13:24:00

SENS ŻYCIA - ja się nie użalam, muszę się wygadać ;-)



ZASTANOWIENIE O ŚWICIE

Leżę w łóżku, zza firanki przedziera się słonko wczesne - poranne. Narzucam kołdrę na głowę. Nie chcę słonka, jeszcze ruszać się w ogóle... nie chcę. Obrażona jestem. A raczej przerażona? Ze strachu, że jak się podniosę, to ciężar mojego myślenia znowu zawróci mi w głowie, a ta znowu zacznie boleć. Najpierw stopniowo, pomalutku, nawet nieśmiało, dając nadzieję, że dzisiaj będzie inaczej. I ja się na to nabieram i wstaję, wdzięcznie dziękując, że znowu na swoim koncie odnotowuję sukcesik - obudziłam się i żyję. Lecz jaki sens to moje życie ma, jeśli nie mogę wykorzystać go do cna? A nie mogę, bo mój ból jest jak rzep bardzo wysokiej jakości, który przywarł do mnie. Rozgościł się na dobre i nie ma dla niego mocnego, co by zabrał jego. Jaki sens ma moje życie, kiedy nie mogę robić tego co chcę, pomóc też nie mogę nikomu, bo sama jestem w tym bagnie niemocy i nawet sił już krzyczeć nie mam: chcę jeszcze coś uczynić, co pozostawiłoby ślad, że tu byłam i coś czyniłam. A tak? Nic! Toczę się jakoś bez powodu, innym tylko dostarczam zawodu. Choć oczywiście zaprzeczają temu ;-) każdego dnia. Wyczuwam już zmęczenie z ich strony... dzisiaj ja, to nie ta sama ja. Żyję i jakoś dotrwać muszę do końca, choć chciałabym to uczynić na swoich zasadach ;-) Obawiam się jednak, że będzie zupełnie inaczej. Myśli kłębią się na różne sposoby. 

Tak dywagując pod tą kołdrą przysłonięta, odważam się jednak i jedną nogę wyciągam, potem drugą głowę potarganą odsłaniam i całość sadzam na łóżku. Super. Progres jest :-))

Rozglądam po pokoju, a raczej omiatam wzrokiem kolejne sprzęty, obrazy na ścianach i kwiaty gdzieniegdzie, stolik zawalony lekami, tu szklanka z niedopitą herbatą, tu jabłko nadgryzione, otwarte pióro wieczne i zamazana atramentem kartka... ależ bałagan. Nasłuchuję radia, które zawsze o tej samej porze włączam będąc w śnie najgłębszym... nasłuchuję, jaki to dzień, co znowu na świecie się zdarzyło i w kraju, który tak bardzo mnie rozczarował. Ale cóż... nie opuszczę go, tylko dlatego, że zwariował. Z domu wyniosłam troskę, by nie zostawiać nikogo w potrzebie. Teraz ja sama jestem na rozdrożu... walczę o siebie różnymi metodami. Spotykam się z ludźmi (specjalistami medycznymi) i oni (nie wszyscy na szczęście ;-)) ku memu kolejnemu rozczarowaniu, mają mi to za złe (?) albo nie chce im się, albo mają mnóstwo innych zajęć plus to, że nie wiedzą być może... jak mogą mi pomóc, bym mogła jeszcze coś dobrego uczynić na tej ziemi, skoro jeszcze pobieram na niej tlen ;-) Szukam wzrokiem pilota. Naciskam czerwony przycisk.

WŁĄCZAM TELEWIZOR 

Spoglądam na wyciągniętą rękę trzymającą pilota, która wygląda jak nierównomiernie rozłożona wata cukrowa na krzywym patyku ;-) Nie ma to jak podnieść się od rana na duchu ;-) Dobra. Chowam pod kołdrę. Zapominam ;-)

Włączam telewizor i wpadam na reklamę "Planuję długie życie, więc to i to..." Ale traf :-) Ja też planowałam długie życie i dalej planuję... mam chęć niepoddawania się. Choć nikt mi tego nie ułatwia, jak obiecują reklamy. Sama czuję, że jestem potrzebna. Może nie tak jak inni, Ci z pierwszych stron gazet. Ale dla swoich najbliższych, którzy każdego dnia mi udowadniają, że tak jest. Choć moje odczucia, zwłaszcza te z pozycji horyzontalnej... są daleko inne. Że więcej ze mną kłopotów niż przyjemności... jeszcze bardziej ciągną mnie w dół, a raczej wpychają do łóżka i potęgują smutek, że nie jestem już taka, jak niedawno jeszcze :-(  Tak naprawdę to nie mam wielkich wymagań... pragnę by mnie nie bolało. Bym nie czuła, że mam narządy jakiekolwiek, bym skupiona mogła być na tym, że zima tak piękna, że naprzeciwko mieszka piesek Fiona, który mnie bardzo polubił. Że mam wokół kilka osób, które potrzebują rozmowy ze mną i brakuje im mojego poczucia humoru, mojej chętki do wygłupów, mojego wsparcia, wysłuchania. Ech...

JA TO WIEM, A JEDNAK...

Noszę w sobie cierpienie, którego na zewnątrz nie widać. Bo ja cierpię w swoich czterech ścianach. Gdy wychodzę, nawet gdy przez moją głowę przechodzi metalowa szprycha, która obraca się wkoło, to ja zęby zagryzam. Teraz to łatwo wychodzi, bo maseczka te usta zakrywa ;-) A smutek w oczach zakrywam okularami. Jeszcze do tego zaparowanymi :-)) Odwalona jak do kościoła, nie zapominam wszystkiego do siebie dopasować, tak by sprawić wrażenie... och jaka ona elegancka, ona to szczęściara jest urodzona... Nigdy nie lubiłam obnosić się ze smutkiem. Jak powtarzała Babcia moja kochana... "po co ludzi cieszyć, że Ci gorzej coś idzie. Zawsze chodź z wysoko podniesioną głową". Co by nie powiedzieć, to jestem  szczęściara (są tacy co z pewnością mają gorzej). Mnie niczego nie brakuje, wszystkiego mam wręcz za dużo :-) No i tego bólu też  dużo, och... o wiele za dużo, choć wielką granicę mam tolerancji. Mam mu za złe, że tak ogranicza mnie. A ja człowiek czynu jestem... No, ale cóż ;-) Poza tym, to wszystko dobrze jest. Moje cierpienie nie ma smaku, nie ma zapachu, barwy, nie da się go opowiedzieć. To tylko ciężar, który w każdej mojej komórce ciąży. Przychodzi ten moment (przewiduję, że każdy tak ma), kiedy nie można się pozbierać, a najbliżsi Ci mówią, że to przejdzie, będzie dobrze, że już jutro świat się odmieni. I tak czekam... jeden dzień, drugi, trzeci... sto szósty...  następny, mijają miesiące... i jest coraz gorzej. Hmm? Zastanawiam się. Wyłapuję te najlepsze chwile, naciągam na sznureczek, i? I on ciągle za krótki jest bym włożyła go na szyję i z radości zatańczyła, że nie jest tak źle, że będzie znów dobrze. Inaczej, ale dobrze :-)

NISZCZY MNIE...

Niszczy mnie to udawanie, ta wiara, że wszystko będzie dobrze... gdy ja czuję, że jest inaczej. Czasem płaczę, ale nie wszystko da się wyrazić płaczem... chyba tylko rozpacz z bezsilności. Przeszłam przez swoje życie przez wiele smutków. Wyciągałam też innych z tych bagien niemożności, niewiary. Teraz jest inaczej, czuję, że tonę, ale ciągle mam nadzieję, że wypłynę na wierzch... że jakoś ten ból wypielę, że odbiję się od dna. Tylko, że przychodzi wieczór, albo ranek, bo to nigdy nie wiadomo, kiedy śruba zacznie metalowa w moim organizmie znów harce urządzać.... i kolejny raz czuję się jak topielec, który nie może złapać tchu, stopami dotyka dna. Oooo... udało się odbić... uff...

TO NIEPRAWDA

To nieprawda, że cierpienie kształtuje i wzmacnia ludzi. Cierpienie zmienia ich osobowość, odstręcza od innych, zmienia odbieranie świata. Z entuzjasty, pasjonata, optymisty stajesz się obojętny. Jest Ci  wszystko jedno. A obojętność, to jest poddanie się. Człowiek, który nie stawia czoła cierpieniu, taki człowiek poddaje się, nie akceptuje swojego życia. W końcu ucieka przed nim. Dolegliwości psychiczne przy bólu, to dodatkowe udręczenie.  Ich intensywność niekiedy jest tak wielka, że łączy się i przeradza w  dodatkowe dolegliwości  fizyczne. Koło się zamyka. Jeśli chce się jeszcze żyć, trzeba je otworzyć. Do tego potrzebna jest motywacja. To mogą zrobić najbliżsi ludzie i wydobycie z siebie energii własnej. To trudne, ale nie niemożliwe.

JEST WSKAZÓWKA

Mój smutek i cierpienie daje mi sygnał, jest informacją dla mnie, że muszę podjąć decyzję... walczyć czy umierać? Walczyć wbrew całej "armii" ludzi, dla których Covid jest tylko ważny i tylko młodzi, i piękni ludzie? Czy poddać się walkowerem?

Dla nikogo nie jestem tak ważna, jak ważna jestem sama dla siebie. Nie mogę też zawieść bliskich mi ludzi :-), a innym chętnie dać przy okazji prztyczka w nos ;-) Dlatego pokonam te mury ignorancji, braku empatii, obojętności i lekceważenia, i???  Będę walczyć, puszczając mimo uszu nieprzyjemne uwagi, ironiczne spojrzenia... pokonując obojętność. Spokojne zasypianie, odłożę na później ;-) 

KTO JAK NIE JA :-))))

Osiągnie zwycięstwo i sprzęgnie relację mojego ciała z moim umysłem tak, że uzyskam równowagę i  ona pozwoli mi pokonać mój BÓL. Po takim doświadczeniu, stworzę na nowo swój świat, odnowię i wzmocnię obszary, które dają mi szczęście. Odkryję nowe źródła radości i nigdy już nie będę udawać radości, skrywając pod nią smutek. Bo smutek też może być optymistyczną inspiracją. Tylko trzeba go wytłumaczyć. Umieć go przedstawić i nie bać się otwarcie o nim mówić. Mam wolę życia i będę jej bronić. Nikt mi jej nie zabierze, tak jak mojej godności - przyrodzonej, niezbywalnej, nienaruszalnej.

SENS ŻYCIA

Sens życia, to zagadka. Każdemu życie daje co innego. Ale prawda jest taka, że życie daje nam tyle, ile potrafimy z niego wziąć. Jest w naszych rękach. To największy dar losu, który bez względu na okoliczności trzeba doceniać i brać z niego z wielką odwagą jak najwięcej. Gdy przychodzi ból i nieszczęście, to jest ten moment żebyśmy się przyjrzeli własnemu życiu, zastanowili, co możemy jeszcze zrobić by zatrzymać je jak najdłużej. Do tego w ten sposób, żeby nas zadowalało, bez względu na okoliczności. "Celem nie jest żyć wiecznie, lecz zostawić zostawić coś, stworzyć, co będzie żyło wiecznie". Czuję, że moje ma sens. Każdy ma prawo do słabości. Słabość wbrew pozorom może być trampoliną do odbicia się w dobrą stronę. Ja to wiem!





9 komentarzy:

  1. Dużo zdrowia życzę, a co do maskowania to i bez maseczki można ;) Też wszystkiego nie pokażę, polskie Grażyny i Janusze tylko na to czekają :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dorotko, wspaniała, dzielna kobieto, walcz i nigdy się nie poddawaj. Tule mocno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdrowia i siły życzę:))))masz rację każdy ma prawo do słabości...Pozdrawiam serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdrowia życzę i niech ten ból ucieka gdzie pieprz rośnie. Łatwo mi to pisać a sama co rano zwlekam się z łóżka z bólem kręgosłupa i radzą mi idź do lekarza, ale dopiero co kolano mi leczyli więc nie chcę być hipochondrykiem i poczekam dźwigając ten mój ból. A do tego jeszcze złości mnie ta moja bezsilność gdy mówią że będzie dobrze a ja nie wiem kiedy , bo ja nie mam czasu by tracić kolejne lata czekaniem na normalność. Już nie ten wiek gdy rok za rokiem mijał szybciej czy wolniej i nie miało to wielkiego znaczenia bo życie było przede mną... Dzięki za Twoje wpisy które mnie podtrzymują w pionie :-) No cóż dam radę bo kto jak nie ja :-). Pozdrawiam

      Usuń
  5. Boję się cierpienia, takiego ogromnego. Cieszę się, że mogę wstać z łóżka rano i wyciągając się na rękach wyjść piętro wyżej i opiekować się 2,5 letnim Kubusiem. Dzieci dają mi motywację: babciu, musisz mnie zakręcić 10 razy, dasz radę...Sił Dorotko Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochanie ty moje.Ja naiwna myślałam, że ty biegasz za śpioszkami, pieluszkami aby godnie przywitać na świecie Dorotkę, a ty cierpisz. Och ten ból dokuczliwy nadal cię męczy. Wierzę, że twoje czekanie nie będzie nadaremne i pewnego dnia poczujesz się, jak "młody Bóg". No dobra BOGINI:))) Tulę mocno. Wracaj do zdrowia Iwona P.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pisz dla Nas...Jesteś niesamowita..Z Tobą jest nam łatwiej.Mnie podtrzymujesz na duchu..Tak naprawdę wszystkie jesteśmy same, choć czasem nie-samotne.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Każdy ma prawo do słabości. Słabość wbrew pozorom może być trampoliną do odbicia się w dobrą stronę." Te słowa bardzo mi pomogły-dziękuję Ci za to. Życzę Ci dużo zdrowia .Tak cudownie malujesz słowem .Pozdrawiam serdecznie. Krystyna

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger