Kiedy patrzę wstecz na te minione lata i chciałabym jak najbardziej wiernie o wszystkim opowiedzieć, to stwierdzam, że się nie da - ani w jednym, ani w setce czy tysiącu zdań. Życie każdego człowieka to taka kupa (i tu bez ujemnych konotacji 😉) kamieni... różnej wielkości, płaskich, okrągłych, kanciastych, trójkątnych; zupełnie malutkich i ogromnych głazów, twardych, miękkich, gładkich i porowatych; bardzo wielobarwnych i całkiem czarnych, białych, iskrzących, jaśnie świecących i matowych; ubrudzonych i perliście czystych. Ten stos z upływem czasu się zmienia, jednych kamieni ubywa, innych przybywa, ale ta góra coraz bardziej się zmienia, a im dalej to jakby się spłaszczała, bo wszystko się zmienia i nic nie jest takie samo gdy tych jaśniejących, cudownych kamyków ubywa, a w zamian wbudowują się w nasze życie granatowe, matowe, albo jeszcze groźnym żarem buchające...
Te różnorodne kamyki to ludzie, zdarzenia, sprawy, sytuacje, emocje, gesty, spojrzenia... to zbiór niepowtarzalny... takich eklektycznych zbiorów jest obecnie na świecie około siedem miliardów.
I ja mam szczęście być ciągle cząstką niewielką tego wielkiego zespołu i za to jestem światu codziennie wdzięczna.
25 czerwca 1957 roku w Chińskim Roku Koguta, o godz. 6.05 rano przyszła na świat Stara Kobieta, dziecko płci żeńskiej choć w zamierzeniach miał być chłopak. Tato tak chciał, ale mama się jak zwykle uparła i na jej wyszło 😉
I tu zaczynają się drobiazgi, które ukształtowały, dobrze lub nie bardzo dobrze (ale z wszystkiego należy się cieszyć i brać, skoro daje świat) górę kamieni Starej Kobiety.
Ta góra, to tysiące (a może i więcej kamyków), ja wybiorę 60 na te 60 urodziny.
Choć "wybiorę" to złe słowo... przytoczę co spontanicznie, podczas pisania do głowy przyjdzie.
1. Bieda i bogactwo – jedno i drugie bez sensu – jednego i drugiego doświadczyłam bardzo skrajnie. Bieda nigdy nie zdemotywowała mnie do życia. Bogactwo nauczyło, że nic nie jest dane raz na zawsze, a rzeczy to tylko "rzeczy"
2. Ból – taki kanciasty, wielki kamyk na trwale w pisany w każdy los – dużo czasu mi zajęło, żeby zrozumieć go, nauczyć przezwyciężać i rozumieć ludzi, którzy różnie go znoszą w zależności od pochodzenia tego bólu, od pochodzenia danej osoby, jej rasy, wychowania, kultury i osobowości. To zrozumienie - to lekcja pokory, którą odrobiłam na piątkę i jestem z tego dumna.
3. Sum – wielki i ciężki. Tato go złowił na wędkę na wakacjach pod namiotem. Ta ryba gdy tata trzymał ją w ręce pozując do zdjęcia była wyższa (dłuższa) od niego... tata 1,85. Z suma były śniadania, obiady i kolacje... były kotlety saute i panierowane, mielone w sosie koperkowym, kawałki wędzone i grillowane. Tata chodził jak paw zadowolony z sukcesu, a we mnie rosła złość, bo miałam takiego jedzenia już dość. Wykradałam co większe kawałki różowego, ohydnego mięcha i zapodawałam pieskom przywiązanym do bud w pobliskiej wiosce. Była z tego później niezła granda, ale w pieskach zyskałam przyjaciół.
4. Piłka w czerwone, pomarańczowe, białe i zielone pasy – wyjątkowa – tata uszył ją ze skórzanych pasów. W środek włożył dętkę i przed każdą moją zabawą nadmuchiwał ją ustami. Tyle papierosów palił, ale dech w piersiach miał jak smog.
5. Winda – ona blondynka w czerwonej spódniczce, granatowej z deseniem w czerwone różyczki bluzeczce z baskinką. We włosach czerwona tiulowa przepaska spinająca niesforne kosmyki. On – dużo od niej starszy facet z niebieskimi oczami i blond, kręconymi włosami; ubrany w szary garnitur i niebieską koszulę, przy kołnierzyku ściśniętą granatowym krawatem w czerwone punkciki (tragedia 😉) - Ależ ma pani piękne zęby, w życiu nie widziałem takich zębów, lubi pani róże – na jednym oddechu wszystko to "on" powiedział.
Pół roku później z bukietem gerber "ona" i "on": brali ślub.
6. "Lato leśnych ludzi" Marii Rodziewiczówny – książka, którą tato czytał mi przed snem zamiast bajek i na niej nauczył mnie czytać... tłumaczył, że tak jak jej trzej bohaterowie też chciałby żyć... w leśnej głuszy, w zgodzie z naturą. Tylko, że ja tego wtedy nie rozumiałam.
7. Rawa Ruska – miasto na Ukrainie, w obwodzie lwowskim – w tym mieście urodził się mój tato (Polak), o tym mieście i o Lwowie (do 1945 roku miasto polskie) wiele od taty sentymentalnych słów słyszałam i mam je głęboko zapamiętane.
8. Koty, moje koty: Boleś biały i ciągle bolejący z różowymi ślepkami. Czarna Pinda z wyczulonym węchem na smażoną wątróbkę. Szary Ważniak chodzący ciągle z wyprostowaną główką, nie oglądając się na boki. Morelka niepokorna, długowłosa Persica skacząca po wysokich szafach. Czarusia, mała czarna znajda wiecznie mrucząca i uwielbiająca wspinaczki po firanach. Wielkooka Szarobiała Tarusia, która zlizywała i łzy z twarzy, gdy zdarzyło się, że płakałam. To one nauczyły mnie innej komunikacji niż werbalna – mowy ciała, spojrzenia, szacunku dla indywidualności, wrażliwości. Nikt tak jak kot nie dbał o moje oczy – Tarusia zawsze kładła się na aktualnie czytanej przeze mnie książce.
9. Bóg – był w moim życiu od pierwszych chwil, bo tak chciała mama i babcia. Tata po powrocie z obozu rosyjskiego stwierdził, że Boga nie ma (przestał chodzić do kościoła), ale nie wtrącał się i nie był przeciwny mojemu wychowaniu w wierze katolickiej. A jak jest ze mną teraz? Bóg wie o tym najlepiej.
10. Lustro - patrzę w nie – od kilkudziesięciu lat – lustra się zmieniały, ich kształty, wielkości miejsca, na których wisiały...a ja ciągle w nich jestem niezmiennie (choć wyglądająca inaczej, choć dla siebie tak samo) tak samo świata ciekawa, nieugięta i twarda w woli życia na tym cudnym świecie.
11. Panonia – motocykl produkcji węgierskiej. Pamiętam szerokie opony jego kół. To na nim Tata mnie woził, a raczej w przyczepie do niego przytwierdzonej. Mama siedziała za Tatą na siodełku i jechaliśmy na wakacje w Bory Tuchoskie, oczywiście pod namiot.
12. Rambo – piesek, mały od urodzenia do starości, rasy wielokwiatowej. Starsza córka przyniosła go z sierocińca zwierzęcego. Był malutki, taka włochata kulka, którą pierwszego dnia schowałam za dekoltem bluzki by go ukryć przed mężem, bo nie bardzo chciał mieć w domu pieska. Niestety kulka zbytnio się wierciła i swój pobyt pod bluzką szybko zdradziła.
Rambo był niewielki, ale głośny i bardzo szybko się z całą rodziną związał. Gorzej, że gdy urodziła się najmłodsza córka nie mógł się długo (jakieś 4 miesiące) z tym faktem pogodzić – obraził się i wszystkich ignorował, a mnie najbardziej. Po tym się wszystko zmieniło i nawet spał w łóżeczku z niemowlakiem i sygnalizował głośnym szczekaniem o zmianach w pampersie, a przy płaczu zabawiał śmiesznymi zachowaniami.
13. "Zły" Leopolda Tyrmana – książka – kryminał, którą w całości przeczytałam pod kołdrą przy latarce (a miałam dziesięć lat), a tato ciągle wyrzekał, że te baterie to coraz gorsze produkują – 2 dni i już są do wyrzucenia. Szczególnie cierpiał z tego powodu, bo pracował we firmie je produkującej. Uff... do dzisiaj do niej wracam, z takim samym zapałem czytam.
14. ''Pamiętajcie o ogrodach" przecież stamtąd przyszliście... piosenka Jonasza Kofty... ciągle mi towarzyszy (odkąd powstała)... jej słowa i melodia stapiają się w jedno prawdziwe piękno, które koi duszę moją.
15. Pewność siebie (zaszczepiona w dziecięcą duszę) – nie nadzieja – sprawiła, że potrafiłam tańczyć bez muzyki, żyć bez pieniędzy, być szczęśliwą w każdym czasie, bo dla złego też miałam wytłumaczenie.
16. Kartki – bony żywnościowe (były złem, ale...) – najbardziej lubiłam te na cukier, papierosy i alkohole – ileż super wymian na nie zrobiłam – po prostu interesy życia.
17. Pierwsze moje szpilki - pomarańczowe marki "Chełmek" - miałam 17 lat i czułam się w nich jak królowa. Wszystkie dziewczyny mi ich zazdrościły. A chłoptasie gwizdały w ten specyficzny sposób. Teraz sama sobie gwiżdżę, gdy ubiorę fajne szpile 😉
18. Grzyby, jagody, poziomki, maliny, jeżyny – wszystko z lasu. Rodzice, babcia zbierali, a ja siedziałam na kocyku z książeczkami (byłam zbyt leniwa, by po jagódce jednej zbierać... rodzice dla jedynaczki wyrozumiali). Jedynym moim zadaniem było nie ruszać się z miejsca (swoją drogą posłuszna byłam😉). Za to w domu już pierogi z jagodami, ze śmietaną i cukrem bez oporów zajadałam ... a kurki w sosie śmietanowym... mmmmm... cudowne wspomnienie.
19. Jędrzej był bardzo uzdolniony matematycznie, na zajęciach przeprowadzanych według utartych schematów niezmiernie się nudził, więc już w trzeciej klasie podstawówki z lekcji umykał. Pani zabierała mu buty by w szkole siedział. Na drugi dzień miał w torbie zastępcze buty. A wystarczyło dać dwa, trzy zdania więcej do rozwiązania, żeby zadowolić chłopaka i dać mu inne pole (matematyczne) do popisu, a nie do uciekania.
20. Tomasz – nauczył się czytać jeszcze przed pójściem do szkoły. Bardzo narzekał, że w szkole chłopcy chodzą w fajnych jeansach, a on ciągle chodzi w starych. Ale gdy tylko otrzymał pieniądze na spodnie, to szybko wymieniał je na książki, a na pytanie o spodnie odpowiadał: te są jeszcze dobre (aż do momentu gdy owe książki przeczytał).
21. Niezapominajki – takie niebieskie kwiatki, które dostawałam (w okresie ich kwitnienia) do bułek na śniadanie. Przed piekarnią siedziała krucha, starowinka i handlowała tymi kwiatkami, a Zbyszek zawsze od niej dla mnie je kupował. Kiedyś mi zdradził, że kupuje je bardziej dla niej niż dla mnie – wzruszył mnie te wyznaniem, bo dodał, że: dla ciebie takie kwiatki to stanowczo za mało.
22. Postać (On) oparta na łokciu, przy stole. Oczy otwarte, ale nieruchome. 02.02.02. godz. 22.20 – zmiana planu, przeznaczenie. Kamień błyszczący – już go nie ma. Teraz jest kamień czarny, mętny, o ostrych krawędziach, które będą do końca ranić.
23. "Ania z Zielonego Wzgórza" książka (wszystkie tomy), która ukształtowała moją najmłodszą córkę - piekielnie ambitną, bezkompromisową, odważną, od urodzenia (😉) samodzielną osobę.
24. Purre ziemniaczane – dobrze ugotowane ziemniaki, dokładnie rozgniecione drewnianą kulą, lekko przysmażona cebulka (na maśle), gorące mleko, sól. Do tego jajko sadzone i szpinak zmielony, ugotowany z dodatkiem mleka, z łyżką kaszy manny, sól, pieprz, gałka muszkatołowa i jeszcze żółtko jajka do środka. Na talerzu to wyglądało tak: dwie uformowane kulki ziemniaków, puszysty w kształcie liścia kopczyk szpinaku, a zza wzgórz ziemniaków wyglądało słoneczne jajo. Magdy Gessler nie było na świecie jak moja Mama na talerzu malowała.
25. ''Lecę do Ciebie" kartka z takim napisem i latawcami kolorowymi – Walentynki 1999 rok.
26. Złoty pierścionek (mój pierwszy) – różowawy nieco odcień metalu (z Rosji przywieziony) z krwiście czerwonym rubinem wtulonym, wplecionym w misterny koszyczek ze złotych niteczek. Został mi skradziony. Dowiedziałam się, kto był tym złodziejem. To było gorsze przeżycie i większa dla mnie strata niż brak tego cacuszka.
27. Krowa na łące przywiązana na łańcuchu do kołka umocowanego w ziemi. Potwornie się bałam, ale chciałam popisać się przed świeżo poślubionym mężem (pochodzącym ze wsi), że jestem odważna i żadna krowa mi nie straszna i... podeszłam, i przytuliłam ją do siebie. Była ciepła i oblepiona muchami. Ona radośnie polizała mnie lepkim, szorstkim językiem... dzielnie to zniosłam. Czego nie robi się z miłości i dla miłości. Tylko, że tego heroizmu nie zauważył mój drogi, bo go zawołano z podwórka, a ja zajęta krową tego nie zauważyłam. Cholerka 😉
28. Informacja –25 czerwca 2009 roku, moje kolejne urodziny – Michael Joseph Jackson nie żyje. Zmarł Król Popu – w sierpniu tego roku skończyłby 59 lat. Ubył kamyk z mojego życia, był barwny.
29. Drzazga – usadowiła się w lewej nodze. Pochodziła z drewnianych schodów wypastowanych czerwoną, śmierdzącą farbą do podłóg. Zahaczając juniorkiem o kant owych schodów spadłam z samego szczytu wyżej wymienionych. Zdarzenie miało miejsce w dziewiątym roku mojego życia, a mieście Koronowie, u znajomego gospodarza (bo mama po drodze - chciała kupić świeżą kurę, a może kaczkę...). Wracaliśmy jak zwykle z wakacji pod namiotem (teraz już bogatsi, bo nie motorem tylko prawdziwym samochodem marki "P70" produkcji NRD w kolorze nadanym przez tatę czyli szaronijakim). Tata zwał samochodzik pieszczotliwie ''Petką"... ale do rzeczy... czyli do drzazgi. Drzazga wbiła się mocno i choć tato ją wyjął, zdezynfekował spirytusem, to wdało się zakażenie i tak od podudzia w górę do serca szła coraz szybciej czerwona pręga. Do Poznania daleko, a tu w "Petce" bak przecieka i cenne kropelki benzyny gubią się po drodze, a stacji nie było jak teraz jak grzybów (teraz to więcej stacji niż grzybów po deszczu 😉) Tato zatrzymywał samochody, te użyczały benzyny wężykiem do kanisterka, a potem z niego do baku. A czas mijał. Pręga szybciej jechała niż "Petka".
Strach w oczach taty, wrzaski złorzecząco-płaczące mamy wyjaśniały wszystko.
Nie płakałam, przysypiałam niezdrowo wskutek podwyższonej mocno temperatury i osłabienia. Tato w końcu zamilkł, już nie pocieszał, że jeszcze tylko 100, już tylko 50 km i będzie Poznań. Mama płakała. To ja ich pocieszałam, gdy się przebudzałam i przepraszałam, że taka niezdara jestem, i ciągle gdzieś włażę, i z czegoś spadam. I jakie to fajne, że mamy przygody i głupia drzazga nie zepsuje nam takich fajnych jak mieliśmy wakacji. Piszę o tej drzazdze, to dowód na to, że na czas dojechaliśmy... lekarz z pogotowia przy ul. komunisty Kasprzaka oczyścił ranę, dał zastrzyk przeciwtężcowy, a tato był ze mnie dumny i wszystkim opowiadał jaka byłam dzielna. Gorzej z mamą – ciągle tacie coś gadała o nieodpowiedzialności i była długo na niego zła. Tak to mała drzazga stała się kością niezgody. To zdarzenie, to taki dziwny kamień mieniący się różnymi kolorami, momentami czarny, a momentami czerwony od bólu, mokry od łez, ale też zwycięstwem jaśniejący.
30. Księżna Beata z Ostroga – matka słynnej HalszkiOstrogskiej, nieszczęśliwej dziedziczki ogromnej fortuny. Tę postać wielkiej księżny walczącej z zięciem Łukaszem Górką, więzioną przez osiem lat w biedzie i ścisłym zamknięciu przez wojewodę sieradzkiego Olbrachta Łaskiego zagrałam na deskach sceny na wolnym powietrzu, w Szamotułach, w pierwszej klasie liceum, gdzie do roli przygotowywał mnie (i moich kolegów starszych również) Włodzimierz Kłopocki i Stanisław Owoc (nieżyjący już aktorzy Teatru Polskiego w Poznaniu). Spektakl był kostiumowy, przecież chodziło o zdarzenia z pierwszej połowy XVI wieku. Tej postaci, tej roli zawdzięczam świadomość, że umiem "nosić kostium" i choć aktorką sceniczną nie będę, to do życia mam dryg i go wykorzystam w pełni. Ten kamień to taki diamencik, nie dało się go oszlifować i w brylant przekształcić, ale stworzył twarde fundamenty (choć taki malutki, jest do dzisiaj radością w pamięci szczególnie pielęgnowaną). To jest też kamień, który jest jednym z tych obrazujących jeden z większych moich sukcesów w życiu. Jeszcze tylko melodia piosenki zespołu Queen i Freddie Mercury "We are the champions...(gdyby żył, we wrześniu skończyłby 71 lat) – brakuje mi tego kamyka genialnego i niesamowitego.
To 30 drobiazgów, różnych kamyczków z mego życia... następne trzydzieści będzie za tydzień.
Na półmetku konkluzję mam taką... bez względu jak bezsensowny( może nawet nudny) wydaje się ten zlepek, jak bardzo gna ten czas, jak wiele zabiera, jak mało daje... jak lekko głaszcze, mocno rani nas ten stos kamyków... ja osobiście cieszę się, że ja, moja bohaterka Stara Kobieta swoją historię osobiście nadal gra jak na razie bez dublerów... najważniejsze i najcenniejsze co ma czyli życie – satysfakcjonuje ją.
Był zlepek zdań, teraz częściowy zlepek fotografii z wakacji...