Tekst napisany na specjalne życzenie Elżbiety.
Trzeba zacząć od tego, co to w ogóle jest macierzyństwo?
Macierzyństwo dotyczy kobiet, które posiadają dzieci i są matkami. Tylko kobieta może urodzić dziecko i to ją w wyraźny sposób odróżnia od mężczyzn, którzy są sprawcami ciąż, ale dziecka nie urodzą, bo to jest powołanie jedynie kobiety.
Matka nosi dziecko w sobie, tuż pod sercem i tak od pierwszych dni tworzy się między nią, a dzieckiem z niczym innym nieporównywalna więź. Macierzyństwo to nowa rola dla kobiety, której ona nie zna... musi się jej nauczyć.
To może być pasjonująca przygoda, ale też najtrudniejszy okres jej życia. Ta rola jest przy niej już do końca jej życia. Może zdarzyć się wiele, ale matką nie przestaje być nigdy kobieta, która wraz z ukochanym mężczyzną powołała na świat nowe życie.
Wszystko przebiega wspaniale mimo problemów, gdy dziecko przychodzące na świat jest piękne i zdrowe... inaczej gdy bardzo chore... i tutaj system wartości wyniesiony z domu, dojrzałość kobiety, samoświadomość w jakim znalazła się procesie życiowym oraz całość sytuacji życiowej pozwala (bądź nie) jej odpowiednio odegrać swoją życiową rolę jaką jest macierzyństwo. Bycie matką to postawa, nie tylko więź biologiczna – o tym należy pamiętać.
Kobiety dzielą się na te, które nie miały jeszcze dzieci, będą miały, już dawno odchowały (to są już dorośli ludzie), nie mogą (z różnych powodów, choć bardzo by chciały) mieć swoich własnych dzieci i na te, które nie chcą mieć dzieci (z własnego wyboru i tych macierzyństwo nie dotyczy) i te, które nie powinny ich mieć wcale (macierzyństwo ze względu na dobro dzieci, nie powinno w ich życiu wystąpić!).
Czy to młoda bardzo dziewczyna w efekcie tak zwanej wpadki (czy wyboru, choć tak wczesnego) czy to świadoma decyzja 30 - latki i starszej jeszcze kobiety spowoduje jej zajście w ciążę, a w efekcie urodzenie maluszka i rozpoczęcie nowego etapu w jej już innym życiu – to nikomu nic do tego. To jest wyłącznie jej decyzja, jej życie.
Późne macierzyństwo to zajście w ciążę powyżej 35-go roku życia. Lekarze zalecają, żeby pierwsze dziecko urodzić do 25-go roku życia, bo im później tym bardziej wzrasta ryzyko chorób genetycznych, ponieważ komórki jajowe ulegają procesom starzenia się i sprzyjają w ten sposób różnym niekorzystnym mutacjom genetycznym. Kobieta w starszym wieku, właśnie ona jak najbardziej powinna poddać się badaniom prenatalnym, sprawdzić czy istnieją zagrożenia z tytułu cytomegalii, różyczki lub toksoplazmozy.
Ale nie o przygotowaniu zdrowotnym do bycia mamą będę tu się rozpisywać... wiadomo, że o zdrowie tak czy tak trzeba dbać, a niezależnie czy ma się lat 20 czy 2 razy tyle, jak chce się urodzić zdrowe dziecko to wypadałoby przyjmować kwas foliowy, zrezygnować z palenia, picia alkoholu, zdrowo się odżywiać, dużo uśmiechać... żeby wkroczyć w macierzyństwo ze zdrowym maluchem.
Macierzyństwo bez względu na wiek nie jest dla kobiet słabych duchem, to nie jest lukrowany tort... to sprawdzian stosunku człowieka do człowieka. To poczucie spełnienia, wyboista droga. Macierzyństwo determinuje inne wybory, zabiera mnóstwo energii... to radość choć nie idylla, albo umierasz ze strachu albo ze śmiechu aż do rozpuku. Nie ma teorii dobrego macierzyństwa. Decyzja o posiadaniu dzieci musi być poważna i jedna, bo nie da się jej odwrócić... to tak jak zrobienie sobie tatuażu na twarzy należy się poważnie zastanowić i spojrzeć na siebie w lustro, bo wiele się zmienić z tą decyzją może. Macierzyństwo to dawanie rad, pokazywanie drogi, okazywanie cierpliwości... kobieta musi wiedzieć, że jest na to gotowa i jej błędy mogą się zemścić na innej osobie – jej dziecku. Do tego ciągle trzeba jeszcze pamiętać i być przygotowaną na to, że macierzyństwa jak się już jego nauczysz, nabędziesz doświadczenia odpowiedniego... to przychodzi moment (nieunikniony, który musisz przyjąć bez żalu), że dzieciak jest już dorosły i jesteś zwolniona ze swojej roli, dlatego... dlatego musisz się śpieszyć by sprostać temu macierzyńskiemu wyzwaniu...
Jak wszystko, również macierzyństwo ma swoje pozytywne i negatywne strony. Nie ma co ściemniać, to wszystko nie wygląda jak w reklamie środków czystości dla niemowląt... różowy bobas nie zawsze się słodko, rozkosznie uśmiecha, a jego kupki to nie zapachy z Diora... jak trafi się towarzyska jednostka to nie śpi nawet w nocy, choć pampers suchy, brzuszek najedzony i żadna nakręcana zabawka go nie ukoi, a wrzask niezadowolony obudzi sąsiada i na drugi dzień, ten się już nie odkłoni. Gdy dorośnie też nie bywa zawsze radośnie... w przedszkolu Twój maluch przywali komuś wiaderkiem, więc musisz pojawić się szybko na dywaniku u pani dyrektor, choć w pracy szef zlecił Ci bilans... w szkole dzieciak ma kłopoty z matemą, a Ty masz kłopoty z płaceniem rachunków i to absorbuje Ci głowę... albo chciałabyś iść do kina, a tu trzeba starszej latorośli wytłumaczyć różnicę między skafandrem a Grupą Skamander (to na polski).
I to wszystko, niezależnie od wieku kobieta musi ogarnąć, nie tracąc przy tym własnego życia i nie zabijając tożsamości swojego dziecka.
Może być trudno młodej dziewczynie wejść w relacje bardzo bliskie z maleńką istotką, bo sama jeszcze czuje się dzieckiem i ma prawo nie mieć w sobie rozwiniętych takich umiejętności poświęcania siebie w imię wrzeszczącego, nastawionego jedynie na branie dzieciaczka. Ten brak jeszcze w sobie - na tyle mało dojrzałości, samoświadomości, wrażliwości, cierpliwości bywa powodem, że macierzyństwo jest katuszą dla młodej kobiety.
Od kobiety - od jej zdrowia, energii, doświadczeń zawodowych, towarzyskich, stabilizacji (bądź nie) życiowej, odpowiedzi czego w życiu pragnie i co może dać w zamian zależy... od kobiet, a nie od wieku... czy macierzyństwo będzie jej rolą, a jeśli tak - to jak ją wypełni (?)
Czy lepiej wcześniej mieć dzieci (mieć to za sobą) i w wieku 40 lat chwalić się dorosłymi dziećmi? Czy najpierw nauka, kariera zawodowa, sukces towarzyski, stabilizacja życiowa, a potem dopiero oddanie kompletne dziecku... z ryzykiem, że różnica pokoleniowa sprawi, że dziecko będzie niezrozumiane, niesamodzielne... a jak dorośnie to nie będzie mogło realizować swoich marzeń, bo czas będzie spędzać (a wiadomo, że jest on jeden dla wszystkich) opiekując się chorymi, starymi rodzicami... wcześniej jeszcze nie miało z rodzicami wspólnych tematów... inna muzyka, inna retoryka... wszystko inne... staremu czasem trudno iść z duchem czasu, młodemu zrozumieć historię.
Same wątpliwości medyczno-psychiczne... żadnej odpowiedzi?
A Elżbieta oczekuje odpowiedzi od Starej Kobiety.
Jaka ona jest?
... gdy miałam 25 lat, po świecie kręciła się już trójka moich dzieci... pracowałam, nawet robiłam karierę zawodową i miałam szczęście, bo dzieci były zdrowe. Po pierwszym synu, który bardzo dał mi w kość przez swą towarzyskość, która objawiała się w nocy... skrzypienie tapczanu było wskazówką dla niego, że kładę się spać i doprowadzało synka do furii... a wystarczyło zaglądnięcie (trwałe do rana) do łóżeczka, a najlepiej przytulenie do piersi i dziecko zmieniało się w aniołka... mąż budził się i pytał czy ja dopiero zaczęłam karmić, jeszcze karmię?... wiedział, że to na pewno nie koniec jest karmienia... Tak, więc po pierwszy takim macierzyńskim doświadczeniu... następnym dzieciom już się nie dałam (poduszka na głowę, trochę głośniej radio... brr, ależ to brzmi...) ... chętnie przesypiali całe noce.
...gdy skończyłam 41 lat, najstarszy syn miał 22 lata... właśnie umarła moja mama... mój mąż skończył 56 lat... a tu news – jestem w ciąży. Na 1998 rok, to był ewenement społeczny – kobieta po czterdziestce w ciąży...
Jak to jesteś w ciąży? - zapytał poirytowany mój mąż.
Masz 56 lat i nie wiesz skąd się biorą dzieci?- niewinnie zapytałam
Na tą samą informację najstarszy potomek wysunął nos z kolejnej czytanej książki i ze zdziwieniem zapytał: jak to się stało?
Zapytaj tatusia – odpowiedziałam, po czym usłyszałam – ok. To była cała rozmowa.
Córka lat 19, bardzo się ucieszyła i nie zadawała zbędnych pytań.
Najmłodszy 17-letni syn, popukał się znacząco w czoło i skomentował, że... to chyba jakieś szaleństwo jest.
W pracy nikt mi nie uwierzył: szefowa ma fantazję, znowu coś wymyśliła i robi sobie jaja.
A to żadne jaja tylko jedno jajo było, jak najbardziej prawdziwe i coraz większe rosło...
Byłam jeszcze silna, zdrowa, radosna, pełna energii... z pełnym przekonaniem, że zdarzył się cud i wtedy pomyślałam, że prawdą jest - świat, przestrzeń nie znosi próżni, która po utracie jednego, drugim się wypełnia... ubywa człowieka – następny się rodzi. Zmarła moja mama... i żeby nie było pustki w moim życiu, ja Stara Kobieta poczułam ruchy w moim brzuchu, i nie były to ruchy jelit 😉 W czasie ciąży jak zwykle przytyłam ledwie 6 kilo. Ala przyszła na świat ważąc 3 i pół kilograma z 10 punktami w skali Apgara. To był czerwiec, wtorkowy wczesny poranek, gdy pojechałam do szpitala... po paru godzinach Alicja Antonina była na świecie. Następnego dnia byłam już z nią w domu. Potem gdy miała kilkanaście dni (to prawda, jakkolwiek trudno w nią uwierzyć) zabierałam już ją do firmy... leżała w leżaczku na biurku, podczas gdy ja musiałam kierować firmą.
Alicja urodziła się gdy najstarszy syn miał 23 lata - dumnie z nią wychodził na spacery... starsza córka się w niej zakochała, a najmłodszy syn wreszcie nie był najmłodszym i chętnie okazywał swoją nad nią "wyższość". Mąż rozpieszczał.
Potem trochę się wszystko pokomplikowało (ale to inna historia)... zmarł mąż... starsze dzieci zaczęły prowadzić swoje życie (do którego miały pełne prawo), Ala wychowywała się (tak właściwie) jak jedynaczka. Dzisiaj mogę stwierdzić...
jej narodziny i czas z nią spędzony, to moje późne macierzyństwo, to najlepsze co mi się w życiu zdarzyło... a jeszcze istotniejsze jest to, że ona tak samo uważa: najlepsze co jej się w życiu zdarzyło... to Stara Kobieta czyli ja – jej mama.
W naszym przypadku nie sprawdziło się nic przed czym przestrzegają lekarze, psycholodzy.
Dzięki jej pojawieniu się przedłużyła się moja młodość fizyczna... przez przedłużenie młodości hormonalnej. Te nieoczekiwane (jak na ten okres życia) przemiany hormonalne uodporniły mój organizm.
Zyskałam głęboką świadomość, że muszę o siebie bardziej dbać i być jak najbardziej zdrowa, bo spoczywa na mnie obowiązek, i odpowiedzialność, z których nikt mnie nie zwolni (żadne L-4 nie wchodzi w rachubę)
A wiek w tym przypadku nie jest i nie będzie usprawiedliwieniem. Wprost przeciwnie. No i dobrze!
To nie moja córeczka miała za zadanie rosnąć zdrowo i rozwijać prawidłowo... to ja musiałam do niej dorastać, i więcej niż rozwijać się – musiałam tak kierować sobą, by nie odczuwała (i wszyscy w około... co im później, tym większe ma znaczenie) dzielącej nas różnicy pokoleń... nie mogłam zardzewieć i poprzestać na tym, co mam... i do dzisiaj muszę (chcę bardzo i to PLUS kolejny) być na fali wszystkiego co się w nauce, sztuce, literaturze, technice... itd, w świecie dzieje.
Musiałam rozumieć ten świat pędzący (jak Pendolino, albo lepiej - jak jakiś ponaddźwiękowy odrzutowiec Tu – 160... może(?)) i nie ulec nadmiernej opiekuńczości, zamartwianiu się, co mogłoby w przyszłości wywołać u niej brak samodzielności... godzić się na popełnianie jej własnych błędów... później być na bieżąco z aktualnymi trendami muzyki, mody, czytania książek. Ciągle interesuje mnie to, co trzydzieści lat temu i ani myślę poddać się wzorcowi, że jak masz więcej niż dzieści lat, to mniej ci wolno albo czegoś nie wypada. Nie wypada - tylko zawieść daną sobie szansę na szczęśliwe (według Twojego pomysłu) życie.
Dla mnie to późne macierzyństwo, to było jak środek dopingujący, który nie pozwolił mi na chwilę słabości, zatrzymania się, zniechęcenia do życia.
Nigdy, nawet przed przyjściem Alicji na świat nie pomyślałam ani przez moment, że może mi przygasnąć apetyt na życie... ale jej pojawienie się - spowodowało, że jestem coraz go bardziej głodna.
Gdy Ala miała 6 lat zaczęły się pojawiać na świecie, moje wnuki... ale ja miałam ciągle małe dziecko... byłam młodą, pracującą (w dodatku już samotnie wychowującą) mamą. Dlatego nie mogłam się sprawdzić jako babcia. Zresztą (i tu przepraszam te babcie, które inaczej czują) uważam, że celem życia kobiety nie jest bycie babcią w sensie podporządkowywania sobie jego (swojego życia), dzieciom swoich dzieci (i nie ma od tego odwrotu). I tu dziękuję Alicji – (moje Kochane Alibi 😉) na wymiganie się od bycia babcią (i to wobec stereotypu, który ciągle panuje... wnuki to święty obowiązek, i że to niby takie przyjemne 😉...)
Moje macierzyństwo nie było ani trochę perfekcyjne... pełne luzu i swobody, dystansu... bez własnych ambicji przelewanych na dziecko, bez tresury...
W tym późnym macierzyństwie – nie ukrywam – sprzyjało mi szczęście – Alicja była dzieckiem bezproblemowym.
Miała 3 latka i prała sobie majtki, skarpetki (wiadomo, że "poprawiałam" to pranie 😉)... układała ubranka w szafie, sprzątała zabawki bez nagabywania i takie tam inne... ot małe, codzienne sprawy. Jako sześciolatka (aż wstyd przyznać) już samodzielnie robiła małe zakupy... dzień po 13-stych urodzinach miała założone swoje konto w banku i samodzielnie nim dysponowała... ale jeszcze wcześniej, gdy miała 11 - sama założyła sobie bloga książkowego, nadała mu nazwę "Książki - inna rzeczywistość" i zaczęła recenzować na nim przeczytane pozycje, zachęcając do współpracy z nią różne wydawnictwa. Nic nie dostawała od życia (ot tak)... wszystko musiała sobie sama wypracować, ale jednocześnie czuła, że jest ważna i kochana...
...żadnych buntów nastolatki, żadnych wymagań dotyczących markowych ciuchów... dobra nauka, całe mnóstwo obowiązków (i nic nie jest jej ciężko), żadnego pyskowania, kłamstw, oszukiwania...
Dzisiaj Alicja – mój 😉sukces w czerwcu skończy 18-lat. Cokolwiek bym napisała o zaletach, wadach, trudach płynących z późnego macierzyństwa, to jedno jest pewne i prawdziwe... wszystko zależy od charakteru kobiety i jej tylko właściwych, indywidualnie przypisanych cech.
Miałam szczęście i dzisiaj już wiem, że podołałam i przy mnie wyrósł dobry człowiek płci żeńskiej, doskonale radzący sobie w życiu, relacjach międzyludzkich, tolerancyjny, empatyczny, samodzielny w swoich opiniach, określonym (już tak szybko) światopoglądem.
Czy to wczesne czy późne macierzyństwo, każde niesie za sobą tyle samo zalet co wad... wybór czy los (?)... i tak trzeba temu w jak najlepszy sposób (dla obu stron) sprostać. I TYLE.