Niewinnie się zaczęło, w Chinach, dalekiej krainie. W najbardziej ludnym kraju świata, gdzie liczba ludzi sięga prawie półtora miliarda. W Wuhan 11 - milionowym mieście wirus o symbolu 2019-nCoV zaatakował pierwszego mieszkańca w grudniu roku zeszłego..... No i się zaczęło! 13 stycznia (oficjalnie) roku aktualnego 2020 - go, wirus dotarł do Tajlandii... potem Japonia, Korea Południowa, Stany Zjednoczone... wreszcie uderzył w Europę... Polskę.
I z dnia na dzień wszystko się zmieniło.
Nagle! podstawowe ma znaczenie... zwykłe mycie rąk.
Dotykać najlepiej należy, tylko siebie i to też unikając dotykania twarzy.
Psikać tylko w łokieć.
Dezynfekować co się da.
Uśmiechanie bardzo zalecane, ze względu na mózg, ale najlepiej ustami przykrytymi maseczką. I nieistotne, że kolorystycznie niedobrana do torebki. Bo torebka niepotrzebna. Na cóż nam torebka, gdy siedzieć należy w domu.
Dłonie w rękawiczkach w razie wychodzenia z domu, ale tylko po chleb, ziemniaki i płyn do dezynfekcji... czasem gardła... dla większej draki :-)
Ale gdy już konieczne wyjście, to takie by unikać bliskich kontaktów, by nie skupiać się w grupie. Bo duże skupiska ludzi, to środowisko sprzyjające rozprzestrzenianiu się koronawirusa.
Same zakazy i nakazy, których człowiek kochający wolność, zazwyczaj nie lubi i zrobi wszystko by je okrążyć.
Zaczęło się spokojnie i z nadzieją, że da się zatrzymać groźnego koronawirusa… początkowo krzywa wzrostu jego rażenia była daleko niższa niż nadzieja na jego pokonanie. Ale w miarę upływu czasu, te krzywe się zrównują, a krzywa nadziei nieznacznie zniżkuje.
Dlaczego? Bo przestajemy sobie z tą izolacją, brakiem pracy, nawet utratą, zmienioną codziennością... radzić. Zaczynamy się denerwować, irytować, wkurzać, wszystkim wszystko mieć za złe. Nie umiejąc przystosować się do nowych realiów mamy nawet za złe innym, że się nie poddają, że optymistyczni, czasem naiwni są... ci mają nadzieję graniczącą z pewnością, że jest to czas, który minie. Przecież nie można, mimo zmienionych realiów, życia odkładać na jutro. Ono jest teraz, dzisiaj... jest to inny czas. Ale ten czas jest nasz. W nim aktualnie żyjemy.
Nie przeżyłam wojny. Takie moje szczęście. Ale wiem z literatury, filmów, opowiadań rodziców, czy babci, że w czasie wojny też ludzie żyli... też mieli radości, potrafili mieć pasje, plany, zakochiwali się, wychowywali dzieci, uczyli, bawili się, tańczyli i śpiewali... inaczej... ale jednak.
Teraz mamy swego rodzaju wojnę. Każde pokolenie ma swoją wojnę - mówiła babcia, powtarzał tatko i teraz ja to powtarzam. I nie mam nikomu za złe, że się złości, że nie potrafi pogodzić się, że rozpędzony koronawirus atakuje wszystkie aspekty naszego życia.
Ale? Ale jeśli ja, Stara Kobieta na przykład... trzymam się zasad, które są powszechne teraz dla wszystkich... dbam o siebie... dbając w ten sposób o innych... mam wiarę, nadzieję i swój sposób na pokonanie koronawirusa, który nie tylko źle działa na płuca, ale również na to co ma się w głowie... więc jeśli ja mam taki sposób, że staram się czarnym humorem, śmiechem zabić drania... tym złe myśli przeganiać z głowy... to nikt nie może mieć mi tego za złe i zabronić, że może głupio, może naiwnie, ale planuję (choć to nie to słowo do końca) co zrobię jak najgorsze minie. Zdaję sobie sprawę, że koronawirus już zawsze będzie w naszym życiu obecny, ale mam też przekonanie, że w końcu się gdzieś na chwilę zawieruszy, zagubi, z biletem w jedną stronę wyjedzie w zaświaty diabelskie.
Dlatego jeśli ktoś do mnie mówi, że: nie będzie już dobrze - to zabija we mnie mnie coś co mnie trzyma przy życiu - naiwne, młodzieńcze spojrzenie na życie i nadzieję. I ja mam o to pretensję!
Albo jeśli za złe ma moje prześmiewcze traktowanie wirusa, które to lekarstwem moim jest... To mam o to pretensję!
I co zrobić powinnam?
Postanowione! Zrobione!
Wyjeżdżam... wyjeżdżam na emigrację, emigrację wewnętrzną i do tego dietę bezwzględną sobie funduję.
Czyli? Zero informacji zewnętrznych od rana do wieczora... bez messengera, twittera, whatsappa, internetu, radia i telewizji (jedna informacja na dzień i tyle).
Niezależnie co tam politycy wymyślą, ja sama muszę zadbać o siebie, nikt za mnie mojego płotu nie wymaluje (tak mówiła moja babcia... ja płotu nie mam, ale podłogę mam i sama ją umyć muszę bez względu na rząd ;-) )
Telefon? Owszem włączony, ale ściszony... bez zaglądania co chwilę w ekran chułałeja ;-))
Od 18 -ej... koniec jedzenia i wędrówek do lodówki... aż do 7 - ej rano :-) Żadnego jedzenia w nocy, podjadania czegokolwiek, bo się niby zepsuje. W imię, w intencji, żeby pokręciło koronawirusa, choć mnie skręca, że nie... nawet suszonej śliwki nie zjem, bo to 19 -sta jest... a ja dałam słowo... słowo sama sobie. Tak przepowiedziałam, że jeśli ja wytrzymam z tą dietą, to będzie mój mały wkład w walkę (symboliczną) z koronawirusem.
Dzisiaj, dzisiaj... bo sytuacja jest dynamiczna. To co wyżej było wczoraj. Dzisiaj wróciłam. Uspokojona, zadbana, wysmarowana kremami przeciwko ruinom skóry... wygimnastykowana na karimacie... w pełni świadoma tego co się dzieje wokół... ale na nowo urządzona w swoim życiu w czasie pandemii. Przed nią byłam pełna wdzięczności do daru jaki od rodziców dostałam - życia. Teraz gdy trwam w czasie jej panowania dalej jestem wdzięczna, że jestem w punkcie jakim jestem... wiem, że zawsze może być gorzej i doceniam wszystko co mam. WSZYSTKO! O wdzięczności nie zapominam w żadnym momencie! Wiem, że jestem szczęściarą, bo jak na obecną chwilę, to bardzo dobrze się mam... i oby inni tak dobrze mieli. Z całego serca życzę każdemu... Tylu ludzi więcej i szybciej niż zwykle umiera.
Niby umieranie... zwyczajne jest i wpisane w drogę życia. Każdego dnia ktoś umiera, kogoś dotyczy tragedia, gdy ktoś bliski odchodzi na drugą stronę. Teraz jednak jest gorzej, ze śmierci tworzy się codzienne statystyki, które codziennie sączy się do naszych uszu... i to jest smutne bardziej niż można sobie smutek wyobrazić.
Chwalę więc każdy wschód słońca i zachwycam zachodem, i cieszę się, że dobro nie zanika... zwycięża! Koronawirus to pokazał... ludzie zaczęli zauważać innych wokół siebie, doceniać starych, kochać bardziej dzieci, szanować czas, liczyć inaczej pieniądze... niektórzy zaczęli czytać, dostrzegać czas, nawet myśleć niestandardowo z rozszerzeniem horyzontów... .
Dzisiaj, już ze spokojem, bez nakręcania się, połapałam pierwsze gorące promyki słońca (na balkonie)... opaliłam zmarszczki wokół oka jednego i drugiego :)
Dzisiaj jest 30 marzec. Przeglądałam posty z mojego bloga z poprzednich lat. O czym pisałam w marcu w 2019, 2018, 2017 roku i pierwszy post gdy zaczynałam 1 maja 2016 roku... (?)
Teraz jest zupełnie inaczej... już nie zastanawiam się co będzie za rok, jak będzie wyglądało życie bliskich mi osób i mnie samej, jak będzie wyglądał świat. Choć i wtedy specjalnie nie wybiegałam w przód. Sama namawiałam to życia w teraźniejszości teraz tu i tu... Teraz z jeszcze większą atencją namawiam do nieodkładania życia na później... ono jakie jest takie jest, ale jesteśmy w nim i cieszmy się drobiazgami i ile możemy to róbmy!
I proszę... jeśli sami jesteście w dołku, kanionie wręcz (a macie prawo podle się czuć)... nie macie tyle siły by przetrwać, to zbędnym słowem czy gestem - nie zabierajcie nadziei innym, jeśli nawet byłaby dziecinnie naiwna.
I jeszcze jedno...
- Od grudnia zeszłego roku przekładałam z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień... teraz to już miesiące cztery... swoje spotkanie z przyjacielem... zawsze coś wypadało... a to jemu, a to mnie, bo ważniejsze jak się wydawało sprawy były... . Żałuję bardzo. Mam nauczkę kolejną... wiele można odłożyć, ale nie spotkania z bliskimi, kochanymi ludźmi. Tego nadrobić się nie da!
- W biegu, ferworze zajęć zapominamy co ważne jest... przyszedł moment, by w przyszłości, która przyjdzie, a wierzę, że będzie jeszcze promienna... pamiętać! Najważniejsza jest bliskość i czułość drugiego człowieka :-)))
*Te myśli tak niepoukładane jak moje włosy nieuczesane i rękawy niewyprasowane.