22:18:00

Czerwień*** Alfabet wybiórczy, bo mi się nie chce ;-)

Czerwień*** Alfabet wybiórczy, bo mi się nie chce ;-)

Zacznę od tego, że? Że mi się nie chce, dziś całego alfabetu układać :-) Ma prawo mi się nie chcieć. Co innego aktualnie mnie zajmuje, zmienia moje priorytety. 
A są to kolory, a właściwie jeden kolor ;-)

Kolory! Wszystkie mają znaczenie... poszerzają bądź zwężają naszą przestrzeń fizyczną i emocjonalną. Kolory nas kształtują... mają swoistą moc w kreowaniu naszego wizerunku, subiektywnego postrzegania świata. Kolor potrafi koić, zbulwersować, roznamiętnić, podniecić... uspokoić... doprowadzić do śmiechu i do łez. 
Inny kolor widzimy w smutku, samotności... inny w radości... inny w tańcu, inny w żałobnym pochodzie. Tak to już jest, że kolor jest wszędzie. I ja mam to szczęście, że od najmłodszego dzieciuszka zauważałam kolory i umiałam dostrzegać finezyjne odcienie, blaski każdego koloru oddzielnie... i też razem połączonych.
Moim przewodnim kolorem w życiu jest CZERWIEŃ.
Z czerwienią w huczącej głowie, ryczącym sercem szłam, idę, raz szybciej, raz wolniej, ale zawsze z czerwienią pod rękę, za rękę, w ręce... z pasją ogromną, ognistą chęcią, natarczywością obłędną, by nie dać się bykowi... macham mu płachtą czerwoną, robię uniki, trochę udaję, trochę zwodzę, by wydobyć z siebie, dla siebie - jak najwięcej.

A - Atrament czerwony. Od kiedy nauczyłam się pisać, piszę tylko piórem. Najpierw ze stalówką maczaną w atramencie czarnym lub niebieskim. Teraz piórem wiecznym. Napisałam mnóstwo listów. Lubię stawiać litery, zakręcać im ogonki... a nie stukać w klawisze. Najpiękniejsze słowa piszę czerwonym atramentem... piórem z czerwonym piórkiem, wyrwanym jakiemuś nieszczęśnikowi i ofarbowanemu na czerwono. To pióro, to prezent od najbliższych mi osób. Patrzę jak stoi w podpórce na komodzie i oczy mi się śmieją.
B - nie ma, z dwoma brzuchami, z tą otyłością pewnie gdzieś leży bez tchu ;-)
C - C***  będzie na końcu:-))
D - Dzbanuszek czerwony i inne czerwone dodatki. To one królują w jesiennozimowej mojej kuchni. Dzięki ich drapieżności kolorystycznej na tle stonowanej kuchni, robi się ciepło bez zapalania światła. W takim czerwonym dzbanuszku dobrze czułabym się ;-) I elegancki jest i czuje się w nim duszę... urok jakiś i czar w sobie ma... nie da się nie zauważyć go ;-)) Lubię czerwone dodatki! 
E - wino Egri bikaver. Pierwsze czerwone wino, które pijałam... śliwkowo wiśniowe, jakieś takie... dobre na krwinki czerwone... żeby energia była, żeby żyć się chciało i żeby młodo się nie umierało :-) Chronić przed wolnymi rodnikami, przed miażdżycą i zawałem miało. Wypiłam wiele tego wina. To sobie czerwoności nazorgowałam ;-)
F, G, H, I, J - ominę ;-)
K - Kapturek. Czerwony Kapturek, ten z bajki o dobrym dziewczątku i złym wilku. To za niego przebrana, dzięki wspólnym działaniu mamy i babci... tańcowałam w czerwonych pantofelkach podszytych pod spodem szarym filcem. To był pierwszy poważny bal w szkole podstawowej. Miałam osiem lat i kółko właśnie obracałam ze złym wilkiem, którego Piotrek Dybczyński udawał (dzisiaj poważny profesor astronomii) . Tylko, że ja wcześniej gwiazdy ujrzałam, niż on zaczął je badać :-) Nagle leżałam na podłodze, a na mnie leżał wilk...  nie odwrotnie. To była totalna wtopa. Do czerwonej sukienki i kapturka dołączyły czerwone poliki, oczy czerwone od wstrzymywanych łez  i krew czerwona sącząca z przygryzionej wargi. 
L - Literatura. "Czerwony Smok" Thomasa Harrisa. Czytałam w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia (ale to brzmi ;-)) i zakochałam się :-) Nie w genialnym psychiatrze, który okazał się seryjnym mordercą, lecz w powieściach kryminalnych... sensacyjno awanturniczych, detektywistycznych i wszystkich im podobnych. 
Ł, M,  napiszę innym razem;-)
N -  Narząd pokazywany jako czerwony... bezapelacyjnie SERCE … niby zwykła pompa ssąco tłocząca... jak w moim drugim małżeństwie ;-) ssący R. i tłocząca ja …  A?! taka głupia dygresja. Tak naprawdę serce wielką moc ma i jako narząd, i odniesienie do ludzkich spraw. Moje serce tłoczy ciągle krew, co w żyłach mam, ostatnio chyba tlenu mu brak, ale otwarte na świat i ciągle pełne zapału by życie jeszcze ssać i ssać ;-) 
O - Ognisko. Rozniecać ognisko, piec w nim ziemniaczki, czerwone płomyczki przeskakiwać... nauczył mnie tato. Bory Tucholskie to były... Piła Młyn nad Brdą, gdzie płotki z czerwonymi płetwami pluskały radośnie, a tato czerwony z dumy wyławiał je wędką. Potem uczył jak bezpiecznie to ognisko zakopywać, by natura, której był miłośnikiem i orędownikiem, nie ucierpiała.
P - przy P mogłabym napisać o purpurze, ale coś mi się ostatnio źle kojarzy ;-)
R - Rubin. Prawdziwy rubin czerwono krwisty w szerokim złotym koszyczku, wtopionym w złote kółeczko, które mąż wsunął mi na palec... w wieczór lipcowy 1981 roku, w piątą rocznicę ślubu... plaża, morze, czerwono zachodzące słońce i zapowiedź następnych szczęśliwych lat... na świecie, oprócz nas i milionów ludzi, jeszcze troje dzieci i życzenia męża: byś zawsze miała w sobie tylee (zostawię to sobie ;-))) )
S -  Szminka czerwona... na ustach, w torebce, na półce w łazience, w szufladzie komody. Od rana do wieczora  czerwona szminka na moich ustach, by podkreślać moją pewność siebie, dodawać mi animuszu, podkreślać moją radość z życia, uwodzić i kusić, prowokować... rozśmieszać i bawić... pokazywać szczęście. I co? Że niby za stara jestem na takie wyznanie? Wal się kochanie! To Ty masz problem, co sobie tam myślisz :-)))  
T -  Tu jest problem, bo nic mi nie przychodzi do głowy, a jest już po 22-ej ;-)
U - Ubiór. Czerwony zestaw: żakiet, spódnica do kolan (ołówkowa), czarny sweter pod spodem i torebka czarna z czerwoną lamówką własnoręcznie przylepioną... o czerwonych, nie za długich paznokciach, czerwonej szmince na ustach tylko delikatnie wspominam. Tak przyodziana, stawiłam się na spotkaniu, rozmowie o przyjęciu do pracy. Dodałabym jeszcze nad wyraz zaczerwienione z emocji policzki i czerwone po nieprzespanej nocy, oczy. Nieprzespanej, bo bardzo chciałam otrzymać tę pracę i z niepokoju nie mogłam należycie odpocząć. Pamiętam, że pani Krysia, kierowniczka kadr najbardziej zainteresowana była tym, gdzie kupiłam taką piękną garsoneczkę i w tak cudnym kolorze... Dyrektor firmy? Przyjął mnie słowami: cieszę się, że będę pracował z tak energiczną osobą. To seksista był, żadnej specjalnej energii podczas tej rozmowy nie wykazałam ;-)  (Czesiu jeszcze żyje i ma się dobrze... :-) 
W -  udam, że zapomniałam ;-)
Z - Zawstydzenie i złość, czerwonym kolorem do dziś malują mi się na licach. Choć z biegiem dni, miesięcy i lat coraz mniej. Bo czego niby wstydzić się mam lub czym i na kogo złościć. Złości to się na mnie ZUS, bo nie umieram przed terminem i  paru gości, tzw. lekarzy mających za złe, że muszą mnie oglądać od dołu, tudzież dotykać gdzie indziej... mnie!... zamiast jakiejś młodej laski. Ale one (na szczęście tak często nie chorują;-) ) - Do tego to gada i wszystko chce wiedzieć... - to o mnie ;-)))
A wstyd? Wstyd - to nie dowiadywać się prawdy, tylko udawać, że się ją zna. 

C - C*** CZERWIENICA - za dużo czerwieni ;-) Za dużo czerwonych krwinek, podwyższone parametry... tak po ludzku to podwyższona gęstość krwi, która lepka jakaś się robi, jak taka zupa z krwi kaczki od ciotki Zośki. Znaczy krew z kaczki, nie z ciotki... do tego cukier i ocet... fuj!

Hematokryty nie takie, szum w uszach, ale to nie morze, piekące stopy, ale nie z upału, boląca głowa, ale nie z przepychu wiedzy i słabość bez seksu? Dziwne to jakieś. Od zawsze opowiadałam, że ja krew mam w żyłach. Absolutnie nie zupę pomidorową i do tego letnią. I dlatego we mnie tyle energii, pasji, radości, niepokorności... ognia w najmniej spodziewanych okolicznościach. Modliłam się o tę krew, o jej ilość i jakość. No i mam! Zostałam wysłuchana z nadzwyczajną szczodrobliwością. A prosiłam: Boże, daj mi trochę luzu. Zajmij się też innych sprawami. 

No i teraz przyjdzie mi zwalczać ten dobrostan i upuszczać go nieco ;-) Co nie znaczy wcale, że popuszczę sobie i tak łatwo się poddam ;-) I tak czerwień zatacza koło. Hmm?
Babcia często powtarzała, że na coś musi umrzeć, gdy wykryto u niej cukrzycę, po tym jak przed telewizorem usypiała (teraz nie trzeba mieć cukrzycy, żeby przed telewizorem usnąć ;-) )
- Bo głupio umierać na starość - dodawała
Też tak pomyślałam: nawet najsilniejsze bóle kręgosłupa, wzdłuż i poprzek, odbierające chęć na (i tutaj spis długi ;-) ) to takie banalne, bezbarwne.
Czerwienica, inaczej choroba Vaqueza… jak to mądrze brzmi. I tu jestem winna podziękowania losowi, że? Że jestem stara, bo mądrzy ludzie wyliczyli, iż przeżywalność starych ludzi dotkniętych tą chorobą jest porównywalna ze zdrową (inaczej ;-) ) częścią ludzi (populacją ;-) )
Tak więc? Nic się nie zmieniło! Tylko poczerwieniało!









21:25:00

Wklepuj bez względu na wiek!

Wklepuj bez względu na wiek!

Hm… już dawno nie opowiadałam Wam o pielęgnacji swojej twarzy (bo na ciało już chyba za późno ;) )... i czas to zmienić. Przez ostatnie tygodnie stosowałam sekretny... ukryty rytuał pielęgnacyjny... którym mimo, że jest sekretem, tajemnicą, pieczołowicie ukrywanym szeregiem czynności... dla wielu prawdziwą enigmą... i zagadką nie do rozwiązania... dzisiaj postanowiłam się podzielić ;) 

Będzie porządna dawka oczyszczenia, nawilżenia i... odmłodzenia rzecz jasna ;), mimo, że opowiem Wam o produktach, które z powodzeniem mogą stosować babeczki w różnym wieku.




Zacznijmy więc od oczyszczania...

Tu z pomocą przychodzi nam enzymatyczny ananasowy peeling w żelu, który idealnie złuszcza naskórek. To francuski, profesjonalny produkt, który jest głównie stosowany w gabinetach kosmetycznych i dermatologicznych - próżno więc szukać go na drogeryjnych półkach. Co więcej... naprawdę zawiera w sobie ekstrakt z ananasa -  to już na piątym miejscu (wliczając wodę ;)), więc tragedii nie ma :) 

Nie ukrywajmy... to nie jest najtańszy produkt. Płacimy tu po części za to, że dostajemy skoncentrowany kosmetyk, który głęboko oczyszcza i nie katuje skóry. Posiadam wrażliwą i naczynkową, a przez to skłonną do podrażnień skórę, więc peelingi, które stosuję muszą być dla niej delikatne. Unikam więc zdzieraków, a szukam cały czas swojego ideału wśród tych enzymatycznych.



Peelingi enzymatyczne były polecane mi przez znajome jako produkty, które przez efektywne pozbywanie się starego naskórka pobudzają produkcję kolagenu i elastyny, a co za tym idzie jego odbudowę. A tym samym wspomagają odmładzanie naskórka, pomagają pozbyć się przebarwień i wyrównać koloryt skóry. 

Odrobinę żelu wmasowujemy opuszkami w zwilżoną skórę twarzy... i tak w sumie masujemy przez 1 do 2 minut, aż pod opuszkami palców poczujemy drobiny złuszczonego naskórka. Obmywamy twarz letnią wodą… i możemy już się cieszyć świetnie oczyszczonym, a zarazem ukojonym i nawilżonym licem. :) Jest naprawdę super i nie mam żadnych zastrzeżeń do tego produktu - tym bardziej, że jego ogromną zaletą jest wydajność! To 150 ml zdecydowanie wystarcza na co najmniej kilkadziesiąt zabiegów oczyszczających.


O dwóch następnych produktach pisałam już wcześniej, jednak uważam, że nadszedł czas żeby o nim przypomnieć... choć... tymi samymi słowy ;) A co! Kiedy ma się x lat o czas trzeba dbać :) Więc procedura "kopiuj - wklej" sprawdzi się tu idealnie :) Tym bardziej, że oba te kosmetyki są raczej stałymi bywalcami mojej codziennej pielęgnacji :)



Kwas hialuronowy występuje w naszym organizmie jako hialuronian sodu. Znajduje się w skórze właściwej i przestrzeni międzykomórkowej. Odpowiada za właściwe nawilżenie i młody wygląd skóry, ponieważ wiąże w niej cząsteczki wody i łączy włókna kolagenowe. Warto więc sięgać kremy przeciwstarzeniowe i odmładzające, które w swoim składzie zawierają jego dużą ilość. 

Spadek poziomu włókien kolagenowych sprawia, że skóra staje się wysuszona, zwiotczała, a zmarszczki się uwydatniają. Niestety ten proces zaczyna się już po 25 roku życia... dlatego warto zadbać o aplikację kwasu wcześniej niż w 60 roku życia, choć... na uważam, że na czynienie dobra to nigdy nie jest za późno ;) A im wcześniej - tym lepiej :)

Kwas hialuronowy stosuję na oczyszczoną skórę twarzy - moja buzia chłonie jak gąbka - szczególnie kwas hialuronowy i zauważam, że produkty zaaplikowane na wcześniej przygotowaną twarz za sprawą kwasu hialuronowego... wchłaniają się lepiej. Jestem w tym kwasie kompletnie zakochana i od niego stuprocentowo uzależniona. Nic nie nawilża mojej skóry tak jak kwas hialuronowy w stężeniu 3 % :) Nawilżenie, ujędrnienie, odświeżenie skóry, odmłodzenie, dobre wchłanianie, łatwe rozprowadzanie produktu... z tym wszystkim się zgadzam :) Świetnie wpływa także na włosy zabezpieczając i nawilżając końcówki. Ten kwas nigdy nie sprawiał mi żadnego kłopotu jest w miarę wydajny... i czuję jak wspaniale wpływa na moją skórę - to dla niej cudowny zastrzyk energii i nawilżenia :) 

Stara Kobieta DZIŚ, dodaje jeszcze od siebie: 

Z kwasem hialuronowym w stężeniu 3% po prostu się nie rozstaję :) Choć można go stosować także do maseczek... u mnie np. super sprawdza się z produktem, o którym po raz kolejny opowiem Wam za chwilkę :) 

Uważam, że dla skóry odwodnionej, suchej, tracącej elastyczność i jędrność, na której pojawiają się zmarszczki - jest produktem niezbędnym, a przy tym bardzo łagodnym, choć dającym ŚWIETNE efekty :) Co bardzo fajne - kwas można stosować także wokół oczu. :)




Superskoncentrowane serum olejowe o działaniu przeciwzmarszczkowym - wygładza, odżywia, napina, rozjaśnia, nawilża, uelastycznia skórę, a to wszystko dzięki bogatej zawartości olejów:
· olej z nasion opuncji figowej - najdroższy na świecie i podobno najskuteczniejszy olejek tosowany w profilaktyce przeciwstarzeniowej (osobiście - faktycznie jeszcze nie spotkałam skuteczniejszego :))
· olej arganowy - bogate źródło najcenniejszych związków - antykancerogennych, kwasów linolowych i tłuszczowych, kwasów Omega 6 i naturalnie związanych izoflawonów
· olej z pestek winogron - zwany "wymiataczem wolnych rodników"
· olej jojoba - zwany "inteligentnym olejem" i polecany do każdego typu skóry, ze względu na regulację wydzielania sebum, a zarazem nieprzesuszanie skóry
·  olej z nasion ogórecznika - dobrze oczyszcza skórę i usuwa zanieczyszczenia z porów
·  olej z wiesiołka - reguluje poziom wilgotności skóry
· olej z owoców róży rdzawej - zawiera bardzo dużo witaminy A w postaci karotenów i trans - retinolu, a dzięki temu jest polecany w kuracjach przeciwzmarszczkowych
A także miodu, mleczka pszczelego i ekstraktu z kwiatów geranium.

Plusem serum jest z pewnością to, że nie posiada w swoim składzie olejków eterycznych, ekspresowo się wchłania, jest bardzo wydajny, nie pozostawia po sobie tłustej warstwy (której bardzo nie lubię!). To wszystko sprawia, że serum równie chętnie stosuję rano jak i wieczorem :) Osobiście (ze względu na swój dość zaawansowany wiek ;)) na serum nakładam jeszcze krem, jednak myślę, że u młodszych osób spokojnie wystarczy samo serum ze względu na swoje świetne, skoncentrowane działanie :) 

Wiecie, że nie jestem z wykształcenia kosmetyczką, więc moje opinie o kosmetykach... są bardzo subiektywne i mało specjalistyczne - jednak nawet ja potrafię dostrzec na pierwszych miejscach w składzie tego produktu właśnie oleje :) ("INCI: Opuntia ficus-indica seed oil , Argania spinosa Kernel oil, royal jelly extract, honey, vitis vinifera seed oil, simmondsia chinensis seed oil , borago officinalis seed oil, oenothera biennis oil, rosa moschata seed oil, pelargonium graveolens flower oil (geranium essentiel oil ).")

Ostatnim produktem, o którym chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć... jest krem.




Już na wstępie zdradzę Wam, że wypróbowałam... jestem zadowolona, ale jednak nadal moim najlepszym, ulubionym, takim "naj" kremem pozostaje odmładzający krem z opuncją figową na dzień i to właśnie ten krem będę polecała Wam w pierwszej kolejności, choć i o tym immortale opowiem Wam co nieco :) 

Krem podobno zawiera właściwości podobno do zabiegów z osoczem bogatopłytkowym. Jednocześnie zawiera olej ryżowy, shea, tsubaki i masło jaśminowe. Jednak najważniejszymi składnikami aktywnymi w nim zawartymi są:

- EGF (Epidermal Growth Factor) – jednołańcuchowy rekombinant ludzkiego peptydu, który bardzo intensywnie wspomagają komórkową odnowę.
- Peptydy pochodzące z Ludzkich Adipocytowych Komórek Macierzystych – pozyskiwane dzięki biotechnologi z hodowli komórkowej. Mają niesamowitą zdolność do generowania nieograniczonej liczby podziałów, a co za tym idzie odgrywają dużą rolę w odmłodzeniu skóry.
- Adenozynę - budulcowy składnik ludzkiego DNA. Jeden z najbardziej skutecznych związków o przeciwzmarszczkowym działaniu, ponieważ potrafią ograniczać skurcze włókien mięśniowych, a co za tym idzie są ukierunkowane na redukcję zmarszczek.
- Matrixyl 3000 – składnik, który zawiera matrykiny i są to niskocząsteczkowe peptydy. Pobudzają skórę do produkcji składników macierzy międzykomórkowej (kolagenu i elastyny), które odpowiedzialne są za jędrność oraz za sprężystość skóry. Wspomagają także kwas hialuronowy. 

Ten kremik dobrze się wchłania i choć nie czuję po nim efektu "wow", to jednak wierzę, że coś tam zdziałać może... nie mniej - ten z opuncją figową polecam o wiele mocniej :) Jest mega! I daje suuuper efekty :)




Kochane... możecie powiedzieć, że to takie zaklinanie rzeczywistości..., że w "tym" (brrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr…. nie znoszę tego określenia) wieku już nic nie pomoże, jednak... ja się z tym nie zgadzam i zamierzam się dalej intensywnie wklepywać.  A jak Wy postąpicie? To już Wasz wybór :) Pamiętajcie tylko, że im wcześniej zaczniecie dbać - tym lepiej.... no i cały czas polecam Wam mojego największego ulubieńca, czyli olej z opuncji figowej - większego hitu kosmetycznego nie ma... szkoda tylko, że to nie tylko najlepszy, ale też najdroższy hit kosmetyczny..... jednak... dobrze, że już niedługo święta :)

Mikołaju! Słyszysz?! Byłam grzeczna! To może jednak ten olej pod choinką znajdę? Tylko pamiętaj - nie rzepakowy, nie słonecznikowy, nie z winogron, tylko z O-P-U-N-C-J-I.

PS. Mam nadzieję, że Mikołaj jest kumaty… 

Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger