Pojawił się nie wiem skąd. Zastanawiam się jak długo przy mnie zostanie? Czy nadejdzie taki czas gdy odejdzie ten nieproszony gość? Może tak się stać, że zostanie we mnie tylko Onego* wspomnienie i może taka myśl, że czas z nim to nie był najgorszy czas? Wiele zależało i nadal zależy ode mnie.
Może ten czas z Onym to jakiś dodatkowy dla mnie prezent... specjalnie darowany, żebym coś zrozumiała... że dano mi go więcej niż sobie na to zapracowałam... być może dlatego forma musi być nieco inna.
Ta forma - to bycie z Nim.
Wydaje Mu się, że jest strasznie ważny. W różny sposób stara się mnie przekonać, że "zasłużyłam" sobie na Jego obecność w moim życiu.
Zupełnie nie jestem do tego przekonana ;-)
W alfabetyczny sposób przybliżę Wam mojego Kompana:
Apodyktyczny - nieznoszący sprzeciwu taki na pierwszym miejscu jest ON*. Nie daje się zagadać i nie zna na żartach ani za grosz.
Bezwzględny – nie odpuszcza w wyjątkowych nawet sytuacjach, w których chciałabym poczuć się lekko i przyjemnie.
Cierpliwy - w dokuczaniu mi. Ten rodzaj cierpliwości, nie dzięki, której spotykają człowieka dobre rzeczy... to nie ta cierpliwość od posadzenia drzewka do zerwania soczystego owocu. To jest cierpliwość nikczemna; czerpiąca radość z braku istnienia.
Dupek tego rodzaju, pojawia się na każdego drodze. I chodzi o to jak sobie tę drogę ułożyć? Jeśli nie da się Go zupełnie z tej drogi usunąć(?)
Esteta to nie jest (zupełnie do mnie nie pasuje;-)) – nie zważa na to, że pocę się przez Niego... wykrzywia mi twarz, skręca wpół, zlewa potem, kłuje natrętnie, męczy, dusi, rwie i strzela choć nie ma spluwy. Sadysta... brr!
Facet. Zwykłemu facetowi możesz nawet wybaczyć, zapomnieć o nim po prostu, rozwieść się przed Sądem... Onemu nie wystawisz walizki za drzwi. Tak zwyczajnie nie da się usunąć. Może joga, masaże, farmakologia, terapia... wszystkie możliwości należy wykorzystać.
Głupie myśli - podsuwa i jeszcze do ich realizacji podstępnie zachęca. Takie znaki niby ostrzegawcze daje (?) Zadręcza... Trzeba uruchomić wszystkie zapasy sił by Mu się przeciwstawić i nie ulec Jego natręctwu.
Hamulce – On w ogóle ich nie używa, pędzi i ciągnie mnie w przepaść. Doskonale orientuje się, że trudno jest do mnie o części zamienne. Wykorzystuje i mą chwilową paniką rajcuje. Ale trafiła kosa na kamień ;-)... ja też nie mam hamulców i żyję jak na piątym biegu... bez rozpamiętywania, bez żalu, bez smutku... tu i teraz, bo życie jest za krótkie by trwać w jakimkolwiek innym niż szczęśliwym stanie (mimo Onego upartej obecności) :-))
Chaos – wprowadził w moją codzienność, zakłócił normalne funkcjonowanie... natężając muskuły udowadnia, że jest silniejszy. Słabe to jest – kopać leżącego ;-)
Istnienie. Istnieję! Właśnie "dzięki" Niemu wiem to na pewno! Czuję Jego obecność... Gdybym nie istniała - Jego obecności bym nie odczuwała ;-)
Jestem człowiekiem - więc miewam chwile słabości i wtedy staję się Mu podległa (niestety;-)) Jednakże na krótko pozwalam Onemu na ten komfort bycia górą nade mną.
Krzyk – nie szept zawstydzony jak u sumienia, nie! zwykły codziennie używany głos – to krzyk właśnie wydobywa się ze mnie gdy mój Kompan mnie dotyka... och!
Listów - nie czyta więc nie piszę do Niego. Choć raz napisałam, wyłuszczyłam Mu wszystko... wykrzyczałam, że nie warto... wzięłam prysznic... zmyłam ile się dało... położyłam się spać i do rana przetrwać bez Onego się udało. Taki maleńki, pierwszy krok :-))
Łzy – nie da się Go stopić ani gorącymi łzami, ani zalać zimnym potem. Wytrzymały jest jak skała.
Możliwości. Mogłabym istnieć bez Niego. Wcale Go nie potrzebuję do niczego. Nie wiem co On chce mi udowodni (?) A może domyślam się trochę (?)
Niemanie ;-) Nie ma - smaku, barwy, kształtu, zapachu. Ma tylko ciężar wielki i nim próbuje mnie zwalić z nóg... wypełniając sobą każdą komórkę, każdy milimetr mojego ciała.
On - mój Kompan – nie jest silniejszy od innych, ani mniejszy, ani większy – nieporównywalny. Dla każdego mógłby być czymś innym.
Pozbawianie. Pozbawia radości - sprawiając fizyczne i psychiczne cierpienia. Patrzę na siebie jak na mocno dojrzałe, ale jeszcze pokwitające;-) drzewo, a On? On do mnie dopada i widzę jak przez Niego więdnę.
Rozmaitości. Rozmaite sposoby ćwiczę by nie tracić cennego... przeznaczonego na co innego i w innym ujęciu niż ON mi oferuje... Czasu. Bardzo się cieszę, że On jest mój, a nie czyjś, kogoś bliskiego dla mnie. To jest ten rodzaj egoizmu, taki cenny... wydaje mi się :-) kiedy nie chcesz dzielić się z kimś, ani nic dla kogoś, itp.
Szkody. Szkodzi mi Ten drań choć paradoksalnie to dzięki Onemu otworzyły mi się nowe okna... nowe, jeszcze lepsze spojrzenie na świat i jeszcze głębsze docenianie tego co mam!
Świat pogmatwany jest. Nic jednak na nim tak straszne nie jest jak On – obecnie mój Kompan, który jednak każdego (tu mylić bym się chciała...! ) w jakimś czasie - może też być niechcianym kolesiem.
Przy Onym może skutecznie odechcieć się być bohaterką.
Tworzenie. Tworzy smutek. Ten z kolei budzi złość. Ta rodzi nienawiść. W ten sposób buduje się łańcuch, który opasuje człowieka... dusi, odbiera oddech, bo wszystko inne staje się zupełnie obojętne... nawet czerwono-różowa torebka ta wymarzona, którą inna sprzątnęła mi sprzed nosa :-)))))
Usiłowania. Usiłuje zedrzeć z mojej twarzy szczęśliwy uśmiech, pozbawić nadziei.
Ale ze mną się nie zadziera :-))
Wracanie. Wraca - nawet gdy uda mi się Go na jakiś czas zniechęcić, odurzyć lekami, zalać ziołami, rozluźnić rehabilitacją. Walczę z Nim. I nawet gdy na chwilę Go pokonam, to On wypuszcza boczne pędy... zupełnie jak ścięte drzewo. Tylko w przypadku drzewa to jest to radosne odrastanie bocznych, zielonych pędów... w moim przypadku to okrutne, uporczywe wyrzynanie się po bokach... i... i ech ... szkoda słów na to...
Zapomnienie. Zapomnieć o sobie nie dajee... niee...
Zniszczyć... Zabić! nawet chce mnie!
... nim się jednak tak stanie to ja Go zaaresztuję, zniewolę ironą swą. Nic nie jest trwałe i wieczne... nawet ON – Jego imię to - B Ó L!
Ja (na potrzeby własne;-) zwę Onego - Kompanem – Idiotą :-)
Wiem!
Nastąpi wreszcie zmiana. Powróci swobodna, niczym niezmącona radość, a równowaga zastąpi rozchybotanie i niezdrowe dreszcze.
Piszę o Onym - Tym Kompanie, Bólu, Idiocie – z dużej litery... nie z szacunku bynajmniej lecz bardziej pokory (nie lekceważę Go, ale?...)... no i żeby bardziej się nie wkurzył ;-)))
Odsuwam Go na bok w swoim myśleniu i poddaję się każdej teraźniejszej chwili... Jak tak sobie pomyślę, to Ból jest zawsze przy nas obecny... również w chwilach radosnych, miłosnych, tak w psuciu jak i tworzeniu.
Niepotrzebnie tak się na Niego naparzam :-)
Ten najbardziej rozdzierający tylko wyostrzył moje zmysły, zagłuszył nieistotne sprawy, a nie ogłupił na tyle żebym zapomniała, że Żyję!!! A On jest świadectwem tego - (Idiota! ;-))