Spotkałam się ze starym przyjacielem. Słowa "stary" użyłam nie ze względu na określenie jego wieku ;-) (rocznik 57), ale ze względu na czas naszej znajomości - 25 lat.
To cztery lata mniej niż połowa mojego życia :) (ja i moje przemyślne obliczanki ;)) Kiedyś ze względu na okoliczności (wspólna praca zawodowa) widywaliśmy się codziennie. Wszystko w życiu przemija nawet najdłuższa żmija : D / a propos żmii albo węży to Antoni, o którym mowa, w tamtych barwnych dla mnie latach 90 - tych to typ faceta, który i wężowi by nie przepuścił gdyby mógł go tylko utrzymać. Rozeszły się nasze drogi zawodowe, ale została sympatyczna przyjaźń. Spotykamy się mniej więcej raz w miesiącu na przysłowiowej kawce i rozmawiamy o różnych bieżących wydarzeniach, uprawiamy wspominki, drwinki, dowcipy, trochę narzekamy. Jako, że to zwykle tylko godzinka po pracy przed następnym działaniem - dla każdego z nas - bez specjalnych emocji, które mogłyby dodatkowo powstać np. przy wypiciu dodatkowo drinka jednego czy drugiego, ale samochód... powrót do domu itd. Antoni jest tym, który wie o mnie wszystko, a mimo to jest przy mnie (Jeśli pytacie - czy ratowałby mnie gdybym tonęła? To na pewno próbowałby... jednakowoż gdyby mu się chciało ;) , bo ostatnio mi się zwierzył, że nic mu się nie chce ;( ) Tym razem zaprosiłam go na obiad w domu. Taki mały podstęp, żeby dłużej porozmawiać. Kawa z ciasteczkami krócej jakoś wypada. A obiad dłuższej ilości czasu wymaga. Do tego deser... herbatka. Zaraz po jedzeniu wyjść nie wypada. Mnie miło jest przyrządzić obiad dla kogoś "dodatkowego". Żadnych specjałów wymyślnych nie było:
- ziemniaczki gotowane
- wątróbka wieprzowa z cebulką
- kapusta kiszona, zasmażana co nijak nie pasuje, ale jak się zapomniało kupić ogórki kiszone...
- na deser serek Mascarpone w wydaniu tiramisu
- herbata życia Roibos z miodem i cytryną (co podobno bardo niezdrowe).
Dzwonek do drzwi.
Onegdaj podobny do Roberta Redforda z czasów młodości, stanął we drzwiach zdobywca niewieścich serc ubiegłego wieku. W nieskazitelnie czystej, idealnie odprasowanej błękitnej koszuli (co trudne w utrzymaniu po ośmiu godzinach pracy) z elegancką, modną torbą przewieszoną przez ramię - był nieco smutny.
Jakiś nieobecny.
W miarę rozgryzania wątróbki i zapewnień, że kapusta pasuje do wątróbki - rozluźniał się. Jednak coś się w rozmowie nie kleiło.
Trochę retrospekcji, coś usłyszanego i powtórzony dowcip. Dalej był jakiś nieswój. Ożywił się na krótko dzieląc wrażeniami po przeczytaniu "Zrób sobie raj" i "Gottlandu" Mariusza Szczygła dopiero co przeze mnie przeczytanego. Zawstydził mnie tym, że przeczytał już wszystko co napisał ten reporter. Uwielbia Czechów, stara się co roku odwiedzać Czechy i zgodził się ze mną w ocenie ich podejścia do życia i śmierci.
Ostatnie kęsy wątróbki, a tu nadal dookoła smutki.
- Może deser z dodatkiem alkoholu rozładuje tę chwilę? ;) - zastanowiłam się. To było dziwne. Pełen wigoru, zawsze optymistyczny Antoni wyglądał bardziej na oponę przed wulkanizacją niż na wciąż jurnego, żądnego jeszcze radości w życiu faceta, któremu ciągle Kasieńki, Zosieńki itd., itd. się chce. Co spowodowało takie zachowanie? Zły dzień w pracy? Jakieś troski domowo - rodzinne? Próbowałam dociec jednocześnie terkocząc radośnie o bzdetach podsuwając drugi pucharek z tiramisu (tu: odmowa) i herbatę w specjalnym, półlitrowym kubku. Gdzie Antoni, który ciągle pocieszał mnie i nie dawał poznać, że myśli inaczej niż dobrze? Gdzie mężczyzna, który jak mantrę powtarzał "Będzie dobrze"? To ja pytałam zawsze: "To czemu nie jest? Kiedy będzie?". Z nosem spuszczonym, okiem patrzącym w bliżej nieokreśloną dal (ale tylko jednym) Antoni był czymś wyraźnie zmartwiony. Spotkanie dobiegło końca. Było dłuższe niż zwykle, ale jakoś melancholijne.
Dręczyło mnie pytanie co się wydarzyło, co go tak odmieniło (o boże... co za częstochowskie rymy ;) ). Pomyślałam chwilę i nim zaczęłam brać się za zmywanie naczyń po wyjściu gościa - zadzwoniłam 6..-... -.. 6.
Odezwał się głos w tle gwarów z ulicy, domyśliłam się, że Antoni nie doszedł jeszcze do samochodu. - Czy mi się wydaje, że coś smutny dzisiaj byłeś? - zapytałam - Stało się coś? Masz kłopoty? - zalałam go potokiem zadawanych pytań. Wypytywałam jakbym wcześniej przy herbacie nie mogła.
I TERAZ NAJWAŻNIEJSZE... SŁUCHAJCIE:
-Wiesz... byłem u fotografa. - wydukał Antoni
- I co? On chory? - głupio zadrwiłam. Przemilczał, nabrał oddechu.
- O czym tu mówić? Byłem u fotografa, bo muszę wymienić dowód. - zaczął, a ja milczałam nie chcąc mu przerywać, aby dokończył swą opowieść - termin ważności mi upłynął - kontynuował.
- Chyba dowodowi - zaśmiałam się głośno do słuchawki. Niezrażony tym Antoni ciągnął dalej.
- Zobaczyłem się na zdjęciu. Pani zrobiła mi zdjęcie. Jedno i drugie. O trzecim powiedziała, że inaczej nie potrafi. Może jest za młoda. Zawołała starszego kolegę z zaplecza. On się bardzo starał... wreszcie jedną z odbitek wybrałem.
- Co jest z tym zdjęcie nie tak? - znowu głupio zapytałam.
- Nie rozumiesz? Nie ze zdjęciem. Zobaczyłem się i przeraziłem. Ta twarz! Przecież jestem jeszcze taki sprawny - psychicznie i ruchowo, czuję się świetnie, jestem postawny, otwarty na świat, niejednemu bym podskoczył - rzucał słowa. I dalej - Czasu nie marnuję, nie choruję...
- A te tabletki w teczce to pewnie dla podniety? - wyzłośliwiałam się w myślach słuchając tego wywodu. A on dalej i dalej...
- Uzmysłowiłem sobie jaki stary jestem i jak strasznie źle wyglądam i, że nie mówiłem tobie, ale czasami to już mi się nic nie chce. Nic mi się nie chce, Spotykać się z Tobą i w ogóle mi się nie chce. - Nie martw się, Antku. Następne wydanie dowodu za dziesięć lat. Kolejny termin ważności. Twarożek ma gorzej. Trzy dni ważności :) - perorowałam. - I jeszcze jedno: koniecznie musisz jeszcze raz przyjść na obiad. Zrobię wątróbkę - zawiera chrom, ważny składnik w leczeniu depresji, jeśli zamierzasz teraz na nią zapaść, bo twoje opakowanie ci się nie podoba. - pocieszałam go.
Do Antoniego od autorki:
Antku! Poznaliśmy się w 1991 roku. Dynamicznie podjeżdżałeś pod biuro na motorowerze z teczką przewieszoną na pasku skrzyżowanym na piersiach. I wciąż Cię takiego widzę. Zmiana polega na tym, że teczkę zastępuje elegancka torba na ramię. a Ty wysiadasz z Lexusa. Zmiany są częścią naszego życia. "Będzie dobrze" - chyba nie przestaniesz tak myśleć i mówić. Dodałabym: - Choć nie tak samo.