19:10:00

Przesądy

Przesądy

Przesądy, zabobony (cóż za okropne słowo ;-) Są wśród nas, żyją sobie od najmłodszych lat.

Nie wolno dawać w prezencie niczego ostrego; na przykład noża... choćby srebrnego ;-)  Jeśli spadnie nóż to znak, że odwiedzi nas mężczyzna. A jeśli spadnie widelec to na pewno kobieta do nas zawita. Postawienie butów na stole zapowiada niewątpliwie kłótnię. Rozsypana sól: oznacza to już dopust Boży i wtedy też murowana zwada. Nie należy spać „nogami do przodu”, czyli do drzwi, bo zwiastuje to nieszczęście (nawet śmierć!) A stopy?  Korzystnie jest wstawać prawą, niedobrze zupełnie lewą nogą. Rozbicie szkła to niezwykłe szczęście. Takie stłuczenie szklanki, kieliszka, literatki, talerzyka szklanego, ale tylko szkła niebarwionego, to po prostu zapowiedź radości szczególnej. Gorzej ze stłuczeniem lustra... siedem lat niezmiennych kłopotów. Pająk w domu oznacza dobrobyt, dlatego nie należy pozbawiać go życia. Może też  zabicie pająka oznaczać deszcz. O pechu już nie wspomnę ;-) Gdy piecze lub wręcz nas "pali"  nasze prawe ucho...  oznacza to, że jesteśmy obiektem obgadywania…

Niby nikt z nas nie wierzy w zabobony / przesądy. Tak zwane „myślenie magiczne” to podobno coś czego już dawno się wyzbyliśmy… ale i tak przebiega nas dreszcz obawy, kiedy lustro znajdzie się w kawałkach 😉 I może lepiej nie dawać ostrych rzeczy w prezencie.

Przesądy, czy też zasady wychowania i działania w społeczeństwie są nam wpajane głównie przez rodziców i dziadków… i tak z pokolenia na pokolenie rozwijane.
Mi zostało wpojone, że nie należy dawać w prezencie noży / maszynek i tak dalej… i teraz mojej córce nawet przez myśl nie przejdzie, żeby coś takiego komuś podarować. Aaa! W podarkach unikać należy kaktusów dla panien, żeby nimi nie zostały na wieki wieków... Amen! 😉

Wszyscy wychowaliśmy się wśród wierzeń, gestów, zabobonów, przesądów, jednak większość z nas nie jest w stanie mówić o tym otwarcie – przyznać się do tego. Po części z tego powodu, że po trochu w nie wierzymy...  jednak nie obnosimy się z tą wiarą. Nie opowiadamy na lewo i prawo, że rozbicie szkła to na szczęście… kiedy spotykamy smutną Hanię nie mówimy: „A stłucz sobie Haniu szklaneczkę na szczęście! Zobaczysz, że kiedy to zrobisz Twoje życie odmieni się na lepsze”. Nie prowadzimy też z premedytacją hodowli pająków w domu, aby zapewnić sobie dobrobyt… Ale… Może im więcej pająków – tym większy dobrobyt? Czyli milionierzy mają po prostu… tysiące pająków? Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeee…. To wszystko chyba zabobony, ale kiedy już talerz stłuczemy (ten 12 – ty, od kompletu otrzymanego z okazji ślubu od teściów, niezbędny, wychuchany i wyjmowany na najlepsze okazje) głupio powiedzieć stłukło się... wkurzyć się i przeżywać przez cały dzień 😉 Lepiej westchnąć i skwitować krótko przerażoną minę męża tekstem: A! Szkło to na szczęście.

Bardzo możliwe, że często działa tak zwana przyczynowość odwrotna… np. w piątek trzynastego jesteśmy zestresowani faktem występowania trzynastego dnia miesiąca i w dodatku piątku, przez co jesteśmy bardziej podenerwowani i tym samym podatniejsi na wypadku drogowe. A może mamy po prostu skłonność do dopasowywania zabobonów do aktualnej sytuacji? Kiedy na obiad mają wpaść Magda z Jurkiem, a w trakcie przygotowywania spadnie nam łyżka… stwierdzamy no tak Magda się zbliża i to w dodatku głodna, jak to ona 😉

A kiedy mamy gorszy czas w życiu? No tak… to wszystko przez to stłuczone lustro…

Troszkę to wszystko prześmiewcze, pesymistyczne… ale niektóre przesądy mogą mieć na nas naprawdę dobry wpływ! A wiara w przesądy, szukanie związków i zależności (nawet tam gdzie ich nie ma) jest bardzo… bardzo ludzkie i w dodatku jest zachowaniem odruchowym. Wiara w pozytywne przesądy (takie jak trzymanie kciuków, posiadanie przynoszących szczęście amuletów) jest motywująca i potrafi dodać nam pewności siebie, wiary we własne umiejętności.

Ja wierzę głęboko, że dobre myślenie i wdzięczne, życzliwe do wszystkich odnoszenie... tylko na dobre mi wyjdzie. I za to... bym nie zmieniła w tym myśleniu kierunku... bardzo mocno trzymam kciuki :-)))






Stylizacja: 
Koszula z rozszerzanymi rękawami - 6 zł (second hand) 
Sweter - 8 zł (second hand) 
Torebka Parfois 
Buty - Reserved - 20 zł
Spodnie - Reserved - 30 zł 

18:36:00

Pikanteria

Pikanteria

Pikanteria! Swoją drogą piękne imię dla kobiety. Zupełnie jak Frustracja, albo Sztukateria ;-)

Ale dzisiaj będzie o Pikanterii. Cóż to?

To smaczek wyjątkowy. Jak się tak zastanawiam, to bez smaków jałowe byłoby to nasze życie. I tak jak potrawy potrzebują przypraw by strawne bardziej były i przyjemność nam w jedzeniu sprawiły. By nie tylko do odżywiania służyły, ale również dla podniety podniebienia były. Tak życie potrzebuje zachęty by entuzjazmem było, a nie straconym czasem.

Bo nie samym chlebem człowiek żyje i od życia coś więcej niż chleb mu się należy.

Tak przynajmniej twierdziła moja babcia. A mądra kobieta to była. Pieprzu, papryki, lubczyku, kminku i innych przypraw używała by jedzenie mdłe zmysłów nie paraliżowało... tylko do żaru, namiętności mobilizowało.

Intensywność smaków powoduje właśnie używanie przypraw... te przyprawy to właśnie clou całej potrawy.

Życie każdego z nas to taka potrawa. Możemy ją konsumować jako bierni, mierni... nie wiadomo komu czy czemu wierni ;-).. bez mrugania okiem, bez wywoływania i podgrzewania emocji, bez ognia, bez wywoływania uczuć... bez żadnej wrażliwości... bez budzenia partnera tylko uśpienia jego chęci do czegokolwiek... przez podawanie letniego ciągle tego samego dania... i bez "pieprzu".

Pikanteria to:

dwuznaczność, nieprzyzwoity, charakterystyczny szczegół jakiejś sprawy lub wypowiedzi, który nadaje jej sensacyjny charakter, a plotkarzy przyprawia o szybsze bicie serca i czerwone wypieki na twarzy. Pikanteria pobudza, rozbudza wyobraźnię, prowadzi do silnych odczuć, ekspresyjnych wrażeń… gorących namiętności czy też iście włoskiej awantury.
Pikanteria to ogień... paleta różnych, niekończących się możliwości!

Pikanteria jest jednak przede wszystkim intensywnością, której daleko do bylejakości i miałkości. Jest wyrazista, zapalczywa i aromatyczna. Działa jak przyprawy – charakterystyczne w swej ostrości chili czy delikatnie aromatyczny, specyficzny  kminek. Tak jak te dodatki dodają wyjątkowości potrawom, tak Pikanteria słowa i gestu potrafi podkręcić najnudniejszą opowieść, i podnieść epizod do skali wydarzenia. Działa jak malarz, który nadaje kolor swym obrazom – potrafi sprawić, że czarno – biało – szary świat nabiera wyrazistych barw zieleni, czerwieni, różu i fioletu.

Pikanteria napędza związki – opóźnia moment bycia ze sobą jedynie ze względu na przyzwyczajenie, dzieci, bycie przyjaciółmi. Przyjaźń jest ważna. Niezbędne dla dobrego związku. Jednak związek to coś więcej niż przyjaźń. To także wola i chęć czegoś więcej niż codzienna szarość, i związana z nią nuda. Dlatego potrzebna jest Pikanteria – szczególnie na początku… Choć warto pielęgnować ją także później, żeby w wieku  już 35 lat (nie daj Bóg jeszcze wcześniej) nasze pragnienia się nie rozmijały – żeby nie doszło do sytuacji, że kobieta w tym wieku zaczyna myśleć tylko o dzieciach, a facet o kimś znacznie młodszym… bo brakuje mu bodźca do życia. Nie chce by jego wcześniejszy ogień stał się małym płomykiem, który bliski jest zgaszenia i spopielenia wcześniejszych marzeń.

I tak jak jedzenie bez przypraw niekoniecznie jest smaczne... tak samo jałowe byłoby życie bez "pieprzu" Pikanterii i lekkiej beztroski. To wszystko oczywiście w dobrym guście: w zgodzie z samym sobą i nigdy przeciwko drugiemu człowiekowi (bo przeciwko można być tylko negatywnym emocjom i zamiarom, które inni  ewentualnie żywią względem nas – wtedy droga do pokonania przeciwnika jest prosta: głowa do góry, pępek wciągnięty tak jakbyśmy chciały dotknąć nim kręgosłupa… i uśmiech od ucha do ucha eksponujący kurze łapki już istniejące lub dopiero mające zostać utrwalone wokół naszych oczu).

Pikanteria jak zazdrość w związku potrafi dodać mu ikry czy jak ktoś inny napisałby... iskry. Wskazać błędy popełniane przez parę, ale gdy jej za dużo… to też niedobrze. Nikomu nie smakuje przesolona zupa, ani niczemu nie służy "przepieprzone życie" Nadmiar dodatków nie może zabić podstawowego smaku, który sobie wypracowaliśmy od tego na ziemi naliczanego nam czasu.

Dlaczego właśnie dzisiaj myślę o Pikanterii i o niej piszę?
Bo jutro pierwszy dzień Wiosny i trzeba zrobić w swoim życiu porządki. Bez względu na wiek i płeć...  pomyśleć co przyprawić, czemu dodać smaku by jeszcze bardziej chciało się nam jeść. I żeby to jedzenie było wyjątkowym dla nas doznaniem. Cudownym staraniem.

Stara ta kobieta już, więc tak docenia każdy dzień. Kto by się zastanawiał nad tym jak tu przyprawiać, doprawiać jak na zwykłość czasu brak (?)
Sama zwietrzała jest już ropucha, więc szuka ekscytujących wrażeń, bo nie ma co robić...
Jak nie (?) To niech robi na drutach ;-)
Tak mogą pomyśleć niektórzy z Was... Ci negatywnie nastawieni, spracowani i znudzeni, którzy zrezygnowani już są... I przyzwyczaili się do marazmu, jałowości i braku spontaniczności... tak w kuchni,  tak w sypialni... ogólnie w życiu.
Ja natomiast (czy się to podoba czy nie... nie wypada (?)) nie straciłam ochoty, werwy, ani wprawy w "pieprzeniu" sobie odpowiednim.
Ta wiosna pełna będzie Pikanterii!!!














21:05:00

O skórę - dbaj z przytupem!

O skórę - dbaj z przytupem!
Lubię dbać o swoją skórę z przytupem - w końcu mam tylko jedną. Żywię szczerą nadzieję, że swoją twarz w lustrze będę mogła (i musiała tą konkretną!) oglądać jeszcze przez wiele lat (trzymam za to kciuki i to właśnie między innymi w imię tego odbywam nieustanne pielgrzymki do lekarzy wielu specjalizacji (ortopedzi, reumatolodzy, neurolodzy itd...). Z tego powodu staram się sięgać po dobre kosmetyki, które rozpieszczają moją skórę, sprawiają, że czuję się dobrze chociaż "wizerunkowo" w swoim obolałym ciele ;) Dzisiaj mowa właśnie o dwóch takich preparatach :)


Dawno, dawno temu... zachwycałam się cudownym olejem z opuncji figowej z Bio Agadir. Nie jestem zwolenniczką kupowania drogich kremów, kosmetyków, ale akurat to jest produkt, co do którego jestem pewna, że jest wart swojej stosunkowo wysokiej ceny. Nic więc dziwnego, że równie chętnie sięgnęłam po luksusowe serum opuncja figowa, mleczko pszczele, miód

Zdjęcie ze strony: https://domiuroda.pl/

Superskoncentrowane serum olejowe o działaniu przeciwzmarszczkowym - wygładza, odżywia, napina, rozjaśnia, nawilża, uelastycznia skórę, a to wszystko dzięki bogatej zawartości olejów:

·        olej z nasion opuncji figowej - najdroższy na świecie i podobno najskuteczniejszy olejek tosowany w profilaktyce przeciwstarzeniowej (osobiście - faktycznie jeszcze nie spotkałam skuteczniejszego :))

·        olej arganowy - bogate źródło najcenniejszych związków - antykancerogennych, kwasów linolowych i tłuszczowych, kwasów Omega 6 i naturalnie związanych izoflawonów

·        olej z pestek winogron - zwany "wymiataczem wolnych rodników"

·        olej jojoba - zwany "inteligentnym olejem" i polecany do każdego typu skóry, ze względu na regulację wydzielania sebum, a zarazem nieprzesuszanie skóry

·        olej z nasion ogórecznika - dobrze oczyszcza skórę i usuwa zanieczyszczenia z porów

·        olej z wiesiołka - reguluje poziom wilgotności skóry 

·        olej z owoców róży rdzawej - zawiera bardzo dużo witaminy A w postaci karotenów i trans - retinolu, a dzięki temu jest polecany w kuracjach przeciwzmarszczkowych

A także miodu, mleczka pszczelego i ekstraktu z kwiatów geranium.

Plusem serum jest z pewnością to, że nie posiada w swoim składzie olejków eterycznych, ekspresowo się wchłania, jest bardzo wydajny, nie pozostawia po sobie tłustej warstwy (której bardzo nie lubię!). To wszystko sprawia, że serum równie chętnie stosuję rano jak i wieczorem :) Osobiście (ze względu na swój dość zaawansowany wiek ;)) na serum nakładam jeszcze krem, jednak myślę, że u młodszych osób spokojnie wystarczy samo serum ze względu na swoje świetne, skoncentrowane działanie :) 

Wiecie, że nie jestem z wykształcenia kosmetyczką, więc moje opinie o kosmetykach... są bardzo subiektywne i mało specjalistyczne - jednak nawet ja potrafię dostrzec na pierwszych miejscach w składzie tego produktu właśnie oleje :) ("INCI: Opuntia ficus-indica seed oil , Argania spinosa Kernel oil, royal jelly extract, honey, vitis vinifera seed oil, simmondsia chinensis seed oil , borago officinalis seed oil, oenothera biennis oil, rosa moschata seed oil, pelargonium graveolens flower oil (geranium essentiel oil ).") 

Mogę śmiało stwierdzić, że to serum za olejem z opuncji figowej zajmuje drugie miejsce w moim TOP 10 najlepszych kosmetyków naturalnych :) Szczerze polecam.


Oczywiście i w tym produkcie nie mogło zabraknąć oleju z pestek opuncji figowej - mojego ulubieńca. Ładnie nawilża i wygładza skórę, daje dobrą dawkę odżywienia, która jednocześnie nie przeszkadza w utrzymaniu makijażu na skórze :) Ładnie się wchłania i nie powoduje rolowania się tzw. "kolorówki". Zauważyłam także, że moja skóra podczas jego stosowania stała się bardziej promienna... wpływ ma na to bez wątpienia także zdrowa dieta, ale myślę, że i krem dołożył swoje trzy grosze. 


Ogromnym plusem tego kremu jest fakt, że nie niesie za sobą sztucznego efektu "wow". Niektóre kremy drogeryjne pięknie podciągają owal twarzy, optycznie wygładzają zmarszczki, jednak to wszystko utrzymuje się w sam raz do zastosowania kolejnego kremu z serii. Po zaprzestaniu takiej "terapii" osiągnięte "efekty" znikają. Z tym kremem jest inaczej - nawet jeśli nie zdecydujemy się na dalszą kurację - efekty pozostaną, a nasza skóra - jestem o tym przekonana - będzie nam wdzięczna za tę dawkę nawilżenia. 

Bardzo pozytywne także jest to, że krem nie był testowany na zwierzętach, nie posiada parabenów i olejów mineralnych. 

Myślę, że sam krem w moim przypadku to za mało - ale w połączeniu z wyżej opisanym serum, olejem z opuncji figowej lub olejem arganowym - to już prawdziwa bomba!

A w myśl zasady, że lepiej zapobiegać niż leczyć... oba produkty sprawdzą się super już u kobietek 30+, zdecydowanie ograniczą późniejsze wizyty u kosmetyczek ;) A zdecydowanie... wklepywanie jest przyjemniejsze od nakłuwania, podciągania, wycinanie itd. ;) 

20:43:00

Obraz pełen sprzeczności... KOBIETA*

Obraz pełen sprzeczności... KOBIETA*

A - Anioł dobry i diablica piekielna. Atrakcyjność w jednym i drugim wcieleniu.
B -  Brak przebaczenia, które powoduje zgorzkniałość i zmarszczki na czole (a potem botoks ;-))
C - Ciało wiotkie czy pulchne... chude czy grube... cellulitis i rozstępy. 
D - Delikatność i szorstkość. Dama i babsztyl cuchnący wódką.
E -  Empatia, ale też niezrozumienie. 
F -  Finezja w każdym uśmiechu, spojrzeniu, dotyku... w ubraniu... i bez ;-) 
G - Gwiazda najjaśniejsza... Słońce. Światłem - oświetlające, ciepłem ogrzewające... życie niosące.
Ch - Chmura gradowa, wielka... lub malutka zupełnie i ten obłoczek płynący bielutki i cichutki.
H - Hiena drapieżna, manipulantka dająca złudzenia na niczym nie oparte.
I - Inspiracja artystów i sadystów. Ikona stylu i bezguścia.   
J - Jęk rozkoszy... w młodości... rozpaczy w starości.
K - Krzyk przeraźliwy i milczenie złowrogie. Kochanka... ta od  słabego mężczyzny, który nie potrafił szczęścia znaleźć w już raz założonym domu.
L - Lato. Wiosna przedtem. A po lecie jesień i zima po niej długa. Każda z tych pór odmienna i każda potrzebna... Wszystkie barwy od początku świata istnienia.
Ł -  Łania... przewodniczka stada... delikatna i płocha...  szybka niezwykle, gdy jej kto zagrozi.
M - Muzyka kojąca i dźwięk przeszywający ostro ucho. Mądrość i głupota.
N - Namiętność... od  uwielbienia do wrogości... od czułości do kipiącej jadem złości.
O - Ogień i szaleństwo. Spokój i podpora. Oczy emocjami tymi iskrzące.
P - Piękna i brzydka (gdy wina zabraknie ;-)) Pasja i chaos... wszystko w jednym.
R -  Radość istnienia na różne sposoby... od temperamentu bujnego do zamyślenia refleksyjnego. 
S -  Smak miodu i piołunu. Albo miód z łyżką dziegciu... tak dla równowagi smakowej.
T -  Tolerancja, troska i zawziętość. Tęsknota i tango upojne.
U -  Upartość, ale jednoczesna wiara we wszystko! gdy o miłości jest mowa.
W - Wredna baba... z jednym gadająca, na drugiego patrząca, a o trzecim myśląca.
Z - Zapach słodyczy i zapach goryczy. Zmęczenie, które dla innych jest ocaleniem.
Ż - Żona to też (zazwyczaj ;-)) kobieta, chyba (?) że męża inna opcja podnieca :-) Albo mąż też jest kobietą (?)
To wszystko jest: KOBIETĄ.
Spektrum cech... od wrażliwości i czułości do podłości. Od wewnętrznej siły do słabości. Od seksapilu, inteligencji do głupoty, niewierności i braku dbałości.
Od magnetyzmu, żaru, który trzeba tylko odpowiednio rozpalić… do mdłości z powodu jej pustości.
Od słońca, radości do przerażającej duszy ciemności.
Od ponętności do oziębłości tak lodowatej, że można się odmrozić. 

Bycie Kobietą jest niezwykle trudne ;-)
Tym bardziej, że Kobieta musi obracać się między mężczyznami. A Ci jak wiadomo...? Są trudni!
Ale powiem Wam mężczyźni... jeśli zakochacie się w Kobiecie, która wszystko to co powyżej (według mojego alfabetu)... to ma!... Czyli zabawna w gruncie rzeczy jest :-) Przez to, że tak skomplikowana... to nawet jeśli ona nie pokocha Was... nie będzie chciała z Wami być... to Wy nie zapomnicie o niej nigdy!... nawet gdy Starą już będzie Kobietą... a Ty jeden z drugim już sflaczałym atletą ;-)
A Kobiety?
Wszystkie tak naprawdę, pragną jednego: odrobiny szczęścia w miłości... nieograniczonej w postrzeganiu świata... wolności. I tyle!

KOBIETA*  (kliknij w "Kobietę")



18:44:00

Bez narzekania...

Bez narzekania...

Przychodzi taki czas, że musimy odbyć podróż niedaleką... bez biletu, bez pakowania i wcześniejszego planowania. Podróż w głąb siebie. Taka emigracja wewnętrzna. Zamknięte drzwi, wyłączony telefon... bez smsów, messengerów i whatsappów… informacji zewnątrz żadnej. Kontakty osobiste zarzucone. Radio wyłączone. Telewizor zakryty kocem (aaa… nic nie muszę zakrywać... nie mam telewizora :-)) Są tylko ściany, sprzęty, książki, cisza i ja. Ja w tej ciszy tonąca jak brzytwy  trzymająca się przekonania, że ta wycieczka coś zmieni, czegoś mnie nauczy...  poznam siebie na nowo. Odnajdę siebie w tej nowej sytuacji gdy czuję się stara (nie Stara), pomarszczona i prawdziwie schorowana. A chcę jeszcze coś zrobić, żyć mimo tych zmian i szczęśliwą być.

I tak chodząc po mieszkaniu... jedząc co w zapasach jeszcze było... głównie pomarańcze, banany, kiwi, cytryny, warzywa zielone i pomarańczowe bardzo sycące, ananasy... czyli same frykasy i do tego woda... skarbnica zdrowia i życia. Przysiadając na fotelu, pokładając na łóżku, ćwicząc na Marysi (piłce leczniczej) czy leżąc w wannie z maseczką na twarzy... rozmyślałam jak ujarzmić te myśli powyciągane, poszarpane, potrzaskane... jak wyciągnąć odpowiednie wnioski i jak móc wcielić je w to życie... to moje, jedyne.

W sposób alfabetyczny przedstawię tu te refleksje zupełnie luźne, nie tyle motywujące, co przypominające co istotne być dla mnie powinno. Być może i Wam przydadzą się one. W końcu niezależnie od płci, wieku i miejsca, w którym mieszkamy te problemy są niezmiennie takie same. Tylko inaczej postrzegane i przeżywane,

Oto jestem sama (fizycznie nie ma nikogo), stara (pesel tak mówi), cierpiąca w chorobie (ciało daje wyraźne aż nadto sygnały). Znużona tą sytuacją nie wiedziałam już co robić by pomóc sobie i nie krzywdzić innych... nie być dla nich kulą u nogi.

Cierpienie gaszące uśmiech na twarzy i zamulające prawidłowe myślenie nie ułatwiało sprawy.

Stając przed lustrem z poszarzałą zmęczoną twarzą, przyblakłymi oczami... odwracałam głowę.

Nie to nie jestem ja! Ja taka nie jestem! Jestem inna! Chcę wrócić do siebie!

Do tego potrzebna jest moja siła i determinacja by zachodzące zmiany przyjąć, bo nie da się z nimi walczyć.

Jak to zrobić ? Ułożyć sobie plan i wiernie się go trzymać, bo życie za krótkie jest i niemoralne byłoby oddawać je walkowerem. Łatwo założyć. Ale trzeba się do tego odpowiednio przyłożyć.
Stąd pomysł na tę dziwną wycieczkę i uporządkowanie w sobie. A po powrocie? Konstatacje... takie to:

A - Akceptacja siebie takiej jaką się widzi w lustrze, słyszy w głosie. Nie będę już nikim innym, więc szkoda marnotrawić czas na nierealne zmiany, Ulepszę, naprawię co się da i dam z siebie ile się da. Zmienię fryzurę, wymienię ciuchy, zastanowię nad relacjami z innymi.

B - Bycie sobą. W każdej sytuacji zabieranie swojego głosu, wyrażanie swojej opinii. Nie poddawanie się indoktrynacji nawet gdyby to miało ułatwić życie. W rezultacie prowadzi ona do poddańczości i uległości, co zniechęca człowieka do otwartości i buduje w nim lęk. Wielu rzeczy być może nie mam, ale odwagę? Tę jeszcze z siebie wyduszę!

C - Cofanie się. Czasem trzeba cofnąć się do przeszłości, podwalin naszej tożsamości. Cofnąć by wyjąć z niej niezrealizowane marzenia i teraz przystąpić do ich realizacji, bo to może być ostatni czas. To może być dopełnienie, spełnienie, które doda mi pewności siebie. Dlatego nie oglądając się na nikogo będę robić to na co mam ochotę, co potrafię najlepiej.

D - Dom. Dom to nie ściany i sprzęty. To ludzie. Mój opustoszał ostatnio. Ale takie jest życie... nikt nikogo nie ma na własność i każdy ma prawo do swojego życia. Ja kiedyś też zostawiłam swój dom i nowy założyłam. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że coś złego uczyniłam. Dlatego muszę mieć wyrozumiałość dla tego co mnie spotyka. I ten dystans, który mam do siebie, o którym tyle mówię i piszę...  jeszcze głębiej wprowadzać w życie.

E - Egzystencja. Nie polega na podobaniu się komuś z lica czy z serca. Polega na tym co ja chcę dla siebie, co ja mogę ofiarować komuś i czy dla każdej ze stron będzie to dobre i przyjemne.

F - Frustracja. Na razie nie grozi mi. Potrafię nazwać swoje emocje i wiem o co mi chodzi. Nie obwiniam nikogo i nie oskarżam... wiem na co mnie stać i jakie pragnienie mam. Zupełnie niewielkie... jedno... maleńkie. I zrobię wszystko by spełnić je!

G - Gniew. Tak! Czuję gniew i złość, że marnuję czas, gdy nie działam tak jak chcę. Najbardziej, że odbija się to na bliskich mi ludziach. Ale usprawiedliwiam się i mam nadzieję, że z tego gniewu dostanę siły by walczyć z ograniczeniami, które zesłał mi los.

Ch - Choroba. To ona uzmysławia  mi fakt, że mój kontrakt z życiem może ulec korektom, a nawet zakończyć się. Zabiera mi czas, uśmiech smutnieje, wiara więdnieje, nadzieja się skrywa... szczęście znika. Korona na głowie ledwie się trzyma. Mam wobec siebie obowiązek by zrobić wszystko co w mojej mocy by się nie poddać chorobie, by z nią walczyć wszelkimi dostępnymi sposobami i jeszcze w tym czasie być szczęśliwą jak najbardziej. Bo każda chwila jest ważna. Ale ja się nie mogę podać, bo ja nie ten typ, który kłaniałby się chorobom, więc czytam, pytam, chodzę by się dowiedzieć, dopytać jak tu sobie ulżyć by realizować swoje pasje, a nie leżeć i patrzeć, i widzieć się w trumnie.

H - Huśtawka. Huśtawka jest dobra dla dzieci. Raz w górę, raz w dół to przyjemne uczucie. Ale huśtawka nastrojów od radości porannej do rozpaczy wieczornej to się musi skończyć źle.

I - Irytacja. Analizując własną irytację łatwo dojść do tego kim jesteśmy naprawdę. Czy powodem irytacji jest fakt, że wszyscy wokół wiedzą co dla nas jest najlepsze i najpotrzebniejsze, i wiedzą co czujemy lepiej od nas samych? Czy powodem irytacji jest to, że w spodnie się nie mieścimy, choć dopiero co zakupione i w sklepie jeszcze były dobre? Czy irytuje nas piękna zadbana sąsiadka z wesołym uśmiechem na twarzy? A może zabłocona przez gości nasza idealnie wyczyszczona podłoga? Czy kłamstwo płynące z telewizora irytuje nas więcej? Rodzaj irytacji określa nas jak najbardziej. W tej kwestii muszę nad sobą popracować, bo irytuje mnie brak kompetencji, wyrozumiałości i wtedy zbyt szybko uruchamiam swój język cięty... kpiną nadęty. Chociaż "J"?

J - Język. Język jakim się posługuję też mnie określa... tym językiem nie opowiadam rzeczywistości jaka ona jest lecz ją subiektywnie kreuję, interpretuję... I może powinnam to zmienić... nie ubarwiać, nie dokładać emocji, odpowiadać tylko na pytania... nie bawić się słowami, nie używać puent... ostrych ripost i tajemniczych wieloznacznych słów. Ale  wtedy to nie będę ja. Nie będę niczego w tym zakresie zmieniać.

K - Komfort. W każdym momencie życia czym innym jestem i dla każdego ma inny wymiar. Teraz komfortem jest dla mnie chwila bez piekącego bólu i bardzo doceniam ją.

L - Lustro. Codziennie w nie patrzę i widzę siebie...  jedyną osobę, od której zależę. Od mojej dojrzałości, od wewnętrznego postrzegania siebie zależy innych na mnie patrzenie. Muszę się chronić przed zwątpieniem w siebie. Stąd poniższe "Ł"

Ł - Łaskawość. Więcej łaskawości w oglądaniu siebie i docenieniu tego co jest, bo gorzej... zawsze! bez specjalnej troski... zawsze może być gorzej. Tak jak "lepiej być może"... dzięki naszej staranności. I więcej cierpliwej troski... unikanie słów "nigdy nie" w kontekście "będzie dobrze" A wtedy "może być dobrze".

M - Milczenie. Moje milczenie jest różne... czasem milczę, bo to najlepszy sposób by wykrzyczeć to, co chcę powiedzieć, a czasem milczę, bo nie chcę gadać z idiotami. I niech tak zostanie.

N - NIE! Nie! muszę się nikomu tłumaczyć z faktu, że lubię siebie i dlatego chcę o siebie walczyć. Nie! Mam prawo do niezgadzania się. Jak każdy zresztą. Szanuję słowo "nie".

O - Oszczędzanie! Kończę z zostawianiem perfum na lepszą okazję, na wyjmowaniu serwisu na specjalną kolację... na odmawianiu sobie przyjemności, bo starość jest długa... na kremowaniu cieniutką warstwą, bo szkoda na nowy słoik. Życie jest tu i teraz, i niczego fajnego nie zamierzam odkładać na później... Kiedyś, następnym razem - wcale może nie nastąpić. I  wszystkiego, czego wcześniej nie doznałam - zamierzam próbować. W tej mierze też nie zamierzam się oszczędzać.
I słów dobitnych, gdy przyjdzie mi ochota... też w mózgu nie chomikować i przez nagromadzenie przykrych emocji  siebie denerwować.

P - Pamięć. Pamięć mam doskonałą. Dzięki niej pewność siebie. Świetnie pamiętam swoje najpiękniejsze dni i dzięki temu mogę z  pamięci, jak ze skarbnicy wyjmować je, i wracać do nich... zwłaszcza wtedy, gdy świat wali mi się na głowę. I tego nie zabierze mi nikt. To moja siła.

R - Relacje. Relacje z ludźmi są bardzo ważne. Bardzo lubię ludzi. Jestem otwarta na nich. Ciekawią mnie... choć drażni mnie małostkowość, grubiaństwo, a nade wszystko "wszystkowiedzącość" na każdy temat. Ale mam prawo wyboru i nie muszę się zmuszać do relacji, na które nie mam siły i szkoda mi czasu. Czasu, którego nie kupi się na żadne pieniądze.

S - Strach. Po licznych stratach, rozstaniach, porażkach... Strach przed bliskością i odrzuceniem, pozostawieniem jest we mnie niezwykle silny. Mam świadomość, że może on doprowadzić do zaborczości wobec innych... kochanych przeze mnie osób. Stąd droga prosta do uczucia zazdrości. A to już dno emocjonalne prowadzące do chronicznego poczucia pustki. Więc co z tym zrobić? Zaufać jednej najbliższej osobie, wybranej i ufnie jej wysłuchać.

T - Tęsknota. Tak, tęsknię i jest to uczucie, które działa na mnie destrukcyjnie... czuję to. Muszę przekuć ją w marzenie i znaleźć możliwości by je zrealizować.

U - Ucieczki. Od przyjaźni, od miłości, od przyjmowania pomocy... nic nie dają. Tylko od siebie samej oddalają i smutek pogłębiają. Dam się złapać. Nie będę się bronić.

W - Wątpliwości. Muszę zastąpić je Wiarą w to, że ciągle jestem Wojowniczką... choć Starą ;-)  i tą podążać drogą.

Z - Zołza. Być zołzą to nie trudne jest. A nawet bardzo przyjemne. Chyba ograniczę ten procent zołzy, która jest we mnie. Znajdę sobie inne przyjemności (choć? choć niezupełnie ;-))

Ż - Żal. Nie, nie żałuję... żadnych rozdrapywań ran nie stosuję. Jeśli kogoś skrzywdziłam, jeśli tego nie naprawiłam, jeśli nie tak postąpiłam, czegoś dobrze nie zrobiłam... to już ta chwila była i się skończyła. Teraz muszę zadbać by żadna zła się nie przydarzyła. Żebym resztę lat z zadowoleniem dla siebie i innych przeżyła.

Koniec podróży. Wróciłam!
Otwieram okno. Pięknie świeci słońce. Świat dalej istnieje, choć mnie w nim nie było. Najważniejsze, że wiem, co jest ważne, co naprawdę liczy się, i że... ciągle jestem w grze!










12:49:00

Mała Stara Kobieta

Mała Stara Kobieta

Jak dorośleje mały człowiek?
Jak ważne jest by z nim rozmawiać o najtrudniejszych nawet sprawach?
Jak nie warto ukrywać przykrych okoliczności, zdarzeń, też przecież mających miejsce w naszym życiu?
Jak nie powinno się robić tajemnic, do których pewne dotarcie (wcześniej czy później) może być traumą na całe życie?
Jak należy rzeczy nazywać po imieniu, takimi jakimi są je określać?
Jak też nie straszyć niepotrzebnie?
Jak przygotowywać mądrze do końca życia, małego człowieka na jego już początku drodze?

Miała być to opowieść prawdziwa. Miała być, bo przed chwilą była już czarno na białym napisana, ale przez złośliwość rzeczy martwych (nomen omen... była poniekąd o zmarłych;-)) historia się nie zapisała... albo usunęła.
Ale nic się nie dzieje bez powodu, post poniżej - jak pisałam ;-)

Tak więc zacznę od początku, nie po raz pierwszy w moim życiu... rutyna w tych początkach jakoś jeszcze mi nie doskwiera ;-)

To ma być prawdziwa historia z życia małej Starej Kobiety. Z tego okresu gdy jej "Ja" dopiero nabierało rozkwitu w pełnej świadomości.

I nastał taki dzień, że czteroletni... trochę ponad... takie cztery i pół... brzdąc... pojął, że może go nie być. "Nie być" samemu to jeszcze abstrakcja, ale może nie być mamy czy taty. A to zupełnie inaczej niż nie mieć... Choć u małego człowieka to się jeszcze bardzo łączy.

To była sobota. Za oknem śnieg. Mama (nazywana na co dzień mamusią) zostawiła Dorotkę (na co dzień zwaną Danusią ;-)) na chwilę w domu z chorą babcią. Musiała wyskoczyć do sklepu, bo czegoś zabrakło do obiadu.
A dzisiaj tato (na co dzień zwany tatusiem) wcześniej wracał z pracy, a potem miały być przyniesione z piwnicy sanki i na górkach pobliskich hulanki.
Sobota to ulubiony dzień DD ;-) Zawsze długa i przyjemna. Po niej niedziela z rosołem i babcią(mamą mamusi) niezwykle radosną (przez wszystkich nazywana Marynią :-))
Babcia (mama tatusia... niezwykle poważna babcia Anna) od jakiegoś czasu, pod wysoką pierzyną leżała na upiornej kanapie w małym pokoiku koło sypialni DD rodziców, gdzie też stało łóżeczko ich jedynej córeczki.
Kanapa była ciemno wiśniowa, welurowa z wyciskanymi granatowo - szarymi kwiatami.

Babcia Anna leżała na niej, rzadko z niej wstawała, a i niewiele rozmawiała. Straszna ważniaczka z niej była… córka ukochana (siostra tatusia) właśnie w chorobie ją porzuciła i przyszło jej u synowej chorować... nie dało się jej ignorować.  DD nie była jej ulubioną wnuczką czemu wyraźnie dawała wyraz. DD odczuwała ten dystans babci do siebie zwłaszcza przy swoich kuzynkach, które ta  bardzo faworyzowała i dla nich zawsze cukierki miała.
DD jednak bardzo ją lubiła... zwłaszcza za to, że przysłaniała tę potworną kanapę, której trochę się bała ;-)
Po za tym babcia czytała wszystko co jej Dorotka zmyślnie podsuwała. Na treść nie narzekała. Co innego niż mama, która nad odpowiedniością każdej lektury się zastanawiała.
Ale tymczasem wracamy do śnieżnej za oknem soboty i do chwili gdy mamy nie ma już w domu. Miała być chwilka, była już godzinka.
DD zna się dobrze na zegarze. Tato ją nauczył. Do tego umie odliczać, że 4 bimbnięcia to na pewno godzina. A godzina to długo. Jej brzuszek grał marsza i wołał   jedzenia. Wyciągnęła chleb, masełko i dobrze znany jej słoik. Do tego zakazany dziecku nóż. Matowe, wyrobione ostrze i czarna chropawa oprawa.
Babcia Anna nigdy nie przygotowywała jedzenia DD, ale cóż trzeba spróbować.
DD poprosiła grzecznie, dbając o wymowę by  babcia jej ukroiła skibę chleba (najlepiej dwie ;-)
Włożyła jej w  wyciągnięte ręce chleb i nóż. Babcia jednak siły nie miała... tą sytuacją czuła się skrępowana... delikatnie uśmiechała po czym zamknęła oczy.
- Babciu nie śpij jeszcze
DD wdrapała się na pierzynę, położyła na babci patrząc jej w twarz, prosiła - Nie śpij proszę.
Z drugiej strony pamiętała, że mama zawsze powtarzała, żeby nie budzić nikogo gdy ktoś śpi, bo to nieładnie jest i bardzo, bardzo niegrzecznie.
Przyszło rozryczeć się koncertowo, ale z drugiej strony jak babcia poskarży się mamie to nie będzie wesoło. A skarżyć bardzo lubiła :(
DD zjeżdża więc z grubej pierzyny rymps na podłogę... tyle, że pierzyna zsunęła się razem z nią.
- Babciu pomóż mi, sama jej nie włożę na ciebie. Ale babcia nie odezwała się ani słowem. Choć ręka jej wyciągnięta ku podłodze.
- Skoro nie zimno ci babciu, to trudno... przyjdzie mamusia to pomoże.
DD zrezygnowała, choć posmutniała.
Przysiada w kuchni, rwie paluszkami chleb, a dżem łyżeczką wyjada wprost ze słoika.
Jest cicho. Zrobiło się jakoś zimno.
- Jestem dzielna, ale wróć mamuś już.
Zgrzyt klucza w zamku.
- Jest, jest mamusia - krzyczy DD i biegnie do drzwi
- Wiesz mamuś, byłam grzeczna, nie obudziłam babci... tylko kołdra z niej spadła. Ale chyba nie jest jej zimno, bo nie chce przykryć się. Choć mnie jest jakoś zimno - potok słów
DD czepia się rąk mamy. Tylko, że ona nie widzi córeczki.
Potem wszystko jak na przyśpieszonym filmie.  A z każdą chwilą jest coraz gorzej.

Ja z Łaciatkiem… miśkiem co cały w łaty i do tego w kraty... u sąsiadki, co bez przerwy ręką głaskała mnie po główce i kituszkę wywracała, co za chwilę już na czubku głowy już nie stała tylko z boku smętnie zwisała, a  kokardka to nie wiem gdzie się podziała. U sąsiadki co prawie tak samo jak mama, tato  i ja się nazywała... tylko ja i mama miałyśmy dołożone owska… a tato owski.
Byłam tam, bo mama znowu musiała gdzieś iść i dodatkowo powiedziała, że obiad nieważny dziś... mam być grzeczna, a pilnować ma mnie miś ;-)
- Pilnuj Łaciatku DD, bo dzisiaj DD ma trudny dzień - zwróciła się do misia. Mnie wcale nie zauważała. I widziałam, że płakała.
- Mamuś kochana czy ja zrobiłam coś źle, dlaczego krzyczysz na babcię, czemu budzisz ją, dlaczego zamykasz drzwi, dlaczego musisz znowu gdzieś iść?????
- Mamuś ja jestem duża, ja chcę zrozumieć co dzieje się?
- Co to są za ludzie, po co tu przyszli? Co chce od babci ten pan w czarnej sukience, co babcia Marynia nazywa go księdzem. Znam go! W tym zamku z malowidłami i kolorowymi oknami, co kościołem się nazywa... on wchodzi po krętych schodkach i jak ja z babcią tam jestem, to on woła do wszystkich i o bozi opowiada, że ona jest z nami, wszystko widzi i słyszy... i dlatego trzeba ją kochać :-) Wiem dlaczego kocha mnie mama, tata i wszyscy inni... też wszystko widzę i słyszę;-) Tylko mnie nikt się nie boi i o mnie nie śpiewa. Będę większa to zrozumiem. Na razie to mam uczyć się pacierza i codziennie klękać przed obrazkiem w domu i dziękować, że jestem na świecie.
- A mogłoby być inaczej?
- Dlaczego tata mnie nie przytulił jak przyszedł tylko, tylko? tylko też płacze? Przecież tatuś nigdy nie płacze... nawet jak mama go skrzyczy.
- Dlaczego babcię włożyli do pudła? W niej po schodach ją w dół wynoszą?
- Dlaczego mama ciągle płacze i z szafy wyjmuje czarny płaszcz taty i czarne futerko, którego nigdy nie nosi, bo lat jej dodaje.
- Dlaczego przyszła babcia Marynia choć dzisiaj sobota i dlaczego też płacze?
- Dlaczego nikt mi nic nie mówi?
- Dlaczego nie wolno mi wejść  do małego pokoju i dlaczego tam świeca na stole się pali?
- Dlaczego mamusia chowa rzeczy babci Anny do wora? (nie będzie zadowolona;-))
Pełno pytań. Żadnej odpowiedzi. Cisza.
Obiadu nie było. Kolacji też. Tato powiedział, że dziś nic nie przełknie ;-) Ciekawe dlaczego?
Za to babcia Marynia zakrólowała w kuchni i na pociechę (jak mówiła) naleśniki pyszne przyrządziła. Mamie i tacie jeść kazała.
- Niczego nie zmienicie, dla niej lepiej, siły mieć teraz musicie, Anna by tak chciała - babcia się trochę wymądrzała ;-) ?
- A skąd wiedziała, co by babcia Anna chciała? Kiedy jej powiedziała?
- A w ogóle to gdzie ona teraz jest?
- Umarła?  Znaczy, że jej nie będzie?
A kto jej kazał i dlaczego? Było jej u nas źle?
- Teraz będzie leżała pod ziemią tam gdzie dziadek, którego nie pamiętam?
Była niedziela. Nie było rosołu. Nie było ciasta, bo mama nie upiekła... cały ranek prasowała czarne rzeczy, babcia przyszywała czarne tasiemki, a taty nie było.
- Musisz go zrozumieć, to straszny cios - babcia głaskała mamę po ramieniu
W poniedziałek babcia Marynia wciąż u nas była... we wtorek i środę też. Spała na tej strasznej kanapie co przedtem babcia Anna leżąc odmawiała pacierze.
Potem ja znowu byłam u sąsiadki co w nazwisku nie miała "owska"
Długo ich nie było. Miałam być dzielna, grzeczna, dostałam książeczki i nowe do malowania kredeczki… i czekałam.
Nastały smutne milczące dni. Długo tato się nie uśmiechał... wracał później z pracy. Dużo czasu minęło by obiady o piętnastej wróciły do naszej codzienności. Babcia Marynia zamieszkała u nas...   gotowała i sprzątała. Mama siedziała w pokoju i dziergała serwety.
Wszystko się zmieniło. Jakoś smutno było. Pewnego dnia po niedzielnym obiedzie, usiedli i oglądali fotografie. Mnie za nic nie chcieli pokazać. Mówili, że to dla dorosłych, i że jestem za mała.
Jedna z fotografii spadła. Szybko ją podniosłam i chciałam podać mamie, ale wtedy zerknęłam na nią i mocniej, odruchowo zacisnęły mi się palce.
To babcia Anna leżała w trumnie ze złożonymi rękami owiniętymi różańcem... tym samym, którego dotykać nie wolno mi było.

Wszystko do mojej dziecięcej główki wróciło i w całość się ułożyło.
Babcia nie żyła gdy na niej okrakiem siedziałam, o ukrojenie kromki prosiłam, a potem kołdrę zrzuciłam.
W kuchni siedziałam i dżem zajadałam... ona tam umarła leżała... i samotna.
Wkrótce rodzice wyrzucili upiorną kanapę, zmienili cały wystrój pokoju. Tylko, że to niczego nie zmieniło. Bałam się do niego wchodzić... chyba, że świeciło słońce... po ciemku nigdy!
Pojedyncza zapalona świeca do dzisiaj budzi we mnie lęk. Długie lata ustawiałam kapcie przy łóżku tak by zawsze w nie włożyć stopy prosto z niego  wychodząc. Pilnowałam by nigdy nie były odwrócone w przeciwną stronę... bałam się, że umrę. Budziłam się w nocy i sprawdzałam czy rodzice śpią tylko czy umarli już są.
Każdego wieczoru przed snem długo, żarliwie się modliłam do bozi by ta przy życiu zostawiła mamusię, tatusia, babcię i mnie... skoro babcia Anna tam jest to pewnie czyta bozi, więc niech słucha uważnie i nami się nie zajmuje. Damy radę. Naiwnie zapewniałam :-)

Dużo czasu minęło. Byłam dużo starsza, ale lęk  wchodzenia do pokoiku nie mijał, strach o życie ciągle trwał i radość zabierał.
Była wiosna. Okno otwarte na oścież. DD przy stole kuchennym odrabia lekcje. Jest wzorową uczennicą. Przed chwilą mocno płakała... umarł jej kolega z klasy... miał dopiero 10 lat.
Babcia krząta się przy kuchni i sama do siebie mówi.
- Dziwne jest życie, ale wspaniałe choć nie pamięta się początku, końca nie zna to nie można się tym przejmować tylko w nim podróżować. A zmarłych nie należy się bać, bo oni nie krzywdzą. Złych ludzi należy się trwożyć i unikać jak ognia.
Za wszystko człowiek co robi, co go dotyka, gdy się męczy, gdy raduje, gdy biegnie i nic nie robi... za to dostaje nagrodę w postaci życia, bycia w nim.
Danusiu... babcia zwróciła się do mnie... też umrzesz kiedyś... mama i tato, i ja. Sęk w tym, że nie wiemy kiedy. Ale wszyscy żyją w nadziei, że jest im dane pozostać na ziemi jak najdłużej.

Nieważne ile życia przed nami... ważne ile życia w tym życiu mamy. A śmierć jest jak sen... codziennie wieczorem zasypiasz i wtedy jakby cię nie ma jak się umiera to jest prawie tak samo.
- Tylko po spaniu się budzę - podkreśliła rezolutnie DD
- Wiele dziesiątek lat się jeszcze będziesz budzić - uspokajała babcia
- A Piotruś?* Dlaczego umarł?
- Zachorował i tak się zdarzyło... pewnych rzeczy nie da się wyjaśnić
- Ale pamiętaj w rzeczywistości na świecie zdani jesteśmy sami na siebie. I ty musisz być silna, nawet jak nas zabraknie to wszystko inne wokół będzie. Zawsze w tym samym czasie jeden ktoś będzie cierpiał, inny się śmiał... jeden upadał, drugi podnosił.  Z pewnymi sprawami trzeba się pogodzić, niektóre zrozumieć, a  co się da to pozmieniać, ale myśleć o życiu... nie o śmierci.

Czasem ludzie umierają, bo są zmęczeni, że czegoś nie mają, nie umieją, nie wytrzymują, że ludzie tak ich ranią, po prostu pragną spokoju. Są zazwyczaj bardzo starzy i ten spokój im się zwyczajnie należy.

- A Ty babciu stara jesteś?
-  Zwariowałaś? Ja mam dopiero 62 lata... nieskończone - babcia mrugnęła łobuzersko.
- Chcieliśmy cię chronić dlatego nie mówiliśmy o chorobie strasznej babci, że od dawna była bardzo cierpiąca, umierająca. To było złe. Niepotrzebne było to ukrywanie. Trzeba cię było przygotować. Od dzisiaj wprowadzamy zmiany i o wszystkim rozmawiamy.
 - Po kawusi i herbatce? - zapytała babcia.

Była ze mną jeszcze 21 lat podczas, których rozmawiałyśmy otwarcie o wszystkim.

Dziś ja, za parę miesięcy wkroczę  w sześćdziesiąte drugie lato życia :-)) i dziś wiem, że żeby szczęśliwym być... trzeba żyć świadomym i otwartym na nazywanie wszystkiego po imieniu.

Piotruś* Dziubałka  kolega z klasy IV D

16:07:00

Nic nie dzieje się bez powodu.

Nic nie dzieje się bez powodu.

Nic! Absolutnie nic nie dzieje się bez powodu. Wszystko po coś jest. Codziennie, niezmiennie od  miesięcy, lat - przekonuję się o tym każdego dnia... pełno minut pewnego przekonania, że jak najbardziej wszystko po coś jest.
Ot dzisiaj na przykład. Przez swą niezdarność, gdy zbyt nerwowo usiłowałam wyjąć nabój z pudełka, by tym nabojem nabić wieczne pióro... uff... rozsypały się wszystkie po podłodze... zmuszona byłam by się położyć nie na sofie, lecz na panelach w salonie.

Strasznie to skomplikowane się wydawać może, ale to wszystko za sprawą świadomej decyzji, żeby się usprawnić do wiosny... wyciąć co spróchniałe, podwiązać co trzeba, przedmuchać co nieczynne, udrożnić i wpuścić nowego ducha.
I przez tę właśnie decyzję podjętą w trybie szybkim i krótkim poddałam się tym wszystkim zabiegom i stąd trudno mi przygiąć nóżki, i łatwiej na glebę się rzucić by pozbierać, co pozrzucane i nie tkwić w bałaganie.

Tak sobie leżąc wygodnie na miękkim moim grubaśnym brzuszku przesuwałam się cierpliwie od  jednego do drugiego, z niebieskim atramentem naboju. Czołgałam, pełzałam cierpliwie, przy okazji froterując podłogę... o! wsuwka ozdobna do włosów dawno zagubiona... iiii… płyta Nochavicy… myślałam, że już stracona ;-) Bardziej się zamachnąwszy, pod kwietnikiem...  odkryta dycha... zupełnie niezniszczona... taką kasę znaleźć we własnym domu :-) Tak się ucieszyłam, tak rozochociłam, że na plecy przewróciłam i z lubością pajacyki poćwiczyłam. Do dziecięcych lat myślą wróciłam, gdy na łące się bawiłam.

Z perspektywy podłogi oglądając sufit, zastanawiając też jak się bezpiecznie ruszyć... machinalnie wsunęłam rękę pod komodę... kurz... skąd się on bierze przecież sprzątam wciąż... jakiś sztywny papier wyczuwam pod palcami... zbyt sztywny by to kolejny banknot był ;-) Fotografia... skąd się tam wzięła... wypaść musiała z albumu podczas oglądania. Wróciły wspomnienia... dobre wspomnienia.

Szukałam tej fotki od (nie do wiary) paru lat... ileż to razy mopem ją tam targałam gdy podłogę zmywałam. Odkurzaczem popychałam. A ona wytrwale i trwale tam sobie leżała. Tak jak trwale przy mnie byli Ci ludzie, co na tym zdjęciu szczęściem promienieli.

Zrobiło mi się cudownie, przyjemnie, ale pora wstać ;-)
Sweter brudny, ale podłoga czysta... naboje pozbierane... dobre wspomnienia przywrócone... nowa energia we mnie... zagubiona płyta znaleziona... radość przywrócona...  jeszcze ta kasa dodatkowa ;-)) Tak z pozornie złej sytuacji biorą się dobre rzeczy :-))
Nic nie dzieje się bez powodu.
Teraz wyraźniej niż kiedyś, choć wzrok u mnie nietęgi (w przeciwieństwie do bioder ;-)) i bez szkieł czytać nie mogę... Teraz inaczej niż kiedyś, gdy nitkę w igłę nawlekałam w locie... teraz znacznie lepiej... mimo tego co powyżej ;-)…  widzę!

Wiem dlaczego!
Do patrzenia używam też głowy. A jak do tego dołączę też serce i poodkurzam zatarte w pamięci wspomnienia, doświadczenia, które przyszło mi przeżyć... to rodzi się we mnie odwaga, że nie boję się upaść i z tej perspektywy oglądać... i będąc w najczarniejszej d...., leżąc najbardziej na płasko... w  najbardziej niewygodnej pozie... to mogę mieć szansę nawet w ostatnim momencie złapać dla siebie coś w danej chwili odpowiedniego.
Te naboje się rozsypały, żebym kolejny raz zrozumiała, że mogę dać sobie radę i jeszcze odnaleźć dawno stracone złudzenia.

Łza z bólu, która przypływa mi do oka jest nie po to, żebym cierpiała - tylko po to, żebym doceniła to co mam i walczyła o lepsze.
Każde zdarzenie, które mnie dotyka to jest mój subiektywny wynik odbierania danej sytuacji... przeze mnie, nikogo innego, przeze mnie w danym momencie. Bo wszystko można odbierać na sto sposobów, albo jeszcze więcej. I ten odbiór zależy od mojej jasnej optymistycznej lub ciemnej pesymistycznej strony.

W moim przypadku, po tylu ostatnio przypadkach :-) najłatwiej byłoby rzucić się z mostu ;-), lecz względy estetyczne na to (na szczęście ;-) nie pozwalają, a przede wszystkim moje głębokie, wewnętrzne przekonanie, że wszystko dzieje się po coś.
Uparty anestezjolog, który nie chciał mnie całkowicie znieczulić do operacji, choć wzbraniałam się ostro... zaaplikował mi znieczulenie w bolący kręgosłup... I co? Zdecydowałam się na operację nieczynnego w nodze perforatora, a tu kręgosłup już mnie tak nie boli :-)
Gdyby nie on, jego przeświadczenie, że tak należy, tak jest najlepiej, a przedtem gdyby nie  moja decyzja o tym zabiegu... byłoby inaczej...
Żadne schematy ułożone w głowie nie powinny zaburzać tego co się naprawdę dzieje... czasem trzeba odpuścić i poddać się temu co jest w danej chwili... bo wcale nie musi być gorzej.
Więcej zaufania, wiary w ludzi... Po raz kolejny to "poniałam" ;-):-)

Po to rozsypały mi się naboje, bym znalazła sposób jak je pozbierać i bym uwierzyła, że sama dam radę, a przy okazji jeszcze nagroda w postaci znalezienia straconych rzeczy :-)
Czasem płaczę (tylko w poduszkę), jestem rozczarowana z wielu powodów... głównie z powodu ludzi, którym zaufałam... Mam miękkie serce. Ale tak wolę! Lepiej mieć miękkie serce i twardy tyłek niż serce z kamienia i zero wytrzymałości na ból. Jestem silna! Właśnie dlatego, że tyle razy dostałam w tyłek. Może gdyby było inaczej... Uległabym starszej córce i w wieku 50 lat przyjęłabym jej warunki, zgodziła z jej tezą, że stary ze mnie człowiek... swoje przeżyłam, żadna tam kobieta i moje szczęście powinno wyłącznie na jej szczęściu się opierać (???) Swoje to ja mam... rachunki do płacenia ;-)
Ale wtedy się zakochałam, zupełnie jak młoda kobieta i za mąż sobie wyszłam. I..? I już z tej podróży powróciłam :-) Kosztowna była ;-) Wiele się nauczyłam... przez chwilę szczęśliwa byłam. Tego mi nikt nie zabierze. Potem już niezabawnie było, ale spotkawszy tak małostkowego człowieka jak mój były mąż, takiego wilka w owczej (raczej baraniej ;-) skórze … dzisiaj doceniam każdego najbardziej zakręconego, ale zaafirmowanego w swej pasji człowieka. I wolność!
Po to, to było!
Wszystko jest po coś. Ci co nas krzywdzą też nas uczą! Że nie można mieć w sobie strachu. Bo strach to jest rezygnacja z życia. 
Im dłużej żyję tym mam większe przekonanie, że życie mi świetnie służy. A pozycja? Leżąca, siedząca, stojąca... nieważne :-)) Ważne, że ciągle jestem częścią tego świata i wierzę, że moje istnienie też po coś jest.
Zadzwonił do mnie przyjaciel i pyta co u mnie, więc opowiadam, składne słówka składam. A, że u mnie pęd jak w filmie akcji, nietrudno było się domyślić jego reakcji: Jijus… to słabo...
- Słabo? Obruszyłam się.
- Super jest, Żyję!
- Ach tak! No fakt! To dobra wiadomość - roześmiał się
- Ja to jednak spokojne mam życie. Fajnie mam. - dopowiedział.
Pojął jak bardzo jest w błędzie, że nie docenia swego pozornie szarego życia. Ciągle o coś zabiega i do tego narzeka.
Ta rozmowa ze mną dodała mu skrzydeł. Słyszałam to w jego głosie.

A ten tekst napisałam po to, żeby nikt z Was nie wątpił w siebie i starał się w najgorszej, najgłupszej sytuacji znaleźć coś dobrego, a jak trzeba? wesołego :-) To nie jest tak, że wszystko co beznadziejne stresujące, niesie w myk, od razu pozytywne zmiany... bo musi tak być by było lepiej. Czasem sprawy doprowadzają nas do depresji, która niszczy i  znika w nas człowiek... przestajemy być kobietą, którą kiedyś byłyśmy. Jesteśmy obok. 
Tak miałam.

Teraz na bieżąco wyciągam wnioski i dodaję odpowiednie  w nowym kierunku myślenia, do tego co się dzieje. CHOĆ NIE JEST ŁATWO. Ale już nie dam sobie niczego wmówić. Nie zgadzałam się i nadal nie zgadzam  na bycie przedmiotem kompromisu. Jestem wszystkim dla siebie, co mam… nie chcę i nie muszę nikomu nic udowadniać. 
A jak się komuś nie podoba?
To ma problem :-))) Nic się nie dzieje bez powodu:-)

Dziś kładąc się spać, mogę sobie powiedzieć: nie było tak źle :-) A jutro jest nowy dzień :-)







Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger