20:34:00

Walka z suchą skórą i naczynkami

Walka z suchą skórą i naczynkami

Natura zamknięta w słoiczku, dobre działanie, produkty raczej przystępne cenowo, do kupienia w zielarniach i w internecie, czyli produkty marki Fitomed, które bardzo cenię, i lubię. Dzisiaj przyszła pora na kolejną ich dawkę! 😊 (PS. Tak naprawdę żadne ich produkty mnie nie zawiodły... nawet sera olejowe, które się nie wchłaniały... cudownie wpłynęły na włosy! 😊)



Mój krem nr 2 do cery naczynkowej marki Fitomed

Jeśli jesteście ze mną już dłużej doskonale wiecie, że zmagam się miejscowo (szczególnie okolice nosa) z problemami skóry naczynkowej. Oczywiście - krem nie sprawi, że naczynka się wstąpią, przestaną pojawiać, ale wierzę w to, że może poprawić kondycję skóry, łagodzić zaczerwienienie. Produkt Fitomed koi zaczerwienienia i bardzo ładnie ochrania moją skórę przed mrozem. Jestem mu za to bardzo wdzięczna! Należę do osób, które jeśli się zdenerwują... robię się od razu czerwone. Krem działa wtedy jak opatrunek i to zaczerwienienie łagodzi. 

Składniki zawarte w tym kremiku, czyli ceramidy, lecytyna, masło kakaowe, hydrolat oczarowy, kompleks na naczynka w liposomach sprawiają, że można go stosować także jako ochronę przed nadmiernym wysuszaniem skóry w ogrzewanych pomieszczeniach. Krótko mówiąc: to taki zimowy niezbędnik. 😊 (szczególnie dla osób z suchą skórą)

Niezwykła jest konsystencja tego kremiku, więc nie przerażajcie się przy zetknięciu z nim 😉 Ze względu na dużą zawartość masła kakaowego krem zmienia w ciągu roku swoją konsystencję (oczywiście jako produkt naturalny powinien stać na naszej półce otwarty max. 3 miesiące). Zimą ma dosyć twardą konsystencję, raczej masła wyjętego z lodówki niż kremu 😉 (Wszystko zależy od tego w jakiej temperaturze je trzymamy). Latem, szczególnie w upały... pewnie przypomina bardziej krem 😉 Ta "trudna", "zimowa" konsystencja może sprawiać kłopoty przy nakładaniu... jest chętniejsza do spadania z palca niż do wsmarowywania w skórę. Wystarczy jednak chwileczka cierpliwości i ogrzania, żeby kremik ładnie się rozsmarował i zabezpieczył naszą skórę. Nie ma to jednak żadnego wpływu na wartości pielęgnacyjne kremu 😊

To bardzo fajny produkt w okresie zimowym, jednak jeśli szukacie czegoś lżejszego, szczególnie latem polecam serum nawilżające arnika górska dla cery naczynkowej Fitomed. Ten produkt jest lżejszy, także naturalny, ale sprawdzi się pod makijaż i latem zdecydowanie lepiej od kremu nr 2. 😊 Mój krem nr 2 to delikatny tłuścioch, na którego wchłonięcie trzeba troszkę poczekać, ale... dla mnie warto. Skóra jest dobrze zabezpieczona, nawilżona, miękka, a wszelkie rumienie i zaczerwienienia złagodzone. Polecam szczególnie zimą!




Wydajne serum o bardzo lekkiej, szybko wchłaniającej się konsystencji, idealny produkt pod makijaż 😊 Kompleks ziołowy w liposomach (lukrecja gładka, len zwyczajny, aralia), woda różana, kwas hialuronowy, pantenol, witamina B3 (niacynamid), magnezium PCA, sorbitol, glukoza, lecytyna i olejek cytrynowy sprawiają, że produkt delikatnie nawilża i wygładzę skórę, tworząc taką satynową powłokę (ale nie film).  

Nie zawiera silikonów, parabenów, barwników, sztucznych substancji zapachowych, a zamiast tego wiele natury. Jak wszystkie sera Fitomedu produkt został zamknięty w opakowaniu typu airless. Posiada orzeźwiający, ziołowy zapach, który bardzo przypadł mi do gustu! Krem ekspresowo wchłania się w moją skórę i nie powoduje uczucia ściągnięcia..Można go stosować oczywiście także na noc. Będę do niego wracała, aby uniknąć zbrylania się podkładów i pudrów - tak ładnie wygładza skórę pod makijaż, że mogę uniknąć wszelkich suchych skórek 😊

Dzięki tym produktom czuję się zwyciężczynią w walce nad suchą skórą i naczynkami.  😊

09:31:00

Oddychaj... idą święta!

Oddychaj... idą święta!

Życie zaczyna się oddechem i kończy również tym ostatnim naszym tchnieniem.

A teraz oddychajmy spokojnie, ciesząc się, że przeżyliśmy kolejny rok i oczekujemy kolejnych Świąt. Nie przejmując się niczym specjalnie, oddychając ze spokojem, przemyśleniem odzyskujmy równowagę między naszym ciałem i umysłem. A ta równowaga jest nam bardzo, bardzo potrzebna... szczególnie wtedy gdy nie jesteśmy ptakami latającymi sobie wysoko i nie martwiącymi się jakąś bliżej nieokreśloną przyszłością, a szczególnie nie interesujący się tym, czy ich współbracia myślą o jakiś prezentach dla nich, bo w końcu idą Święta. Nie odczuwają żadnego niepokoju, zupełnie jak kwiaty w Twoim ogrodzie. To jest dopiero cudowne Królestwo, w którym nie ma gonitwy ani choroby z powodu niezadowolenia, że czegoś nie udało się w porę załatwić.

Niezadowolenie – źródło frustracji, złości, niezaspokojonej ambicji doprowadzającej do chciwości i zazdrości – w ogóle w świecie ptaków nie istnieje.
Jest tylko lot i oddech równomierny, czasem przyśpieszony, ale ogólnie stymulujący rozważnie życie lecącego ptaka.
Słodko – gorzkie piękno życia można docenić jedynie oddychając, a nie dławiąc się zadyszką z zagonienia, wyczerpania, bo nie potrafimy spojrzeć na ludzi i rzeczy takie jakie są naprawdę – tylko kurczowo trzymamy się tej otaczającej rzeczywistości, tradycji, układów... jesteśmy zaprogramowani, zunifikowani codziennością powtarzaną niezmiennie... uczepieni tych narzuconych kanonów – z jednej strony odczuwamy przyjemność, z drugiej mamy zmartwienie... odczuwamy napięcie i brak pewności..................... w  sumie pojmujemy wszystko jak koszmar i znów brakuje nam oddechu.

Zdajesz sobie sprawę (niezależnie od tego ile masz lat), że funkcjonujesz jak ten cały świat przeróżnych wymagań, narzucających cele, które niekoniecznie są Twoimi.
Ale Ty chcesz być szczęśliwy, ale czy koniecznie z budowaniem piramidy pieniędzy, władzy, sukcesu, akceptacji  ogólnej, tylko dobrej opinii innych? Zatrzymaj się na chwilę, weź oddech... wykorzystaj swoją magiczną broń – świadomość własną – i zamiast reagować na to co dzieje się wokół Ciebie – weź drugi oddech i naucz się odpowiadać, podpowiadać, samemu urzeczywistniać swoje cele bez zewnętrznego narzucania woli.

Ta wnikliwość odbierania siebie pozwoli nam na odrzucenie desperackiej myśli, że o wszystko w życiu walczymy... zaiste po to by być szczęśliwymi. Samo słowo "walka" w naszym umyśle już tworzy zagrożenie, a my chcemy być tylko wolni i szczęśliwi jak te ptaki na niebie – niemające przemyśleń o przyszłości, żadnych uwarunkowań poczucia bezpieczeństwa. 

Zresztą z poczuciem bezpieczeństwa to jest tak, że jeden z nas czuje się bezpiecznie nie mając specjalnie (znaczy "niespecjalnie" mając dużo 😉) pieniędzy, a drugi będzie bardzo niepewny choć jego słupek w banku będzie nad wyraz wysoki. Wszystko jest względne, oprócz oddychania, którego nie możemy zaniedbać 😊

Oddychanie to jest sekret życia... uważne oddychanie to sekret szczęśliwego życia.
Poświęć czas na oddychanie, branie oddechu... czyń to świadomie czując jak życie płynie w Tobie i odkrywasz, że możesz się śmiać, mniej denerwować, a Twoja wyobraźnia, zachwyt nad życiem daje Ci pełnię szczęścia 😊😊

Święta mają być tym oddechem. Podejdź do nich z ciepłym uśmiechem, a nie gorzką krytyką siebie uwarunkowaną krytyką innych i czasem, że jeszcze... jeszcze... jeszcze to, żeby.. .jeszcze ten...jeszcze tamten... czy jeszcze tamta..... Przyzwyczajenia, powtarzalności nie są naszym przeznaczeniem... możemy to zmienić.

Wziąć kolejny oddech, powtórzyć kilka razy i stąpając mocno po ziemi – postanowić – ja to zmieniam... zmieniam na korzyść dla Siebie i wszystkich, których kocham. Te Święta będą na luzie, na prawdzie oparte i na oddechu... bez przyśpieszania, bez zadławiania.... Wszakże po nich też jest dalsze życie i dlatego nie możemy wykorzystać, wręcz zniszczyć całej energii na ten krótki moment jakim są Święta.

Nawet jeśli w pewien sposób zmuszona będziesz musiała spędzić te Święta z ludźmi, którzy są dla Ciebie przypomnieniem zniewolenia, tyranii negatywnych emocji, to wyłuskaj z siebie wrażliwość, współczucie, opanowanie – dopuść ich do Siebie (choć to trudne dla Twojego serca).
Nie ma nic ważniejszego w tych Świętach jak dopuszczenie przebaczenia. 
Zatrzymaj się znowu, weź oddech i pomyśl jaką wdzięczność winna jesteś Światu, że właśnie taka jesteś: prawdziwa, bez tłumiącego i ogłupiającego działania cudzych idei i nie wymuszonych działań Twoich.

Moje: Starej kobiety życzenia dla Was wszystkich.
Tych co czytają i nie czytają, komentują i nie komentują, krytykują i chwalą – dla Wszystkich.
Niech te Święta dadzą Wam chwilę na przemyślenie, że ludzie nie dzielą się na dobrych i złych; grzeszników i świętych. Ludzie dzielą się na świadomych i nieświadomych tego co czynią. Dojście do tej prawdy pozwoli Wam nie czynić różnic między nimi, bo kwiaty pachną tak samo dla wszystkich i ptaki nie ograniczają dla nikogo swego śpiewu.
Tylko w ten sposób możemy okazać swoją zdolność do miłości i wdzięczność do życia.
A z takimi umiejętnościami 😉 łatwiej się żyje!!!




15:44:00

Wampiry są wśród nas...''Ona''

Wampiry są wśród nas...''Ona''

Są w różnym wieku, płci i wyglądzie. Czasem mają postać miłej, drobnej blondynki o niebieskich oczach; czasem 1,85 bruneta z wąsem o piwnych oczach, w których błyski nadmiernej pewności siebie, arogancji i agresji da się od razu zauważyć. Ale ciche, spłoszone słowa i teksty o miłości bliźniego i dobroci zmieniają ich obraz. To wszystko fałsz, ale nim się o tym przekonasz, to poznasz ich w normalnym swoim życiu, biorąc za nawet bliskie Ci osoby... nie zdając sobie sprawy z tego, że to są wampiry... dewaluatorzy Twojego życia.
Zresztą wygląd nie ma znaczenia dewaluatorzy wyglądają jak zwyczajni ludzie... są ładni lub niespecjalnie uroczy... zwyczajni.

Dzisiaj o super dewaluatorce – mistrzyni w umniejszaniu wartości innych – Onej. Przyszedł czas na Ciebie... Ona zaprosiła Cię do siebie. 

Poszłaś na spotkanie do swojej przyjaciółki, nie z pustymi rękami oczywiście. Ugotowałaś chińszczyznę z ryżem i galaretkę z owocami na deser. Po spokojnym, zdawałoby się uroczym obiedzie, gdy smakowało wszystko ogromnie... dowiedziałaś się, że Ona teraz wie skąd biorą Ci się te dodatkowe kilogramy w biodrach (choć przepyszne to było), a w tej spódniczce wyglądasz jak karuzela... po co ją ubierasz, chyba tak rzeczywiście nie wyglądasz (jak ją zdejmiesz?) W jednej chwili pryska Twoje dobre samopoczucie, ale Ty tak łatwo się nie dajesz. Pokazujesz i opowiadasz o swoich osiągnięciach w dziedzinie swojej aktywności zawodowej i pozazawodowej.

Jesteś bardzo podniecona, że inni tak dobrze Cię odbierają, więc o wszystkich tych sukcesach z przyjemnością rozważasz (bo z kim o tym, jak nie z przyjaciółką rozmawiać 😉) Zapominasz nawet na chwilę, że zaraz po powrocie do domu musisz wypić ziółka na odchudzanie i wyrzucić tą ohydną spódnicę, która robi z Ciebie ponoć balona.
Ona jednak nie poprzestaje, dalej pokpiwa (już nie z wyglądu), teraz z Twoich osiągnięć i wytyka wszystkie ich błędy, istotne czy też nie... prawdziwe czy wymyślone. Podważając jednocześnie opinie innych, jako ludzi nieznających się specjalnie na niczym.... Dodając przy tym (niejako pojednawczo), że jak musisz to - to rób co robisz, ale nic takiego wielkiego to nie jest (i powinnaś o tym wiedzieć). Czujesz się podle, ale Ona to widząc, od razu Cię pociesza, że prawdziwie to bez wielkiej wartości i niewiele potrafisz, ale to się zmienić może (tu lekki uśmiech nadziei). Natomiast z uśmiechem wesołym na ustach oświadcza, że zawsze jakaś dziwna byłaś... a chwilę później celnie, cedząc słowa podważa sens Twojej pracy i działań. Jesteś strapiona!................................................................................... Nie rozumiesz po co te słowa atakujące i oceny bezwzględne...  pozorujące obiektywną prawdę.

Na to Ona wyciąga winko z kredensu, bo to co Ty przyniosłaś jakoś nie nadaje się do picia (może innym razem), to jest lepsze "portugalskie", no i kosztowało krocie. Przystajesz na to ze sztucznym uśmiechem (trochę Ci przykro) i już ledwo oddychasz, i chcesz jak najszybciej uciekać. Nie wypada jednak tak szybko, jesteś dobrze wychowana. Popijasz to winko, zachwalając jego walory i próbujesz coś powiedzieć na temat swoich działań... i w ogóle cokolwiek, tematy obojętne... ale to nieistotne. Ona wszystko wie najlepiej; wszędzie była, tu lepiej słyszała, tego znała, z tym spała, a on wybitną postacią był. Ona wszystko ma najlepsze i wiedzę ma nieograniczoną, a przyjaciele wprost się o nią zabijają, tylko Ona nie ma czasu z byle kim się spotykać (dla Ciebie zrobiła wyjątek 😉). Na takie dictum robi Ci się trochę dziwnie, ale robisz dobrą, wdzięczną minę i wymownie (już teraz bez oporów, spoglądasz na zegarek). Pozwalasz sobie jeszcze wcisnąć ksera jakiś artykułów, które Ona czytała, a Ty z pewnością nie... a powinnaś się trochę dokształcić, bo Ona właśnie ciągle się dokształca, uczy i podróżuje.... i jest niemal idealna. Ty próbujesz powiedzieć, przypomnieć, że też nie jesteś byle kim i trochę przeżyłaś i nawet wiesz co nieco... ale to wszystko funta kłaków niewarte... Ona nie pamięta i doceniać nie ma zamiaru czegokolwiek... jakby Ciebie w ogóle nie było i nigdy w życiu nic byś nie zrobiła, co nadaje się do przypomnienia.

- Jestem Twoją przyjaciółką, więc ściemniać Ci nie będę, że masz rację, nie powinnaś (tutaj wywód długi i nudny dla czytelnika), jesteś biedna i nic nie masz na własność... jak Ci się w ogóle w takim lichym stanie żyje? - Ona dalej peroruje, teraz zahaczając o własności materialne (???)
Surowo napomina, daje do zrozumienia dobrotliwie się uśmiechając, nawet poklepując po ramieniu, że w niczym nie masz racji, a co powiesz to banały nikomu niepotrzebne.

Przy kolejnym kieliszku Ona zachwala się, nie zapominając wszakże, w mniej lub bardziej jawny sposób wtrącać, że Ty jesteś niczym... szczególnym – delikatnie sprawę ujmując – podważa wszelkie Twoje kompetencje i dokonania, tego co myślisz, robisz, jak wyglądasz.
Czyni to niezwykle umiejętnie, wie w jaki obszar uderzyć i jakiej broni użyć, byś jako ofiara była przybita. W związku z tym, że wcześniej odkrywając szczerze się przed nią, udostępniłaś swą o sobie wiedzę (teraz umiejętnie ją wykorzystuje... te elementy oczywiście nieprzydające Ci aureoli... o tych innych nie pamięta).

- Nie, żebym była złośliwa, ale Ty nie masz odpowiedniej wiedzy i umiejętności w tym zakresie... (w żadnym – łatwo odczytać Onej myśli)
- Spójrz w lustro, nie wystarczy pewność siebie, że podołasz...  
Te słowa jak noże pocięły Twoją pewność siebie, zadowolenie, obniżyły wartość Twojego działania. 
Przy użyciu wszystkich werbalnych i niewerbalnych środków jakie Ona zastosowała wobec Ciebie powinnaś według Onej zapaść się pod ziemię, ze skruchą przyznać, że młot jesteś i oczekiwać od Onej słów pocieszenia, które choć fałszywe dla niej by miodem były.

Słowa ranią równie mocno jak siła fizyczna. Tylko siniaki giną, a słowa wyryte w pamięci zostają.
A Ty czujesz się wyssana ze wszystkiego co czułaś, że jest w Tobie piękne, mądre i dobre...jesteś rozgoryczona.

Wracasz do domu i pytasz najbliższych czy jesteś taka gruba, głupia i debilka, i że niby wszyscy tak uważają, tylko nie mówią, bo nie są tak przyjaźni jak Ona.
Na to widzisz wzdryganie ramion i słyszysz, że owszem... głupia jesteś, bo dałaś Onej zgodę na takie traktowanie, a trzeba było jej wręcz zakomunikować, że nie zgadzasz się z jej opinią i jej oceny Cię ranią, i czujesz, że jej intencje umniejszania Twoich wartości uzmysławiają Ci jakiej przemocy psychicznej na Tobie dokonuje, tylko po to, żebyś czuła się nieswojo. To ma być Onej sukces.

Skąd się u niej takie postępowanie wzięło? Może z zazdrości, frustracji, zwykłej głupoty, podwyższenia swojego statusu – zwykłego wywyższenia się, bo Oną diabli biorą, że tak sobie świetnie w życiu radzisz i szczęśliwa jesteś.

Zapomnij, to nie jest Twoja przyjaciółka. To jest wampir energetyczny w anielskiej postaci, dewaluator, który tylko po to się z Tobą spotyka by siebie nakarmić. Choć nie o słowa tu chodzi tylko o intencje tak przedstawione, że trudno tak od razu się Tobie od nich zdystansować. Stąd Twoje myśli, że cały świat tak złe ma o Tobie mniemanie. 

Ty sama zdefiniuj siebie (Ty najlepiej wiesz jak jest!) i nie pozwól na umniejszanie Twojej wartości ''Ona'' Cię nie stłamsi... właśnie dała Ci jeszcze większą motywację do życia i nowy cudowny plan... tylko Ona już się od Ciebie o nim nie dowie.

- Nie żebym była złośliwa 😉, ale wiesz -  ja schudnę, a Ty już zawsze będziesz tylko Ona – z siebie tylko zadowolona.







08:11:00

Maseczki Lirene - przegląd

Maseczki Lirene - przegląd

Lubię Lirene, choć nie produkują eko, naturalnych kosmetyków. Lubię ich kosmetyki, choć te w większości przypadków nie powodują u mnie reakcji "wow! (no okey... balsamy taką reakcję wywołują  i świetnie radzą sobie z moimi grubymi łapami 😈). Lubię ich produkty, bo są łatwo dostępne. Rossmann, Hebe, Natura i wiele innych drogerii... co kto woli.  Lubię ich maseczki, choć nie wszystkie są idealne 😉 Miałyśmy ostatnio z córką (niektóre stosowała ona, a niektóre  w zależności od potrzeb skóry) przyjemność wypróbować 13 maseczek Lirene. I... Kochane naprawdę nie zamierzam wciskać Wam kitu, że po jednym zastosowaniu maseczki odmłodniałam o dziesięć lat 😉 Maseczki tak samo jak inne produkty do pielęgnacji twarzy należy stosować regularnie. I to wtedy ich stosowanie przynosi widoczne rezultaty takie jak ujędrnienie skóry, efekt liftingu. Zakładam i to się u mnie sprawdza, że pojedyncza maseczka może moją skórę nawilżyć, świetnie oczyścić, jednorazowo rozświetlić (maseczki Lirene to wszystko robią - oczywiście w zależności od zastosowania 😊). Dlatego dzisiaj nie będę pisała, że maseczka nr 1 sprawiła, że moja skóra odmłodziła o 2 lata, maseczka nr 2, że o 3 lata, a maseczka nr 3 odmłodziła moją skórę jedynie o miesiąc, dwa... 😉 Dzisiaj pokażę Wam 13 maseczek, trochę o nich opowiem, ale raczej na zasadzie ich ogólnego przedstawienia, pokazania, że takie istnieją i fajnie się sprawdzają. 😊

MASECZKI PEEL - OF 

Dla mnie zupełna nowość, zdecydowanie najfajniejsze z tych maseczek. Dają najsilniejszy efekt. Odcinamy we wyznaczonym miejscu saszetkę, wsypujemy do miseczki zawartość, do drugiej części saszetki (swego rodzaju miarki) wlewamy wodę (u mnie był to jeden raz także hydrolat różany), przelewamy potem do miseczki, mieszany wszystko... i szybciutko nakładamy na twarz, bo inaczej, jeśli będziemy się opierały, ścierały po drodze do łazienki kurze... nawet dodanie wody i potraktowanie masy blenderem nie sprawi, że odzyska swoją wcześniejszą formę, nadającą się do nałożenia na twarz (sprawdziłam to....😉). 

Po pierwszym zastosowaniu troszkę ograniczyłam obszar nakładanie maseczek peel - of Lirene. Nie nakładałam ich na czoło, policzki, okolice nosa i obszar przed uszami (u niektórych panów w tym miejscu występują bokobrody), ponieważ wywoływały tam u mnie silne zaczerwienienie 😓 Myślę, że był to rodzaj reakcji uczuleniowej. Moja skóra okazała się za delikatna. Dla porównania muszę nadmienić, że moja córka zastosowała jedną maseczkę peel - of i zaczerwieniona nie była. Wszystko zależy od naszych osobistych predyspozycji. 😊

Maseczki przy nałożeniu całości, zastyga po dziesięciu / kilkunastu minutach do formy, w której możemy ją spokojnie z twarzy ściągnąć. Resztę zmywamy ciepłą wodą. Ogromnym atutem tych maseczek jest fakt, że cudownie pachną (szczególnie ta rozmarynowa!) 😊 To sprawia, że ich nałożenie staje się naprawdę chwilą relaksu i ukojenie. Przez to, że zastygają... jednocześnie dają uczucie napięcia, uniesienia i ujędrniania twarzy - fajne uczucie takiego jakby rusztowania 😊 Sprawdzają się świetnie przed wielkimi wyjściami, ponieważ poprawiają widocznie stan naszej twarzy (szczególnie ta złota ze złotem i perłą - ekspresowy lifting). Efekt utrzymuje się ok. jednego dnia, ale jest naprawdę przyjemny. Wiadomo - regularne ich używanie... daje dłuższy i utrzymujący się efekt i wpływa na poprawę naszego stanu skóry. W serii możemy znaleźć: 

  • Spirulinowe nawilżenie - Algowa maska głęboko nawilżająca
  • Witaminowy koktajl dla skóry - Rewitalizująca maska z witaminą C 
  • Olejkowe super odżywienie - Regenerująca maska z olejkiem rozmarynowym (ach, ten zapach...)
  • Ekspresowy lifting - Napinająca maska z 24 k złotem i perłą
  • Detoks i rozświetlenie - Glinkowa maska głęboko oczyszczająca







STANDARDOWE MASECZKI 

Maseczki najłatwiejsze w obsłudze, najtańsze, najszybsze w stosowaniu 😊 Nakładamy, czekamy aż się wchłoną... nadmiar usuwamy wacikiem. Szybkie i wygodne! Jednorazowe działanie - przede wszystkim nawilżające. 

A wśród nich: 
  • Super lifting. Rozświetlająca maska napinająca (biała perła, aktywny kompleks z kwasem rozmarynowym) - rozświetla już przy pierwszym użyciu. Polecam stosować szczególnie po nieprzespanej nocy 😉
  • Nawilżenie i odżywienie. Witaminowa miska ultra nawilżająca (wiśnia z barbados z wysoką zawartością witaminy c)
  • Redukcja zmarszczek. Bogata maska ujędrniająca ze złotą algą. (zawiera olejki, wit. E) - polecana na noc. 
  • Mineralny zabieg oczyszczający z zieloną glinką (detoksykująca guarana, kaolinowa glinka, złuszczające łupinki kakao) - 2 aplikacje






PEELINGI:
  • Oczyszczający zabieg z kwasami. Peeling enzymatyczny (kwasy owocowe, papaina) - dla mojej córki prawdziwy hit 😊
  • Głębokie oczyszczenie. Micropeeling wygładzający (lotos, bambus, lilia wodna, wyciąg z cytryny bogaty w witaminy A, C, PP)


ZABIEGI DWUETAPOWE

Bardzo lubię stosować zabiegi wieloetapowe w pielęgnacji skóry. To skoncentrowana pielęgnacja, dobrze dobrana... uwielbiam i sięgam po taki zabieg przynajmniej raz w tygodniu. Te z Lirene także polubiłam - sprawdziły się u mnie bardzo fajnie 😊
  • Hialuronowy zabieg wypełniająco - liftingujący (1. etap: Hialuronowe serum z zielonymi algami, 2. etap: Lipidowa maska napinająca) 
  • Migdałowy zabieg ujędrniający z elastyną morską (1. etap: Peeling micro - złuszczający z kwasem migdałowym, 2. etap: maska z olejkiem migdałowym i wit. E)



To już by było wszystko. Mam nadzieję, że w tym przeglądzie dojrzałyście jakąś maseczkę / zabieg, który by Was zainteresował. Lirene ma w swojej ofercie wiele maseczek, więc szansa, że znajdziecie coś dla siebie - jest ogromna 😊 Tu jeszcze nadmienię..., że żadna poza tymi peel - of nie wywoływała u mnie rekcji alergicznej. 😊 To było udane testowanie i pielęgnowanie! 😊A ile razy użyłam zaczarowanego słowa "lubię" 😊

19:37:00

Ojcobójca

Ojcobójca

Często mam problem ze skupieniem się na lekturze. Za dużo myśli krąży mi po głowie 😉 Dlatego najczęściej sięgam po reportaże, książki naukowe, związane z faktami. Rok temu miałam fazę na czytanie kryminałów - spędziłam wtedy tydzień, z przerwami na 4 - 5 godzin snu w łóżku... czytając książkę za książką. To był ciekawy czas, widocznie wtedy mi potrzebny. 😉 Ostatnio sięgnęłam po coś z pogranicza reportażu i kryminału, prawdziwą historię, wydaną przez wydawnictwo Czarne w tej samej serii, w której ukazała się moja ukochana książka Mariusza Szczygła - "Zrób sobie raj". "Ojcobójca. Sprawa Filipa Halsmanna" (do kupienia np. tutaj za ok. 20 zł) autorstwa Martina Pollacka to bardzo wyważona pozycja, która stanowi po części nie tylko dramat sądowy, ale także powieść socjologiczną. Ponadto przedstawia wycinek z życia znanego fotografa, Halsmanna, który został oskarżony o zabójstwo swojego ojca podczas jednej z wypraw w Tatry. Wina Halsmanna nigdy nie została udowodniona... zresztą tak samo jednoznacznie nie została udowodniona jego niewinność. Ta sprawa zaważyła na całym jego życiu, rzuciła się cieniem na jego późniejsze osiągnięcia. Martin Pollack przeprowadza nas przez tą historię, poczynając od dość skomplikowanych relacji ojca z synem przez spostrzeżenia, refleksje świadków, aż po sprawę w sądzie i finał tej historii - robi to w sposób bardzo umiejętny, zgrabnie przeplatając fakty z domysłami i co najważniejsze: posługując się niezwykle dobrym językiem. 

Fotografie Filipa Halsmanna wiszą obecnie w największych galeriach na świecie. Był autorem portretów Alberta Einsteina, Marilyn Monroe, Hitchcocka i wielu innych wybitnych postaci. W 1958 roku został uznany za jednego z dziesięciu najlepszych fotografów na świecie. Na życiu wielkiego twórcy zaważyła jednak śmierć ojca. 48 - letni dentysta z Rygi zginął w 1928 roku podczas spinaczki górskiej w Tyrolu. 22 - letni ówcześni Filip utrzymał, że był to wypadek. Niestety był jedynym świadkiem. Tym samym jeszcze w dniu wypadku został oskarżony o morderstwo. W jego obronie podczas procesu stawali między innymi Zygmunt Freud, Albert Einstein, Thomas Mann i Erich Fromm. 

Historia Halsmanna intrygowała i budziła wiele emocji. Szczególnie na skutek narastania antysemickich i faszystowskich nastrojów w tym okresie w Austrii. Martin Pollack jest bardzo skrupulatny w swojej opowieści. Historia zaczyna się intrygująco, rozwija się równie dobrze, choć chyba najciekawszą część jest już opis samego procesu - fotograf zachowywał się podczas niego skandalicznie - strzelał fochy i nie tylko 😉 To nie jest tak, że jedyną "poszlaką" był fakt, że znajdował się obok ojca w chwili jego śmierci... na miejscu była krew, świadkowie wspominali o dziwnym zachowaniu Filipa w tym dniu. Nie mniej: sprawa była zagadkowa i niezwykła. Do dzisiaj nie została rozwiązana, ale to nie zmienia faktu, że "Ojcobójcę" warto poznać, aby dostrzec procesy, które doprowadziły do eskalacji nazizmu, zrozumieć lepiej psychikę ludzką... dostrzec np. obawy, które towarzyszyły miejscowym, a było związane z tym, że mogła ucierpieć na tej całej sprawie turystyka. Tak. Jednym z powodów usilnej próby skazania Halsmanna był fakt, że wg mieszkańców lepiej prezentowałaby się wersja, że na szlaku ktoś został zamordowany niż ta, że szlak jest na tyle niebezpieczny, że doszło do wypadku i śmierci.

Książki nas rozwijają, poszerzają nasze horyzonty. Naukowcy obecnie dowodzą, że każde przeczytane przez nas słowo sprawia, że w naszym mózgu zachodzą zmiany. Tak ważne jest więc sięganie po jak najwięcej wzbogacających nas słów. Plotki, donosy, dokumenty, relacje świadków, dyskusje ekspertów, komentarze prasowe - tony materiałów nie zbliżyły śledczych do wyjaśnienia sprawy śmierci dentysty z Rygi, ale stały się inspiracją dla Martina Pollacka, przyjaciela Kapuścińskiego. Pollack napisał bardzo interesującą, fascynującą, wartką historię, ogromnie dopracowaną, wzbogaconą o wyraźnie zarysowane tło polityczne, społeczne. Historia Halsmanna budziła wiele emocji, wywoływała medialną burzę, była przyczynkiem do sporów między ekspertami, adwokatami... miała ogromne znaczenie polityczne, ponieważ wielu uważało, że Halsmann jest oskarżany, ponieważ jest Żydem. Niektórzy eksperci dochodzili czasami do absurdu, sam Filip był arogancki, czuł się pokrzywdzony, skazany, potem wypuszczony na wolność - mimo tych doświadczeń: wiele w życiu osiągnął, zdobył uznanie. Jego historia jest najlepszym dowodem na to, że człowiek potrafi wiele przeżyć, podnieść się po wielu tragediach... i nie stracić wiary w siebie i drugiego człowieka.

Moja ocena: 7+/10

Za możliwość poznania historii Halsmanna serdecznie dziękuję księgarni megaksiazki.pl 


10:53:00

Pracoholizm - czy to problem?

Pracoholizm - czy to problem?

Świat jest dziwny, wszystko się w nim pomieszało. Trudno odróżnić co tak naprawdę jest w nim dobre, a co złe nieskończenie.
Praktycznie każdy jest od czegoś uzależniony: od kawy, czekolady, internetu, jedzenia, niejedzenia, alkoholu, zakupów, pornografii, narkotyków, zakupów, pracy.
I czasem w ogóle nie chcemy się do tego przyznać. Żyjemy w iluzji, że nas to nie dotyczy. I w ten sposób toniemy. Tracimy, a to przyjaciół, a to pieniądze, a to gubimy różne rzeczy... też pracę, stanowisko, rodzinę... Dlaczego? Bo nosimy w sobie wygodne kłamstwa na usprawiedliwienie, uspokojenie naszych zachowań... żyjemy w kłamstwie. I tak długo jak się do tego nie przyznamy (i sami przed sobą dalej będziemy udawać, że się nic nie dzieje), to się nie uratujemy. 

Tak czynimy, bo nasza podświadomość od nas tego żąda, a świat nam tłumaczy i utwierdza w przekonaniu, że taki właśnie jest, i wszyscy tak postępują, bo takie są czasy. I na nic zdadzą się tu narzekania.

Prawda jest taka, że człowiek robi w życiu bardzo różne rzeczy: jedne z potrzeby serca, niektóre dlatego, że musi; inne, bo po prostu chce i te ostatnie, do których go ciągnie w niewytłumaczalny sposób.
I choćby nie wiem jak się zapierał, to dalej to robi... nawet jak postanawia, że więcej już się nie da skusić.
To się nazywa u z a l e ż n i e n i e.

Dzisiaj chcę się odnieść do pracoholizmu, który jest takim samym behawioralnym uzależnieniem jak hazard, kompulsywne objadanie się, zakupoholizm, internet. To są uzależnienia, w których nie odgrywają żadnej roli czynniki chemiczne tylko ich przedmiotem są zachowania, powtarzalne czynności, od których nie możemy się uwolnić.

Napisała do mnie Wiola i w miłym bardzo e-mailu poprosiła bym wyraziła swoją opinię na ten temat. Wiola czy ktoś z jej bliskich (?) właśnie jest pracoholikiem i doskonale zdaje sobie sprawę z tego faktu.

Ta osoba odczuwa nie tylko silne pragnienie, ale wręcz przymus do coraz większej pracy. I pomimo, że odczuwa szkodliwość dla swojego codziennego funkcjonowania w różnych sferach życia poza pracą (rodzinnej, zaniedbywanie innych źródeł wzbogacających jej życie), to pracuje, pracuje... gdy wychodzi z pracy to o niej myśli i budzi się z myślą o niej i w kolejnych czynnościach nawet z nią niezwiązanych – oddana jest jej całkowicie.

Nie wiem czy to u Wioli, czy bliskiej jej sercu osobie panuje zdrowa obsesja pracy, która jest kwintesencją jej życia, czy to nadmierne zaangażowanie spowodowane lękiem jej utraty. 

Nie wszyscy, którzy dużo pracują są pracoholikami... dużo pracują, bo rachunki trzeba opłacić, a krótka praca, do tego słabo wynagradzana im na to nie pozwala. Podejrzewam, że u Wioli(czy jej znajomej osoby) - to pasja pracy, czyli bardzo zdrowa forma wysokiego zaangażowania w to co robi. Wiola (czy ta osoba) nie czuje się przeciążona pracą, lecz obciążona tak mocno, że nie wystarcza jej czasu na...(?) Bo jeśli ta praca ją osacza tak mocno, że nie potrafi się z niej wyłączyć ani w myślach, ani wyobrażeniach i nawet podczas rekreacji, i wypoczynku myśli o jej różnych aspektach - to jest to krótka droga do stresu, wypalenia i zaślepienia... praca jest środkiem do zaspokojenia codziennych potrzeb i przyjemności i nie może być sama w sobie celem naszego życia, bo wtedy wyczerpujemy się emocjonalnie, i przestajemy zauważać... że my nie jesteśmy po to na tej ziemi, by być perfekcjonistami w tym co robimy, zbawcami świata poprzez dążenie do nierealistycznych celów.

Dobrze jeśli praca daje nam zadowolenie, daje nam poczucie sensu jej wykonywania, rozwija nas... ale jeśli jej wykonywanie nie integruje nas z innymi obszarami naszej aktywności... to wtedy doświadczamy straty.

Teraz gdy młodzi jesteśmy, pełni energii, pozytywnych emocji i umiejętności redukowania tych negatywnych – to gładko wszystko się toczy.
Przychodzi jednak moment, olśnienie, odwaga, że wcale tak nie chcieliśmy... straciliśmy kontrolę nad własnym życiem i w sumie jesteśmy już bezsilni, a czas umknął, i już nie wróci.

Okaże się, że za późno zrozumieliśmy, że wszystko zależy od nas i od naszej umiejętności uporządkowania, zhierarchizowania spraw nas dotyczących.
Źródło prawdy jest w nas i jak najszybciej należy wyciągać wnioski, bo...
bo umierając nie będziemy żałowali, że za mało pracowaliśmy... tylko, że nie zobaczyliśmy pierwszych kroków naszej córeczki, nie poszliśmy na wino z przyjaciółmi, nie przebaczyliśmy synowi, nie pogodziliśmy z siostrą, nie spostrzegliśmy, że partner cierpi, a kocha nas najmocniej... nawet nie zauważyliśmy różnicy między amarylisem a storczykiem (w ogóle jest jakaś różnica?).

Uzależnienie od pracy to nie wstyd tylko problem dla nas. Często praca to ucieczka: od samotności, problemów, relacji z innymi ludźmi poza pracą, środek na dowartościowanie, zapomnienie bólu i cierpienia, którego się doznało, a może jeszcze według nas to jedyne lekarstwo na szarość życia, której nie potrafimy ubarwić, na wydumaną przez nas jałowość i kiełkujący w nas pesymizm podpowiadający beznadzieję otaczającej przestrzeni...

Szczęśliwy człowiek, który w pracy znajduje szczęście... ale w pracy, która zajmuje Ci całe Twoje dnie i noce - możesz przegrać życie... nie widząc jego tysiąca barw, nie czując zapachów i  nie słysząc muzyki. Ponadto praca ponad siły powoduje zaniechania w innych aspektach życia, w których być może lepiej byśmy przyczynili się dla swojego i ogólnego dobra.

Tak więc między wszystkim w życiu musi być zachowana równowaga, harmonia i racjonalna proporcja między pracą, a prywatnością. Cienka jest granica między pracowitością, a pracoholizmem, który jest siłą destrukcyjną i potrafi zniszczyć nas samych, zdrowie, więzi rodzinne. Wracamy z pracy i mówimy o niej, ekscytujemy nią całą rodzinę... nawet wieczorem wertujemy dokumenty, dzwonimy po koleżankach i kolegach z pracy by omówić nowy projekt...

Tak było i ze mną...
Praca, kariera, coraz większe pieniądze, a mąż (zazdrosny) w domu z dziećmi... cichy zabójca "praca" oddalał mnie od rodziny... nie było bliskości... nie było rozmów innych niż o pracy... dzieci nie wiem kiedy urosły, mąż umarł, a praca?

Była już nieistotna... za późno!

Praca to było moje więzienie. Nikt jej nie doceniał, choć chętnie przyjmował apanaże z niej płynące, a ja toczyłam walkę z setkami porażek, ze łzami w nocy, gorzkimi rozpaczami bezsensu i chaosu... aż do chwili jakiegoś przebłysku, radości, euforii płynącej ze zwycięstwa i jak myślałam, że tak zawsze będzie, to potoczyło się odwrotnie i tak w kółko, i w kółko... góra, dół, i pukanie od spodu (tak na pocieszenie 😉, że inni mają gorzej.

Czułam się winna!
Bezsilność! Strach! Gniew! Niepokój!
Totalny bałagan i chaos! Chroniczny strach przed odrzuceniem, bo wszystko co było, to fałszywe się okazało i nieważne... to co istotne umknęło, a zegara nie dało się cofnąć.

Wszelkie uzależnienia, w tym pracoholizm są zapisane w naszej podświadomości, a ona jest strasznie uparta. Choć w końcu to ona prowadzi nas przez życie, ale gdy odczuwamy, że dzieje się coś nie tak to my sami musimy to zmienić: z pozytywnym nastawieniem do siebie, uczciwie, z miłością, czystymi intencjami i przekonaniem 100%, że to nas zmieni i będzie dobrze.

Ja tak uczyniłam – wiele rzeczy zmieniłam, choć nie było łatwo, bo w naszym życiu jedna iluzja zastępuje inną i stąd tak szybko z jednej dziury wpadamy w drugą. Ale dałam radę, choć po drodze zrażałam się co chwila do nowej koncepcji swojego myślenia, ale byłam cierpliwa... i teraz jestem wolna. Tak wolna, że wolno popełniać mi błędy i nauczyłam się, że nie muszę się z nich nikomu tłumaczyć. Niczego specjalnie nie pożądam, biorę życie takie jakie jest i co ranka wdzięczna mu jestem, że jeszcze w nim uczestniczę.

Drogi Pracoholiku, weź oddech, zastanów się - nie ile daje Ci pieniążków ta praca, ale kim Cię czyni, bo jeśli zabiera Ci radość to mimo grubego portfela, to Ty biedny jesteś. Nie rób za dużo – żyj tak byś dla swojej pracy nie poświęcił niechcąco skarbów, które daje świat, skarbów człowieczeństwa, o których pisał Władysław Reymont w "Ziemi obiecanej". Jeszcze nie jest za późno 😊!

Umysł jest doskonałą glebą, zasiej w niej kwiat piękny dążący do do zrównoważenia Twoich marzeń z rzeczywistością, a osiągniesz harmonię i zrozumiesz, że nie praca jest Twoim problemem, ale myślenie o niej w czasie, który jest przeznaczony na inne działanie. Nieistotne jest co robisz tylko jak to robisz, żeby inni odczuwali nie tylko Twoją pracę, ale też dbałość, troskę i miłość. Najważniejsza jest chwila obecna i człowiek najbliżej nas stojący, i dbałość o to wszystko razem 😊😊😊 Niech praca motywuje Cię do korzystania ze słońca, deszczu i porywa wiatrem od morza, a nie będzie nieznośnym nawykiem, od którego nie dostajesz uśmiechu. Tak to rozumiem :-)

Nie można żyć tak jakby się nie miało nigdy umrzeć, bo w rezultacie umiera się nie doświadczając życia. Tak samo nie można pracować bez końca, bo nie istnieją na świecie rzeczy bez końca i taka praca to machinacja, która prowadzi nas w pułapkę bezsensu – ani to misja, ani, służba czy posłannictwo – na końcu jest strata sensu tej pracy wykonywanej na okrągło, gdy w porę nie dostrzeże się absurdalności takiego postępowania.

Wyjdźmy z pozycji niewolnika komputera, pieniędzy, władzy i wróćmy do ludzkich emocji... tylko one są tak naprawdę ważne :-)
Na koniec pomyśl o pracy jak normalny pracujący człowiek, nie pracoholik: najfajniejsze w pracy jest to, że jest wypłata, piątek popołudniu, urlop i długie weekendy ;-))

* Nie jestem przeciwko pracy. Sama dużo pracuję, ale rozumiem, że tak samo jestem odpowiedzialna za to co robię, jak i za to czego nie wykonuję. W ten sposób zachowuję dystans do swoich działań i przez to jestem SZCZĘŚLIWA. Tzn., że zdarza się, że pozwalam by słońce wstało wcześniej niż ja ;-))
Słyszałam gdzieś takie powiedzenie, że "Bóg szanuje nas bardzo gdy pracujemy, ale jeszcze bardziej gdy śpiewamy"

W moim przypadku musiałby zatkać uszy, więc dlatego muszę działać 😊😊
I jeszcze jedno... czy Ty, czy ktoś Ci bliski – nie może doprowadzić do takiej sytuacji, że traci drugiego, najważniejszego dla Siebie człowieka przechodzi nad tym do porządku rzeczy, a gdy traci pracę, to zaczyna usychać i powoli umierać, bo wtedy choć żyjąca i chodząca jak najbardziej po świecie stajesz się  pusta. Nie pozwól na tę pustkę...pamiętaj o czasie, gdy praca z Ciebie zrezygnuje, a ten co Cię kocha murem stał będzie przy Tobie.
Obejmij nowy kurs, zmian można dokonać w każdym momencie i nie daj sobie wmówić, że nie masz racji... z każdym dniem jest coraz mniej czasu, i dlatego nie ma czasu na postój, stanie w miejscu i zastanawianie się. 

Trzymam kciuki!!!






09:44:00

Piękne brwi - henna i wypełniacz

Piękne brwi - henna i wypełniacz

Hennę brwi wykonuję sama - już od lat. Z tym, że dotychczas trudno było mi trafić na hennę na tyle dobrą, że efekt, który otrzymuję daje mi satysfakcję już pierwszego dnia. Większość henn, które stosowałam do tej pory (były to zarówno henny w kremie, jak i dwuskładnikowe - proszek rozrabiany z aktywatorem lub wodą utlenioną) barwiły nie tylko włoski, ale także skórę - takiemu efektowi jestem przeciwna. Uważam, że wygląda nienaturalnie... nie podoba mi się krótko mówiąc 😉 Henna Inveo to unikalny produkt, bardzo delikatna, jednoskładnikowa henna do brwi w kremie. 



W dodatku jej aplikacja jest dziecinnie prosta dzięki aplikatorowi podobnemu do tuszu do rzęs, zakończonemu za to gąbeczką (podobną do tych, które znamy jako aplikatory błyszczyków). Dzięki temu nie marnujemy tak wiele produktu - przy hennach dwuskładnikowych, tak naprawdę połowę wyrzucam, ponieważ zawsze rozrabiam ich za dużo 😉 Nakładamy (oczywiście po dzień wcześniej wykonanym teście, czy nie jesteśmy uczuleni - to produkt silnie działający, dlatego należy nałożyć najpierw odrobinę np. za uchem i obserwować przez 24 godziny czy nie dojdzie do żadnej reakcji uczuleniowej) ... na 3-4 minuty, jeśli chcemy jedynie delikatnie przyciemnić kolor włosków, jeśli oczekujemy mocniejszego efektu - 6 - 8 minut, nie należy jednak przekraczać 10 minut. Potem dokładnie ją zmywamy wacikiem nasączonym ciepłą wodę - zwracając szczególną uwagę na to, aby pozostałości henny nie zostały na skórze. 

Henna Inveo spełnia moje oczekiwania w temacie koloryzacji brwi - jej aplikacja przebiega szybko, sprawnie, a te kilka minut wystarcza aby otrzymać naprawdę fajny efekt. Świetnie radzi sobie z przyciemnianiem brwi - i robi to szybko! Co dla mnie najważniejsze - jednocześnie nie przyciemnia skóry, dzięki czemu otrzymujemy zawsze naturalny efekt 😊 W dodatku ma świetną trwałość - w zależności od struktury włosa utrzymuje się na brwiach aż do 2 tygodni. 

Henna występuje w dwóch kolorach - czarnych i brązowym, kosztuje kilkanaście złotych - w zależności od miejsca, w którym ją kupujemy (widziałam ją nawet w Carrefour za 16 zł). Wystarcza na ok. 10 aplikacji. To świetny produkt, moje tegoroczne odkrycie w zakresie dbałości o ładny wygląd brwi 😊

Podsumujmy: 
  • bardzo łatwa do samodzielnego użytku w warunkach domowych
  • skuteczna
  • łagodna dla skóry (ponieważ nie wymaga utleniania)
  • dająca intensywne i trwałe zabarwienie
  • wzbogacona olejkiem arganowym
  • bardzo łatwa w aplikacji dzięki gąbkowemu aplikatorowi i kremowej konsystencji
  • przystępna cenowo (stosunek ceny do wydajności, dla porównania w Poznaniu za wykonanie  jednej henny przez kosmetyczkę - a to bynajmniej nie zawsze są produkty lepszej jakości 😉 trzeba zapłacić 15 - 20 zł).



Minęło powiedzmy dziesięć dni... henna zaczyna schodzić, a my nie mamy czasu, żeby ją wykonać (czasami naprawdę trudno jest znaleźć nawet te niespełna 10 minut 😉) warto wtedy sięgnąć po wypełniacz do brwi w kremie z wygodną szczoteczką. Oczywiście - to nie jedyna sytuacja, w której się przyda. Mi towarzyszy codziennie, ponieważ (ale... zdradzam Wam to w wielkiej tajemnicy 😉) przed laty miałam mały wypadek na skutek, którego w prawej brwi mam delikatne włoskowe ubytki - z racji tego, że henna wspomniana wyżej nie wypełnia tych braków, ponieważ nie oddziałuje na skórę... muszę sobie radzić inaczej 😊 Wyjściem z sytuacji jest dla mnie ten wypełniacz (koszt ok. kilkunastu złotych) występujący w kolorze czarnym i brązowym.

Miałam już różne... z L'oreal, Rimmel, Smart Girls Get More i jeszcze parę innych, jednak jeszcze żaden nie sprawdzał się u mnie tak dobrze i z żadnego nie byłam jeszcze tak bardzo zadowolona. Trzeba posiadać pewne umiejętności, żeby posługiwać się nim precyzyjnie, ale kiedy już się tego nauczymy - efekty są zachwycające i bardzo naturalne 😊

Zapewnia bardzo ładne, długotrwałe, precyzyjne wykończenie makijażu, optycznie reguluje brwi (można się także bawić w "domalowywanie" włosków), przyciemnia i nabłyszcza. Daje efekt bez smug, grudek, uczucia sztywności... tym bardziej, że na tej szczoteczce, specjalnie wyprofilowanej nie zbiera się zbyt dużo produktu. Jego aplikacja jest równie łatwa jak demakijaż - poradzą sobie z nim standardowe produkty. Trzeba jednak pamiętać o tym, aby nakładać go delikatnie, nie dociskając szczoteczki i nie dotykając skóry.

W ten sposób mamy brwi jakie chcemy mieć, w jakich dobrze się czujemy - nie wychodząc z domu, a jeśli pretensje, że krzywo coś nam wyszło - to same do siebie 😉Ja jestem z siebie zadowolona!

20:29:00

Pomysł na pyszny i zdrowy prezent, czyli przegląd herbat

Pomysł na pyszny i zdrowy prezent, czyli przegląd herbat

Mądry, pyszny i zdrowy pomysł na prezent, czyli herbaty. Szczególnie te najzdrowsze, czyli zielone, białe i czerwone. Jeśli jesteście ze mną już od dłuższego czasu... doskonale wiecie, że jestem prawdziwą herbatomaniaczką. W okresie jesienno - zimowym wypijam ok. 2 litrów herbaty dziennie - może być zimna, gorąca - to dla mnie bez znaczenia. Jednak jednym z najważniejszych kryteriów wyboru jest dla mnie to, żeby nie była czarna 😉 Preferuję białą, czerwoną i zieloną - zarówno te banalne, klasyczne jak i te aromatyzowane, wzbogacane o kwiaty, owoce... im mniej banalna - tym lepiej 😊 Skworcu pokochałam za ich cudowne syropy, kawy, przekąski, przyjazne ceny. O wielu ich produktach już Wam pisałam - dzisiaj przyszła pora na herbaty - aromatyczne, piękne pachnące, pysznie smakujące, zdrowe, a w dodatku dostępne w przystępnych cenach. Opowiem Wam o ich ogólnych właściwościach, przedstawię smaki, które miałam okazję wypróbować... zabiorę w aromatyczny herbaciany świat, jednak swą opinię wydam już teraz: wszystkie były pyszne, do wszystkich będę powracała. Otrzymujemy je w zwyczajnych strunowych woreczkach, więc płacimy za produkt, a nie za jego opakowanie - opakowanie fajne zawsze można dokupić - sprzedawca nas jednak do tego nie zmusza 😉

Czerwona herbata: 
  • Dzięki dużej zawartości polifenoli, które regulują pracę żołądka oraz wydzielanie żółci z trzustki jest polecana dla osób odchudzających się. 
  • Obniża poziom cholesterolu we krwi
  • Oczyszcza organizm z toksyn, a tym samym wpływa pozytywnie na wygląd włosów i paznokci
  • Wspomaga pracę wątroby.
  • Przyczynia się do przyśpieszania spalania tłuszczy (francuskie badania wykazały, że 88% grupy, która piła czerwoną herbatę przez miesiąc zmniejszyła swoją masę ciała, choć nie zmieniła nawyków żywieniowych ani trybu życia)
  • Walczy z wolnymi rodnikami i chroni DNA przed uszkodzeniami
  • Zapobiega niekontrolowanemu wzrostowi i spowalnia rozwój nowotworów
  • Niszczy komórki rakowe, zostawiając w nienaruszonym stanie otaczające je zdrowe komórki 
  • Ze względu na zawartość białka, fluoru i wapnia pomaga budować zdrowe kości i zęby
  • Wzmacnia naczynia krwionośne (dzięki temu jest polecana dla osób ze zmianami miażdżycowymi)
  • Dzięki zawartości cynku pomaga zachować zdrową skórę, łagodzi świąd i trądzik
  • Ale... Uwaga! Czerwona herbata może zmniejszać wchłanianie żelaza, więc nie jest polecana kobietom w ciąży, osobom chorującym na anemię oraz podczas menstruacji. 
Czerwona herbata jest specyficzna w smaku - nie każdemu jej smak odpowiada, ale... warto próbować i poszukiwać. Tym bardziej, że specjaliści utrzymują, że powinno się wypijać 3-5 filiżanek tej herbaty dziennie. Osobiście dla tych, którzy jej smaku nie cierpią proponuję wypróbowanie smaku: 

Pu - Erh Wiśnie w Rumie - to idealna alternatywa dla osób, które pragną pić czerwoną herbatę, a nie lubią jej naturalnego aromatu. Pachnie wiśniami, smakuje wiśniami - pyszna! W składzie ma oprócz czerwonej herbaty Pu - Erh (pochodzącej z Chin), wiśnie, kwiaty hibiskusa, kwiaty nagietka i aromat. Za 50 gramów zapłacimy 6,50 zł. 

Pu - Erh Yunnan  - czysta, pozbawiona wszelkich dodatków, z rodziny herbat post-fermentowanych, leżakujących. Listki zebrane w prowincji YUNNAN poddawane są procesowi oksydacji nieenzymatycznej, czyli fermentowaniu - dzięki temu jest niezwykle intensywna. Za 50 gramów zapłacimy 6,50 zł. 

Pu - Erh - klasyczna, bez dodatków. Za 50 gramów zapłacimy 5,50 zł. 

Biała Herbata
  • Posiada najsilniejsze z wszystkich herbat na świecie właściwości antyoksydacyjne i antymutogenne (przeciwdziała rozwojowi komórek rakowych). 
  • Jest szczególnie zalecana dla osób cierpiących na dolegliwości nowotworowe oraz osób u których podejrzewa się genetyczne obciążenie chorobą nowotworową.
  • Zawiera polifenole, które chronią one organizm przed wolnymi rodnikami, które odpowiadają za proces starzenia się.
  • Zawiera dużo witaminy C
  • Orzeźwia, pobudza i wspomaga koncentrację (ze względu na to jest polecana rano, zamiast kawy)
  • Polecana szczególnie w czasie wysiłku intelektualnego
  • Redukuje napięcie i stres.
Shou Mei - ma listki rdzawego koloru, świetny smak, w którym można wyczuć delikatne nutki wanilii i bambusa. Za 50 gramów zapłacimy 5,55 zł. 

Brzoskwinia - Nektarynka - wyjątkowa w smaku aromatyczna biała herbata z dodatkiem kawałków brzoskwini, rodzynek, aromatem nektarynki, bławatkiem. Za 50 gramów zapłacimy 7,20 zł. 

Perła Karaibów - napar o egzotycznym charakterze, z dodatkiem kawałków ananasa i mango, owoców berberysu, kwiatów malwy, aromatu ananasa i mango. Za 50 gramów zapłacimy 7,35 zł. 

Zielona herbata

  • Zawiera wiele witamin (A, B, B2, C, E), minerałów i makroelementów (sód, potas, wapń, magnez, fluor, żelazo, mangan, cynk).
  • Obniża poziom cholesterolu
  • Reguluje ciśnienia krwi, łagodne stymuluje krążenie i zapobiega zwężeniu naczyń krwionośnych.
  • Pita regularnie zmniejsza ryzyko zachorowania na choroby nowotworowe od 10 do 15%.
  • Wzmacnia zęby i kości.
  • Reguluje procesy trawienne.
  • Hamuje procesy starzenia.
  • Dzięki zawartości teiny działa pobudzająco, poprawia koncentrację i wspomaga szybkość zapamiętywania.
  • Chroni przed wirusami i grypą.
  • Wspomaga leczenie cukrzycy, zapobiegając wzrostowi poziomu cukru we krwi.
  • Ma działanie moczopędne, dzięki czemu pozwala szybciej pozbyć się toksyn z organizmu.
  • Neutralizuje nikotynę.
  • Kompresy z zielonej herbaty przykładane na zmęczone powieki przywracają oczom blask.
Pamiętajmy o kierowaniu się chińskim przysłowiem: „Pierwsze zaparzenie dla służby, drugie dla pana, a trzecie do podlania kwiatów”.

Japan Sancha Satsuma - klasyczna zielona, japońska herbata. Nic dodać nic ująć. Za 50 gramów płacimy 9,99 zł. 

Mały Budda - delikatna gorycz pieprzu i słodycz lukrecji. To zielona herbata Sencha wzbogacona kawałkami ananasa, papai, cząstkami lukrecji, drzewa sandałowego, kawałkami czerwonej papryki, pieprzem czerwonym, kwiatami rumianku. Za 50 gramów zapłacimy 5,50 zł. 

Szmaragdowa Ambrozja - chińska herbata z kawałkami pomarańczy, porzeczki liofilizowanej, krokosza barwierskiego, aromatem. 

Świetnym połączeniem jest także połączenie zielonej herbaty z białą, i tu także Skworcu wychodzi nam na przeciw 😊

Zielona + biała: 

Anielskie Łąki - połączenie zielonej herbaty z białą daje prawdziwie anielski smak. Zielona herbata Sencha, biała herbata Snow Buds, płatki róży, liście ginkgo, niebieskie płatki prawoślazu lekarskiego, papaja, ananas, truskawka, malina, aromat naturalny. Smakowicie, prawda? 😉 Za 50 gramów zapłacimy 5,50 zł.

Nektar Bogów - łagodny, delikatnie, odrobinę słodki smak. Połączenie herbaty białej Shou Mei, Pai Mu Tan oraz Snow Buds, a także zielonej China Bancha, kawałków czekolady, truskawek, żółtych pączków róży, płatków kwiatów lawendy, ostu i nagietka oraz aromatu. 

Wszystkie są pyszne, wszystkie są wyjątkowe...do wszystkich będę wracała. Moi faworyci to jednak: Nektar Bogów, Mały Budda, Perła Karaibów, Wiśnie w Rumie... wszystkie niepowtarzalne 😊
To dzięki tym herbatom (tak myślę) wyniki badań krwi i poziomu cholesterolu pokazują, że mam 25 lat... co tam pesel 😉

08:02:00

Spersonalizowany kubek termiczny

Spersonalizowany kubek termiczny

Kubek termiczny to prawdziwy ratunek podczas mroźnych zimowych dni, pracy na świeżym powietrzu. Właśnie z tego powodu ten kubek, który widzicie na zdjęciu zamówiłam dla swojej córki. Zależało mi, żeby kubek na który się zdecyduję był solidny, szczelny i długo trzymał ciepło. Imienna personalizacja była do tego miłym dodatkiem. Postawiłam na MyGiftDna i nie zawiodłam się 😊 To mądry i praktyczny prezent - nie tylko na święta, ale także bez okazji. 

Personalizowany grawer jest wykonywany w iście ekspresowym tempie techniką laserową (zresztą równie szybki jest czas dostarczenia zamówienia. Gdy złożymy zamówienie do godziny czternastej - możemy oczekiwać, ba! firma daje nam nawet gwarancję, że zamówiony przez nas produkt dotrze do nas już następnego dnia. Sprawdziłam to i potwierdzam. To moje drugie zamówienie z MyGiftDna, ale ich szybkość... cały czas zaskakuje mnie tak samo 😉 Warto im się przyjrzeć, bo mają piękne produkty - kubki, notesy, kieliszki, portfele, strony tytułowe gazet i wiele innych, ciekawych propozycji na prezent. 


Kubek "Kotam" (na stronie są dostępne oczywiście także inne wzory) to miłosny transporter dla naszej porannej kawy, herbaty. Ma pojemność 350 ml, nie cieknie, jest solidny, zatrzymuje ciepło w sobie. Moja córka pije jedynie herbatę - do kubka wlewamy zawsze wrzątek. Herbata w kubku jest bardzo gorąca nawet po 6 godzinach.  Ciepło zachowuje nawet do 10 godzin. Przyznaję, że miałyśmy kilka nieprzyjemnych doświadczeń z kubkami termicznymi - zalane książki, torebka, portfel... I oczywiście: gdy kubek cieknie, powinno się go nosić w dłoni - wtedy niczego nie zalejemy, ale nie ukrywajmy.... że w porannym tłoku w komunikacji miejskiej... to się nie sprawdzi 😉

Kubek po napełnieniu musiał więc przejść test. Został porządnie napełniony, zakręcony, był obracany i potrząsany w każdą stronę. Nie wypłynęła nawet jedna kropla napoju! Dlatego nadaje się także świetnie dla kobiet i ich zapełnionych torebek 😉 Można go spokojnie wrzucić do plecaka, torebki i nie obawiać się, że za chwilę będziemy mieli małą powódź. Dodatkowo: aby uniknąć powodzi - nie musi stać pionowo. W związku z tym można się pożegnać z manią nieustannego sprawdzania czy aby na pewno stoi prosto i nic się nie wylewa. A jak z miejscem? Zajmuje go stosunkowo niewiele, ponieważ posiada wymiary 21 x 6,5 cm. 

Wewnątrz jest wykończony dwiema ścianami ze stali nierdzewnej, które zostały od siebie oddzielone próżnią. Posiada plastikową pokrywę, która stanowi świetną ochronę przed wylewaniem napoju - nie wymaga także obsługi oburącz ze względu na funkcję push open/close. Jest piękny, elegancki, solidny, nic się nie wylewa, długo trzyma ciepło - nie wiem czego mogłabym chcieć więcej od kubka termicznego. Jestem ogromnie zadowolona, przekonana, że będzie długo służył córce, i że to dobrze wydane pieniądze. 

PS. Kubek był zapakowany w kartonik, a ten karton jeszcze w tonę folii bąbelkowej; -)

Moja ocena: 6/6

W poprzednim poście: 
Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger