13:14:00

A miało być tak miło...


Znowu kolejny dzień, tydzień, miesiąc...poniedziałek, jakaś środa, znowu piątek i tak w kółko od lat. Przychodzi niedziela. W kalendarzu jest tyle samo niedziel, co poniedziałków i wtorków choć nam się wydaje, że jest ich mniej. Ale to nie na poniedziałek czekamy z utęsknieniem, tylko właśnie na niedzielę, a właściwie na piątek popołudniu. Piątek, piąteczek, piątunio jest najbardziej wyczekiwanym dniem tygodnia. Ten dzień daje nadzieję, nadaje spokój z jednoczesnym, cudownym oczekiwaniem na coś dobrego, co wydarzyć się może w te dni nadchodzące. Bo te dni to zapowiedź wypoczynku, rozluźnienia, zrobienia czegoś dla siebie pośród bliskich bez nerwowości, bez codziennej cykliczności zajęć, której jesteśmy poddani przez narzucone obowiązki spowodowane pracą zarobkową. Możemy robić wreszcie co chcemy i jak chcemy. Wreszcie jesteśmy swoimi własnymi szefami. A jak w życiu zawodowym nimi jesteśmy, to teraz możemy sobie pofolgować i być poprostu sobą. Nikim nie musimy dyrygować, od nikogo wymagać, uśmiechać się wymuszenie, dystansować do siebie samego. I chłonąć życie bez wymagań. Wszystko przyjmować jakie jest, a nie jakie być powinno. Cieszyć się nawet z kurzu okrywającego półki z książkami, który dojrzeliśmy w poświacie wschodzącego słońca, przebudzając się rano.
To przez te nienaprawione od tygodni rolety, słońce obnażyło bezlitośnie nie tylko brak używania odkurzacza, ale też długi okres nie zaglądania do książek. A miało być tak miło...myślimy pociągając za sznurek rolety ze złością,  chcąc przedłużyć sobie czas wylegiwania bez przypatrywania się kurzowi. Pociąganie nerwowe rolety nie dość, że nic nie pomaga to dodatkowo powoduje zerwanie sznurka. A miało być tak miło...A  jak jest ? U każdego z nas taki poranek weekendowy może być podobny do tego, albo zupełnie inny choć zaczynający być może tak samo.
Jaki był dla NIEGO  pewien czerwcowy, weekedowy poranek?
ON.
ON jest po 50-tce. Niewiele w życiu mu się udało. Pierwszy, burzliwy związek zakończony rozwodem. Ale jak to się zaczęło? Miał niewiele ponad 20 lat jak wrócił z wojska. Skończył technikum bez matury. Dlaczego bez? Bał się do niej przystąpić. Teraz myśli, że mógł spróbować, ale wtedy to chciał jednego tylko. Uciec. Uciec jak najszybciej z domu. Ojciec despota lubił zaglądać do kieliszka i rękę miał cieżką. Matka większym zainteresowaniem i miłością darzyła dwie młodsze siostry. On ze wszystkim był sam. Jedynymi, którzy go rozumieli byli dziadkowie. Jak był małym chłopcem byli jego azylem. Z nimi czuł się najlepiej. Nie krzyczeli do siebie jak rodzice, nie kłócili, nie żywali wulgarnych słów. W ogóle mało ich używali. Chyba najwięcej w kościele podczas modlitwy. ON chodził z nimi tam często. To babcia mu mówiła, że w przypadku beztroski i troski należy się modlić i wszystko będzie dobrze. Dziadek zawiesił na rzemyczku krzyżyk z metalu udającego srebro i dał mu ze słowami ... i teraz już będzie wszystko dobrze. Wierzył w to wracając po wakacjach do domu, gdzie matka od progu go łajała, bo wszedł  w mokrych butach, a ona dopiero co podłogę zmyła. Na dworze błoto po porannej ulewie, ale to nie było usprawiedliwieniem. 
Ojca często nie było w domu. Był kierowcą. Sam jeden miał na utrzymaniu pięcioosobową rodzinę. Matka nie pracowała. To jednak nie usprawiedliwiało despotyzmu i arogancji żadnego z nich. Tak ojciec jak i matka ciągle mówili tylko o posłuszeństwie. Ojciec dodawał słowo – bezwzględne.
Aż zdarzyło się, że najpierw babcia , a wkrótce dziadek zmarli. Nie było już do kogo jeździć na wakacje.  A co gorsza, nie było gdzie pomilczeć nawet. 
Siostry mimo, że lepiej dogadujące się z wiecznie naburmuszonymi i w pretensjach rodzicach też źle się czuły w tym klimacie na zewnątrz tylko wyglądającej przykładnie rodzince. 
ON pierwszy, zaraz po technikum i wojsku uciekł w małżeństwo z Elżbietą, o dwa lata od siebie młodszą, miejscową pięknością. Wbrew woli rodziców, którzy akurat w tej sprawie wykazali porozumienie i zgodność. Ale był już dorosły, przynajmniej dokumenty tak pokazywały. Postawił na swoim. Zgodził się już na technikum, które go nie interesowało, ale które musiał zaakceptować, bo tak chciał ojciec. A ON  bał się mu przeciwstawić. Zresztą nie wiedział jak. "Posłuszny bezwzględnie musisz być, bo nic nie osiągniesz w życiu. Tylko ojciec najlepiej wie." Brzmiały mu ciągle te słowa. Modlił się tylko... bo wtedy będzie dobrze...upewniał się trzymając w palcach prawej ręki krzyżyk. Ten od dziadka. Z  czasem rzemyk zamienił na srebrny łańcuszek. Ten dostał od ciotki, dużo młodszej siostry matki. Lubił ją. Była zaledwie o 13 lat od niego starsza. I chyba go rozumiała. 
Coś tam z ojcem porozmawiała (a ten wyraźną słabość do niej miał) i termin ślubu został odgórnie ustalony.
Weselisko było huczne. Rodzice panny młodej się postarali. Ojciec też alkoholu całe skrzynki zapewnił. ON pił niewiele,. Nie lubił zapachu alkoholu, bo znał go od dzieciństwa aż za dobrze i kojarzył mu się tylko z jednym... przemocą i nie płaczem, wręcz rykiem i wściekością matki.Elżbieta była piękną jasnowłosą blondynką, zawsze wesołą i radosną. Wszyscy, których znał, młodsi i starsi się w niej kochali. Bo do tego Ela z każdym zagadała, dowcipkowała i buzia jej się nie zamykała. Była bardzo towarzyska. W przeciwieństwie do NIEGO. ON kolegów ani tym bardziej przyjaciół nie miał. Od dziecka był odludkiem. Zastraszony, skupiony na sobie w każdym widział wroga. "Módl się często i dużo... i wtedy będzie dobrze..." brzmiały mu w uszach słowa dziadka. Często jak mantra powtarzane, same w sobie stawały się jego modlitwą.
Chciał ją mieć wyłącznie dla siebie. Przez swój dość trudny charakter i bezwzględne ocenianie innych, a nieprzyjmowanie do siebie ich ocen, ciężko mu było znaleźć stałe zatrudnienie. Był konfliktowy choć sam stale podtrzymywał, że to inni są nie tacy jak trzeba. Nie umiał rozmawiać i nie starał się nawet. Jednako przyjmował i dobro, i zło. Milcząc.
Milcząca postawa jednakże nie ułatwia kontaktów międzyludzkich, a te potrzebne są, żeby pracę zdobyć. I tu kilkukrotnie pomógł Mu ten znienawidzony ojciec, ale nie tak jakby ON chciał. ON zawsze wyższe aspiracje miał, zwłaszcza do pieniędzy. Te zarabiać musiał na zwykłe codzienne rzeczy plus piękna, studiująca żona. Bo Elżbieta postanowiła się kształcić i rozwijać, by znaleźć dobrze płatną pracę i być między ludźmi. To był dla NIEGO problem. Chciałby by żona była w domu i jak matka na ojca, ta  czekała na niego z obiadem i gotowa na oddawanie mu się do rana. Żeby była bezwzględnie posłuszna. Podstawa małżeństwa to całkowite oddanie kobiety i modlitwa.... żeby było dobrze...tak myślał.
Seks to było jedno w czym czuł się dobrze i czego pragnął najbardziej. Najbardziej po pieniądzach.
Pożądał Elżbiety tym bardziej im ona bardziej oddalała się od niego. Nazywał to miłością. Noc w noc, poranek w poranek chciał jej udawadniać jak ją bardzo kocha, że inni ludzie są jej niepotrzebni, że tylko ON. Nie był czuły. ON był jej mężem i miał do niej niekwestionowane prawo, a ona powinna być mu posłuszna. I tyle. Pożądał też pieniędzy, ale trudno było o nie gdy chciało się jednocześnie pilnować żony. Do tego jeszcze matka wyprowadziła się od ojca do jednej z sióstr, które wkrótce po jego weselu opuściły ten "sielski" dom rodzinny i zaczęły sobie układać własne życia. Mieszkania zakupione przez ojca bardzo im w tym pomogły. Nie mniej żadna z nich jakoś matki w nich razem  z nimi nie widziały.  Za to ona uważała, że ... matkę ma się tylko jedną, żon można mieć wiele i teraz jest syna pora, żeby się matką zajął i powinien jej być posłuszny...to jednym tchem wypowiedziała, przekonując  syna do tego, żeby mieszkała u NIEGO . Zaraz potem jak młodsza siostra zdecydowała, że matka dłużej nie może u niej mieszkać, bo jej związek się przez to rozpada. (I rozpadł). Druga siostra nie biorąc przykładu z legendarnej Wandy co za mąż Niemca mieć nie chciała, za takiegoż wyszła (choć trudno ocenić czy rudy był bardziej czy łysy, ale zamek, zamek miał odziedziczyć) i w związku z tym sprzedała mieszkanko i opuściła swoją swoją ojczyznę, bo po za jej granicami interesu małżeńskiego pilnować musiała. Niemieckiemu zięciowi trudno było sobie wyobrazić jak z zagraniczną teściową miałby się dogadać. Jakby przypuszczalnie i z swego plemienia pochodzącą teściową miał kłopoty, bo ważniak z niego i pan wielki, nie do gadania z byle pospólstwem, a co dopiero wspólnego mieszkania. Jeszcze taką co własnych pieniędzy nie ma i na utrzymaniu dzieci być musi choć ma męża. Z kolei rozwodu brać nie chce rzekomo przez majątek jakiś, którego nie chce stracić. Choć chwilowo na kawałek chleba nie ma, a zjeść i ubrać się lubi i to nie byle co, i nie w byle co. Nie chciał by to niby chwilowe nawet przetrwanie było przy nim i odmówił. Jego wybranka zgodziła się chętnie z tą decyzją. Matkę wspierać finansowo obiecała, z ulgą wycałowała i do Niemiec wyjechała.  
Córki nieposłuszeństwo wykazały wobec matki i mówiąc młodzieżowo "ją olały". Ale został ON – syn pierworodny. ON nie może odmówić, bo matka go przeklnie... pomyślał. ON się pomodli się i będzie dobrze... . 



Dwupokojowe mieszkanko, niecałe 50 m2, dwie różne kobiety i ON.
Każda z nich ma swoją prawdę, każda chce być dla NIEGO najważniejsza. 
Żadna nie chce być posłuszna. Znowu posłuszny bezwzględnie musi być ON.
Krzyki, awantury, hałasy, agresja i wulgaryzmy. Tego wysłuchuje JEGO i Elżbiety,  4 – letni Michaś.
Któregoś dnia Elżbieta ma dość. Wywozi synka do rodziców. Sama jedzie z przyjaciółmi z pracy (skończyła studia, jest socjologiem) w góry. Chce odpocząć i przemyśleć. ON nie oponuje. Za synkiem nie przepada, podejrzewa, że nie jest jego od rozmowy z matką, która mu to bardzo dobitnie zasugerowała. Na jakiej podstawie? "Matki takie rzeczy wiedzą..."- usłyszał.



Początek weekendu, sobotni czerwcowy poranek 2016 r. ON otwiera leniwie oczy i zastanawia się przez chwilę gdzie jest? Zepsuta roleta buja się pod wpływem wiatru dolatującego przez wpół otwarte okno. Co to? W słonecznej poświacie widzi gruby margines kurzu na półce. Stały tam kiedyś książki, ale odkąd... Zamyka oczy zastanawiając czy ma wstać, ale po co. Jest sobota, ma wolne. 

Ogrody. Drzewa, kwiaty, liście. Cały ogrom liści go zasypuje. Nie może się wydostać. Robi mu się zimno. Jest mokry. To śnieg? Wielką szuflą odgarnia zasypany budynek. To piekarnia. Robi mu się gorąco. Wszędzie pełno bochenków chleba ułożonych w piramidę. Jest mu ciągle gorąco. Chce przejść koło tej piramidy, ale jest wielka nie może znaleźć jej końca. Coca Cola, pełno butelek Coca Coli. Znowu ogrody i pełno liści. Polana, jezioro, łódź. Samochody. Pełno starych samochodów...
Trzask.
Co jest u diaska? Siada na łóżku ON przebudzony trzaskiem spadającej rolety.
Miał ją już dawno naprawić, ale nigdy mu się nie chciało i sznurek poprostu się urwał. Nerwowe pociąganie, a teraz ten wiatr i nie wytrzymał. Matka by mu dała popalić gdyby to zobaczyła – pomyślał. Ale to było chwilowe. 
Wstał i dokładnie zamknął okno,. Zwinął niedbale roletę i rzucił w kąt. Słońce już mu raczej nie pozwoli podrzemać. Zresztą nie chce wracać do tego paranoicznego snu. Co to wogóle było zastanawia się, choć dobrze zdaje sobie sprawę, że znajome to były obrazy. 
Kątem oka patrzy na kanapę w małym wąskim pokoiku, na przeciwko tego, w którym teraz jest. Przyciemnawy. Położony od strony zachodniej mieszkania. Tu jeszcze słońca nie ma i roleta nie zepsuta. Chwila, zbiera kołdrę i poduszkę, i jednym ruchem rzuca na kanapę. Nakrywa się na głowę.




Małe pomieszczenie socjalne dla pracowników przy dużej firmie transportowej.  Wczesne lat 90-te ubiegłego wieku. Firma jest bogata, dba o swoich pracowników. Na stole butelki z wodą, paczki kawy, herbaty i soków. Stos talerzyków, filiżanek i sztućce porozrzucane Właśnie część z nich wróciła z letniego wypoczynku. Stanowią zgraną paczkę. Zwłaszcza ta młodsza część bardzo się z sobą zżyła, głównie przez wspólne eskapady w góry, nad morze.  Byleby na łono przyrody. Piękna blondynka jest wśród nich. Właśnie postanowiła rozstać się z mężem. ON nie chce o tym słyszeć.
Ma czteroletniego synka i chce chronić go i siebie przed agresją męża i dyktaturą teściowej, a poza tym zwyczajnie chce się śmiać.  W domu swoim nie powinna, bo nie ma z czego śmiać się jak głupi do sera – powtarza teściowa. Stroić też się nie wypada jak się ma męża – zawsze dodaje. 
Skądinąd ciekawe dlaczego swojego zostawiła, co całe miasteczko zbulwersowało (głównie księdza). Nie do końca to jasne jest? 
Usiadła przy stole. Jest teraz przerwa w pracy. Większość pracowników wyszła na tył budynku na papierosa, a reszta została w budynku, z drugiej strony niewidocznej tutaj od zaplecza i co ważniejsze od kancelarii szefa.  
Dzisiaj rano powiedziała MU, że go zostawia i wyprowadza się, choć mieszkanie w części jest jej.  A synka do tego czasu nie sprowadzi do domu. Będzie u jej rodziców. To już postanowione i zdania nie zmieni.
Myślała tak,  patrząc w smakowicie wyglądające czerwono-żółte jabłuszko widniejące na kartonie z sokiem. 
Gdzie jest ten nóż? No ten specjalny do rozcinania kartoników sokowych? 
Zastanawia się przeszukując szufladę ze sztućcami, pomstując cicho pod nosem na bałaganiarstwo kolegów. 
"Mamusiu, mamusiu... tu jestem..."
Kobieta ogląda się w kierunku dobiegającego ją głosu.


Nóż z błyszczącym, długim i wąskim ostrzem, krew, dużo krwi, płacz, nie to nie płacz, to skowyt jak u rannego zwierzęcia. Porozrzucane sztućce, potłuczone szkło, kartony z sokami, głównie jabłkowymi i krzyki, i krzyki.    
Najgłośniejszy, choć niezwykle cienki dobiega spod stołu. Tam mały chłopczyk z przerażonymi oczami nie chce wyjść i zapiera gdy jakieś obce ręce starają się go wyciągnąć.
Ogród, pełno kwiatów, liście, śnieg, zimno, gorąco, naga kobieta cała we krwi, w dłoni zaciska cienki łańcuszek.  I ciemnowłosy mały chłopiec trzymający się kurczowo nogi od stołu. Pełno ludzi, krzyków. Zimno i gorąco jednocześnie. Pełno okien  z urwanymi roletami, ale nie da się ich ani zamknąć, ani otworzyć. We wszystkich są kraty. Metalowe jak najprawdziwsze kraty. Przez nie zagląda starszy człowiek i coś krzyczy. Za nim znajoma twarz starszej kobiety wygrażającej pięścią. I inne twarze, skupione, milczące, nie wyrażające żadnych emocji. Tylko chłód. Ale krzyk dalej słychać.

ON ściąga z głowy narzuconą kołdrę i krzyczy coś niezrozumiale. Leży już przebudzony i przestraszony. Jest mu gorąco, jednocześnie oblewa go lodowaty wręcz pot. Czuje się jakby wyszedł z kąpieli, a nie przebudził ze złego snu. To był sen ?
Oddycha z ulgą, gdy widzi w oknie zasuniętą roletę.
Co za paskudny początek i dnia, i wolnego końca tygodnia – westchnął.
Trzeba się pomodlić... i będzie dobrze... chwyta za krzyżyk przylepiony pomiędzy piersiami. 


A miało być tak miło...
Poranek wolnego dnia od pracy, a tu taki tekst. Tylko, że to historia prawdziwa. Sen to też nie był. Niestety. Tekstu tego koniec, lecz historii zaledwie początek. Ciągnąć jej dalej nie mogę, bo ranek weekendowy się skończył. Na popołudnie mam inne plany. Słońce  zaglądające przez pootwierane na oścież okna kusi mnie na wypad w jakieś miejsca zielone. Pozamykam okna i wybywam. Rolet na szczęście nie mam :-)

11 komentarzy:

  1. Fantastycznie piszesz:))))ciuszki świetne i pięknie w nich wyglądasz:))Pozdrawiam serdecznie:))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam i... Nie wiem, jak skomentować ten tekst. Jest w nim tyle niepokoju i bólu... :(
    Za to Ty wyglądasz tak lekko, zwiewnie i letnio...
    Pozdrawiam Cię serdecznie.


    OdpowiedzUsuń
  3. Smutna ta opowieść, trudno coś więcej napisać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Smutna historia, agresja w rodzinie to coś strasznego, szczęśliwi Ci, którzy jej nie doświadczyli.
    Jest jej jednak sporo, czasami na zewnątrz jej nie widać, bo jest ukrywana.
    Modlitwa nie pomoże, trzeba zmian, czasami też w sobie samym. Od "agresora" trzeba uciekać!
    Ślicznie wyglądasz, cudne kolory i bardzo do Ciebie pasują...serdecznie pozdrawiam...miłego dnia...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciężko jest się wyrwać z takiej sytuacji. Miałam podobną, teraz jestem na etapie wyparcia :) Zamykam drzwi i wychodzę na świeże powietrze. Słońce, więcej słońca !!!
    ps. Pięknie wyglądasz za niewiele kasy !!!

    OdpowiedzUsuń
  6. ... aż trudno skomentować. Smutne, przerażające, pełne bólu...
    Na szczęście w kontraście do tego sukienka i narzutka w energetycznych i pełnych optymizmu kolorach :) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tekst mocny i niepokojący ale ty wyglądasz oszałamiająco. Lubię zaglądać do Ciebie. Zapraszam do mnie na kawusię.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytałam niemal jednym tchem, wspaniała opowieść trzymająca w napięciu, kunszt językowy. Zabolało pod koniec, że mam ochotę krzyczeć "jak mogliście zrobić to dziecku". Teraz tkwić głęboko we mnie będzie.

    OdpowiedzUsuń
  9. podziwiam stylizacje, są przepiękne! aż nie do wiary, że "za grosik" :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger