"Za moich czasów..." znowu doszło do mnie głośne stwierdzenie, tym razem od drugiej z wiodących szeptaną dyskusję pań. Nie mogłam usłyszeć o co chodzi dokładnie w tym nawiązywaniu do ich czasów (czyli wynikałoby, że też moich), bo stałam od nich dość daleko, a one siedziały na fotelach, zaraz przy drzwiach wejściowych do autobusu. Ja stałam dwa rzędy dalej, a przede mną sporo ludzi też się kiwało i trudno mi było wszystko wyraźnie dosłyszeć. Poza tym to tak nieelegancko gapić się, nadstawiać uszu i wyłapywać słowa jak ryby z rzeki za pomocą wędki. Dla dobrego zrozumienia przydałyby się raczej sieci, ale w tych komunikacyjnych warunkach było to niemożliwe. Panie jednak obstawały na przemian i wnet w tym samym czasie, że za moich czasów... itd.
Za moich czasów, to znaczy za jakich? I co byłoby nie do pomyślenia? - zaczęłam się zastanawiać.
Za moich (ich) czasów? To te czasy, w których teraz się mocuję z życiem, to nie są moje czasy? To przepraszam, czyje? One są tak samo moje jak tamte, gdy młodsza byłam. Domyśliłam się z kontekstu wypowiadanych zdań i tonu wypowiedzi, że tamte czasy były lepsze, a młodzi ludzie byli inni, co znaczy nic innego, tylko tyle, że byli lepsi, czynili dobrze, a dzisiaj to młodzi są.... szkoda słów.
I tu pozwolę sobie nie zgodzić się z owymi dyskutantkami (nazwałam je w myślach Anką i Franką), bo owszem lepsze były to czasy w tym sensie, że byliśmy młodzi. To był ich atut. A reszta.... wtedy i dziś jest taka sama. Tak samo trzeba się było uczyć i urywało ze szkoły, pisało ściągi na sprawdziany. Ja swoje wkładałam pod pończochę na udzie, a później korzystał z niej siedzący ze mną w ławce Witek (ja nie miałam odwagi). Za to on się nie bał i podsuwał mi coraz wyżej spódniczkę i w ten sposób zczytywał wzory chemiczne. W rezultacie ja pisałam z trzęsącej się ze strachu głowy, a on z mojego uda, z tego samego powodu sparaliżowanego, co trzęsła się głowa. Po sprawdzianie podszedł do mnie i bezczelnie patrząc mi prosto w oczy powiedział, że powinnam nosić krótsze spódniczki... będzie wygodniej – dodał śmiejąc się zabawnie.
"Za moich czasów" też młodzi ludzie chodzili do kina i na film. Jak do kina, to do ostatnich rzędów, żeby nikt nie przeszkadzał w całowaniu i przytulaniu, a jak na film? A to już wszystko jedno, w którym miejscu, i mogło być wtedy nawet w grupie.
Były też prywatki, potem dansingi (w tamtych czasach)... dzisiaj domówki, dyskoteki i kluby. I wtedy, i dzisiaj chodziło o jedno... zabawić się bez starych, napić wina, napalić papierosów. Gdyby były narkotyki i dopalacze w tamtych czasach też, i wtedy byłyby próby ich używania. Młodość w sobie to ma, że bywa ciekawska, nieprzewidywalna i nieobliczalna.
Nie było internetu, ale chłopaki wymieniały się zakazanymi Świerszczykami
Pod namiotem na wycieczkach było tyle samo uciechy co teraz, a może więcej, bo takie koedukacyjne wypady były bardziej zakazanym owocem. A wiadomo owoc zakazany lepiej smakuje.
Młodzież się buntowała... farbowała włosy, słuchała głośnej muzyki, odpyskiwała dorosłym, chłopcy zapuszczali dłuższe włosy, dziewczęta na obcasach, w mini, midi i maxi, makijaże, kolorowe paznokcie... skutery, motocykle; marzenia o szybkiej jeździe w samochodzie z fajną dziewczyną, czy chłopakiem z długimi włosami.
Krew szybko krążyła w żyłach, dokładnie tak samo szybko jak u dzisiejszych nastolatków. Nie było telefonów komórkowych, więc fruwały liściki przemycane nawet podczas zajęć lekcyjnych. Pinezki porozrzucane w sali od fizyki, wylane odczynniki w chemicznej, schowane mapy na geografii czy historii, wpisywane dodatkowe oceny (oczywiście dobre) do dziennika lub zalewanie atramentem niektórych kartek, przerysowywanie ocen.
To nie grzech mieć siedemnaście, dwadzieścia lat i świadomość, że przed sobą spory kawał życia. Należy wszystkiego spróbować, bo kiedy jak nie wtedy jeśli się ma siły, i odwagę, która później może odejść przez różne koleje losu i pozostanie żal, nie z tego powodu, że się pocałowało Krzysia, a to dziewczynie pierwszej nie wypadało, tylko z tego powodu, że się tego nie zrobiło, a Jola i owszem i teraz ona jest z Krzysiem, a ty ciągle księcia szukasz.
Zawsze są wymagania (wtedy były, teraz są i będą gdy młodzi dzisiaj będą później jak Anka, i Franka) by młodzież była odpowiedzialna, dobrze ucząca się, idealnie wpasowana w kanony dobrego zachowania, i podejmująca sensowne decyzje . Ale młodość ma swoje prawa i zdarza się tylko teraz, że serce, umysł i cielesne opakowanie mają tą samą datę "produkcji".
"Za moich czasów..." to głupie powiedzenie, muszę to przyznać otwarcie. Nie zgadzam się z Anką i Franką. Moje czasy są również teraz, gdy nie mam już osiemnastu lat (ciągle żyję), nie zmieniłam się wcale (tak siebie postrzegam) Jestem w środku ciągle tą samą, ciekawą świata osobą. No, no dobrze... bardziej doświadczoną i poobijaną przez przez upływający czas, ale do pomyślenia jest dla mnie, że przez zmieniający się materialny świat zmieniło się otoczenie i postępowanie w nim ludzi, i akceptuję to. Nie pomyślenia jest tyle samo innych spraw, o których teraz w ten sposób się nie myśli, ale jakaś inna Anka i Franka (te same, które teraz mają po 18 lat) za jakieś małe 30 lat lecąc rakietą rejsową na Marsa, będą mówić, że "za moich czasów itd. to nie do pomyślenia itd.. Nie zawsze to korzystnie wypada, ale wiem na 100%, że gdybym ja miała dzisiaj 18 lub trochę więcej lat, to też bym tak postępowała i działała jak okoliczności wypływające z przestrzeni mnie otaczającej by mi na to pozwalały. I nie zawsze byłyby to mądre posunięcia. Młodość już tak ma, że bez względu na otaczający świat nie chce widzieć nic czarnego tylko same kolory i wydaje się jej, że najmądrzejszą jest. Dodatkowo myśli, że wszystko dookoła ulegnie czasowi, a ona oczywiście nie, pozostanie taka sama. I chyba ma rację, jeśli...
Anka i Franka mają za złe, że minął ich trójkowy czas młodości (serce, umysł i ciało), ale namiętność serca i otwarty umysł mogą ciągle mieć, i zachować. Temu nie przeszkadza czas. W tym mogą pozostawać niezmiennie młode. Wszystko od nich zależy.