12:20:00

Historia prawdziwa... o miłości*


To prawdziwa historia o wielkiej miłości. Miłości nieudawanej, zaślepionej i ogłuszonej. Która nie powinna mieć miejsca. A jednak wydarzyła się choć patrząc z punktu kościoła... była grzeszna. 
Ale nie o etyce, moralności, czy o wartościach to będzie historia. Lecz o fascynacji, która zmieniła rzeczywistość wielu ludzi. I nie o ocenianie, o krytykę też nie chodzi... lecz o prawdę, która niezwykle ważna jest by... By? Każdy niech sobie sam wytłumaczy.

Ona po trzydziestce, on w tym samym wieku. Pracowali razem. Ona była szefową. Szukała dobrego księgowego, bo jej firma się rozwijała i przydałby się ktoś z szerokim horyzontem myślowym. Nie tylko umiejący liczyć, ale też w odpowiednią stronę. Jej zaufany prawnik, prześmieszny Krzyś polecił przystojnego (jak na tamte  czasy XX wieku ;-)) finansistę ;-) o staromodnym imieniu Teodor.
Wprawdzie Teodor według zeznań Krzysia przekręcił już jedną firmę, która produkowała cegły, ale to chyba była jednak głównie wina jej szefa, który nie miał tego horyzontu spojrzenia ;-)

Mijały lata firma robiła się coraz większa, nawet zmieniła miejsce na większe i obszerniejsze, bo zleceń mnóstwo było.
Coraz więcej pracowników, trudniejszych w realizacji zleceń i to takich rangi krajowej... poza lokalnymi, blisko siedziby umiejscowionymi.
Też pieniądz szeroko płynął. Szefowa skąpa nie była. Wychodziła z założenia, że to oni, jej kadra zarabiają dla niej pieniądze i to im się należy jak najwięcej. Bez nich nie dałaby rady.
Teodor ładnie wszystko spinał, nic złego się nie działo. Atmosfera przesympatyczna, bez żadnej przesady ;-)
Niestety cierpiało na tym życie małżeńskie, rodzinne szefowej. Taka firma wymagała poświęcenia dużej ilości czasu, większej niż w innej jednostce pracy.

Mąż szefowej był to niestety bardzo zazdrosny człowiek i nie mógł się pogodzić z tym, że jego dużo młodsza żona obraca się głównie w środowisku mężczyzn (bo wtedy mężczyźni głównie w firmach dowodzili) i bryluje na salonach. Jako, że niebrzydka to kobieta, jeszcze z tzw. gadaniem odpowiednim i urokiem osobistym, to się mężczyznom podobała i szybko zlecenia załatwiała... takie, o jakich firmy konkurencyjne tylko pomarzyć sobie mogły.

Ale w domu było coraz gorzej, porozumienie uleciało, a pieniądze to nie wszystko... jak się okazało.
Mężczyźni mniej lub bardziej jej się podobali, flirtować lubiła bardzo, ale męża nigdy nie zdradziła. Choć o tę zdradę podejrzewana była bez przerwy.

Każdego dnia miała wypominane, że pewnie dlatego tak późno z pracy wróciła, bo się na bank z kimś gziła (okropne słowo, ale takie często słyszane przez nią było).
Już nawet nie zaprzeczała.  Swoje robiła. Domem zajmowała i pracowała.
W firmie z dnia na dzień było więcej pracy, nawet soboty nie były wolne.

W jedną taką sobotę przyszła do pracy wcześnie. Przyszła, choć akurat dzisiaj nikt nie pracował.
Umówiła się z Teodorem, żeby opracować strategię dalszych działań firmy. Jakoś w tygodniu brakowało czasu. Teodor pracował też w innych przedsiębiorstwach. Ciężko mu było to wszystko ogarnąć w ciągu pięciu dni.
Przez te lata zdążyli się zaprzyjaźnić, trochę ze sobą rozmawiali. Teodor znany był z tego, że żadnej kobiecie jak to się mówi nie przepuści, a nawet wężowi płci żeńskiej gdyby mu się dał utrzymać i z dłoni nie wyślizgnął.

Co do szefowej miał lekki dystans (i nawet się rumienił). Często podkreślał, że woli seksowne blondynki od zimnych czarnowłosych kobiet. A żona akurat była wysoka, czarnowłosa, o długich stopach obutych w męskie sandały, obleczona długimi kiecami... w szerokich okularach zasłaniających twarz.  Opowiadał, że jest zimna, nie daje mu ciepła odpowiedniego i seks uprawia z nią niezwykle rzadko.
Według Teodora łączyły ich tylko dzieci i budowa domu, choć co niedziela za rączkę chodzą z dziećmi do kościoła. 
Szefowa mówiła o zazdrości męża, który ją bardzo ogranicza i swoją obsesją zatruwa atmosferę w domu.
Tego sobotniego poranka gdy oboje tkwili w emocjonalnym dołku, jeszcze bardziej się wobec siebie otworzyli.
Szczera rozmowa bardzo zbliżyła ich do siebie. I to był ten moment jedyny w swoim rodzaju, że dołujące zwierzenia nabrały ognistego temperamentu...  Najpierw pierwszy niezdarny pocałunek, a potem  daleko więcej!!!
Gdy wróciła do domu i spotkała się (jak zwykle) z wyrzutami ze strony męża... była nadzwyczaj spokojna... już wiedziała, że słusznie jest upominana... i nie czuła przykrości, ani żalu. Wreszcie czuła, że słusznie jest rugana... zresztą myślami była daleko... Namiętność ją w środku paliła.
- Tak, tak zdradziłam cię, zadowolony (?) - powiedziała prawdę lekko ironizując.
Ale mąż o dziwo, wcale w nią nie uwierzył.
Jakież to pogmatwane.  

Przedtem czuła żal, że ją obwinia... teraz słusznie to czynił. Teraz wiedziała jak to jest zdradzić. Miała jakąś dziwną, żenującą satysfakcję... daleką od zadowolenia. Tak daleką jak jej myśli, daleko już teraz krążące, kimś innym się zajmujące.
Przykre, że ją do tego doprowadził. Że to małżeństwo nie było już prawdziwe. Że mąż zupełnie jej nie ufał... choć nie miał podstaw. Teraz podstawy już były, ale one szefową zmieniły.
Romans przerodził się w gorące uczucie. Ale tylko z jej strony.
Dla Teodora była przyjemnym uzupełnieniem jego nudnego życia. 
We firmie wszyscy szybko zorientowali się, jak sytuacja między Teodorem, a szefową rozwija się.
Ostrzegali, mówili, że wykorzystuje ją i to skończy się źle.
Mąż już też wiedział, choć dowodów nie miał. A Teodor życie sobie uprzyjemniał, dom z kasy po części szefowej budował, na wyjazdy zagraniczne jeździł... od czasu do czasu seks z nią uprawiał... bo uczucia, uczucia z jego strony nie było.
Ona to czuła i tak nie chciała. Za to on bezwzględnie miał te uczucia daleko w tyle... i to nie od czasu do czasu...

Lecz trwał ten związek ciał bez porozumienia już dusz... Trwał i niszczył szefową. Teodor tym się nie przejmował. Nie zauważał, nie chciał widzieć?  Nie! Zwyczajnie był zimny drań.
Lepiej mieć w końcu jedną zaufaną (poza żoną oczywiście) kochankę niż tracić czas na zdobywanie innych. Tym bardziej, że hajs tu był jeszcze w zasięgu ręki, więc wymarzony stan ;-)
Aż od tych igraszek na świat miał przybyć nowy człowiek.
I tu komplikacja się wdała wcale niemała.
- Czujesz potrzebę mieć jeszcze jedno dziecko? - zapytał
- Nie, nie bardzo... ale to dziecko twoje - odpowiedziała
- Radzę usuń je... albo z nami koniec.
- Usuń? Wymaż gumką myszką, wciśnij backspace?

Głupio zakochana, niemyśląca realnie... zrobiła to. Za własną utratę szacunku do siebie, za własne pieniądze, za utratę zdrowia i wyrzuty sumienia ciężkie jak granitowe kamienie.
Nie chciała go stracić. Zrobiła to.
Za to praca z rąk jej się zaczęła wymykać, pieniędzy zaczęło brakować.
W ukryciu zaczęła popijać (i nie była to z mikroelementami woda). Dużo czasu minęło, gdy wyszło to na  jaw.
Ale miała co chciała. Teodor codziennie przyjeżdżał i ją "dopieszczał''. A ona dla niego wszystko by zrobiła. I co z tego, że w jej domu nie było jak być powinno.
Udawała, robiła dobrą minę do tej pokręconej gry. Kochała i nic więcej się nie liczyło.

Gdy on z tą żoną "zimną" na wakacje wyjeżdżał, to ona do jego domu mu okna wybierała i opłacała.
Ona nie wyjeżdżała... Tęskniła, popłakiwała. Robiła dobrą minę do tej kłamliwej, bez zasad gry.
Aż?
Aż znowu była w ciąży!
Nie! Więcej tego nie zrobi. Nie usunie z życia, w takiej miłości (choć jednostronnej) poczętego szczęścia.
Powiedziała mu. 
- Rób jak chcesz - obojętność Teodora zmroziła ją.
W domu, zawiadomiła męża, że jest w ciąży. Był zdziwiony... w końcu rzadko, nawet bardzo rzadko ze sobą ostatnio tak blisko byli by z tego miało narodzić się dziecko.
Domyślił się. Czuła to. I było jej z tym źle.
Mąż jak Teodor nie chciał  dziecka, ale powiedziała, że nie... nie pozwoli by je zabić.
Z czasem mąż pogodził się z tą nową sytuacją, kolejnym dzieckiem. Kupił piękne nosidełko by mogła je do pracy zabierać, gdy już na świecie będzie. I jeszcze biały taki malusi śpioszek w groszki malutkie, niebieskie.
Teodor najpierw pełen strachu, później obojętny. Jedyne co go interesowało, to to, żeby jego żona i dzieci się nie dowiedziały.
Miał jej słowo... dołożyła do okien i innych profitów;-)
Szefowa nigdy słowem nie wspomniała o jego ojcostwie, bo nie chciała drugiej rodziny ranić. Dosyć już jej była poturbowana. Nie chciała nikogo już krzywdzić, sama była skrzywdzona, ale w środku rosło w niej mała dziewczynka.
Nawet nie pragnęła, żeby Teodor ją uznał, ale żeby kochał i zadbał gdy będzie potrzeba. A najlepiej tak bezinteresownie, bez potrzeby... tylko dlatego, że jest jego córką. I nic tego nie zmieni.
Na drugie imię nadała jej odmianę żeńską drugiego imienia Teodora.
Córeczce, jeszcze bardzo malutkiej powiedziała jak to się stało, że zagościła pod tym niebem, na tej ziemi i jaka jest różnica między tatą, a tatą. Co oznacza tato od nazwiska, a co ten biologiczny, co krew jego po części w niej płynie.  To skomplikowane tłumaczenie było. Ale dziewczątko w mig zajarzyło.  Niełatwe było to zadanie. W kłamstwie trudno żyć.
Szefowa nie chciała, by córka od innych (przypadkiem) prawdy się dowiedziała... prawdy skażonej ludzkim niezrozumieniem, a być może potępieniem.
Przez tę miłość straciła bliskość w rodzinie, pracę, majątek... któregoś mroźnego dnia umarł mąż... dzieci założyły swoje rodziny. Ona wciąż jeszcze "pocieszała" się alkoholem.
Ale była jej ukochana córeczka i dla niej postanowiła zacząć wszystko od początku. A przede wszystkim pokazać córeczce jak godnie żyć.
Teodor (chyba ze strachu) utrzymywał z nią jakiś tam kontakt... widział jak jego córka się rozwija... jaka cudowna z niej dziewczyna.
W jakiej trudnej sytuacji obie były ... jak samotne w chwilach gdy u córki wykryto chorobę krwi, a jej mama zaczęła również zdrowotnie niedomagać - Teodor to widział.
I?  I nic!
On miał i ma swoje życie... w nim nie ma miejsce choćby na czułość wobec córki. O pomocy w ogóle nie ma mowy.
W końcu ma matkę, a z niej to twarda babka i zawsze spada na cztery łapy. 
W jej okrągłe urodziny Szefowa wrzuciła go do telefonicznego spamu. O wiele za późno to zrobiła. 
Jej córcia od dawna mówiła, żeby to uczyniła. Choć to o wiele za mało, taki wrzut do spamu.
- Mamuś, to tylko dawca spermy... a w ogóle to obcy człowiek, którego nic nie obchodzę.
Zostawmy go, niech żyje sam z sobą. Ciężkie jest życie hipokryty;-) On do niczego niepotrzebny jest nam.
Mój tato, ten od śpioszka (który mam zachowany) i słodkiej gruszki, którą pamiętam jak mi podawał...to był prawdziwy tatuś. I choć on nie żyje, to w mej pamięci jest mniej nieżywy niż tu ten Teodor jeszcze po świecie chadzający. Zresztą co to za imię(?);-)
- Dzięki, że go kochałaś... dlatego jestem na świecie... 

Miłość*  Tę historię prosto z ust szefowej usłyszałam, teraz po dekadach jakie minęły od czasu kiedy tak ją ta miłość opętała, że ona całe swoje życie jej podporządkowała. Czy żałuje dzisiaj z perspektywy czasu, który minął, że przez to tak trudne jej losy były?
 Nie! Widocznie tak musiało być.
Nim zdążyłam odnieść się do tego co powiedziała... przy kawiarnianym stoliku już jej nie było.




16 komentarzy:

  1. Czytałam z zapartym tchem. Tak, miłość czasami bywa trudna. Najważniejsze jednak jest umieć wyzwolić się z niezdrowej, zdradliwej miłości. Teodor nie był dobrym człowiekiem, ale spłodził mądre dziecko.
    Pięknie się uśmiechasz i żeby ten uśmiech zawsze gościł na Twej twarzy 😊
    Pozdrawiam Alina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda o Teodorze... za głupi, żeby kochać. Serdecznie ściskam i dzięki za miłe słowa:-)

      Usuń
  2. Nikt nie obiecywał, że miłość nie będzie ranić niczym sztylet. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak bez niej nie ma prawdziwego życia:-)) Całusy:-)

      Usuń
  3. Pięknie opowiedziana historia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Miłość jako najwspanialsze z uczuć nie powinna ranić, a jednak to czyni. Twoją "bohaterkę" los obdarzył mądrą córką i to była pociecha na te rany. Zazwyczaj jednak niechciane dzieci mają żal do rodzica i to do tego, które kochało. Piękna historia, ciekawie opowiedziana. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłość właśnie takie czyni cuda... coś zabiera, ale też daje:-) Całusy:-)

      Usuń
  5. Witaj
    Trafiłam do Ciebie przypadkiem i nie żałuję.
    Pięknie piszesz, świetnie wyglądasz, tryskasz optymizmem:)
    Miłość dla każdego ma inne znaczenie, inny wymiar.
    Nie każda jest spełniona, ale raz głęboko przeżyta pozostaje w sercu na zawsze.
    Słonecznie pozdrawiam:)
    http://spacerem-przez-zycie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dobre słowa. W moim życiu miłość zawsze była na pierwszym miejscu... może bez niej byłabym bogatsza, ale na pewno nie szczęśliwsza:-))Pozdrowionka serdeczne:-))

      Usuń
  6. Przeczytałam prawie na jednym oddechu !!!
    Piękna historia milosna, z życia wzięta:)
    Tak to już jest ...miłość jest piękna, ale też daje czasami popalić:(
    A z drugiej strony nie znam człowieka, który by się jej wyrzekł:)
    Uśmiech słoneczny dla Ciebie 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też takiego nie znam... musiałby jakiś głupi być, bądź pozbawiony w ogóle uczuć jakichkolwiek. Serdecznie Cię ściskam:-)))

      Usuń
  7. Jednym tchem przeczytałam tą opowieść jakże prawdziwą....Pozdrawiam ciepło.Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Beatko... a w ogóle to cieszę się, że znam Cię osobiście:-))

      Usuń
  8. Bardzo się wzruszyłam , ryczę .....

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie rycz, bo szkoda Twoich pięknych oczu:-)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger