17:21:00

Przyjaźń #2

Przyjaźń #2


LĘK

On jest obecny w naszym życiu... Najpierw jest szeroki korytarz i mnóstwo pootwieranych drzwi. Wszystko przed nami... ale też jakieś drobne i większe lęki, a potem coraz większe, bo nam się wydaje, że szanse mamy coraz mniejsze. Idziemy raz wolniej, raz szybciej, czasem biegniemy tym korytarzem o nazwie ŻYCIE i kolejne drzwi za sobą zamykamy. Obracamy się w tył i przeraża nas ilość pozamykanych, czasem na dobre zatrzaśniętych drzwi, o których wiadomo, że się już nie otworzą. I odczuwamy lęk, bo piękno, młodość, perspektywy rozwoju... za nami wszystko... tak się wydaje. Nie przyznajemy się, ale często odczuwamy lęk, ogromny... nie przyznajemy się nawet przed sobą... co dopiero przed innymi. Kolejne drzwi, które jeszcze są otwarte kojarzą się nam z tym wszystkim, co widzieliśmy w przeszłości  obserwując starzenie się rodziców czy dziadków. Chcielibyśmy za wszelką cenę nie docierać do tych drzwi, cofnąć się do tych już pozamykanych. Lęk nie pozwala nam na normalne funkcjonowanie. Bo jak normalnie żyć z poczuciem straty, która w nas tkwi... rozżaleniem, że wszystko tak szybko minęło. A korytarz nie dość, że z coraz mniejszą ilością drzwi, to coraz węższy się nam wydaje, ciaśniejszy i trudniejszy do pokonania. Czy tak jest? Tak... bo coś minęło.

CO MINĘŁO?

Młodość, a z nimi nadzieje, ludzie, którzy byli nam bliscy, a teraz gdzieś tam w chmurkach wojują... uroda, zdrowie, sprężystość ciała, gładkość skóry, blask włosów, jasność umysłu, pewność siebie... 

STĄD W NAS TEN STRACH 

Byliśmy niemądrzy, kiedy nie mogliśmy doczekać się dorosłości, czas nam się bardzo dłużył i nagle... to przecież nieuniknione... starzejemy się od chwili urodzenia. I cóż dziwimy się, że nas też dotyka wygląd naszej mamy, babci, gdy stare już były i nie tak wydolne. Myśleliśmy, że to nas nie dotyczy, że inaczej nas ta starość dopadnie. Boimy się utraty atrakcyjności, odrzucenia, samotności, niedocenienia. Nie potrafimy oswoić się z upływem czasu. Ale jesteśmy różni, więc jednym to przychodzi łatwiej, innym trudniej. Słuchając i oglądając media, gdzie kult młodości i miłości tylko w młodym wieku jest przeznaczony i taki piękny, to popadamy w smutek, że wiele już nas nie dotyczy. To poczucie nieodwracalnej straty nas pogrąża.

I  CO Z TEGO WYNIKA?

Żal, frustracja, gniew, depresja i jeszcze większy strach, że jako starzy nie będziemy potrafili stawić czoła przeciwnościom, że nieważni już jesteśmy i niewiele zrobić możemy... jak też, że niewiele nas czeka. A skoro tak myślimy o sobie, to stajemy się zrzędliwymi, niewyrozumiałymi, pozbawionymi poczucia humoru... osobami. Nie potrafimy się cieszyć z tego co mamy. Patrzymy za często wstecz i widzimy te drzwi pozamykane, a przed sobą  niewiele tych pootwieranych. A to jest w naszej głowie, że ten korytarz coraz krótszy  nam się zdaje, dodatkowo węższy... węższy, bo tracimy otwartość do świata, wiarę, że to co przed nami wcale nie musi być gorsze. Jest inne, inaczej ładne, inaczej brzydkie... inne po prostu. A ten korytarz, który mamy jeszcze przejść, to też powinno być dla nas wyzwanie, tak jak na początku gdy zaczęliśmy po nim iść.

PODEJDŹMY DO TEGO TAK...

Upływający czas to dar. I nie każdy go otrzymał. Ciężko pogodzić się z tym pędzącym czasem, że świadomością, że starość się zbliża, a z nią  niewidoczność, bezczynność... I można słuchać, że trzeba żyć chwilą i nie przejmować się niczym... ale ile to trzeba mieć wewnętrznej siły i odwagi, konsekwencji, optymizmu w sobie, żeby podołać tak ekstremalnym zmianom jak przejście ze stanu uniesienia do stanu padania ;-))) Czasu nie da się wskrzesić... trzeba się z z nim pogodzić. A najlepiej ZAPRZYJAŻNIĆ.

PRZYJAŹŃ

Przyjaźń to najlepsze co sobie możemy ofiarować. Nie wypierać z siebie na siłę tego lęku, że boimy się starości... tylko oswoić się z nim i z sobą zaprzyjaźnić. Z sobą, najbliższą i najbardziej znaną nam osobą :-) Do tego trzeba dojrzeć. Są tacy, którzy nigdy do tego nie dojrzewają i nie radzą sobie... Pielęgnowanie w sobie myśli, że wszystko co najlepsze już było i skończył się tym samym nasz czas... to prosta droga... nieprzyjaźnienia się z sobą, tylko odpychania siebie od życia.

Starość jest w głowie... a im się ma więcej lat, tym bardziej rosnąć powinna w nas świadomość ile nieistotnych problemów kiedyś zatruwało nam czas... A teraz? Przemyśl... wciąż masz to samo imię, oczy te same i uśmiech... warkoczy już nie masz, może nawet zęby inne ;-), ale to wciąż TY.  Może nawet fajniejsza niż kiedyś... Stara Dorota, Agata, Maria, Iwona czy Małgosia i Ty. Ty pogodzona z tym nowym dookoła Ciebie i lubiąca to nowe, mimo wszystkich niekorzystnych zmian... to ciągle Jesteś. Do cholery... zawsze może być gorzej... jeszcze będziesz tęsknić do dzisiejszej chwili, gdy masz 40, 50, 60 czy więcej lat. Za krótki czas okaże się, że ten dzisiejszy nie był taki najgorszy i trzeba było lepiej z niego korzystać, a nie rozmyślać, narzekać, martwić się na zapas. I? Kochać siebie mimo zmarszczek, zwisającej skóry, przerzedzonych włosów, bolączek wszelkiego rodzaju, plam starczych, zwiotczałych ramion itd. itp. 

CIĄGLE

Jesteś. Jesteś Agatą z ciętą ripostą i poczuciem humoru... zdystansowaną do świata Beatką, empatyczną Basią, z seksownym spojrzeniem Aldoną, Małgosią z czułym sercem, inteligentną Moniką, ciekawą życia Asią, wrażliwą Alicją, ekstrawertyczną Donatą....  do tego masz mądrość życiową zdobytą i możesz z niej korzystać :-) Ta mądrość ma oparcie w przeżytym Twoim życiu, które nie zawsze prostą drogą było... czasem wyboistą... Ale ciągle nią podążasz :-)))

STARA KOBIETA i JA

STARA  KOBIETA  i  JA to jedność (pogodzenie z nową sytuacją, zaprzyjaźnienie z nią).... Dorota w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i teraz to ciągle JA... . Co się zmieniło? Opakowanie, świadomość szczęścia, godności, radość wewnętrznej... A prezentem dla świata... ciągle jestem. Tak samo jak Wy Jesteście :-))) Nie oglądając się w tył, spokojnym krokiem podążam do przodu... które drzwi da się jeszcze otworzyć, to otwieram; których się nie da, to do następnych podążam bez żalu wielkiego. Dobra to metoda by korzystać ze wszystkich możliwości ukrytych za kolejnymi drzwiami, bez przejmowania się porażkami, a czerpania radości z małych sukcesów. Tak wygląda przyjaźń właśnie... przyjaźń do siebie. Jak siebie traktujesz, tak inni traktują Ciebie... dobrą energię czuć na odległość.







19:16:00

Stenia* - przyjaźń - tego nie nauczysz się w szkole.

Stenia* - przyjaźń - tego nie nauczysz się w szkole.


PRZYPADEK?

Jestem jedynaczką, nigdy nie miałam siostry ani brata. Aż teraz na stare lata poznałam... 13 lat młodszą ode mnie Stenię. Stenia jest lekarzem. Poznałyśmy się zupełnie przypadkowo. I to jeden z tych przypadków, których chciałoby się by spotykało nas jak najwięcej. Choć zawsze uważałam, że nie istnieje coś takiego jak przypadek. Wszystko ze wszystkim jakoś się wiąże, bo przecież nikt nie jest na przykład dobry przez przypadek ;-), albo co gorsze... zły. W przebiegu ludzkich spraw wszystko po coś się dzieje, wszystko swój wymiar ma. Nic się nie dzieje bez powodu, wszystko swoje źródło, swoje przyczyny ma i po coś jest.... może Opatrzność Boska; los, który z jednymi ludźmi nas styka, od niektórych zabiera... tak naprawdę nic nie dzieje się bez przyczyny... wszystko po coś jest.
I tak stanęła na mojej drodze Stenia :-)

STENIA

Stenia to drobna pięćdziesięciolatka, z długimi blond włosami, i długimi nogami ;-) Elegancka, ale lubiąca też strój sportowy, taki na luzie. Zawsze uśmiechnięta, otwarta dla ludzi, z poczuciem humoru... z pasją wykonująca swój zawód. Stenia urodziła się 1 kwietnia, jest zodiakalnym Baranem... ale brak w niej wyniosłości, pragnień związanych z władzą tak identyfikujących ten znak horoskopu.
Stenia nie chce zajmować w życiu wysokich stanowisk, pragnie wykonywać jak najlepiej swą pracę i na jak najwyższym poziomie. To jest jej cel, jemu się całkowicie podporządkowuje.
Jest ambitna, lubi się uczyć i żadnej okazji nie przepuści by dalej się dokształcać. Dzięki temu robi dobry użytek ze swoich zdolności i nie marnuje czasu na byle jakie zadania.
Bardzo towarzyska, choć nieco nieśmiała, ale w lot nawiązuje serdeczne kontakty z ludźmi, które szybko przeradzają się w serdeczne i trwałe relacje.
Przekonałam się nieraz, że ma silną wolę, kiedy mimo potwornego bólu głowy przyjmowała pacjentów.  
To osoba, na której można polegać, bo Lojalność, to jej drugie imię :-)
... idealistka wierząca, że nie ma lepszego zła... zło jest złem, dobro dobrem... jest... Nie ma piękna, jeśli w nim leży krzywda człowieka i nie ma prawdy jeśli w niej pomija się krzywdę, i nie ma dobra jeśli pozwala na krzywdę... Taka jest Stenia.
Można z nią porozmawiać na każdy temat i żadnego nie unika... jest żywym człowiekiem, który nie boi się dyskusji i nie robi uników na niewygodne tematy. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie tylko przyjemne chwile są w życiu... choroby... niesprawiedliwość... a ból występuje w życiu nie tylko gdy nas coś boli... przetniemy się nożem, czy uderzymy w głowę... Ona rozumie, że bólem może być cierpienie bez barwy, smaku i zapachu... takie, którego nie da się zbadać na USG i rezonans, ani morfologia krwi go nie wykaże. I w sposób otwarty o wszystkim można ze Stenią pogadać... czasem pofilozofować, czasem obśmiać, na poważnie i na wesoło.

PRZYJAŹŃ

Przyjaźń z nią jest prosta... bo Stenia nie ocenia, szanuje wszystko co robię, wspiera w słabszych momentach, pomaga radą w trudnych wyborach, nie narzuca się. Spędzany z nią czas zawsze za krótki jest. Ta relacja między nami daje pewność, że w każdej potrzebnej chwili możemy na siebie liczyć... i to bez obietnic słownych, spisanych umów... to się czuje po prostu.

Najbardziej cieszy mnie w kontaktach z nią to, że nie muszę niczego udawać... Stenia pozwala mi być taką jaką jestem... czasami smutną, rozgoryczoną, czasami zwariowaną i niespełna rozumu, nieznośną i arogancką.
Przy niej czuję się szczęśliwa, a krzesło, na którym siedzę unosi mnie w górę, nie jest krzesłem elektrycznym.... w kontaktach z niektórymi ludźmi nie raz się tak czuję ;-) ... parzy mnie siedzisko, ale cóż... są sytuacje, kiedy trzeba to wytrzymać ;-) Takie uwarunkowania płata nam życie ;-)
Siedzimy sobie czasem... zbyt rzadko ;-) i opowiadamy różności... co nas boli, za czym tęsknimy, czego się boimy, co nas śmieszy. 
To co nas łączy to nie tylko wspólny język, jednakowe pojmowanie świata... nawet w drobiazgach jesteśmy bardzo podobne... potrafimy akceptować różnice i nie wykluczać nikogo, kto myśli inaczej... tylko przekonywać do nas. I jeszcze ta miłość do dobrego jedzenia (oprócz czerniny :-)) i białego wina :-)), że nie wspomnę o innych przyjemnościach tego świata :-)))

TO JUŻ BYŁO

Tak już miałam, że przyjaźniłam się kiedyś z pewną Marią. Nie pokłóciłyśmy się, nic takiego się nie stało. Maria po prostu uważała, że tylko o pięknych i radosnych sprawach można rozmawiać. I to tych przez nią wybranych. Nie jestem ideałem, ale moje zapatrywania są takie, że dialog to dzielenie się opiniami nie zawsze podobającym się obydwu stronom... a czas jest taki sam dla wszystkich... nie jest ważniejszy dla jednej strony, a dla drugiej mniej istotny. Maria nie podzielała mojego zdania. Nie raz tak zwanego focha potrafiła rzucić, gdy coś nie po jej myśli poszło. Byłam cierpliwa. Czasami czułam się przy niej gorsza i wiara we mnie samą gdzieś uciekała. Mój uśmiech stawał się sztuczny, a silny charakter? Nie było go. Drżałam przy niej, by słowa za dużo nie powiedzieć, by nie urazić jej. Ale byłam... słuchałam... starałam się... choć coraz mniej czułam się jak burza, a bardziej jak kałuża... Ale trwałam. W końcu przyjaźń to trudne wyzwanie i nie można łatwo się poddawać.
Dopóki nie poznałam Steni i nie pojęłam, że przyjaźń może być inna... nie wyciskać łez, nie dawać niepokoju, dawać zrozumienie... i ? I bez pokrzykiwania być cierpliwie wysłuchiwaną... szanowaną.
I kiedy miałam zły, bardzo zły w swoim życiu czas.... byłam winna temu też... przyznaję... to moje oczekiwanie na krótkie wsparcie? Nie doczekałam się. Wtedy zrozumiałam...
Maria nie potrafiła odłożyć swoich "ważnych" spraw, żeby wysłać jednego, krótkiego sms-a... "Nie martw się, Będzie dobrze." Może ten SMS sprawiłby, że inaczej by było. Nie ma jednak co wracać do przeszłości. Zamykamy wieko tej trumny, gdzie pochowałam te lata... 

SIOSTRA

Stenia to coś więcej niż przyjaciółka, to siostra, której nie miałam. Stenia nie stara się mnie zdominować... sprawia, że się śmieję, mam poczucie bezpieczeństwa i moje myśli krążą wokół jeszcze jednej osoby. Z nią chcę się dzielić wszystkim co mam najlepszego... i chronić przed niedobrymi sprawami. Nie rozmawiamy codziennie przez telefon, ani na messengerze czy innych whatsappach... możemy rozmawiać po paru dniach niesłyszenia, a rozmowa przebiega tak jakbyśmy przed minutą zaledwie ją przerwały. 
To dzięki niej ponownie uwierzyłam w siebie, kiedy sama zaczęłam wątpić w siebie. 
Mogę nic nie mówić, a Ona wie o czym myślę, zdarza się, że o tym samym mówimy w tym samym momencie. Autentycznie tęsknimy za spotkaniem ze sobą :-)

MÓJ  ŚWIAT

Stenia uzupełniła mój świat. Nie chciałabym przeżyć już żadnego dnia bez niej. Steni nie muszę nic wyjaśniać, z niczego się tłumaczyć... jest jak jest... potrafimy rozmawiać... to jest piękne!
Znalazłam Stenię, która jest szalona, że przyjaźni się ze mną... zawsze Steni pomogę się podnieść, gdy upadnie po poślizgu na skórce banana... pomogę, po tym jak skończę się śmiać :-))))

PRZYJAŹŃ...

Tego nie nauczysz się w szkole... musisz przerobić to sama. Przyjaźń to kwiat, o który trzeba codziennie dbać, pielęgnować... nie zapominać o tym, że jest przy nas. Kwiaty dodają nam radości... patrzenie na nie daje nam uśmiech. Tak świadomość, że mamy przyjaciela dodaje nam odwagi, pewności siebie, rozwesela. Człowiek jest istotą stadną, potrzebuje drugiego człowieka, bo samotność i poczucie braku dobrych, bliskich relacji z innymi ludźmi.... prowadzi do bólu, cierpienia i frustracji. Tak jak kwiaty potrzebują dbałości i czułości... tak przyjaźń tego potrzebuje... nie można jej ot tak odrzucić. Gdy kwiatu więdną listki... trzeba natychmiast dać mu światło i wodę. Tak przyjaźni należy dać wsparcie natychmiast, a nie czekać kiedy nam jest wygodniej tej ewentualnej pomocy udzielić.
 

*STENIA - imię zmienione






14:38:00

Robię swoje!

Robię swoje!

GDZIE?

W Polsce... w moim rodzinnym, z dziada pradziada kraju... gdzie już mnie nic nie dziwi. Dziwi jedynie ten fakt, że zdziwiona jestem jedynie tym, że się niczemu nie dziwię. Wszystko przyjmuję na klatę i robię swoje.
Żyję w kraju, gdzie członkowie młodego stada narzucają swoją wolę i mówią co dla starego jest dobre lub złe.
Paru wśród nich tylko starców jest, takich wybranych, którzy żyją w przekonaniu, że żyć będą zawsze... są nieśmiertelni... do tego wszystko wiedzą najlepiej. Oni są starzy inaczej niż ja, oni do tej samej kategorii się nie zaliczają. Swą starością nie są stygmatyzowani.

To do mnie się mówi, że stara już jestem i młodym z drogi zejść powinnam.... bo ja inaczej stara jestem, moja starość nie jest ważna. Moja starość jest kłopotem, jest kosztowna.
Choć staram się starzeć ładnie, nie tak zupełnie piernikowo, to przeszkadza mi fakt, że słyszę, że wszystko już za mną... że młodość jest tylko mądra i ci przez nią wybrani starcy ponoć wyjątkowi, bo choć też pierniczeją i kapcanieją, to są z wyższej wybranej półki... na tej ja się nie mieszczę ani o nią nie zabiegam.

Zastanawiam się tylko, nie dziwiąc wcale ;-) co trzeba mieć w głowie, żeby tak myśleć krótkoterminowo. Bez rozwijania nawet tej myśli, bo myślę zdroworozsądkowo, że czas zrobi swoje, więc nie ma co tracić go na to, na co ja nie mam wpływu.  Ja robię swoje... mam swój intymny mały świat, do którego dostęp niewiele osób ma... nie słucham półprawd... do przodu gnam... czasem bez tchu... i dziękuję za to co mam.

Mną nie muszą przejmować się ani młodzi, ani starzy, ci z wyższej półki, którzy najlepsi we wszystkim są... bo ja o każdej porze roku... wiosną, latem, jesienią i zimą, robię swoje.
Nie mieszam się w spory, kłótnie, które mają określić co dla mnie jest dobre. Nie obchodzą mnie  (jednak jedynie do pewnego stopnia... nie jestem w końcu ignorantką ;)) plany dowodzących moim krajem... ja swoje prywatne mam kłopoty i naturalne marzenia też wyłącznie moje są.
Moje poranki, świty blade oraz zmierzchy pozbawione gniewnych myśli są... moja prywatność nie dopuszcza do siebie (już nie!) obiegowych kłamstw, dwulicowej moralności, krętackich tłumaczeń tych ważnych młodych prawdziwie i starych inaczej niż ja.
Dobrze żyje mi się w tym kraju mimo, że pomniki szybciej są tu stawiane niż matactwa rozliczane. Dlatego, że robię swoje... w swoim domu z serdecznym słowem, czułością prawdziwą i uśmiechem szczerym, a jeśli łzą? To też ze wzruszenia nieudawanego. 

DWA ŚWIATY

Młodzi i Starzy... Dom mój i to co tuż za progiem. Takie istnieje teraz świata podzielenie.
Ja robię swoje... mam jeden świat... słucham... robię swoje... widzę... robię swoje. To nie znaczy, że na zło nie reaguję, że nie wspieram dobra... nie  pomagam w potrzebie... ja robię swoje we własnym zakresie.
Nie oczekuję poklasku, robię swoje po swojemu... gdy kogoś kocham - mówię mu o tym... gdy nienawidzę - obojętnością zabijam swą.
Lgnę do ludzi bardzo, ale gdy ich hipokryzja dotyka mnie, to? uciekam szybko... i nie wracam, choć czasem ciężko mi z tym.
Nie udaję szarej myszki, nie znoszę robienia czegoś na pół gwizdka, pragnę wszystkiego więcej niż odrobinę, śpieszę się ze wszystkim... ale powoli... bo wiem, że moja meta, to nie zwycięstwo moje będzie... tylko ZUS-u ;-)))
Despotyczne pokrzykiwania, wrogie pohukiwania, wymyślania za plecami, na mnie wrażenia nie robią. Swoje robię... rozmawiając z ludźmi serdecznie, ciepło i z szacunkiem dla każdego, choćby zdania odmiennego. Mam pokory wiele w sobie jeśli chodzi o życie. Nie mam jej ani trochę jeśli chodzi o chamstwo. Taka sytuacja budzi we mnie emocje... tak silne, że idę wtedy na całość i nie liczę się z niczym... żadnymi konsekwencjami... twardo między oczy walę... (nie chcecie wiedzieć, co walę ;-)) W każdym razie robię swoje w tym momencie, bo tak uważam, że tak powinnam... nie inaczej... robię swoje zgodnie z tym, co mam w głowie i sercu.

ROBIĘ  SWOJE

Robię swoje... sprzątam, myję się, pracuję, wyrzucam śmieci, myję podłogi, wysłuchuję gdy ktoś chce, żebym go słuchała, sprawiam przyjemności, ale też zmartwień komuś przysparzam i to akurat nie z mojej wyraźnej chęci ;-) Wszystko na swoją miarę, wykształcenie, chęci, skromniutkie możliwości... sama robię swoje i nikt za mnie tego nie zrobi, nawet ten z wyższej półki... bo go nie obchodzę... ja jestem tylko numerem statystycznym, który już nawet nie daje wzrostu PKB.
I dlatego właśnie nie oglądając się na nikogo... cieszę się każdą chwilką... usta maluję, na obcasach wędruję, kurze ścieram, kwiaty podlewam, piekę rybeczkę, czasem piję wódeczkę... bawię się, gdy mam chęć i płaczę, gdy taka najdzie mnie chwila...
Czasem zmęczona i szara się czuję... ale ciągle jestem blisko prawdziwego życia... tego tutaj... a nie wydumanego w polityków gabinetach.

DLACZEGO  O  TYM MÓWIĘ?

Dlaczego o tym mówię, że dla mnie tak ważne jest robić swoje nie wdając się w kłótliwe spory? Bo mała kropla drąży skałę i im więcej takich kropli, takich osób, które swoje będą robić... nawet  załatwiać małe sprawy... tym drugi świat, ten za progiem... będzie lepszy dla nas. Też się stanie naszym światem. I nie będą młodzi i starzy, lepsi i gorsi, bogaci, ubożsi... będą ludzie... i wszyscy mądrzy, bo świadomi tego co wokół.
Bardzo to ważne... bardzo... uświadomiłam sobie kolejny raz jak istotne jest co wiemy, o tym co dzieje się tak naprawdę wokół nas i jak nie zważając na mamienia z różnych stron, istotne jest co my czynimy sami. Czy sami nie wprowadzamy złej atmosfery, nie ulegamy obłudzie... uważamy za niemal świętych... innych za gorszych... choć sami za uszami wiele mamy.
Ja do świętych bynajmniej nie należę... i aniołem nie jestem... w moim planie życia nie uwzględniam jednak tolerowania hipokryzji, która może skrzywdzić wiele osób.

PRZYKŁAD:

Rozmawiam z moją starą znajomą... znam ją 21 lat... znajomość więc stara, tak jak i znajoma stara... 81 lat... ale choć u niej zdrowie nietęgie, to rozum jak najbardziej prężny. Nazwijmy ją Hiacynta. Hiacynta to bardzo religijna osoba, praktykująca od rana do wieczora, od radia i telewizyjnych wiadomości niestroniąca. Na każdy temat można z nią porozmawiać... tyle, że lepiej nie mieć odrębnego zdania :-) Otóż Hiacynta w rozmowie ze mną, po dłuższym czasie nie rozmawiania... po wymienieniu wszystkich co to ostatnio umarli... aktorze z serialowego "Klanu", operowego śpiewaka czy biskupa polskiego.... pozwoliła mi wtrącić zdanie, że inny wybitny aktor też jest w ciężkim stanie.
- No nie, tego nie lubię, ten mnie nie obchodzi, ten szczur nie jest po tej stronie.... - z niesmakiem i oburzeniem wyraziła swoje zdanie
- Ale, ale to też jest człowiek... też należne jest mu współczucie... nikogo nie zabił, nie oszukał, tylko inaczej pojmował świat... robił swoje... nie ma w tym nic złego...  - spróbowałam przekonać Hiacyntę - Ja go lubię... jego poglądy to mniejsza, nie mają znaczenia... aktorem dobrym był i człowiekiem przede wszystkim też dobrym...
Rozmowa skończona. Hiacynta nieugięta. We mnie smutek i decyzja powstała... zrobię swoje i napiszę o tym.

PUENTA

Róbmy swoje, w swoim zakresie, możliwościach. Nie zapominajmy, że choć różni jesteśmy, to wobec końca życia jak najbardziej równi. I nie nam oceniać, kto lepszy, kto gorszy... siejąc niedobrą energię.
Robię swoje i...
Hiacyncie przypominam, że życzliwość to cecha podstawowa wierzącego człowieka :-))






Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger