13:26:00

PATRZĄC NA CÓRKĘ* - stereotyp Matki Polki

 PATRZĄC NA CÓRKĘ* - stereotyp Matki Polki


PATRZĄC NA CÓRKĘ MOJĄ 

Patrząc na córkę moją, która niedawno przywitała na świecie swoją pociechę, też córkę - pomyślałam, że warto przelać na papier swoje przemyślenia, na temat przemian zachodzących we wzorze osobowym Matki - Polki.

MATKA I POLKA 

Jedno i drugie brzmi dumnie. Ale osobno jakby mniejsze znaczenie miało. Bo matka to jedno, a Polka to drugie. Nie każda matka jest Polką, nie każda Polka jest matką.  Ale już połączenie,  powiedzenie: Matka - Polka, o to brzmi dumnie. Matka - Polka to ideał, pełen skromności i ofiarności. Tak postrzegana przez małe dzieci, istota dająca poczucie bezpieczeństwa i bezwzględnego oddania. Jej celem życiowym jest danie dzieciom całej siebie, bez popuszczenia sobie nieco cugli dla własnej siebie. W Polsce, przy panującej kontroli społecznej, kulturze, wzorców przekazywanych z matki na córki, matka nie może pozwolić sobie na słabość, na nieodpowiedzialność, na zagubienie, na łzy. 

TAKI JEST WZORZEC

Matka - Polka poświęca się dla domu, dba o rozwój swoich dzieci. Nawet pracę zawodową niejednokrotnie poświęca (sama rezygnuje lub zostaje z niej zwolniona), by nie oderwać się od całodobowych obowiązków domowych. Sama o sobie nie myśli, jej czas wypełniony jest wyłącznie zajęciami związanymi z troską o dobro maluczkich i tego, który przychodzi z pracy by odpocząć w domu.

Tak funkcjonuje Matka - Polka w zbiorowej świadomości i pełni rolę pewnego mitu społecznego. To owoc tradycjonalizmu, konserwatyzmu oraz wartości katolickich, które na naszym terenie miały przez lata ogromny wpływ na kształtowanie naszych wzorów postępowania. Czyli, Matka - Polka to postać wielofunkcyjna - zdolna do czynów heroicznych i to nic, że przeciążona pracą - w odbiorze ma być niezastąpiona w swoich kompetencjach, perfekcyjna, wytrwała i z oczywistym uśmiechem na twarzy.  "Instytucja totalna", która jest też menadżerem rodziny, szyją, która kręci dyrektorską głową swego męża i ojca jej dzieci. 

A PRZECIEŻ BYCIE MATKĄ, A BYCIE OJCEM, TO:

To zasadnicza różnica, bo to od matki wymaga się większego zaangażowania, a sankcje związane z niewłaściwym wykonywaniem czy zaniechaniem pełnienia obowiązków macierzyńskich są nieporównywalnie większe niż w przypadku obowiązków ojcowskich.

W TEN SPOSÓB TO:

kobieta - matka w naszej kulturze często przestaje być postrzegana jako kobieta - człowiek. Jej podmiotowością i tożsamością staje się bycie matką. Jej osobiste pragnienia schodzą na daleki (nawet nie drugi) plan, przez tą właśnie bogatą liczbę oczekiwań względem niej. Z dniem pojawienia się dziecka na świecie następuje modyfikacja celów i priorytetów. Naturalne to jest w tej nowej sytuacji, ale często prowadzi do zatracenia własnej osobowości, a nawet problemów psychicznych wynikłych  z tego ugruntowanego kulturowo wzoru idealnej matki, Matki - Polki. Takiej co to z godnością znosi nieprzespane noce, nie narzeka, nie żali się, ma zawsze idealnie wysprzątane, świetnie ugotowane... i tak dalej itp. Prawda jest taka, że lukier na tym tym torcie macierzyństwa wcale nie jest taki słodki. Pokazywane jest szeroko w mediach często wyidealizowane macierzyństwo, w którym macierzyństwo to suma samych radości. Takie przekazy są bardzo szkodliwe dla dobrostanu psychicznego kobiety, która nie chce przyznać się do swoich słabości i problemów i pracując ponad swoje możliwości, niszczy siebie, a i dziecka w ten sposób nie uszczęśliwia. Mimo rozwijającej się wiedzy na temat baby blues, depresji poporodowej i chęci rozwoju kobiet, kobiety jako matki spotykają się ze srogimi społecznymi ocenami. I przychodzi moment, że czują się niewystarczające, nie tak dobre. Zadają sobie pytania: dlaczego ja nie potrafię tak dobrze spełnić się w roli mamy. Obraz fałszywie przekazywany, wyidealizowanej rodzinki, uśmiechniętej, dobrze ubranej i ciągnącej na smyczy wesołego psa, a obok rozkosznego kociaka... nie taki jest prawdziwy. Przemiłe brzdące mają kolki, nie dają spać, do tego płaczą... nie zawsze wiadomo z jakiego powodu. A uroczy psiak też ma swoje potrzeby, wybiegać się musi i siusiu też chce, bo inaczej wariuje zamknięty w czterech ścianach z ryczącą pociechą, która też nie pachnie fiołkami. A pani rozdrażniona, bo nie wie w co ręce najpierw włożyć, a chciałaby chociaż raz na tydzień zająć się sama sobą, nie mówiąc już o nauce, egzaminach, pracy i przespanej nocy.

DALSZE ZAŁOŻENIA WZORCA MATKI-POLKI

utrwalone w świadomości społeczeństwa, to założenie, że będzie ona stała na straży tradycyjnym wartościom, będzie sprzeciwiała się in vitro, aborcji i antykoncepcji, ponieważ rodzenie dzieci w konserwatywnych środowiskach nadal jest związane ze spełnianiem narodowego obowiązku. 

TO KRZYWDZI KOBIETY

To uwznioślenie ideału matki Polki. Krzywdzi kobiety, które nie chcą posiadać dzieci, a które ze swojego wyboru nadal muszą się tłumaczyć. To w świadomości szczególnie starszych pokoleń tkwi przekonanie, że kobieta musi mieć dzieci, być ostoją i gwarantem szczęśliwej rodziny oraz jej   tradycyjnego modelu. W nim nie ma miejsca dla potrzeb kobiety, jej samorozwoju, pracy zawodowej, świadomej prokreacji. 

Jednak wraz z sekularyzacją i laicyzacją społeczeństwa dochodzi powoli do osłabienia mitu wzorca Matki-Polki.

I NADCHODZĄ ZMIANY

Na szczęście odchodzimy od tego tradycyjnego wzorca i my, kobiety, zaczynamy dbać o siebie, swoją tożsamość, podczas przygody z macierzyństwem nie zapominamy o własnej kobiecości, realizacji własnych planów zawodowych i randkach z mężem. Nie dajemy się już zamknąć w czterech ścianach. Wiemy, że życie jest jedno (jedno dla każdego), a my nie jesteśmy jedynie inkubatorami, a potem opiekunkami, nauczycielkami, sprzątaczkami, kucharkami, inicjatorkami zawiązywania odpowiednich relacji w życiu rodzinnym. 

WSPÓŁCZESNA MATKA

To Super-Matka, która nie pozwala już wszystkiego co jest związane z macierzyństwem, włożyć na swoje barki. Jest świetnym logistykiem i pracą domową też obdziela męża, sprawcę jej ciąż i nie pozwoli by ten nie pamiętał, że dzieci nie są tylko jej. Radości z ich posiadania, jak też i problemy, muszą być dzielone na dwoje. Bo kobieta to też człowiek i ma prawo być wolna, niezależna, z pragnieniami i marzeniami niezależnie od posiadania dzieci. Nie może zapominać o sobie. 

BO TO?

Może się skończyć źle. 

Kobieta poświęci się dla dzieci, zapomni o tym by siebie zabezpieczyć poprzez naukę, wykonywanie pracy, zadbanie o swoje zdrowie... a jej dzieci? Pójdą w świat. Bo takie prawo mają! Zaczną żyć swoim życiem, założą rodziny. Bo takie prawo mają! Nie są własnością kobiety. Takie jest prawo!

A ona? W odpowiednim czasie nie zadbała o siebie i nie żyła, tylko dzieciom służyła... może się zdarzyć, że zostanie sama... ze wspomnieniami, które już historią są. A ta się nie wróci.

DLATEGO

Już na początku wychowania ślicznego brzdąca, on musi wiedzieć, że: jego mama nie jest idealna, ale wie ciut więcej od niego, bo ma doświadczenie życiowe, kocha go ponad życie, pragnie jak najlepiej dla niego, będzie wspierać i pomagać, ale na swoich zasadach, i bez ograniczania jej swobód. Nie jest jakimś super autorytetem, nie wie wszystkiego najlepiej, ale ma swoje prawa i robić jej wolno cokolwiek chce według jej uznania. Jeżeli swoimi działaniami nie krzywdzi nikogo, to wolno jej płynąć pod prąd, jak też leżeć i pachnieć, rozdać lub przepuścić zarobione przez siebie pieniądze... bo to są jej pieniądze... ma prawo do własnych ocen i błędów. Taka właśnie matka pozwoli Ci być kim chcesz i da Ci prawo do Twojej  strefy komfortu. Taka matka nie będzie Cię indoktrynować, pokaże cały świat i pozwoli wybierać z niego, to co Tobie się podoba. Taka matka to Skarb :-))

PATRZĄC NA CÓRKĘ*

Widzę, że jest jej ciężko łączyć pasje, rozwój osobisty z całym tym kształceniem, z "wariatkowem" gdzie wymagająca córcia, która jeszcze niewiele rozumie (jak to małe dziecko, jest egoistyczna nieco ;-)), do tego mąż zapracowany z coraz to nowszymi pomysłami na życie, jeszcze 35 kilogramowy psiak, który kochany bardzo jest i wymagający tak samo, do tego mieszkanie w ciągłym remoncie.... uff... Ale widzę też, że rozumie jaka jest jej rola, jaka powinna dla siebie być. I to już moja zasługa ;-)





17:12:00

O jedzeniu inaczej ;-)

O jedzeniu inaczej ;-)

JEDZENIE 

Jedni jedzą, żeby żyć, inni żyją po to, aby jeść ;-)  Należę do tej grupy, która kocha jeść.  Nie jem tylko po to żeby przeżyć. Dla mnie jedzenie jest niezmiernie ważne. A lubię dokładnie wszystko oprócz czerniny. Gotować, kombinować nowe produkty, eksperymentować, poznawać smaki, to dla mnie super zabawa. Apetyt bez przerwy mam :-) W samym jedzeniu (poza przygotowywaniem go) jest jeszcze coś takiego wspaniałego, że jest to przerwa od zajęć tak miła dla wszystkich zmysłów... smak dla podniebienia oczywiście, ale też zachwyt dla oczu, zapach dla nosa, a nawet dotyk gdy w ręku lśniące, gładkie jabłko się trzyma. A uszy? Uszy też mają podnietę, gdy skwierczy na patelni cebulka i szyneczka i zaraz rozbite zostaną w to jajeczka. Tak fantastyczna jajecznica powstaje. I ranek nadzwyczajny ;-) plus herbata biała.

JAK POWSTAJE DOBRE JEDZENIE?

Żeby dobre, smakowite jedzonko powstało, trzeba mieć w sobie wiele miłości, którą należy przelać w jego przygotowywanie. Nie raz już przekonałam się, że moje nastawienie danego dnia do siebie, do życia, ma wpływ na przygotowywaną potrawę. I ta sama, przyrządzana od lat, ulega ewolucji poprzez energię moją, aurę jaką mam wokół siebie, mój nastrój. Lubię i podobno umiem gotować smakowicie.  Rytuały przygotowania jedzenia, a potem jego konsumowania, to są magiczne chwile, które zbliżają ludzi albo ich od siebie odpychają. Dobre jedzenie oprócz znakomitych produktów, potrzebuje spokoju i cierpliwości. To jest warunek sine qua non!!!

NIESTETY

Proporcje między czasem, który należy poświęcić na przygotowanie jedzenia, a czasem przeznaczonym na jego konsumowanie są delikatnie ujmując, nieco zachwiane ;-)

PRZEZ ŻOŁĄDEK DO SERCA

Ta prawda w moim życiu sprawdziła się wiele razy. Gdy zwykłą sałatkę jarzynową zrobiłam i ujęłam pewien zespół ludzi, z którymi założyłam się, że to moja sałatka zachwyt wzbudzi, a nie ta przyrządzona nie przez byle kogo, bo szefa jednej z uznanych restauracji (w owym czasie, XX wieku). To był jeden z tych razów.  

TAJEMNICA SAŁATKI JARZYNOWEJ

Przepis jest taki:   

Ta sałatka tak smaczna bo, warzywa w niej zawarte...

  • nie są rozgotowane, tylko kruche;
  • wrzucane są na wrzący bulion i wtedy nie dość,  że kruche, to wyjątkowy aromat mają;
  • krojone są w kostki różnej wielkości, co sprawia, że walory jej smakowe rozchodzą się dłużej. 

Ogórki konserwowe z kiszonymi w proporcji według uznania też w sałatce nieocenione. Obydwa nadmiaru soku pozbawione. Pietruszka zielona drobno skrojona i oczywiście kolendra tłuczona w moździerzu i pierz zielony... co oczywiste przy odrobinie soli. To właśnie dodanie kolendry czyni z mej sałatki królową. Zamiast cebulki skrawanej zwykle, to biała część pora drobniutko pocięta, zabiera jej miejsce. Ten myk sprawia, że po paru godzinach sałatka nie jest sfermentowana tylko ciągle smaczna. I oczywiście jabłko w ostatnim momencie, dodawane tuż przed podaniem.

Dodaję też gotowane jajka grubo skrojone i szynkę w w kostkę niewielką. 

PRZYGODA Z GROCHÓWKĄ

W dziesiątym roku małżeństwa, wielokrotnie częstym jej gotowaniu, bo grochówka to męża ulubiona była zupa...,  dowiedziałam się jak ją gotować by smak grochówki jego mamy uzyskać, by uśmiech radości na twarz męża wywołać ;-) Jak zwykle namoczony groch na wędzonce, na wywarze z rosołu, z innymi warzywami gotowałam, majeranku nie żałowałam. Zupka na delikatnym płomyku gazowej kuchenki aromatu nabierała. Dzwonek do drzwi. To przyszła Krysia, przyjaciółka moja, co na tym piętrze mieszkała i często do mnie wpadała. Z różnymi plotkami z pracy, ciuszkami do wymiany... takie czasy były ;-) Do tego jeszcze kaweczka i kawałek ciasteczka, śmiechu było co niemiara... :-)) Nagle z kuchni, dziwny swąd, dymek jeszcze nadlatuje...  O rany... Grochówka się pali! Ile się dało, przelałam do innego garnka, brudny garnek z przysadzoną  do dna zupą schowałam głęboko do szafy. Czasu nie było. Mąż się zbliżał z pracy. Krysia czmychnęła do siebie... uff... 

Jak gdyby nic, wlałam smagniętą zbyt mocno ogniem, pachnącą ogniskowym dymem grochówkę do talerza i podałam mężusiowi. Sama zostałam w kuchni, tłumacząc, że wyjątkowo już jadłam wcześniej... ;-) i jeszcze pod pozorem przygotowania czegoś innego... w kuchni pozostawałam.

Wtem!

- Kochanie, wreszcie się nauczyłaś. Wspaniała ta grochówka. Taką właśnie gotowała moja mama! - wykrzykiwał radośnie mój mąż ;-))))

BIGOS I DOBRE WYCHOWANIE

Cudowna, tradycyjna polska potrawa - z kapusty kiszonej i świeżej, mięsa siedmiu rodzajów, grzybów suszonych, wędzonki, dziczyzny, z dodatkiem suszonej śliwki i czerwonego wina oraz owoców jałowca. Taki to bigos ugotowałam, serce swoje dodatkowo w niego wlałam. I na zaproszenie, na Święta Bożego Narodzenia z całym garnkiem w pewną gościnę wpadłam. A że z pustymi rękami nie wypada iść,  przyniosłam też łazanki (kwadraciki makaronu z kapustą kiszoną ugotowaną i borowikami) i śledzia w śmietanie, co z jabłuszkiem i ogórkiem świetnie się dogadywał. Potrawy przyjęto i? do szafy schowano, czy gdzieś. Na stole wylądowały kanapki, kapusta z grzybem i galareta z rybą i coś tam jeszcze. Potem kawa jeszcze była i makowiec, co zabrakło w nim maku. Zresztą posiadają oni wielką umiejętność, rzekłabym są sztukmistrzami w takim przyprawianiu wszelkich potraw, że wszystkie smakują tak samo...  nie mają smaku w ogóle. Atmosfera drętwa, ale cóż... sytuacja była taka, że trzeba było tam być. Na drugi dzień, też tam być "musiałam" (dla dobra innej, wyższej sprawy)... dalej nie wyłożono na stół moich potraw... słowa o nich nie powiedziano... oddano puste garnki. Zabrakło dobrego wychowania? Było i jest mi przykro nieco ;(

Od tamtego dnia jeszcze bardziej rygorystycznie unikam potraw. które mi nie smakują i ludzi, którzy je przygotowują oraz tych, których widok odbiera apetyt. I nic mnie nie już nie zmusi bym jadła w towarzystwie ludzi, wśród których traci się apetyt na życie. 

GOŁĄBKI I MAKOWIEC ZAWIJANY

W 3 dniu małżeństwa, lipcu 1976 roku, dowiedziałam się, że: kochanie jesteś mężatką, dokonałaś wyboru i chyba nie chcesz obarczać Stefcię (moja mama tak miała na imię) gotowaniem dla zięcia (?) - z wrednym uśmieszkiem wycedził mój świeżo poślubiony mężczyzna.

Ale tym się nie przejęłam wcale. Gotowanie to była dla mnie łatwizną. Nauczona byłam od dziecka. Nawet w szkole na ZPT (taki przedmiot to był w PRL) uczyłam się z przyjemnością tej sztuki. Bo gotowanie to sztuka, już wtedy to wiedziałam.

Poradziłam sobie świetnie... kapusty liście sparzone... w nie zawinięte mięso mielone, przypraw kilka i przesmażona cebulka. Całość upieczona, zasmażką z pomidorami otulona. Pycha. Obiad przepyszny, po nim popołudnie i wieczór, i noc. Egzamin zdany... dobra żona, choć młoda to z talentami, w tym kulinarnymi.

Ale przyszedł grudzień i z tym związane święta. Świąteczny, domowy makowiec i to nie z cukierni oczywiście. Babcia mnie ostrzegała, żebym się nie wkręcała z tym makowczykiem i lepiej sernik upiekła... i z niewinną minką mężowi zakomunikowała, że to pomyłka zwykła :-) Ale uparta byłam i mak mieliłam i wszystko zgodnie z przepisem... tylko ciasto chyba za rzadkie było i w zbytnią symbiozę z makiem weszło i się upiekło... a raczej upiekł, pełen zakalec. Ale nie w ciemię byłam bita. Zebrałam pieniążki i do Merkurego, gdzie w owym czasie najlepsze wypieki były. Ustawiona w najdłuższą z możliwych kolejek, dałam radę i nie jeden, ale dwa makowce kupiłam. W domu szybciutko i dokładnie lukier z nich zeskrobałam i do piernika gorącego wrzuciłam. Gdy wrócił mąż z pracy, to zapach piękny go już w drzwiach powitał. Ja w miseczce lukier kręciłam. Ujmującym spojrzeniem przywitałam męża i zakomunikowałam, że gdy makowce ostygną, to może też do wyrobu ich dołożyć swą rękę i pomazać z lukrem pędzelkiem. 

To było na tyle, a później jak się jadło, delektowało makowcem, było cudownie. Mąż dumny był ze mnie i wychwalał wszędzie. Co prawda w następnych latach, gdy już uczciwie sama piekłam makowca, mąż chwalił i owszem, ale dodawał: ten makowiec, który upiekłaś w pierwszym roku naszego małżeństwa był najwybitniejszy... chyba bardziej się starałaś ;-)

JEDZENIE MOŻE WIELE

Może połączyć w dobrej zabawie, ale też może zaszkodzić relacjom. Podawanie potraw, oprawa do tego, wiele może powiedzieć o nas. Znam ludzi, gdzie panuje zasada, że gdy przyjdziesz do nich z niespodziewaną wizytą.... to czym chata bogata i wszystko z lodówki na stół, piękna serweta, porcelana świecąca  i choćby tylko chleb ze smalcem i do tego kiszony ogórek... ale jest sympatycznie i miło.

Znam też takich, co na proszony obiad podadzą wyliczone pyrki i kotleciki przesuszone na wyszczerbionych talerzach, a do kawy po jednym cieniutkim kawałku arbuza... do tego rozmowa się nie klei, bo oni i tak wszystko najlepiej wiedzą, więc co tu jakiekolwiek tematy poruszać. 

I NIE O PIENIĄDZE CHODZI

Nie o pieniądze chodzi w dobrym jedzeniu i dobrym towarzystwie - tylko o duszę i poczucie humoru :-)))



Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger