19:00:00

Dylematy AGATY...

Dylematy AGATY...

Dzień coraz szybciej gaśnie, lato gorące przechodzi do historii, a ja się cieszę, że kolejne przeżyć mi się udało. Choć nie wszystko w nim tak jak bym chciała się poukładało. Wiatr strąca kropelki z lisków na drzewach, a ja się raduję, że nie jestem jedną z tych kropelek. I śpiewam sobie.. śpiewam... a kto Starej zabroni? ;) 

Śpiewam sobie jak kiedyś sobie śpiewałam na tę samą dosłownie nutę tylko z innym nieco tekstem, że: Sześć Dziesiątek mieć lat to nie grzech... he... he... i dalej: Ciągle umieć się śmiać, to nie grzech... z życiem być za pan brat... to nie grzech... lalala... laaa... Nie mieć forsy na gest to nie grzech... nic złego w tym nie jest i to też nie grzech... lala... lala... I dalej jeszcze i jeszcze raz... śpiewać na cały głos i życiu prosto w nos... to nie grzech.... lalala... lala...  Moje życie wciąż trwa... lalala...

I szczęście, szczęście jest we mnie... w tym co czuję, co wiem, co jem...  w tym, że ktoś chce bym zaopiekowała się jego psem. We wszystkim je odnajduję i tym bezmiernie raduję. W ludziach, rzeczach. Zwłaszcza w tych pierwszych, których pragnę jak kania dżdżu, by byli ze mną tu i tu i w tym, tamtym i owym.
Że jeszcze chce mi się marzyć, tęsknić i nie bezmyślnie w tym życiu tkwić tylko działać, kochać i nudzie mówić stanowcze NIE! 

A tu telefon przerwał mi,  jesienne radosne ... lalala ... lala...

Dzyń... dzyń! Dzyń, dzyń, dzyń!
- Mam problem - usłyszałam głos mojej o 10 lat młodszej ode mnie Agaty.
- W czym mogę Ci jakoś pomóc ? - zapytałam ostrożnie. W ostatnim czasie moje plecy uginały się nieco od własnych trosk i problemów. Ale co tam :)
- Dawaj! - zachęciłam lakonicznie.
- Czy Twoim zdaniem dojrzała kobieta ma prawo do szczęścia, miłości, dobrej zabawy... mimo dolegliwości, jakie się pojawiają... mimo doświadczeń, które czasem ciążą?
- Głupie pytanie! To oczywiste. A coś bardziej do rzeczy?
- To wobec tego, dlaczego kobietom dojrzałym przypisuje się role babci, mentorki czy pola ćwiczebnego... nie mówiąc już o starej d....  itp, itd. Jeden z młodszych mężczyzn poznanych przeze mnie w internecie zwierzył mi się właśnie, że zawsze zastanawiał się jak to jest zasypiać i budzić się przy starszej kobiecie? Wyobrażasz sobie ten romantyzm? Że niby starsza pani śpi inaczej?
- Tak, jasne! Z otwartą gębą... znaczy buzią bez zębów, bo szczęka naturalnie spoczywa w szklance obok, a wszystko to spowite zapachem naftaliny i strumieniem kapiącej śliny na haftowanej pierzynie. Zamiast z Tobą gadać... niech zadzwoni do Macrona i  z  nim sobie wymieni poglądy. Ja bym się tym nie przejmowała. Swoją drogą to moja Babcia mawiała, że "w starym piecu diabeł pali", co oznacza, że dojrzali ludzie też mają temperament i to czasem zaskakująco duży;-)
A moja mama mówiła, że: "na starej p... najlepiej się ćwiczy" więc nie wiem co jest bliższe prawdy? Pewnie we wszystkim jest źdźbło prawdy... a jedno do drugiego i zbierze się prawdy miarka.. Choć jak się głębiej zastanowić to nie tyle zasypianie przy starszej pani jest problemem (jak jest do tego wszystkiego nudna :)), ale przebudzenie młodszego mężczyzny, która patrzy na Ciebie badawczo, analizując być może defekty, zmiany, które z wiekiem się pojawiają.  Zresztą nie znoszę określenia starsza kobieta... wolę Stara kobieta ... jest takie pełne wyrazu, krwiste, mięsiste ;-) a nie obojętne i wyblakłe..."starsza" podkreśla bardziej nijakość niż jakość. Ale odbiegłam od tematu.
- To normalne u Ciebie - fuknęła  Agata Choć jak się głębiej zastanowić to nie tyle zasypianie przy jak to wolisz starej pani jest problemem tylko przebudzenie u boku mężczyzny, który patrzy badawczo na nią, lustruje, analizuje defekty, zmiany, które z wiekiem się pojawiają. Zauważyłaś, że faceci bez względu na wiek szukają kobiet, które spełniają ich oczekiwania... nie biorąc pod uwagę ich wrażliwości. Młodzi marzą o nocach z seniorką, dojrzali przeprowadzają eksperyment pt. "pomarszczona skóra jest nadal wrażliwa", a starsi dowodzą sami ledwo już co dowidzący, że "są jacy są" tylko mnie kochaj ... ja cię oglądać nie muszę ;-)
- No może tak jest, ale nie generalizowałabym aż tak. Skoro nie udaje Ci się nawiązać nowych relacji damsko męskich... to  może wolisz pozostać przy roli babci i mentorki. To nie są złe role jak do nich odpowiednio podejść :-) Choć według mnie nieobecność mężczyzny wcale nie przeszkadza by ciągle by kobietą i się realizować.
- Ale co zrobić z tęsknotą za czyimś dotykiem, cierpieniem z braku bliskości z drugim człowiekiem?  Jak obejść się bez czyjejś obecności, towarzystwa, czułości?
- Świat pełen jest samotnych ludzi... tak kobiet jak i mężczyzn. Jedni szukają drugiej tzw. połówki ... dopełnienia, uzupełnienia lub przeciwności... jedni i drudzy chcą być spełnieni.
- Mam wrażenie, że dla dojrzałych kobiet przypada rola obserwatora lub "obiektu doświadczalnego" A ja chcę, domagam się, żeby ktoś zobaczył we mnie człowieka, który myśli, przeżywa, czuje, pragnie, pożąda.
- Każdy, na każdym etapie swojego życia potrzebuje miłości tak samo - to prawda bezwzględna. Tylko każdy wiek inaczej ją wyraża. Taka drobna zmiana.

Po rozmowie z Agatą myślałam trochę o jej problemie związanym (?) z co tu dużo mówić: brakiem  faceta. Zastanawiałam się czy na takim etapie dziesiątek lat na swoim koncie mamy prawo do pragnień, tęsknot, pożądania i miłości? Czy może już tylko do szacunku, a co gorsze: litości?

Zadzwoniłam do Agaty: Agato jesteś piękną i mądrą kobietą, i jeszcze pół życia przed Tobą... jesteś jak jesień, która nadeszła: złota, pachnąca, pełna zadumy, spokoju, ukrytych tajemnic... zamiast martwić się i wzdychać do ptaszków, które odfrunęły... zacznij swoją zmysłową naturą tworzyć sobie nową przestrzeń... pełną nowych barw, zapachów, z dobrymi, wesołymi myślami otwartymi na innych... lecz nic  na siłę... A wtedy przyfruną odpowiednie ptaki i nawet z jesieni wiosnę Ci uczynią... bądź cierpliwa i nie przestawaj być Sobą.

Lala lala... szczęście jest we mnie i to nie grzech :-)) A jeśli chodzi o pewnego pana? To ja dla pana czasu nie mam... jesień nastała! nacieszyć muszę się nią, a pan mi tu wygląda na nudnego dziada ;-) 




10:02:00

Narzekania... narzekania...*

Narzekania... narzekania...*

Narzekanie, czyli takie gderanie. Towarzyszy nam od pierwszego dnia, gdy jeszcze jako małe dziecko zaczynamy się orientować iż warto sobie pobajdurzyć, bo to przynosi korzyści wymierne. Lekki płaczek, grymasik, buźka w podkówkę, a już leci mamuś i tatuś by obetrzeć buźkę, pokiwać zabawką, dogodzić smakołykiem. Narzekanie to nieodłączny element życia każdego z nas, bo nikt mnie nie przekona, że nie lubi sobie czasem zwyczajnie ponarzekać (popie...ć ;-)), nawet specjalnie nie oczekując, a nawet wiedząc stuprocentowo, że marudząc i tak nie osiągnie zamierzonego celu. 

Biadolenie skutecznie zatruwa życie nam samym i wszystkim wokoło. Ale co tam... że sami się męczymy, innych tym sposobem dręczymy. Nikt nas nie chce zrozumieć, my też specjalnie nie przejmujemy się by wejść w położenie drugiej osoby... skupieni na sobie tylko przytakujemy i w duchu, w sobie myślimy jak te narzekania psują nam nastrój... mamy pretensje o to, że inni ochlapują nas błotem smutnych wyznań i refleksji. A sami? Nie inaczej postępujemy! I w ten sposób zamyka się koło ogólnego zatruwania sobie życia.

Bo gdyby to wypluwanie dręczących nas myśli miało na celu wywalczenie czegoś, poprawienie danej sytuacji... gdyby to było konstruktywne utyskiwanie powodujące, że coś lepszego na naszej drodze się stanie...
Ale niee! To zazwyczaj jest tylko bicie piany...

Aż doprowadzamy do takiej sytuacji, że nas nikt nie słucha, a i nas przestaje obchodzić co kto inny do nas w ucho dmucha. A przecież jasne jest, że nie wszystko idealnie się w życiu odbywa, zupełnie po naszej myśli. Tyle jest dziedzin i aspektów naszego życia od najmłodszych lat, które tak się układają, że nie sposób nie narzekać. Z drugiej zaś strony nic tak nie łączy ludzi jak wspólne marudzenie, niestrudzone zrzędzenie.

Bo krzywda nas spotkała jawna, bo czujemy się nieszczęśliwi... a powodów wiele, bo żali mamy cały wór to do tego, to do owego, bo zniechęceni czujemy się do czegoś wykonywania, czy upierdliwego sąsiada... bo zrozpaczeni utratą rzeczy, może bliskiego człowieka, bo grubi, nie tak już młodzi, bo dom za malutki, kieszeń zbyt pusta, bo inni mają lepiej, do tego piękniejsi... zdrowie podupada i tyłek boli i jeszcze to, że koleś ma fajną laskę, a ja ciągle nie...

Powodów do narzekania są tysiące niezliczone... bardzo błahe, bardzo ważne, istotne i funta kłaków niewarte. Taka kratka jęcząca... mniejsza, większa, grubsza, chudsza... czasem prawdziwa rozpacz, a czasem skarga niewielka, bo obiad przesolony i cena jego w restauracji też nadęta.

Lament, bo czasy nie takie, bo ludzie inni niż kiedyś ... obwinianie całej galaktyki o swoje nieudane prosperity, nietrafione wybory... Jak to wszystko ma być kolorowe i dobre? Skoro idziemy, biegniemy, czy wolniej czy szybciej ale z nastawieniem złym. Nie potrafimy odnaleźć radości w drobiazgach... codziennych małych rzeczach, a skupiamy na złych momentach i na ich podstawie oceniamy świat... nie widzimy mrówki, nie doceniamy pszczoły... marzymy o niemożliwościach, obwiniamy innych... 

Czyż dlatego iż nie wiemy, że wszystko ma swój koniec... nie mamy wrażliwości, która by nam odpowiednio podpowiadała jakie powinno być nasze nastawienie by życie nie było smutne (?) I zamiast pomyśleć z wdzięcznością o tym co mamy dobre przy sobie lub choćby nawet niestety kiedyś było, a teraz no cóż... jest trochę gorzej, to brniemy w te niedobre emocje i nakręcamy je... o tak, o tak... jeszcze mocniej!

Dlaczego narzekamy? Bo czasem to nawet przyjemne i wypić na pohybel innym, poskarżyć, i wykrzyczeć buchające emocje. Takie wspólne biadolenie potrafi nawet połączyć ludzi, zadziałać jako prosty, łatwy, choć niezbyt wykwintny środek porozumienia. Gdy wspólnie się czegoś niefajnego doświadczyło, albo nie lubi tego samego... to bardzo zbliżyć może ;-)

Tylko, że życie nie jest dla tchórzliwych ludzi... trzeba mieć odwagę by być... a narzekanie zniewala i siły pozbawia. Dlatego uważam, że jeśli nawet nasze życie nie toczy się tak jak chcemy, to jednak dopóki żyjemy to lepiej chwilę narzekania zamienić na chwilę refleksji jak wyjść z danej opresji... bez zbędnych współczuć, że życie nie jest jak powinno i wcale sprawiedliwe. No nie jest i nie będzie!... Pogrążanie siebie w niszczących emocjach narzekania nie sprawi, że stanie się lepiej, wygodniej, szczęśliwiej, że rzeczywistość spełni nasze oczekiwania. Tak nie będzie. Ale każdy, każdy ma jedną wolność, której nikt nie może mu zabrać... jest to wybór swojej postawy w różnych okolicznościach.
Wybór swojej postawy - to poczucie świadomości, że wiele jest spraw, na które można narzekać... ale jeśli? To trzeba to robić skutecznie. Tak poruszyć wszystkie tryby danej materii by z utyskiwania wyszło coś dobrego. A każde uczynione przez nas dobro wzmocni nasze poczucie wartości, a tym samym sprawi, że łatwiej, przyjemniej będzie się nam żyło. Narzekanie zamieńmy na życzliwe wsłuchiwanie się w problemy innych, a przedstawianie swoich wymieńmy z oskarżania i jęczenia, na
jasne ukazanie problemu do załatwienia. Ileż my przez to czasu zaoszczędzimy sobie i innym... zamiast pogrążania się w narzekaniach, rozmyślaniach jękliwych - wyłuszczymy zagwozdkę i pomyślimy jak ją skutecznie rozwiązać.

Niech narzekanie będzie tylko chwilowym jękiem dającym szybko do zrozumienia, że tu działać należy, a nie chlipać w rękaw. Chcesz zdobyć szczyt, to co narzekasz, że góra wysoka... pływania się zachciało? ... no wiadomo... woda mokra jest... radości pragniesz? To czemu tracisz czas na zajmowanie się nic nie wartymi ludźmi... wszystko określasz jako złe... znajdź czas i poszukaj dobrego czegoś... wiele jest dobra dookoła... uśmiechnij się do idącego po ulicy psa jak na ludzi patrzeć nie możesz, bo ciągle masz im coś za złe... Masz czas na narzekanie, na utrudnianie sobie tym życia, to znajdź też w nim czas na życzliwość! Nie! Nie do kogoś specjalnego...

Zacznij od siebie, od życzliwego do siebie nastawienia... przecież warci jesteśmy zwykłej, niewymuszonej życzliwości. Życzliwość to jest lek na wszystko, zawsze pomaga i nie da się go przedawkować. Być przychylnym wbrew ogólnym narzekaniom... mieć dobre nastawienie mimo, że wokół nie sielsko i anielsko... to ułatwia niesamowicie życie :-)

Czas jest jeden! Można na wiele go przeznaczyć... jeśli jedną dziesiątą (tylko!) czasu marudzenia przeznaczymy, wykorzystamy na życzliwe podejście do rzeczy.... to się zadziwimy jak wszystko może się cudownie poukładać, bez komplikowania sobie życia przez czasem zupełnie bezsensowne biadolenie... wtedy się okaże, że to co wiemy, czujemy, robimy może się równoważyć. Ale tylko wtedy gdy wybierzemy nasze odpowiednie nastawienie do sprawy.

Narzekanie to bezradność, to prośba, wołanie o pomoc, ale też zwyczajny jad, nieumiejętność radzenia sobie z czymkolwiek. Jak żalić się by bliskich nie stracić? Jak słuchać ich skarg? Jak sobie dać radę z tym wszystkim... wszak narzekanie to też objaw frustracji, gniewu, rozczarowania... Po każdej ze stron przecież są emocje... jak uspokoić nerwy, nie zepsuć relacji... jak sobie nawzajem pomóc?

Bardzo to skomplikowane. O wiele bardziej u ludzi niż u rzeczy ;-) Taki zawias jęczy, skrzypi u drzwi... a już właściciel leci i oliwką leczy. Samochód prycha i sapie... ledwo co, a  mechanik już mu filtry przepycha, wałkom, paskom prawidłowy obrót umożliwia. A człowiek? Powinien nauczyć się rozmawiać o swoich problemach, umieć poprosić i nauczyć się przyjmować pomoc... w tym wszystkim mieć życzliwe nastawienie. Tu potrzeba autentycznego współczucia, zaangażowania w rozmowie, na pewno przyjaznej atmosfery, a wniesienie dozy dobrego humoru, żarciku małego - może sprawi, że wykazana troska i ta wyjątkowa zdolność: odłożenia na bok na chwilę własnych spraw - spowoduje, że uśmiech do nas wróci. A przecież o nic, tylko o uśmiech we wszystkim chodzi! To nie jest tak, że świat się odwraca od nas i jesteśmy zmuszani do narzekania...

Narzekając chronicznie, a nie tylko tak okazjonalnie dając sygnał, znak... narzekając chronicznie zabieramy sobie czas... a tu d... trzeba wziąć w troki i działać... działać...

* Narzekanie... nie raz ja Stara Kobieta narzekałam. Wcale się tego  nie wypieram, ani udawać nie będę, że ogólnemu utyskiwaniu się nie poddawałam (albo zupełnie egoistycznemu;-))... ale hola, hola ... pomyślałam ... wiele od życia dostałam za co wdzięczna jestem...  a po co ja, żeby z kimś być będę mu przytakiwała i w jękach aprobowała... przez wzgląd na siebie lepiej jest kogoś do siebie zniechęcić, a zachować szacunek dla siebie i po swojemu w życiu się kręcić. A po swojemu, czyli po mojemu... to w żarcie, ironii, sarkazmie ewentualnie... z sercem na dłoni i uśmiechem na starej gębie :-))))



15:40:00

Dreszcze...

Dreszcze...

Tymczasem lato sobie mija, a mnie ciągle jeszcze przechodzą dreszcze.
To burzliwe lato było.... z jednej strony gorąco, a z drugiej zimne nieprzyjemne dreszcze. Albo gorąco takie jak dotknięcie rozżarzonym do czerwoności żelazem, albo zimno jak ze strumyka górskiego rwące.
Z różnego powodu te ciarki na plecach. Nie mówiąc o tych, które z braku ciepłego okrycia dręczą człowieka.

Tu mowa o mrowieniu na skutek emocji przeróżnych... miłych lub tych zupełnie niechcianych, a jednak przez życie dostarczanych... gdy wtedy skóra wręcz cierpnie na karku i plecach.
To też taka gęsia skórka, która się na rękach pojawia gdy słucha się muzyki sobie dedykowanej i czuje przyjemnie odczuwalne dreszcze... Tak, ona jest! jest dla Ciebie przeznaczona.
I dotyk miękki dłoni, głaszczący naszą skórę, gdy odczuwamy ciepło, spokój... ten dotyk nas koi i chcemy więcej... ale niczego innego poza nim.

Oni razem: muzyka muskająca ucho i dotyk delikatny powodujący zimno i ciepło jednocześnie, to jak zaproszenie w magiczny odlot... wszystko jest piękne, nie ma zła i tylko uśmiech trwa.
Wszystko ma swój czas... gdy pojawi się ta para, to wyjątkowa chwila... chcemy oby jak najdłużej przy nas była... i zapierała dech.
Są też takie spotkania z innymi, gdy czujemy się się lekceważeni, poniżani i wtedy trudno nam wyprostować ramiona, bo pomiędzy łopatkami czujemy prąd, który nam skórę pogrubia, a po niej spływa zimny pot.
Albo zgoła inne, gdy nasza nieoczekiwana u kogoś wizyta jawi się jako ta najbardziej wymarzona i wyśniona, i wtedy czujemy się jak obdarowani najdroższym darem świata... ta życzliwość dreszczem szczęścia nas oplata tak mocno, że chcemy wirować by schłodzić ciało gorącem buchające.

To wszystko - to emocje... jedne napędzające do życia, drugie spędzające sen z powiek... dreszcze...
I takie rozmaite, bogate, wielopostaciowe ciarki przeszywały mnie tego lata.

A zaczęło się spokojnie, słonko coraz wyżej iskrzyło, nadzieja kolejnego cudownego lata wokół głowy się kręciła ... choć ja stara już.
Przyzwyczaiłam się do siebie, takiej innej niż w młodości ... już mnie pogniecione ciało nie złości.
Gdy gaszę lampkę na stoliku nocnym, głaszczę się z lubością po udzie i upajam skóry gładkością.
Jest aksamitna w dotyku. Chyba dobry krem stosuję ;-) - uśmiecham się do siebie. Dobre to udo dla niedowidzących ;-) tylko palcami - nie wzrokiem się posługujących :-) 

Zasypiając drżałam lekko, odrzucałam na bok kołdrę przypominając sobie męski głos:
- Jesteś wyjątkowa, śnię o Tobie, tęsknię, chciałbym by "już" już było i przy mnie Ty ... i nie wypuszczę Cię wtedy.
- Czy to możliwe, że jestem jeszcze dla kogoś ważna?  -  rozkosznie jak mała dziewczynka przeciąga m się, wyciągam ramiona ... cudowne uczucie, nie pamiętać co było przed ... tylko teraz jest ważne.

Zapomnieć o bzdetach zakłócających dobrą energię ... spotkaniu w kawiarni z zawistną koleżanką, która chciała mi udowodnić, że o niczym nie mam pojęcia. A sama z pouczającą gadką, nie potrafiła poprawnie wymienić nazwiska francuskiego filozofa, którego znajomością chciała przede mną zabłysnąć. Spokojnie przetrwałam, choć z tyłu głowy poczucie miała, że straciłam czas ... że poniekąd wiedziała czego mogła się spodziewać. Byłam dobrze, gustownie ubrana, w długie przezroczyste, powłóczyste spodnie, które dawały złudzenie spódnicy. Na wysokich koturnach czułam się pewna siebie. Maskowane uśmiechem poczucie niechęci z drugiej strony wytworzyło u mnie naturalny zimny dreszcz. On to schłodził moje emocje na tyle by nie dać ciętej, raniącej riposty.

Wybrałam obojętny, zdawkowy uśmiech.
To już ostatni raz ... cięcie! Więcej takich dreszczy z nieżyczliwości w moim życiu nie będzie! To już postanowione!
Bo to było byle jakie, szkoda słów i drżenie niepotrzebne.

Zygmunt umarł – zadzwoniła Róża. Spodziewałam się tego telefonu ... cierpiał od długiego czasu. A jednak to był szok ... przez chwilę nic nie czułam ... za chwilę poczułam... odprężający dreszcz, że Zygusia już nic nie boli, a  Róża? Ona i cała rodzina razem byli w tej chorobie, ich życie było spięte jej klamrą ... jeszcze pogrzeb i po godzinie ... "był"  ... odpowiednie słowo dla Zygusia.

Mimo 30 stopniowego skwaru, było mi zimno w długim rękawie ...
Na chwilę usiadłam, zapaliłam lampkę ... może być gorzej? ... boleśnie uderzyłam dłonią w stolik ... auł ... przestałam... uff ... może! ... otrząsnęłam się. Zgasiłam lampkę.
Przymknęłam oczy ... inne myśli przywołałam ....

Są! Jeszcze raz... krok po kroku ... jestem w Pile nad Brdą ... w Borach Tucholskich... pierwszy raz po 45 latach... pukam do drzwi i widzę wysokiego uśmiechniętego mężczyznę... po chwili uniesiona ponad ziemię ... w jego ramionach ... ach jeszcze raz, wzdycham! Czuję się jak mała dziewczynka, lekka jak motylek ... ! Czas zamknąć oczy i pobyć na tych wakacjach, w tych lasach, nad tą rzeką, jeziorem, pod namiotem, z rodzicami, na rybach i grzybach ... czas stanął w miejscu.
Dorota – tyle lat – szukaliśmy Cię... pamiętasz to i to? ... Krysia tu już nie mieszka i Danka się wyprowadziła, babka też w grobie i rodziców przy nas nie ma ... A Twój tato to był fajny gość i mama trochę strachliwa, ale przemiła i bardzo o wszystkich troskliwa ... I widzisz tu nie cztery chaty, tu cała jest wielka wieś :-)

I telefon zaraz: Jola, nie uwierzysz, Dorota przyjechała :-)

Dorota? Naprawdę? A to czort! Dawaj ją tu zaraz!
Ze wzruszenia łzy napełniły mi oczy, a śmiech jeszcze szerszy niż zwykle rozpromienił twarz.
Czułam się tak jakby wczoraj tu była, nigdy nie wyjeżdżała stąd ... pamiętali mnie wszyscy i chcieli by była z nimi. Najmniejsze włoski na moim ciele stanęły na baczność, a pomiędzy nimi leciutkie, cieniutkie prądy się przesuwały. Dla takich chwil warto, warto jest żyć!

Okryta już kołdrą, przewróciłam się na drugi bok. Odkąd zauważyłam, że śpiąc na jednej stronie, z tej jednej jestem jakby mocniej wyciągnięta, bardzo pilnuję się, żeby stan przygniecenia dla obu stron był mniej więcej równy ;-)
Głos karetki pogotowia nie pozwolił jednak oddać się spokojnym, przyjemnym myślom.
Zdrętwiałam. Na moment. Zupełnie tak jak tego ranka, kiedy ból między łopatkami nie pozwolił mi myśleć... lewa ręka była jak proteza ... zupełnie nie moja ... strach i wzmagający się ból... jestem sama ... nie ma koło mnie nikogo bliskiego... czuję, że pęcznieję w środku ... na opalonym świeżo ciele oprócz sieci zręcznie zakamuflowanych kremami zmarszczek zaczynają płynąć strumyczki wody... jestem cała mokra... strach... zimny, energiczny dreszcz i z drugiej strony gorący tnący pod lewym żebrem jak ostrym nożem... dreszcz ...
Telefon, tłumaczenie ... a kto, a skąd, a po co, a co się dzieje? 
Karetka, obcy szpital, daleko od domu, badania...  długo nie wiadomo... potem wszystko dobrze ... to dlaczego jak jest tak dobrze, to jest tak źle i boli, boli ... 
A jednak ulga... żyję ... w końcu czuję ból ;-)

To niedobry wspomnieniowy dreszcz... 
Kładę się na wznak, patrzę w sufit i ciepło przyjemne mnie ogarnia ... rozmawiałam dzisiaj chyba dwie godziny z Gośką i Marzena u niej była, Jola dzwoniła, Marta przysłała fajnego SMS – a... pożartowałam z Tomkiem, z Andrzejem ucięła super pogawędkę, ogrodnik zachwycił się jej kreacją, Pani z poczty życzyła miłego dnia, fajną muzę dostałam na fejsie, odezwała się też do mnie poznana w podróży Ela – przesympatyczna graficzka z Kilonii ... \

Błogostan -  ten dreszcz niech nie mija. 
Uśmiecham się zasypiając ... jutro będzie będzie dobry dzień. Wracam do gry!






Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger