21:00:00

Wysoki Sądzie...

Wysoki Sądzie...
  • To dzień, który jest dla mnie dziwny... lato, upał, gorąco, a ja w w nieprzytulnym wielkim gmachu Sądu?
  • Dlaczego? 
  • Bo zakochałam się... nierozsądnie. Mój mózg wyłączył się, opanowany przez dopaminę, oksytocynę i serotoninę wprawił w stan nieopanowanej radości i pozbawił kompletnie logicznego myślenia. Żadnych negatywnych emocji... byłam w siódmym niebie. Teraz to niebo mnie lekko przycisnęło i oto jestem tu... sala 1131, gdzie (?)... w krótkich słowach przed szanownym, lecz obcym mi gremium mam opisać swoje pożycie z R. Tak Wysoki Sądzie, streszczam się: od 6 lat byłam wdową z dziewięcioletnią córeczką (starsze dzieci wszystkie dorosłe). Jeszcze nie na tyle stara by być sama. Nie na tyle młoda, żeby wystarczyło zatrzepotać rzęsami by spotkać jeszcze na swej drodze chłopa. Córka złożyła przy I-ej Komunii Św. zamówieni e(a raczej prośbę) u samego Świętego z góry... o tatę...  I wtedy to...  (ziściło się;-)) 2 lipca 2008 roku świeciło słońce i deszcz popadywał jednocześnie: zaraza na stare panny, jak to określała takie atmosferyczne dziwy – Babcia.
  • Proszę z sensem i do rzeczy... 
  • Co do rzeczy, to w białej sukience wtedy byłam... takiej dopasowanej w talii i dołem szerokiej. A narzutka na ramionach była różowa, w kwiatuszki żółte i niebieskawymi oczkami mrugająca. Na opalonych stopach białe butki, sznurkiem owiązane wokół kostki. Tore..?
  • Sąd nie obchodzi jak pozwana była ubrana, ani jaka była pogoda 2 lipca... to wszystko nie ma związku ze sprawą! 
  • Ależ ma Wysoki Sądzie... miało być od początku, a taki właśnie był początek: kolorowy, przez deszcz uśmiechnięte słońce, a ja miałam 51 lat i frunęłam na spotkanie z R. Moim nowym początkiem, którego spragniona byłam, jak dżdżu czy co, czy jak to tam leci ;-))? Pragnęłam tego mężczyzny i wierzyłam, że będzie radośnie i pięknie... zero wątpliwości...    `
  • Na poezje i emocje Sąd nie ma czasu. Proszę do istoty sprawy. Sąd rozumie, że wtedy Pozwana poznała Powoda? 
  • No niezupełnie Wysoki Sądzie... wtedy to go zobaczyłam, tego tu patrzącego na mnie złowrogo R. Poznałam go znacznie później, rzekłabym, że o wiele za późno. Wysoki, dość przystojny, czysty, wyglądał na zadbanego. Tylko ten wąsik i grzywka czarna, z przedziałkiem fryzura, zczesywana na lewo kojarzyła mi się jakoś dwuznacznie... z woźnicą z ostatnio czytanej książki czy innym drapieżnym panem z wyciągniętą rączką (ale tamten był niskiego wzrostu ;-))
  • Zaraz Sąd odbierze Pozwanej głos. 
  • Zaraz, zaraz Wysoki Sądzie, bo żeby to wszystko zrozumieć, ja muszę od początku.
  • Proszę wrócić do sprawy i zostawić te minione czasy. Jak się Pani* odnosi do przedstawionych zarzutów, że nie wykazała Pani empatii Powodowi i zepsuła wasz związek? I czy zgadza się Pani na orzeczenie rozwodu bez orzekania winy? 
  • ... chwila, chwila Wysoki Sądzie, ja przepraszam, ja wiem, że Sąd ma cały okręg na głowie, a tu taka zwykła sprawa. Ale dla mnie nie jest zwykła, choć ten pozew to (i tu trzeba użyć tego słowa) zwykłe kłamstwo i wierutna bzdura. Ja się z niego bardzo cieszę, bo jak już do Sądu napisałam w piśmie, wystąpiłam już wcześniej do Sądu z wnioskiem o rozwiązanie tego niefortunnego związku we wrześniu 2012 roku. Tylko, że wtedy Sąd wystąpił też do mnie... o pieniądze... a tu pusta była kasa... dałam sobie na wstrzymanie. W końcu ważne, że R. nie widziałam, mieszka sobie w swoim domeczku... rozwód do niczego nie był i tak naprawdę nie jest mi potrzebny. Ja tą żoną wirtualną, na papierze mogę być jeszcze jak Bóg da, jeszcze z  trzydzieści lat.
  • To chce się Pani rozwieść czy nie?  
  • Jak najbardziej Wysoki Sądzie, ale bez pośpiechu. Muszę udowodnić swe racje, żeby Sąd sprawiedliwie ocenił, kto winien jest tej małżeńskiej porażce (?) Zacznę od tego...
  • Już dawno Pani zaczęła... fakty proszę przedstawić... fakty... 
  • Zacz... tak więc Powód R. kłamie, bo nie mieszkamy ze sobą nie 7, tylko 6 lat. Nie zmienił adresu (jak pisze), bo czuł się niekochany tylko spakowałam gada w dwa worki z Biedronki i kazałam mu się wynosić (i wrócił do swojego mieszkania). A raczej uciekł przed policją, po którą zadzwoniłam jak moją 13-letnią córkę chwycił za gardło, przydusił do ściany i od "małych nic niewartych dziwek" powyzywał. I to było 14 lipca 2012 roku o godzinie 22,30. W 2010 roku kiedy rzekomo zachorował, to zdrów był jak ryba. W 2010 roku na co mam niezbite dowody, jak również w następnym byliśmy jeszcze razem. Choć to trudne było, bo w 2011 poznałam Dziubulka.
  • Kto to Dziubulek i jaki ma związek ze sprawą? 
  • Dziubulek to bizneswomen w blond włosach i piersiami specjalnie dla męskiej części Dziubulka zrobionymi, tak wielkimi, że napięty materiał sukienki na nich trzeszczał.
  • O czym Pani mówi? Sąd nałoży na Panią grzywnę i odbierze Pani głos, jeśli nie będzie Pani mówiła w sprawie. 
  • To nie krótka sprawa będzie, to długi proces się szykuje nim ja dojdę do sedna, żeby Sąd mógł to dokładnie zrozumieć.
  • Sąd da radę, proszę tylko krócej. 
  • Uwiódł mnie ten R., ale będąc przy prawdzie nie opierałam się zbyt długo. R. uśmiechał się wdzięcznie, podstawiał krzesełko, przed kałużą za rękę podtrzymywał. W sklepie nawet do siebie przyciągał i całował. Wszyscy się dziwili: tacy starzy, a się w sklepie migdalili ;-) Ślub się odbył w try miga choć jednej osoby nie znajdę ze swej strony, która by temu związkowi przychylna była. Ze strony powoda nikogo nie było, nikogo nie zawiadomił. Ale to inna opowieść.
  • Sąd ma nadzieję, że nie do opowiadania dzisiaj. 
  • Tak proszę Sądu, nie dzisiaj... dzisiaj to jeszcze mi w uszach brzmi: Dziubulek Kochany, to nie Ty?To słowa w aparacie R., który ten przez roztargnienie zostawił w domu. Po uświadomieniu Dziubulka z telefonu, że Dziubulek, do którego dzwoni ma żonę; nastała niemiła konsternacja. Spotkałam się z uroczą w moim poślubionym Dziubulku zakochaną kobietą. No i mleko się rozlało... do tego gorące... czułam się jak poparzona wiadomościami, które usłyszałam. A to był dopiero początek, choć moje małżeństwo już trwało.
  • Czego się Pani dowiedziała? 
  • ... oprócz tego, że Pani  dla R. biust sobie nowy zrobiła, to jeszcze to, że zdziwiona była, że jej Dziubulek ma żonę, bo niedawno jeszcze z nim była. A potem się wkurzyła i przypomniała, że ten winien jest jej pieniądze, i że.... oraz że... tutaj gadała, gadała... a ja? ja zastanawiałam,  kiedy się obudzę. Tylko, że ten sen się nie skończył. To nie był sen.
  • I czego się Pani dowiedziała? 
  • Nie aż tak wiele, jak od samego R. się dowiedziałam kiedy uświadomiłam mu, że wszystko wiem. Bardzo się myliłam. To wszystko to był pryszcz w stosunku do samej prawdy. A prawda ta, nawet półprawda wg R. nawet dla mnie, jak to się dziś mówi "była porażająca": odbywał karę więzienia za przemoc domową, był w szpitalu psychiatrycznym... nie chciał mi o tym mówić przed ślubem, bo bał się, że za niego nie wyjdę.
  • I wtedy zaczęło się psuć w Waszym związku? 
  • Nie! Obawiałam się, ale byłam już żoną i wierzyłam, że moje zrozumienie, okazywana dobroć – zmienią R. Tylko R., nadal nie potrafił być szczery, a ja dowiedziałam się, że to pobicie, przez które miał ograniczony dostęp do słońca - to 18 ciosów nożem, a do tego odebranie praw rodzicielskich do syna... ciągłe zmiany pracy przez agresję, donosicielstwo, małostkowość.
  • Czyli nieprawdą jest, że zostawiła Pani Powoda gdy zachorował? 
  • Nie byliśmy już razem, ale to ja z nim pojechałam do szpitala 13 września, a 14 września miał ten zabieg (karma wróciła... dokładnie 2 miesiące po ściśnięciu gardła Alicji, chirurg też ścisnął Powodowi...).
  • Proszę zważać na słowa! 
  • Tak Wysoki Sądzie, przepraszam...  co (zresztą mniejsza o szczegóły, bo zbyt osobiste są) i R. z tego szpitala odebrałam... i tylko ja przy nim byłam... nie matka, nie siostry, ani ciotka, do której jeździł co weekend, od marca 2011 roku... i wszystkie spędzał z nią święta, oprócz tych w 2008 r. (zaraz po ślubie) i 2011 roku, kiedy ciotka była u nas.
  • Dlaczego do niej tak jeździł i co to za ciotka? 
  • Dużo młodsza siostra jego mamy (jędrna, rumiana kobieta), odkąd umarł w marcu 2011 roku jej dużo młodszy mąż, to R. z nią ciągle chciał spędzać czas (niby pocieszać;-)).
  • A Pani i córka?  
  • Czasem z nim jeździłyśmy, córka podczas tych spotkań czytała książki, ja się snułam po ogrodzie, a R. z ciotką obgadywali rodzinę.(R. ciągle pożyczał od niej pieniądze, choć nie pamiętam, żeby oddawał ;-). To się skończyło szybko. Stałam się tam persona non grata, gdy domagać się zaczęłam, by R. był w domu i zajmował się czymś innym niż tylko swoimi nieznanymi mi sprawami i rzekomym pocieszaniem ciotki. R. nastawiony jest na kasę, seks i modlitwy w kościele, albo klęczenie o 21 ej przed telewizorem... inaczej patrzy na świat niż ja. Starałyśmy się z córką dać mu szansę i stworzyć nową rodzinę. Wychodziłam z założenia, że każdy ma prawo do drugiej szansy, ale gdy wyprzedałam wszystko już w lombardzie by tylko zrobić obiad (bo dla R. ważniejsza była rata 1900zł za samochód niż jedzenie (chyba, że dla niego ;-)... miałam już dość... stąd ten pozew o rozwód – ten mój pierwszy w 2012 roku, nieudany.
  • Widywała się Pani z Powodem w ciągu tych lat kiedy nie mieszkaliście już ze sobą? Powód twierdzi, że nie. 
  • Kłamie. To skąd wiem, o dokładnej dacie śmierci jego matki w 2014 roku, o dacie unieważnienia kościelnego jego małżeństwa z Panią E. w 2015 roku "z powodów leżących po stronie mężczyzny, z  jego niezdolności do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej"? Tę ostatnią informację uzyskałam od R. gdy domagał się zwrotu swojej starej piżamki, która 7 lat wcześniej była już stara i starannie zmyłam nią podłogę, po której przedtem stąpał R. Skąd o tym wszystkim wiem jak nie od Powoda R.?
  • Sądowi nie zadaje się pytań, to Sąd wymaga odpowiedzi i proszę nie odchodzić od meritum sprawy. 
  • Rozumiem... wiem, że sprawiedliwość w Sądzie zależy od prawników, nie od prawdy najbardziej. Nie mam takich pieniędzy by sprawiedliwości za pomocą prawników dochodzić, ale mam swoją prawdę, która znajduje odzwierciedlenie w dowodach. Te tutaj przedstawiam.... i w naszym cierpieniu, przez, które z córką przeszłyśmy.  Tak wiem też: w Sądzie nie liczą się emocje, gorące serce tylko chłodna głowa. Taki bądź Sądzie: chłodny w ocenie, dokładny w analizie faktów, ale miej też na uwadze, że przed Tobą stoją ludzie, tacy sami jak Ty. Tylko bez prawnej mocy osądzania. A Ty R. co, co niedziela pod Boską figurą się modlisz - nie wstyd Ci, że w Sądzie kłamstwem posługujesz się? A może kolejną znalazłeś "dzianą babkę" i tak do wolności śpieszy się Ci? Uzyskasz ją - tylko przyznaj, choć raz bądź mężczyzną i powiedz prawdę.
  • Dobrze już! Bez osobistych wycieczek. Ma Pani jeszcze coś do dodania? Kończymy składanie zeznań. 
  • Tylko to, że na żadnej wycieczce oprócz tych do ciotki z Pozwanym nie byłam i już nie chcę być ;-) Nigdy nie byłyśmy dla niego ważne, zawsze priorytetem była mama i ciotka...   Mimo wszystko nie żałuję i wierzę, że zawsze, i wszędzie trzeba szukać porozumienia. A w człowieku dobrych cech. I do tych dobrych cech, jakie niewątpliwie masz R. chcę się odwołać. Jestem szczęśliwa, że w moim życiu zawsze na pierwszym miejscu była przyjaźń i miłość, a materialne sprawy nie miały znaczenia. I wiesz co R., dobry facet to taki, który rozśmiesza, a nie doprowadza do łez i nie wolno nawet prawnie poślubionemu facetowi brać w swe posiadanie kobiety bez jej zgody! To wszystko  w dużym skrócie, Wysoki Sądzie!
  • Powód ma coś do dodania? 
  • Nic, niech będzie moja wina, jestem chory chcę stąd wyjść.... i tylko Pozwana niech powie, że nie chce ode mnie żadnych pieniędzy, bo ja w ubóstwie żyję. 
  • To sprawa o rozwód, nie o pieniądze, których żadnych od Ciebie nie chcę!
  • To dlaczego nie może być sprawa zakończona wyrokiem bez orzekania o winie skoro Pozwana nie chce nic od Powoda? - dopytał mecenas od Powoda.
  • Nie chcę nic od Powoda tylko sprawiedliwej oceny tych 10 lat... dosyć mam na sumieniu swoich błędów... i córka by mi nie wybaczyła gdybym tak się poddała tej kłamliwej tezie, że zostawiłam powoda w biedzie... Kochałam go jak szalona, przebaczałam wiele, byłam mistrzynią dyplomacji... sam R. wielokrotnie powtarzał, że nikt nigdy nie był dla niego tak czuły i dobry... a tu w pozwie jego dowiedziałam się, że byłam zła, pozbawiona elementarnej wrażliwości... i temu muszę wyrazić sprzeciw, obronić honor swój i córki.
  • Sąd cieszy się... hmm... to znaczy Sąd dziękuje za złożenie zeznań i za chwilę ogłosi wyrok...
Wychodzę z Sądu, przy mnie moi bliscy... Dlaczego R. jesteś sam?
Jedno wiem – cokolwiek się stanie, cokolwiek będzie – nie jestem sama. A Ty?
Spuszczona głowa, wychodzące z sandałów grube skarpety (chyba też już chciały stąd iść :-), uciekający wzrok i jakieś krzyki pretensjonalne z Twoich ust przecinały zimną ciszę poczekalni.
Zrobiło mi się go żal, ogarnęło mnie współczucie... .

Proszę wrócić na salę będzie ogłoszony wyrok!
Sąd orzeka rozwód z wyłącznej winy powoda i uzasadnia...
...............................................................................................
Wygrałam! Choć nie mam satysfakcji...to zwycięstwo jest też klęską jednocześnie...  cieszę się, że znalazłam w sobie tyle siły by się nie poddać, bo po co tracić nerwy, czas na udowadnianie innym, że moja jest racja? Innym, bo od początku sama głęboką świadomość miałam, że zrobiłam wszystko żeby być kochaną. A Powód R. ? Do niego nigdy nie docierały i teraz nie dojdą żadne argumenty... dla niego całym światem jest on sam, a reszta nic niewarta, o ile nie stoi po jego stronie.

Chciałam zestarzeć się przy R., chciałam budować z nim szczęście. Tymczasem świetnie starzeję się sama i teraz będę to mieć jeszcze na papierze.
 
Wychodzimy sobie wolno ze Sądu... Pan R. Nie wiedzieć, w którym momencie zniknął po prostu.
O! Sąd mnie wyprzedza, Sąd w niebieskiej sukience w kolorowe kwiatki :-))) z panem pod rękę:-)
Sąd to ma gust :-)!

*Pani  - piszę z dużej litery, bo ufam, że Sąd ma szacunek dla swoich klientów.










19:08:00

Wakacje... list... telefon...

Wakacje... list... telefon...

Wakacje, wakacje się zaczęły (nawet niedługo już półmetek;-))... nawet słońce wzięło parę dni urlopu. Jednak życie niezależnie od pogody płynie swoim torem i absolutnie nie daje odpocząć od codziennej rutyny, od problemów... jedne co tylko rozwiążemy, a tu drugie już wskakują... żadnej próżni... 

Czy to lato w górach, nad morzem, srebrzystym jeziorem, w lasach (jeśli jeszcze nie wycięte;))... czy woda cieplejsza, czy skóra ciemniejsza, czy noce krótsze... Nie wiem jak bardzo będziemy się starali zmienić coś w swoim życiu tą letnią porą, nawet myć zęby tak dla odmiany lewą rączką, to nie uciekniemy od spraw, w których ktoś i my braliśmy udział... czy to praca, czy zabawa... tak już jest, że nie idzie zamknąć za sobą drzwi... udawać, że nas nie ma, że nas coś nie dotyczy, bo... bo my wzięliśmy sobie właśnie urlop. To zwodnicza myśl, że sobie uciekniemy na plażę, wędrując po górach urwiemy się i schowamy się w ciemnej grocie, bo tam nikt nas nie znajdzie. Nawet ciepłe kraje, na które pracujemy cały rok nie uchronią nas przed rzeczywistością i powrotem do niej. Wyjeżdżając na wakacje nie możemy urlopować rozumu... nawet w wakacje od szkoły czegoś się uczymy... tak to już jest. I nic... żadne ogólnospołeczne przyzwolenie na leniuchowanie, bo są upragnione wakacje sytuacji życiowych (lepszych czy gorszych), przez nas wypracowanych mozolnie – nie zmieni. Przegrzaniem słonecznym mózgu albo przemoknięciem po ulewnej burzy nie wytłumaczymy przed żadnym sądem, że źle postąpiliśmy, bo na wakacjach byliśmy... nie dopilnowaliśmy, czegoś nie zrozumieliśmy.

Jednak wakacje ważne są! Ważne :-) Trzeba wypoczywać, nabierać sił, bawić jak najwięcej, oddalić na chwilę bieżące zmartwienia, robić coś czego normalnie się nie ma odwagi, naoglądać wspaniałych widoków, poznać ciekawych ludzi... może zakochać się (?), a może zakończyć stary niszczący związek (?).

Jednak najcudowniejsze wakacje miną i wszystko od nas zależy czy pozostaną miłym wspomnieniem, wartą powtarzania historią czy żalem, zawstydzeniem, bo... zapomnieliśmy, że... nie da się wziąć wakacji od życia i tego co tak naprawdę ważne jest.

Ja przynajmniej nie chciałam (i dalej nie chcę :-)) wakacji od swojego życia, tak poukładałam sobie je, że za nic w świecie nie chciałabym rezygnować z niczego w nim.
Od jakiegoś czasu lekko sobie w nim podróżowałam... bez oglądania w złe dni, bez bagażu wspomnień jak z ponurego filmu... zostawiając tylko te uśmiechnięte obrazki...  nie dając nikomu powodu do złości... uciekając od zawiści, zazdrości... przebaczając wszystko i wszystkim, by nie zabierać sobie cennego czasu... Tak uwolniona od egoizmu, strachu - rozdając na prawo i lewo uśmiechy płynęłam sobie jak obłoczek radosny po niebie. Aż?

Aż przyszły wakacje i nadszedł list.
Otwierałam go na dworze, gdy poczułam we włosach i na ramionach deszcz.
Po policzkach spływały mi łzy (deszcz?)
List niedługi, ale przykry... niesprawiedliwy i nieczuły.

Zatrzymał mnie w mojej uśmiechniętej podróży... nawet odechciało mi się tego słońca, wiatru, zieleni, ciepła i pachnącego deszczu... wszystko zamieniło się w jeden wielki smog!!!
Ale, ale zaraz przypomiała mi się moja Babcia i jej słowa jedne po drugim: że nic dwa razy się nie zdarza, że po burzy jest słońce, a życie to nie bajka nie da się go powtórzyć... dlatego nie należy przerywać żadnej podróży, gdy tylko jakieś małe pojawią się kłopoty i tylko dwie zasady należy pamiętać – pierwsza: nie poddawać się! Druga – pamiętać o pierwszej!

Jak dobrze, że pamięć mam dobrą ;-)  Na chwilę tylko się zatrzymałam, zwolniłam i zrozumiałam, że mojego życia nie zmieni list, bo mimo wakacji moja wola, mój rozum, moje serce, logika nie kołyszą się bezmyślnie na hamaku – one ciągle są we mnie.
A moje nieodłączne (jak na razie i na szczęście moje) ciało – walczyć będzie... będę biec, działać, marzyć, ale też realizować... i nikt nie zepsuje moich wakacji!!!

Classic Bell – dzwoni telefon.
W słuchawce kobiecy, poważny głos: w przyszłą środę, bezapelacyjnie o 15,45 będziesz w restauracji "Tej i Tej", czekamy tam na Ciebie. Bierzemy sprawy w swoje ręce, bo z Tobą inaczej to nie da rady.
  • Iwonka, ach to Ty?
  • Super, a z kim Ty będziesz ?
  • Z  Hanią!
  • Rety, będę na pewno... ile to to już lat?
  • 17? 18!? 

... poczułam jak policzki zaczynają mnie palić... słońce to czy radość ze mnie? :-)
Iwonka – Pani z telewizora, Hania – bizneswomen i ja Stara Kobieta – a jak ;-)))
Jeszcze w ubiegłym wieku i trochę potem razem ze sobą pracowałyśmy i bardzo, bardzo lubiłyśmy.
Hania o rok ode mnie młodsza dziewczyna - też tak jak ja,  w tym samym co ja (1999 roku) roku na wiosnę urodziła swoją najmłodszą córeczkę... powitała mnie swoim pełnym uroku uśmiechem... siedziała już przy kawiarnianym stoliku.
Za niedługi moment dołączyła do nas Iwona ze swoimi wielkimi przenikliwymi oczami.
Opowieściom, żartom przy kawce, winie i piwie nie było końca... choć gadałyśmy tak jakbyśmy wczoraj, najdalej przedwczoraj  się widziały... 

Iwona pamiętała moje ozory w chrzanie, Hania mojego karatekę :-))... przypomniały mi moją ksywkę ;-) Wstążeczka (od noszonej we włosach kokardki ;-)
A przed moje oczy powracały obrazy z pracy, z towarzystkich spotkań, na których czarowała facetów swoimi długimi nogami Hania z dużym seksownym biustem – Hania i drobna, o (do dzisiaj!) figurze nastolatki – Iwona... i "ja" Stara w młodszej wersji gadająca jak najęta Kobieta :-))
Czułam, że jestem sobą... niczego nie muszę udawać... niczego nie wybielać... nie kolorować... i choć minęło tyle lat... te wciąż atrakcyjne, dojrzałe, inteligentne kobiety,  rozmawiając ze mną... nie wiedzą wszystkiego najlepiej (jak to niektórym zdarza się paniom ;-))...

I ten dzień też był jak poprzednie... ten z listem i deszczem ... z telefonem... i słońcem... i pomiędzy nimi... dniem wakacyjnym..
Po tym dniu jeszcze więcej energii jest we mnie i na myśl o nim sama do siebie się uśmiecham... wszystkie trzy już wiemy, że teraz już sobie nie odpuścimy :-))
Wakacje mogą być różne... wiele zależy od losu, ale też wiele od jego odbioru, nastawienia.
Spotkanie z przyjaciółkami uzmysłowiło mi jeszcze jedno: od prawdziwej przyjaźni* nie ma wakacji!
*To przyjaźni poświęcę następny post.


 


12:33:00

Ekscytująco nie będzie, ale i tak warto przeczytać :)

Ekscytująco nie będzie, ale i tak warto przeczytać :)

Zbilansowana pielęgnacja do skóry mieszanej, która poradzi sobie z niedoskonałościami skóry w tłustych strefach twarzy, a jednocześnie zadba o nawilżenie suchych partii? Seria Floslek Balance T – zone oferuje nam kompleksową pielęgnację twarzy – opartą na oczyszczaniu, detoksykacji oraz nawilżaniu skóry. Wspomaga dążenie do przywrócenia równowagi między przetłuszczającymi się i przesuszonymi partiami twarzy, rozjaśnia przebarwienia i reguluje wydzielanie sebum. Seria składa się z czterech naprawdę świetnych produktów – dwóch peelingów (z czego jeden może być używany jako maseczka) oraz dwóch kremów. Ich działanie zachwyca już po pierwszym zastosowaniu... - w komplecie tworzą niezastąpiony pakiet.



Gommage Peeling z kwasami AHA

Ekspresowy peeling, który doskonale oczyszcza twarz usuwając uczucie szorstkości, zrogowacenia i suchości skóry. Peeling z kwasami AHA (odpowiednio dobranymi kwasami owocowymi, ph 1,75-2,4) sprawiają, że skóra zostaje delikatnie złuszczona. Zawartość kwasu migdałowego (1 %) sprawia, że skóra jest nie tylko oczyszczona, ale także jaśniejsza, bardziej napięta, nawilżona. Dzięki ekstraktowi z aceroli mimo tego, że mamy do czynienia z naprawdę porządnym złuszczaniem naskórka (sposób zwany "gumkowaniem", ze względu na złuszczony naskórek, który przypomina "wiórki" pozostałe po wymazywaniu czegoś gumką).

Peeling stosowała przede wszystkim moja córka zmagająca się z problemami skóry mieszanej. Po użyciu peelingu, jej cera była odświeżona, rozjaśniona, a niedoskonałości wygładzone. Stosowała go zgodnie z zaleceniami producenta, to znaczy: codziennie przez tydzień, a potem dla podtrzymania efektu 2-3 razy w tygodniu. Alicja używała peelingu wieczorem, ze względu na zawartość kwasów (nie chciała wystawiać buzi po kwasach na słońce). Kuracja przyniosła efekty!

Ja także mimo posiadania suchej skóry sięgnęłam po ten produkt kilka razy – pozbyłam się uczucia szorstkości i przygotowałam skórę na dalsze zabiegi pielęgnacyjne.

To produkt, który naszej łazienki z pewnością już nie opuści :) Takie porządne złuszczanie skóry twarzy codziennie przez 7 dni sprawiło, że stan jej skóry uległ ogromnej poprawie. Obecnie skupia się jedynie na podtrzymaniu efektu... i wychodzi jej to bardzo dobrze :)



Instant detox 2 w 1 Glinka myjąca

Dwufunkcyjny produkt, który można stosować za równo jako peeling/żel/ produkt myjący jak i w postaci maski. Stosowany codziennie daje efekt czystej, zmatowionej skóry... Stosowany jako maska wpływa jeszcze silniej na kondycję skóry – wygładzając niedoskonałości i zapobiegając powstawaniu nowych. Co ciekawe... w pierwszym wypadku glinkę stosujemy wmasowując ją w nawilżoną skórę, a potem spłukujemy wodą (postępujemy tak rano i wieczorem, u Alicji wieczorem do akcji wkraczał gommage). W przypadku, gdy interesuje nas jej zastosowanie jako maski – nakładamy produkt na suchą skóre i pozostawiamy na ok. 15 minut, spłukujemy wodą. Producent zaleca stosować Instant detox jako maskę dwa razy w tygodniu.

Glinka świetnie dotoksykuje skórę, redukuje produkcje sebum, a zawarta w produkcie prowitamina B5 regeneruje i nawilża skórę. Olej z róży górskiej zmiękcza i wygładza skórę, dzięki dużej zawartości witaminy A.

Instant detox pozostawia skórę pięknie oczyszczoną i zmatowioną. Nie wysusza skóry, a wręcz przeciwnie... wpływa na jej miękkość :)

W codziennej pielęgnacji po porządnym złuszczaniu czy też oczyszczaniu naskórka zdecydowanie nie można pominąć kroku związanego z nałożeniem kremu, który zapewni naszej skórze odpowiednią dawkę nawilżenia... tudzież wielu innych dobroci, których nasza skóra obecnie potrzebuje. :) Floslek zadbał i oto. W linii produktów Balance T – zone tym samym znajdziemy także krem do twarzy na dzień oraz na noc.  

Krem normalizujący SPF 10

Produkt Floslek pomaga przywrócić równowagę między suchymi i przetłuszczonymi partiami twarzy. Wspierał moją córkę w walce z nadmiernym wydzielaniem sebum, jednak przy tym zapewniał optymalne nawilżenie skóry. Lekka i aksamitna konsystencja sprawia, że krem ekspresowo się wchłania i nie pozostawia nie skórze warstwy, a tym samym jej nie zapycha. Kremik wyrównuje koloryt skóry, delikatnie ją matowi i wygładza. Wyciąg z mydlnicy, morszczynu, skórki cytrynowej, łopianu, szałwii, bluszczu, rukwi wodnej, drożdży oraz witamin z grupy B to mieszanka składników, która w pielęgnacji skóry mojej córki sprawdziła się rewelacyjnie. Skóra była wyciszona, ukojona, a ochrona w wysokości SPF 10 stanowi miły, choć nie niezbędny dodatek... tym bardziej, że coraz więcej dermatologów zaleca stosować filtry w wysokości przynajmniej 50 SPF. Fajne jest także to, że jest naprawdę wydajny – na pokrycie całej twarzy wystarczy zaledwie kilka kropel produktu umieszczonego w wygodnej pompce. I sprawdza się pod makijażem!


Krem korygujący z kwasami AHA i PHA

Ten produkt Floslek to dopełnienie wieczornej pielęgnacji, którą Alicja rozpoczynała peelingiem Gommage. Połączenie kwasu laktobionowego i migdałowego sprawia, że krem delikatnie złuszcza martwy naskórek (czyli zajmuje się ewentualnymi niedoróbkami po zastosowaniu peelingu z kwasami AHA), ogranicza powstawanie wyprysków, ale nie wysusza skóry. Bardzo ładnie się wchłania i nawilża skórę :)

Warto pamiętać, że skóra każdego z nas inaczej reaguje na stosowane preparaty. Tak na przykład u niektórych produkty z kwasami AHA i PHA mogą wywołać przejściowe zaczerwienienie i podrażnienie skóry. U Alicji jednak cała seria sprawdziła się świetnie. Podbiła nie tylko jej serce, ale także moje... matki, która chce, żeby jej córka czuła się jak najlepiej sama ze sobą. Ładny wygląd, ukojona, nieprzetłuszczająca się skóra to jedne z czynników, które podnoszą naszą samoocenę, a przez to... sprawiają, że żyje nam się lepiej :) A Wy? Zmagacie się z mieszaną skórą? Skłonną do przetłuszczania się, a jednocześnie przesuszania? Jeśli tak... istnieje bardzo duża szansa, że seria Balance T – zone Wam pomoże – niezależnie od wieku :)

19:07:00

25 czerwca 2048 rok... Refleksje wyprzedzające...*

25 czerwca 2048 rok...  Refleksje wyprzedzające...*

Jestem wybitnie pomarszczoną staruszką ze sztuczną szczęką... Do cholery... i mnie dogoniła ta  (stara:-))  starość... nie wiem kiedy...
Ale jestem bardzo zadowolona... bo wiem ;) , że wykorzystałam każdą szansę i nie bałam się żyć... robiłam wszystkie te rzeczy, które chciałam.

Jak to dobrze, że nie zaprzepaściłam żadnej sekundy by żyć jak pragnęłam. Żadne wydumane lęki nie zatrzymały mnie w moim dążeniu do układania spraw po swojemu. I nawet jak przyszedł już czas, że nie mogłam mieć dzieci i żylak mi wyszedł na nodze, kręgosłup skręcił mnie wpół, to ani przez moment nie dałam zwieść się gadaniu, że jutro może... że kiedyś może... O nie! Nie dałam się oszukać, że to nie ten czas i nie tkwiłam w marazmie. Nie ubolewałam, że wraz z krótkimi spódniczkami i szpilkami zatraciłam swą kobiecość... O nie! Tak nie było!

Miałam odwagę mieć marzenia i spełniać je każdego dnia, nie patrząc i nie słuchając co rzekomo mi już nie wypada, że niby wstydliwe to jest.
Byłam wolna, nie bałam się żyć i korzystać z tego co dawało mi ono.
A kiedy dawało mi w kość i łzy drążyły mi w policzkach dolinę łez, to patrzyłam w lustro, i mówiłam do tej przygnębionej kobiety: do diabła z tym wszystkim. Nie jestem na świecie sama. Są inni i mają gorzej. Jeszcze nie czas chować się w ukryciu!
Trzeba walczyć... od mojej decyzji zależy jakie będzie dziś. I choć ta wczorajsza wiadomość była z gruntu zła... to było to wczoraj, a dzisiaj jest ten czas, kiedy można zacząć wszystko od nowa.

Niby, że stara jestem? Nieważne: liczy się to co czuję i czego chcę, nie to co powinnam... powinności zostawiam młodości ;) 
I w ogóle nie brałam tego pod uwagę. Bo co? Dostanę mandat, albo grzywnę mi ktoś przysoli czy zamknie w odoosobnieniu za to, że żyję sobie po swojemu?
Będę siebie oszukiwać, robić sobie wymówki za to, że inaczej niż większość pojmuję swoje życie? O! właśnie SWOJE, więc nie czekałam na lepszy czas, tylko ten, w którym żyję maksymalnie wykorzystywałam.

I nie udawałam dla zrobienia komuś przyjemności, że uwielbiam czerninę i jeszcze osobę, która mi ją podała... nie przybierałam maski dla wygody swojej, dla dobrego samopoczucia kogoś innego. Nie odgrywałam ról by komuś stworzyć strefę komfortu w zamian za mój płacz w poduszkę, bo tak by to się skończyło gdybym zmuszała się do dopasowania do kogoś, w zamian za swoje wewnętrzne stłamszenie... przestanie bycia sobą.

Stereotypom mówiłam NIE! Choć nieraz złość, rozżalenie i gniew miotały mną i eksplodowały w najróżniejszy sposób... alkohol nie pomagał, bo rozpacz doskonale pływa i nie da się jej utopić. Zalać można, ale ta się szybko, sama z siebie reanimuje... i wszystko wraca z podwojoną, jeśli nie potrojoną siłą.
I gdy przychodził moment uspokojenia, to i refleksja, że te wszystkie emocje należy ogarnąć, bo problemy zawsze będą, i lepiej rozwiązywać je na bieżąco niż doprowadzać do sytuacji ich kumulacji, która nie przynosi wygranej jak Totto Lotku... tylko upadek... bolesny i w wielki dół...

A taki upadek – to samotność. Odczułam ją! Ale znowu rano słońce wstało jak gdyby nic się nie stało i wtedy pomyślałam, że ja też tak mogę. Wstawać co rano i układać wszystko na nowo, bo jestem malutkim ziarenkiem i nikogo nie obchodzę (już na pewno nie słońce, które ma to gdzieś... na zachodzie ;-)) ... dlatego sama muszę zadbać o siebie... odrzucić formę, skupić się na treści... żeby nie odczuwać na własnej skórze błędów, które już dawno ktoś popełnił... wykorzystać swój potencjał... w każdym momencie... Podejmowałam decyzje nie zawsze najlepsze, ale swoje własne... dzięki temu nikt nie mógł przejąć kontroli nad moim życiem... i zawsze miałam możliwość startu... Nigdy nie myślałam zbyt długo... uważając, że myślenie przed podjęciem decyzji jest czasem straconym. W związku z tym, zamiast stać w miejscu ciągle ruszałam do przodu... zamiast w głowie godzinami wszystko układać... ja działałam.

Uważałam, że mam misję, że po coś jestem na tym świecie, i że tego obdarowania życiem nie mogę zmarnować... I tak codziennymi sprawami dyrygować by jednocześnie żyć pełnią życia... znajdowałam sobie cele i one motywowały mnie, dawały napęd do życia, i sprawiały, że nie pamiętałam swojego wieku.

Byłam szczęśliwa i tą szczęśliwością obdarzałam innych... odsuwając frustracje wszelkie... Jak to robiłam? Dbałam o siebie po to, żeby wypełnić motto życia mojej Babci "Szczęśliwi ludzie dają szczęście wszystkim wokół. Od Ciebie zależy jaka będziesz dla siebie, taka dla innych będziesz".

Doświadczenia, których doznawałam wykształciły we mnie własne poczucie bezpieczeństwa, które straciłam gdy inni zawiedli: drugi mąż, przyjaciółka nieszczera... to właśnie te relacje uświadomiły mi jak kruche są związki z innymi ludźmi i jak złudne jest budowanie swojej strefy komfortu w oparciu o świat zewnętrzny.

Naiwności powiedziałam stanowczo nie i zaczęłam budować swój świat w oparciu o swoją wiarę w siebie.

A mimo to niejedno déjà vu przeżyłam przez to, że nie wyciągałam wniosków w odpowiednim czasie z raz już przeżytych doświadczeń. I kończyło się to jak zwykle... zamiast niezwykle... przez niedocenianie siebie i zbytnie zaufanie do innych. Zamiast pławić się w rozkoszy szczęścia, byłam wykorzystywana i cała poraniona. Ale? Ale do momentu gdy zrozumiałam, że jestem taką osobą jak o sobie sama myślę, a nie jakie zdanie ma jakiś jełop, choć najprzystojniejszy.

I koniec! I opór! Sama zaczęłam stawiać warunki, bo moja wiosna już minęła, lato przeszło (choć czasem naprawdę było gorąco :-)) a jesieni już nie oddam – poddaję się jej rytmowi na moich zasadach i już nikt nie zakłóci mi żadnych uroków mojego postrzegania świata.
Nadszedł ten czas gdy zaakceptowałam w tak naturalny sposób jak naturalnie przychodzą pory roku (tylko mnie to szło jednak, tak naprawdę bardziej opornie ;-)), że jestem "Stara Kobieta i... i ja..." pogodzić się z tym muszę. Gorzej już być nie może, bo życie to są zmiany i tych nie da się zatrzymać... trzeba je zaakceptować. Zamiast lękać ich i opierać, to wysysać z nich jak najwięcej dla siebie i nie dać się! Nie dać!

Można je przechytrzyć i wyjść im naprzeciw krzycząc do nieba, kręcąc się w kółko: mam sukces: żyję, jestem silniejsza niż kiedykolwiek myślałam, dałam radę, zaufałam sobie i mimo upływu lat ciągle jestem KOBIETĄ.

Pozbawiona zewnętrznych atrybutów kobiecości, nawet tych najbardziej oczywistych, w moim wewnętrznym systemie odczuwania, w moim mentalnym odczuwaniu – wciąż jestem sobą mimo moich 91 lat.
Wypiłam już swój kieliszek szampana – mogę  czekać na następne nalanie.
A dlatego, że pozwoliłam ze spokojem odpłynąć moim falom życia i z cierpliwością oczekiwać na nowe. To właśnie spokój daje nadzieję na następne nadpłynięcie kolejnych fal.

A skąd go wziąć? To akurat proste jest. Człowiek ma lepsze i gorsze dni, ale gdy pielęgnuje wspomnienia tych lepszych, a wypala jak chwasty te złe – to osiąga spokój. I ja go osiągnęłam... bez krzywdzenia siebie poprzez rozpamiętywanie urazów i bóli... przeszłam nad tym wszystkim do porządku dziennego... wybaczyłam sobie i innym... nie pozwoliłam by coś uwierało mnie.

Dlatego mam 91 lat i siedzę sobie tutaj wygodnie w fotelu, bo w porę oddzieliłam siebie od tej sprzed lat, od tego jaką byłam, jaką jestem i jeszcze chce być.
W porę to uczyniłam, "zwalniając" ze swojego życia ludzi, którzy je psuli, a wiążąc z takimi, którzy z szacunkiem, bezwarunkowo przyjęli mnie taką jaką jestem... czyli niezłą zołzą ;-)
Do tego momentu, w którym jestem w odpowiednim czasie odnalazłam siebie i bez strachu podejmowałam się kolejnych wyzwań. I zawsze dobrze czułam się w swojej skórze. Nie przez brak skromności czy pokory, tylko przez odrzucenie narzuconych przez innych limitów, ograniczeń i wyznaczenie swoich  własnych priorytetów.

I właśnie PRIORYTETY, czyli to co w życiu ważne jest! Trzeba sobie ustalić na początku, by do 91 lat dożyć. Więc weź oddech... jeden, drugi, trzeci... i zaufaj sobie! I wytrwaj przy swojej wersji przeżycia życia! Zamiast dawać prawo innym do bycia egoistami sama zostań egoistką... wiele osób nie dorasta do Twojego poziomu... powiedz to sobie i postaw na najlepszego konia jakim jesteś Ty.
Sama wykreowałam siebie, nigdy nie byłam biernym oglądaczem świata, ani nie brałam udziału w Mistrzostwach Bylejakości... Nie dam rady... Nie da się...Niemożliwe... Nie potrafię... Nie używałam tych słów!

*Mam odwagę być i to wszystko napisać!
Piszę to 30 lat wcześniej, żeby po pierwsze: dać sobie spokój z corocznymi wyznaniami urodzinowymi ;-)
Po drugie: mając nadzieję, że nic w tym pisaniu zmieniać nie będę za 30 lat musiała... jeśli twardo trzymać się będę tych zasad, przeżyję życie, które spełniało moje oczekiwania. 
Nadal tkwi we mnie mała dziewczynka i wiara, że szczęście jest czymś tak naturalnym jak niebo i słońce. I za 30 lat to się nie zmieni :-))  Mimo upływu lat, zmarszczek, kilogramów, nie w tę stronę skręconej figury, ograniczeń fizycznych – nie straciłam radości, kontaktu z dziewczyńskimi marzeniami – nadal wszystko mogę. I tego co jest we mnie nie zabierze mi nikt.
Jestem tego pewna :-))













10:55:00

Paczka radości z Malezji :-)

Paczka radości z Malezji :-)

Pierwsze moje okulary – różowe ;-) Dzięki nim wypatrzyłam swoją miłość, moje szczęście. Potem je zdjęłam, ale i tak obraz kolorowy został.
Ale przyszła zmiana, zmiana jak we wszystkim... ale nie o zmianach tutaj pisać będę...

Teraz gdy jestem Starą Kobietą potrafię dostrzec szczęście w obojętnie jakich okularach. Bez znaczenia czy są one kwadratowe, okrągłe, prostokątne, proste bardzo czy z biżuteryjnymi dodatkami... różowe, czarne czy niebieskie...

Okulary stanowią część mojej garderoby. Nie służą mi tylko do czytania,w dalszej perspektywie świata oglądania. One są dla mnie bardzo ważne, nie tylko jednak jako część moich stylizacji ubraniowych, lecz ochrona wrażliwych oczu, które bardzo źle reagują na słońce, wiatr czy deszcz.
Są moją ochroną, określają mój styl, aktualny stan umysłu i duszy.

I właśnie za okularami, które wybrałam sobie ze strony Tosave czekałam dość długo, ale moja cierpliwość została nagrodzona i stałam się szczęśliwą posiadaczką trzech par okularów: w czarnej, brązowej oprawce z okrągłymi szkiełkami i stylowe, złote, takie bardziej kocie – nadające twarzy pazura, lekkiej zmysłowości.
Wszystkie trzy pary dodają mi pewności siebie – nic nie jest straszne gdy je włożę ;-) Może one magiczne są? :-))

Vintage metal glasses (1,23 $) - czarne i brązowe :) 





W tej samej paczuszce przyszły też kredki do ust – 12 kolorów: róże, pomarańcze, czerwone, rubinowe, wrzosowe i nawet brąz.
Dać czadu z brązowymi ustami, do tego okulary w brązowej oprawce, brązowym lakierem pomalowane paznokcie, szalik na szyi cały brązowy, a ja cała w beżu... jeszcze brązowa torebka... w tle brązowe, gradowe chmury... ależ ujęcie! ;-)
Obłędne są te kredki, jestem nimi zachwycona... ich intensywnymi kolorami, trwałością na wargach i tym, że ich nie wysuszają.
Można pomalować tylko kontur, czerwień naturalną ust wypełnić pomadką lub całość wypełnić kredką, a połysk nadać błyszczykiem.
Jeden i drugi sposób sprawdza się wyśmienicie :-)

Lip Liner Pen (4,73 $) 



zdjęcie z Tosave.com

W paczce znalazła się też paletka z małymi, świecącymi różnymi kolorami malutkimi kolczykami – 20 par!
One bardzo mi się przydadzą. Szczególnie gdy na szyi wisi długi lub krótki, ale bardzo widoczny element biżuterii – wtedy malutkie kolczki stanowią jego dopełnienie i nie wyglądamy jak choinka... tylko elegancko i prosto.
W jednym uchu mam dwie dziurki (jedna wyżej, druga tam gdzie być powinna;-) w ten sposób, dzięki takiemu kolczykowi, który może tam tkwić na stałe w pozostałe dziurki mogę wpiąć kolczyki większe, wiszące bardziej i uwagę zwracające więcej.
Wtedy na szyi już nic się nie pojawia :-)
Te kolczyczki mają świetne gumowe zatyczki, które sprawiają, że nie uwierają, są wygodne, nie odpinają się i można nawet w nich spać (choć ja tego nie robię).
Bardzo, bardzo zadowolona z nich jestem, bo mimo, że nie są ani złote, ani srebrne to nie brudzą mi ucha i nie mam alergii od nich, a ja bardzo wrażliwa jestem jeśli chodzi o różnego rodzaju materiały, z których sztuczna robiona jest biżuteria.srebrnym" skarabeuszem (chyba ?;-)).




A na sam koniec: bransoletka na nogę. Ze skóreczek czarnych połączona "srebrnym" skarabeuszem (chyba?)
Łańcuszek na nodze (w stawie skokowym) nosiłam już w latach siermiężnych, 80-tych. Tern zwyczaj przywiozła z Norwegii moja przyjaciółka, która tam studiowała (teraz wybitna tłumaczka literatury norweskiej)
A ja po prostu go splagiatowałam. I tak mi zostało do dziś... raz srebrny, raz złoty... raz prosty, raz z jakimiś dyndałkami... zawsze jakiś tam latem na nodze noszę.
Teraz będzie ze skóreczki, dla małej odmiany...
Kiedyś byłam jedną z niewielu kobiet noszących bransoletkę na nodze, dzisiaj bardzo często widzę łańcuszki na nogach, szczególnie u młodych kobiet... Mnie to się podoba choć Stara jestem :-)
I to wszystko z tej cudownej paczki, o której myślałam, że już nie dojdzie... ale byłam cierpliwa :-))

Turtle anklet (0,70 $)



Piasek sypie w oczy – ale ja mam okulary!
Smutny dzień – maluję mocno usta i do boju!
Pada deszcz – wpinam kolorowe, świecące cuda w uszy i już słońce wyziera!
Podskakuje mi jakiś gość – ja mu nóżką ze skórzaną bransoletką wymachuję... no i spływa gość!
A wszystko to za niecałe 15 dolarów!
Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger