19:56:00

Na ławeczce

Na ławeczce



Ławeczka osłonięta daszkiem na przystanku autobusowym.
Na ławeczce przysiadła Stara Kobieta I jeszcze starszy mężczyzna o nieznanym imieniu. Nazwijmy go Kazik, to bardzo stare imię i pasujące do wymienionego.
Kazik, wysoki kiedyś mężczyzna, teraz lekko zgięty w pałąk. Ubrany czysto lecz niewyszukanie. Co chwilę poprawia przerzedzone włosy na głowie i spogląda ciekawie na Starą (użyjmy skrótu).
Stara siedzi z torbą z zakupami jedzeniowymi i niezadowolona długim oczekiwaniem na autobus, podjada z torby, a to kawałek bułeczki z makiem (a miała nie jeść pszennego pieczywa), a to parówki z szynki 96% mięsa jak zapowiadała etykieta (a miała nie jeść wieprzowiny), a to kawałek banana (a kupiła dla córki), a to śliweczki (a miały być na konfiturę), a to.....
- Apetycik dopisuje - odezwał się Kazik, uśmiechając szeroko do Starej
- Jak się denerwuję to jem – odrzekła Stara umiejętnie przesuwając wafelka (a jakże) na bok policzka
- Czym się denerwować może taka młoda i śliczna kobieta? – dopytywał Kazik
- Do mnie pan mówi...hmhełhmhheł...- z wrażenia zachłysnęła się Stara
- No tak, a widzi tu pani jakąś inną panią?- zapytał rezolutnie Kazik
hm...hpop.. czkawka dopadła łakomczuchę Starą i przez chwilę odpowiedzi nie było
- Nie powinienem pytać, bo kobiety o to się nie pyta, ale...
- Ile mam lat ? – podchwyciła Stara
- Nie gniewa się pani – skonfundowany lekko dopytał Kazik
- Ależ skąd... od trzech miesięcy 59, a pan ile jeśli wolno spytać
- 82- młoda damo... też od trzech miesięcy – uśmiechnął się znowu szeroko
-W ostatnim czasie nikt mi nie powiedział, że jestem młoda i do tego tak elegancko... damo (wypowiadając te słowa Stara zrozumiała, że stara jest dla młodych, a dla starych jest jeszcze młoda i Kazik spokojnie mógłby być jej tatą gdyby zadał się w swoim czasie z jej mamusią)
-To czym się tak pani denerwuje, że wyjada z tej siatki przez cały czas ?
- ...bo ten autobus tak długo nie jedzie, a ja śpieszę się i głodna już byłam
- Czasu pani ma dużo, co najmniej jeszcze dwadzieścia lat – kontynuował Kazik
- Tylko to inne dwadzieścia lat od tych co były od dwudziestki czy nawet czterdziestki... melancholijnie (bez jadła w ustach, tym razem) odpowiedziała Stara... dodając jeszcze, że teraz akurat to chodzi jej o czas, żeby jak najszybciej być w domu, bo..., ale to nieistotne.... zawiesiła wypowiedź.
- A ja bym chciał mieć jeszcze dwadzieścia lat do przeżycia. I wiem, że będą one różniły się od tych poprzednich, które przeżyłem, ale bardzo bym chciał. Bez względu na wszystko – melancholijnie, ale pewnie stwierdził Kazik. A tak w ogóle to ja Janusz, Janusz Wolny jestem - dodał jeszcze.
- Miło mi Kaziku (tak go w myślach nazywała) znaczy Januszu – poprawiła się szybko Stara i błysnęła najsłodszy z jej repertuaru uśmiechem
- A gdybym miał przy sobie kobietę z takim apetytem to mógłbym jeszcze pokusić o następną dwudziestkę do przeżycia, bo ja nie tylko z nazwiska Wolny jestem, w życiu też i mógłbym wiele toreb z jedzeniem jeszcze przynosić do domu – zagadał z łobuzerskim, młodzieńczym wręcz uśmiechem Janusz.
- O, przyjechał mój autobus – Stara podniosła się z ławeczki
- To nie mój numer, ja jeszcze muszę poczekać – wydawało się, że ze smutkiem powiedział Janusz spoglądając na wchodzącą do autobusu Starą
- Pa, życzę szczęścia – pomachała mu wolną ręką Stara, a jednak młoda jak usłyszała.
- Patrzyła przez szybę autobusu na starego mężczyznę, ale rozmowa z nim przekonała ją, że on jeszcze bardzo młody jest, może nawet młodszy od tych z później wystawionym peselem.

Czuła się lekko wysiadając z autobusu mimo ciężkiej torby zakupów.

Nie, nie zjadłam wszystkiego. Wcale nieśmieszne to przypuszczenie.
I młodo się czułam. Młodo jak nigdy dotąd.



20:04:00

Jesienne marudzenie... o rety!

Jesienne marudzenie... o rety!

No to cóż... mamy jesień... w kalendarzu... bo w  życia jesień Stara Kobieta już weszła. 
Nie, co ja kręcę. Jesień właśnie mi się kończy... w przyszłym roku wejdę w zimę.
A to jeszcze trochę się nacieszę.
Kiedyś jesieni nie lubiłam, ale teraz raduję się jak nadchodzi. Lubię jej kolory, dojrzałość i bogactwo w każdym wymiarze. Szkoda tylko, że tak wcześnie ciemności nadchodzą i tylko w sztucznym świetle późniejszą porą dnia można oglądać świat. No i lubię, bo można pozakrywać co się da i poubierać tak, że przeciwnika zmylić się da (przeciwnika znaczy samca, faceta czy jak to się zwie). I tenże musiałby najpierw zdjąć pończoszki, żeby zobaczyć, że ta noga niby zgrabna i powabna, ale z cellulitem od kolan (chociaż kolana nie tknięte jeszcze nadmiarem gromadzącej się wody). Przedziałek między piersiami zakryty jedwabnym szalikiem prowokuje i daje nadzieję, a tam dwie pomarszczone tykwy upięte w zgrabny staniczek. Od spodu w nim push - upy  oszukują wzrok ewentualnego napaleńca, co wzrok już mu z racji wieku nie domaga. Bo taki, co mu domaga to nie spojrzy inaczej niż na zgniłą pyrkę, która nie wiadomo po co się jeszcze po ziemi toczy.
Tą  czy tę? W każdym razie oponkę między wzgórkiem (wiecie jakim) poprzez pępek do początku piersi zakamuflowć można gorsecikiem, albo elastyczną koszulką, którą trzeba wkładać przez nogi, bo przez głowę to można przypadkowo utknąć i tylko nożyczki mogłyby rozwiązać, a raczej rozciąć sprawę, ale jak do nich dotrzeć w takim stanie. 
Jeszcze te ramiona w swoim czasie niewygimnastykowane i przeistoczone w skrzydła falująco-wachlujące. Na to też jest sposób... upychamy je w obcisły długi rękaw, który jest na czasie, bo zimno jest przecież. Albo bluzeczka bez rękawka, a na to żakiecik z podniesionym zalotnie kołnierzykiem, przy okazji osłoni szyję niegdyś łabędzią obecnie zmęczoną unoszeniem ciągłym wysoko głowy co by nie widać było drugiego podbródka i chomiczków po bokach.
Co  tu jeszcze schować... o rękawiczki na dłonie pomarszczone, bo nie używało się tych ochronnych i Ludwikiem zmywało bez zabezpieczenia. Ciąży z tego nie było, ale zmarchy pozostały. Jeszcze żyły jakieś się niebieszczą i wystają. Istna zgroza, co z tego, że paznokcie pomalowane jak krzywo, bo okulary źle dopasowane.
Ten wzrok już 4.5 do czytania i w dal 2.5, ale trudno wymagać jakiejś precyzji przy okularach kupionych razem z gazetą, która nie tyle do czytania co do podłożenia pod koszyk  malowany na kolor nadziei aktualnie była pożądana.
Do tego ten tyłeczek zbyt płaski i mały, że spodnie na udach obciągnięte, na biodrach spadające. Może pośladki wypełnić równiutko pampersami i przytrzymać specjalnymi gatkami z gumkami. I zgrabnie i ciepło by było. Jest to jakiś pomysł, ale gdyby tak nieprzypadkowo zupełnie ta gracja z tyłu by kogoś zmyliła i chciał jej sprężystość uszczypnięciem sprawdzić? Oj, to zwykła wpadka by była.
Ale to marzenia... całkiem nierealne. Ale takie przyprawiane zady zwane turniurami to moda z XIX w. O takich Gabriel de Lautrec mówił, że przewracają w głowach kobietom. Więc pozostanę przy swojej płaskości byleby ta figura dla zwykłej hecy nie zamieniła się z przodu, i z tyłu w zwykłe plecy.
Choć plecy to poważna sprawa... warto je mieć i z lewa i  z prawa, i jeszcze chody mieć dobre czyli wejścia dla uprzywilejowanych, które wszystkie sprawy ułatwiają, przyśpieszają i załatwiają jak ty, a nie procedury, przepisy i inne takie chcą, nie uwzględniając racji twoich, bo one w systemie są. A system, to wiadomo dziś sprawa podstawowa. System dziś rządzi, a ty jesteś tylko trybikiem, numerkiem, bezdusznym karzełkiem, nieważnym zupełnie.







I tak to od jesieni, do ukrywania, znaczy kolorowego ubierania przeszliśmy do bardzo ważnej sprawy. Sprawy załatwiania tego i owego, żeby łatwiej w życiu mieć, a czasem zwyczajnie normalnie mieć. Co trudne jest niesamowicie gdy stosunki musisz, a to z ZUS-em, a to ze Skarbówką, nie daj Boże Sądem mieć. A jak już rozboli noga i do lekarza musisz iść, a ten od lewej jest też właśnie chory, a ciebie złośliwie właśnie lewa boli?
Tak, że plecy warto, i to wszędzie mieć, i stosunki nawet zawierać (choć głupio to brzmi) zwłaszcza wtedy gdy masz już swój wiek. Nie są one tak pełne rozkoszy jak te z młodości, bo to stosunki z systemem, organami (choć okropnie to brzmi, nie tyle płciowymi) co z administracyjnymi na porządku być muszą, a te nie zawsze ( a raczej zawsze na pewno) raczej rozpaczliwe są niż tkliwe.

Ale ja mam takie szczęście choć nie mam odpowiednich pleców i stosunków, że we wszystkich urzędach i ich systemach, dostaję na moje pisma.... bez zbędnego czekania, odmowy... od ręki. 

Ale czasu zmarudziłam, jeszcze ktoś pomyśli, że ja narzekam. A to nieprawda. Codziennie z uśmiechem wstaję, bo szkoda czasu na narzekanie i wiem , że od mojego nastawienia cały dzień będzie zależał. A mi bardzo na każdym zależy, a że czasem pomarudzę... Tak być musi... dla oczyszczenia.
P.S.Spotkałam się dzisiaj z Weroniczką, moją przyjaciółką od lat 27 (jak to dzisiaj ustaliłyśmy), o której przeczytacie następnym razem, bo zaiste to bardzo ciekawa kobieta.... i ludzki człowiek (co śmiesznym się wydaje nazwać kobietę człowiekiem, ale o tym innym razem). Zmieniłam zdanie, przedłużam tę jesień jeszcze o lat pełnoletnich 18. A później zobaczymy co dalej.



17:34:00

Jej portret... prawdziwy, niewymyślony

Jej portret... prawdziwy, niewymyślony

... Krystyna... kobieta o silnej indywidualności i charakterze. Niesłuchająca nikogo, przywykła stawiać zawsze na swoim bez względu na ocenę innych. Zakochuje się w o wiele starszym mężczyźnie. Mimo sprzeciwu całej rodziny, poślubia go. Mają dzieci... Mimo szczerej miłości, namiętności nieustającej i wręcz niepojętemu porozumieniu, niemalże bez słów, w ich dni wkradają się niezrozumiałe smutki.  Coraz bardziej odzwierciedlająca się w ich relacjach różnica charakterów, być może wynikła z różnicy wieku, która wraz z upływającym czasem staje się jakby bardziej głęboka, jakby bardziej ich rozdzielająca..., oddala ich od siebie. Krystyna ciężko pracuje, żeby zapewnić rodzinie nie tylko zwykłe utrzymanie, ale też dobrobyt.  Mąż jej nie wspiera. Zajmuje się mało istotnymi sprawami, których ona nie podziela. Zajmuje go ponadto jeszcze zazdrość o nią. Ta zazdrość jest niewytłumaczalna gdyż Krystynę absorbują  tylko rzeczy i sprawy  istotne dla rodziny. Angażuje ją praca, która daje im wszystkim utrzymanie, a jej również zadowolenie.  Ona jest ciągle młoda, piękna, zatrzymuje na sobie wzrok innych mężczyzn. Krystyna zdaje się tego nie widzieć, za to jej mąż i owszem. A czego nie widzi to dopowiada sobie, wymyślając jakieś nieistniejące sytuacje. To burzy spokój ich związku. Wkrada się nieufność, która rości sobie prawa do oskarżeń. Ta zazdrość zabija już i tak nadwątlone ich uczucia.  Jest szacunek, nie ma przyjaźni i pożądania. Krystyna czuje się z tym źle, że tak niesłusznie zostaje przez męża odtrącona. Więc gdy na jej drodze pojawia się mężczyzna, który wydaje się, że ją rozumie, o nic nie oskarża, nic nie ma za złe, to ona to łapie. I trzyma tego.  Znowu czuje się jakby to było pierwszy raz, jakby się przedtem nic nie zdarzyło, przedtem nic nie było. Tylko tu i teraz, i ten raz.  Zakochuje się. Traci panowanie nad zmysłami i wolą. Poddaje się temu uczuciu. Teraz przynajmniej wyrzuty męża o zdradę przyjmuje pokornie i spokojnie, bo teraz są one prawdziwe. Teraz na nie zasługuje. Już się nie wścieka, że on jej wymyśla, że ją atakuje. Ona mu spokojnie przytakuje. U niego to nic nie zmienia, myśli po prostu, że taką taktykę obrony przyjęła. A ona po prostu prawdy mu nie odbiera. Przynajmniej wie za co cierpi czasem nawet inwektywy pod swoim adresem odbiera spokojnie. Teraz one jednak jej nie bolą i nie ranią. Wszakże posądzenia są jak najbardziej prawdziwe, rzeczywiste. Jednak rodzina jest dla niej najważniejsza i przypomina sobie często cudowne chwile ze swoim mężem, które pielęgnuje w pamięci wytrwale. I myśli o dzieciach, których narodziny zawsze były dla niej czasem wyjątkowym, kiedy czuła się wyróżniona i najszczęśliwsza pośród szczęśliwych. Myśli często o dobru i z czego wypłynęło, pozwalając skutecznie zapomnieć o złu, którego ślady trwałe ma też na swym ciele. 

Kochanek nie jest jej wierny. Po czasie okazuje się, że niewierny jest nie tylko w miłości. Niewierny jest też innym zasadom. Tym, które dotyczą  pracy i pieniędzy. Krystyna jest pogubiona. Nie ma z kim podzielić się swoimi troskami, a nawet nie bardzo też chce. Topi smutki w alkoholu, ale one są świetnymi pływakami i ciągle wypływają na wierzch, i to ze zdwojoną siłą. Armia trosk, a co za tym idzie smutków jest coraz poważniejsza. Wsparcia znikąd, a jeśli przychodzi to Krystyna jest nieufna i nie słucha. Traci przyjaciół, którzy już nie mają siły, albo po prostu byli przyjaciółmi dopóty, dopóki im to było wygodne. Wszyscy mają do niej pretensje. Ona już gubi się w tym o co. Stara się odbudować to co straciła, nie szukając winnego tylko chętnego do pomocy jej w tym dziele.  Chce wrócić do tego co było, ale śmierć męża udaremnia próbę przerwania kryzysu w małżeństwie. Zostaje sama. Traci majątek i pozycję, na którą tak wiele lat pracowała. Odchodzą od niej dzieci niezadowolone z takiego obrotu sprawy. Winią ją za wszystko, nie przypisując  nic dobrego. Łatwiej godzą się z utratą ojca niż majątku, chociaż wkładu w jego pozyskiwanie nie mieli żadnego. Mieli wszystkiego za dużo i za łatwo im przychodziło, ale to w owym czasie nic ich nie obchodziło. Jak później zresztą też. Najstarszy syn przywłaszczył sobie wszystkie pieniądze po sprzedaży ich wspólnego, wielkiego mieszkania. Tak też stało się z samochodem. Młodszy zajął się złotem i srebrami olbrzymiej wartości. Starsza córka z własnej woli Krystyny dostawała od niej i pieniądze, i kredyty na nią wzięte jak również lodówki, pralki, meble co tylko zapragnęła. O pieniądzach wyjętych ze skarbonki najmłodszej córki, nie byle jakiej wartości nie wspominając. Teraz dzieci Krystyny stać  tylko na  jej ocenianie i roszczenia. Odchodzą do swojego życia. Gdzie popełniła błąd? Nigdy ich nie zostawiła. Teraz one zostawiają ją. Zostaje z najmłodszym dzieckiem. Próbuje wszystkiego od nowa, od początku. Jakby tamtego końca nie było. Jakby niczego nie było. 

Buntuje się przeciwko porażkom i niepowodzeniom, przeciw ludziom, którzy jej nie rozumieją, przeciwko czasowi, który jej nie pomaga. 
Nie szuka jednak winnych.... wie już teraz, że to wszystko co było i  ją spotkało, to był właśnie sens jej życia. Jej był taki właśnie. Każdej kobiety jest inny. Ale to życie jest właśnie.  
Krystyna znowu buduje. Buduje na podwalinach wszystkiego dobrego co ją w życiu spotkało, a spotkało ją wiele dobrego. Bo pamięć do dobrego ma bardzo dobrą i ją to właśnie pielęgnuje.... pamięć tych dobrych chwil. I to ma właśnie sens.
Zaczyna wszystko od początku, w innym miejscu, czasie i z kim innym. Nadzieja jest tylko wciąż ta sama, że będzie jak wtedy ... na samym początku, kiedy pierwszy raz budowała swój dom... oazę bezpieczeństwa.

Udaje jej się odzyskać utraconą pozycję materialną. Staje się pewna. Wprawdzie nie odzyskuje starszych dzieci, ale wie, że mają się dobrze. Są szczęśliwe. A to najważniejsze. 

Teraz czas na jej miłość w tym nowym wymiarze. I ona przychodzi znienacka.
Miłość jest wtedy kiedy wiesz, że bez tej drugiej osoby nie możesz żyć. Drugi mąż Krystyny, jak się okazało, że więcej nie może nic jej zabrać, co znowu miała, bo wszystko już wziął... zrozumiał wtedy, że może bez niej żyć.

Taki sens tego życia Krystyny. 
Krystyna znowu buduje od nowa. Buduje na podwalinach wszystkiego dobrego.........
zaczyna wszystko od początku, w innym miejscu i czasie....Nadzieja jest tylko wciąż ta sama......

Czy czegoś żałuje?
TAK.  Tego, że dając od siebie, nie wymagała nic w zamian. Taka postawa sprawiła, że jej starsze dzieci nie doceniły jej ani jako matki, ani jako człowieka, a jej drugi mąż zabił w niej miłość, którą dla niego miała.  
I czasu, który być może trochę roztrwoniła czekając z lepszego dnia, na lepsze jutro, a tu..

Czy czegoś się nauczyła?
TAK. Pokory, cierpliwości, że nie może się nigdy poddawać tylko iść, ciągle iść do przodu.  Taki sens jest jej życia
TAKI JEST JEJ PORTRET...  prawdziwy i niewymyślony. 




17:17:00

TYM RAZEM O KOBIETACH... JAK ZWYKLE...BARDZO SUBIEKTYWNYM OKIEM Starej Kobiety

TYM RAZEM O KOBIETACH... JAK ZWYKLE...BARDZO SUBIEKTYWNYM OKIEM Starej Kobiety

Najpierw jednak odpowiem jednemu facetowi (z wyglądu przynajmniej) na pytanie i tu cytuję słowo w słowo:
Po co piszesz tego bloga, w bibliotekach jest pełno dobrej literatury, a ludzie nie czytają. To po co im dodatkowo zaśmiecasz głowy jakimiś banałami i truizmami? Do tego te fotki w kiepskich plenerach, albo przy okropnych ścianach...
Odpowiadam: piszę, bo tak mi się podoba, bo wolność jest i demokracja. Każdemu wolno nie czytać co piszę i nie oglądać, i krytykować. Niestety nie mam czasu wyjeżdżać w jakieś piękne i urokliwe miejsca by fotki były bardziej urzekające i tyle. Każdemu wolno pisać, czytać i robić co mu w duszy gra. Każdemu wolno kochać i ja tak mam. Życie jak na nie popatrzeć ogólnie jest banałem chyba, że się jest Lewandowskim , albo jego żoną czy też może Obamą, i wtedy jest inaczej, może ciekawiej, chociaż osobiście wątpię. Co do truizmów są wszechobecne w naszym życiu, również tych niebanalnych osób, ale każdy do wszystkiego najbardziej wszechobecnego podchodzi inaczej. W rzeczy samej takie prawdy oczywiste inaczej podane, inaczej rozumiane choć niby zawsze takie same mogą prowadzić w zupełnie inną stronę i to jest dla mnie ciekawe.  A jeśli ktoś myśli inaczej to też ma prawo i swoją wolę. A ja, dopóki będę chciała to będę pisała i nikt, i nic tego oprócz mnie samej oczywiście tego nie zmieni. A na pewno nie facet (z wyglądu, bo trzeba nie mieć jaj, żeby wykorzystywać znajomości z kobietami do swoich interesów), a potem chwalić się, że dzięki nim wypoczywa na Karaibach, w czasie gdy one dalej za grosze pracują na niego.  

A teraz do rzeczy.
   
Kim byłby taki facet jak Mickiewicz gdyby nie poznał Ewy Henrietty Ankwiczówny i nie zakochał się w niej tak bardzo, że chciał się z nią ożenić za jej chęcią oczywista jak najbardziej szczerą i oddaną. Niestety czasy początku XIX w. były takie , że gorąca i płonąca namiętność wymagały zgody rodzica wybranki. A tejże Ewa nie dostała. Za to Mickiewicz umieścił  ją w II cz. Dziadów i limerykach. Nie sądzę wszakże, że zaspokoiło to ich żądze i uśpiło miłość jeśli prawdziwa była. Wracając do postawionego pytania ... dalej byłby Mickiewiczem tylko nie napisałby "Mój cziczerone!; Ujrzałem Ewę... tylko byłaby to inna ... może jakaś Anna lub wręcz żadna."

A propos Anny. Żyła sobie taka królewna szwedzka Anna Wazówna.
Pod koniec XVI w. przybyła do Polski i mimo iż urodziwa bardzo była, a inteligencją i wykształceniem przewyższała większość ówczesnych facetów jakbyśmy to dzisiaj ujęli, to zmarła w staropanieństwie mimo swych zalet. I ta właśnie  singielka wiele zdziałała dla przyrodolecznictwa, botaniki. To ona właśnie założyła wielki ogród botaniczny pod Golubiem. Żaden facet jej nie przeszkodził.

Jeden taki konsul rzymski, gdy skazano go na śmierć samobójczą za rzekomy udział w spisku przeciw cesarzowi Klaudiuszowi... nie miał po prostu odwagi tego uczynić. I kto mu pomógł? Arria, jego żona...przebiła się sztyletem, po czym podała go mężowi ze słowami: "Paete, to nic nie boli!" Ten czyn zapewnił jej wieczną sławę, a jemu... cóż czepiam się... to facet przecież. Szkoda tylko Arri, może by jeszcze bardziej odważnego poznała i radości, a nie sromoty zaznała.

Czymże byłby rosół, gdyby nie pietruszka, seler, por, marchewka. To do rozwoju warzywnictwa i ogrodnictwa  przyczyniła się Bona Sforca D'Aragona (co za tym idzie do smaku rosołu) Chciwa, nepotyczna była ta żona króla Zygmunta I Starego. Jej nieposkromione ambicje polityczne i władczy charakter sprawiły, że została otruta przez wrogą magnaterię i szlachtę. Tu jej trochę intuicja nie zadziałała, że się otruć dała. A ja nie sprawdziłam czy to z rosołu coś było. Było nie było o polską spiżarnię zadbała i włoszczyznę nam dała.  

Córka Rodryga Borgii, późniejszego papieża Aleksandra VI – faceta opętanego żądzą bogactwa i władzy... Lukrecja. Lukrecja - piękna i wyrachowana kobieta. Nie miała łatwo, bo samo nazwisko Borgia kojarzone z intrygami, okrucieństwem i zepsuciem moralnym stawiało ją na straconej teoretycznie pozycji. A jednak to ona uczyniła słynny ośrodek lit. i sztuki Odrodzenia, w którym znaleźli  miejsce tacy faceci (a jakże) pisarze i artyści jak Tycjan, Lodovico Ariosto, Pietro Bombo i inni. I znów kobieta wzięła sprawy piękne w swoje ręce, gdy tatuś obracał panienki, jeden braciszek knuł intrygi, drugi na przemian mordował i torturował w imię dobra rzecz jasna najwyższego. 

Gdyby nie Szeherezada król Szachrijar nie zaprzestałby zabijać kobiet mszcząc się na całej płci niewieściej za niewierność swej żony.  Każdą uśmiercał rano, po przebytej nocy. To Szeherezada wpadła na pomysł jak przywrócić królowi wiarę w szlachetność i dobroć kobiety, spędzając z nim ochotniczo noce, i czytając bajki, tyle że przerywała w najciekawszym momencie. A on jak to facet, zaintrygowany chciał dalszego ciągu i jeszcze, i jeszcze i zapomniał o zabijaniu. 

Po śmierci Kraka, lud powierzył jego powabnej i mądrej córce Wandzie rządy kraju. A ona tak działała, że wystarczył jej urok bez przemocy oręża wojskowego, że całe wojsko tyrana lemańskiego (wiadomo faceci) odstąpiło od walki. Potem się trochę pokomplikowało, bo za  za Niemca Rydogara iść nie chciała i do Wisły bez kapoka wskoczyła. Było to trochę źle zaplanowane, ale odwagę wykazała. I na pewno faceta, tegoż Niemca ... niewątpliwie zdumiała.

Ofelia... osierocona przez ojca, odtrącona przez Hamleta, który za nic ma  jej czystość, prawość, dobroć, wręcz anielstwo. Ofelia zdradzona przez najbliższych jej (facetów oczywiście) ojca Poloniusza i ukochanego Hamleta (w tle jeszcze braciszek, a jakże... Laertes) popada w obłęd i odbiera sobie życie. I po co to jej było... tego kwiatu pół światu – mówiła mi babcia, ale ona za bardzo romantyczna nie była. Mogła pokochać innego i dać sobie spokój z tą miłością i za tytułem filmu Morgensterna "Trzeba zabić tą miłość" Tylko, że wtedy ani tego reżysera, ani tym bardziej filmu na świecie nie było, a jeśli mówiło się i planowało zabijanie, to raczej ludzi... nie uczucia.

Fajna jakbyśmy dziś powiedzieli była niejaka (Lady) Godiwa, żona anglosaskiego hrabiego Mersji. Ufundowała wraz z mężem klasztor benedyktynów w Coventry. Wokół niego zaczęło rozbudowywać się miasto. Ale nakładane na nie podatki je wyniszczało co bardzo zamartwiało żonę hrabiego i ten w zamian jej uśmiechów i radosnych , miłosnych igraszek otrzymywał (spodziewam się, że nader często, aż do znudzenia) prośby o zmniejszenie danin, które narzuca na miasto. Na to facet czyli jej mąż Leofric wymyślił w swojej seksistowskiej głowinie plan, o którym myślał iż żonka się na niego nie zgodzi, a on potraktuje go jako ostateczny i historia się skończy. A Leofrik (przypuszczalnie z chytrym uśmieszkiem na gębie) zgodził się, że zdejmie z miasta daniny pod warunkiem, że żonka nago, przykryta jedynie włosami przejedzie przez ulice miasta na koniu. Godiva zgodziła się na ten warunek, bo dobro ogółu było dla niej ważniejsze niż jej wymuszona nieskromność. Mieszkańcy zresztą zamknęli okiennice na czas jej przejazdu, żeby wyrazić obrończyni ich interesów szacunek i nie zawstydzać jej. Jeden tylko (facet oczywiście) wyjrzał przez okno, bo ciekawski był i gdzieś miał szacunek, i wstyd. Za to już nigdy nic nie uszył choć krawcem był, bo zwyczajnie, za karę, za podglądactwo stracił wzrok. 

I to jak świat światem, a czas czasem.... to kobiety rządzą mężczyznami, a oni próbują światem.
Są kobiety złe i dobre, wyrachowane , i przepracowane, smutne, wesołe, miłe, drażliwe, mądre i głupie, zazdrosne, rozważne, seksowne, grube, chude, z figurą chłopięcą, i kształtami jak z obrazów Rubensa, i ......i tak różne jak różni są mężczyźni. I to jest fascynujące.


09:20:00

Trudność – krzywe spojrzenie na mężczyznę i co z tego wynika?

Trudność – krzywe spojrzenie na mężczyznę i co z tego wynika?


Myślałam o tym i w w sierpniu i grudniu zeszłego roku. Minął Sylwester. Dzień, w którym wszyscy nieświadomi się cieszą, że są starsi i jakaś tradycja ich gna do tańczenia i śpiewania, choć mnie wprost przeciwnie. Do spania. Przespać i zapomnieć. Tak obudziłam się roku następnego myśląc, że chcę mieć tak samo źle jak moja przyjaciółka Wandzia. To znaczy, że też bym chciała mieć w domu takiego Józka, który co prawda Wandzi nie rozumie (może mnie by zrozumiał), ale do Apteki, jak potrzeba podleci. I jak ma wysokie szpilki (znaczy Wandzia) i chce, żeby naszej koleżance Lilce oczy z zazdrości na wierzch wyszły... to on ją do niej zawozi, bo wiadomo, że w nich by do niej nie zaszła. Ja dla takiej akcji, taryfę zamówić bym musiała, a to wiadomo kosztuje. Choć wyraz oczu  Lilki mógłby być bezcenny, a jednak za dużo kosztuje. Wracając do sprawy, taki Józek prywatnie mógłby mi się przydać... choć wolałabym, żeby mu  np. Marek było. No, ale znów odbiegamy od sprawy. Tak  więc rozglądając się i przypatrując jak to inne kobiety źle mają, coraz bardziej pragnęłam być jedną z nich.
 I coż zdarzyło mi się na przystanku ujrzeć może Janka, może Marka (cholera go wie). Spojrzałam na dłonie opalone, bez białego śladu obrączki. Myślę sobie... nie jest źle. Wiek stosowny. Wzrost wysoki. Długie spodnie, że żadne tam szorty i koszula w marynarski paseczek, i skórzana aktóweczka. A jeszcze ... na nosie okularki w modnej aktualnie opraweczce. Pan też spoglądał na mnie miło. Jakoś ciepło mi się zrobiło. Bynajmniej nie był to znów wybuch gorąca, na co się bierze tabletki w tym wieku (moim wieku). A niech tam. Spróbuję, to może być ten. Spuściłam przed siebie (tak niby niechcąco) chusteczkę jedwabną, z koronką z szydełka, co jeszcze moja mama dostała od mamy.
Minęła chwila. Och spodziewałam się. Pan zauważył. I ja zauważyłam, że on to widział (że chusteczka spada).
Już widziałam(w oczywistym rozmarzeniu), że ją podnosi i w ręce mi wkłada, w oczy zagląda i mówi głęboko niskim głosem jak spiker z radia ...
- Coś pani spadło, coś białego ... o tu... słyszę nad uchem. I patrzę  jak pan, ten Janek czy (czy jak mu tam) olbrzymim paluchem z sandała przysuwa mi bliżej chusteczkę maminą. Przysuwa mi z troską, bym bliżej do schylania się miała. Ach cóż, gdybym, gdybym lepiej spojrzała i te sandały ujrzała, to bym z chusteczką nie ryzykowała.

Tak minął kwiecień i maj, i sierpień.  Żeby nie mówić o kończeniu, niedługo kolejna jesień się zaczyna. A zima tuż tuż i może przytulić by mi się chciało  w jakieś męskie ciało. Ale cóż, trudno tak rzucić chusteczką i  od razu mieć, to przecież jest XXI wiek. Teraz są inne czasy, inne metody . Teraz trzeba inaczej on line. Jestem Stara Kobieta, ale stara  tylko z opakowania.W środku wciąż jestem taka sama ( nie widzę w lustrze na szczęście - swojej śledziony, wątroby, serca, trzustki czy co jeszcze tam mam) i jestem nowoczesna. Znajdę swą trudność znaczy faceta przez... przez internet. Nie żadne ogłoszenie matrymonialne w gazecie, że piękna jestem i mądra niesłychanie i proszę mi odpisać jeśli zechce dzielić ze mną  swe trudy i być trudem mym. Biuro Matrymonialne, gdzie siedzi pani i namawia, że ten być może, którego ma w segregatorze może być właśnie wybrankiem ty.... o nie. To przeżytek i wymysł zeszłowieczny jest (zupełnie jak ta chusteczka), przejrzałam  wreszcie na oczy ... i ..... I stąd ta decyzja może niewczesna, ale może być skuteczna... pomyślałam.


 A niech tam. A co mi tam. Nie palę. Nie piję. Chyba, że okazjonalnie w towarzystwie i to przeważnie herbatę zieloną. Słodycze podkradam córce, perfumy zresztą też (swoją drogą, taka córka to skarb)
to mam na tyle, że mnie stać Stać na to, by sobie wykupić możliwość klikania w celu znalezienia swojego męskiego, własnego utrapienia.
Jak to się mówi ...
raz kozie śmierć, pal sześć.  Dodałam do tego jeszcze  złotych dwadzieścia sześć.
Promocja akurat była, że taniej płacić dwadzieścia sześć niż szesnaście, bo 26 zapewnia (wybraźcie sobie) trzymiesięczne oglądanie, wybieranie, a 16, tylko miesiąc. W jednym i drugim to długo gdy ma się lat 41, tyle, że nie w dowodzie co do setki. Znaczy to tyle, że czasu mam mało. I mniej przed sobą niż za i jeszcze ta trudność, co każdy ją ma, że nie da rady iść ( nawet do zaprzyjaźnionego sklepu) i poprosić... proszę 20 lat wstecz. Mogą być to lata głodne i chłodne, byleby były wstecz. Ani płatność gotówką nic nie pomoże. Tutaj korupcja nawet nie może mieć miejsca, bo niby kogo przekupić bym miała. A zresztą ryzykować więzieniem dla drania. Aż takiej trudności bym nie chciała. To wszystko się składa na to, że trudno w tym wieku znaleźć  faceta, żeby potem mieć jeszcze trudniej. Co najmniej jak Wandzia. 


Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger