogóle nie ma reguł, są oczywiste oczywistości.
"Nie każdy się do nieba dostanie, co woła: Panie, Panie..."
Powinni zdawać sobie z tego sprawę lizusi, tani, fałszywi pochlebcy.
"W życiu liczą się przychody i rozchody"
Bardzo śmierdząca to prawda, ale prawda, która każdego dnia, każdego z nas dotyczy.
"Kto ma szczęście w kartach, ten nie ma w miłości."
Zwłaszcza jak jest hazardzistą. Po prostu karty są jego jedyną miłością. Na prawdziwą czasu nie ma, bo w karty gra.
"Niech koń się martwi, bo ma dużą głowę."
Jasne, najlepiej zwalić myślenie na innego. Dodatkowo, to w myśleniu jak i w większości spraw, nie o wielkość lecz o sprawność chodzi.
"Każda nowa miotła dobrze zamiata."
Problem tylko w tym na jak długo tej nowości jej wystarczy, a to z kolei zależy od jakości, czyli materiału, z którego została wykonana. Warto o tym pamiętać.
"Z chłopca wyrósł, a do chłopa nie dorósł."
Tak się obrazuje większa część statystyczna mężczyzn.
"Niedaleko pada jabłko od jabłoni."
Nie zawsze. Jak jest silny wiatr pada zadziwiająco daleko. Wart mieć to na uwadze, a nie od razu r
czynić takie podsumowanie. Każdy ma prawo mieć swoją własną szansę.
"Głupi, kiedy milczy to za mądrego ujdzie."
To może on nie jest taki do końca głupi skoro wie, że lepiej, żeby się nie odzywał.
"Gadał dziad do obrazu, a obraz ani razu."
Specjalnie gadał do obrazu, bo on nie rozmowy pragnął tyko wygadać się chciał. Nie chciał, żeby mu się ktoś wtrącał. Czasem tylko wysłuchania potrzebujemy. Tu obraz bardzo się sprawdza.
"Głupi się potknie dwa razy o ten sam kamień."
To już zwykłe czepianie się jest. I mądremu się to zdarza. W końcu kamieni podobnych jest wiele.
"Ciekawość, pierwszy stopień do piekła."
Kiedyś była. Teraz to każda ciekawość przybliża nam wiedzę, która z kolei też ciekawością jest. I tylko w ten ciekawy sposób warto jest żyć.
"Człowiek człowiekowi wilkiem."
Czasem bardziej należałoby się człowiekowi bać człowieka, bo wilka stosunkowo rzadko możemy spotkać.
"Kiedy wleziesz między wrony, musisz krakać jak i one."
Lepiej nie próbuj udawać, bo szybko się na tym poznają. Oszustwo się wyda i cię zadziobają nim zdołasz wyjaśnić cel (może nawet skądinąd słuszny) owej maskarady.
"Co się odwlecze to nie uciecze."
Czysta nieprawda. Czas ucieka i wraz z jego uciekaniem wszystko zmienia. I siły i zamiary są inne. Życia nie można odwlekać.

PRZYSŁOWIA  SĄ  MĄDROŚCIĄ  NARODÓW,  ALE  WARTO  JE WERYFIKOWAĆ,  BO ZMIENIAJĄ  SIĘ CZASY  I  LUDZIE  " I  NIC  NIE  JEST  TAKIE  DO  KOŃCA  NA  JAKIE WYGLĄDA." 









Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger