08:13:00

Nawilżanie twarzy

Nawilżanie twarzy

Mój krem nr 5 arganowy przeciwzmarszczkowy do cery suchej dojrzałej

Wszystko zaczęło się od próbki - 2 ml, która przypadkiem znalazła się pod moją ręką i sprawiła, że ogromnie zapragnęłam zaopatrzyć się w cały słoiczek tego cudownego kremu - działanie próbki mnie zachwyciło, miałam nadzieję, że tak samo będzie z produktem pełnowymiarowym. Moje nadzieje nie okazały się złudne ;) 

 Jego najważniejsze składniki to: 
  • olej arganowy ze świeżych orzechów
  • hydrolat oczarowy
  • kwas hialuronowy
  • ekstrakt z lnu
  • masło kakaowe

Co dla mnie szczególnie ważne oprócz tego, że kremik skierowane jest do cery suchej i dojrzałej...  to fakt, że można go z powodzeniem stosować przy cerze naczynkowej oraz wrażliwej. Już po pierwszym zastosowaniu zauważyłam, że produkt w pewnym sensie "scieśnia" moją twarz... tak jakbym przypaliła materiał, który pod wpływem ciepła się kurczy. Lubię go stosować - zarówno wieczorem jak i rano (ładnie sprawdza się pod makijaż, szybciutko się wchłania). Nie dawał mi poczucia świeżości, ale napinał (przede wszystkim) i nawilżał skórę. Jak się sprawdzał jako produkt przeciwzmarszczkowy? Nie wiem. Musiałabym założyć okulary, ale... jeszcze nikt nie zaczepił mnie na ulicy, żeby mi powiedzieć "Ale ma pani zmarchy!" ;-P

Dodatkowe działanie, które wykazuje zdaniem producenta to zwężanie porów, łagodzenie zmian naczynkowych, rozjaśnianie cery - od siebie mogę jedynie dodać, że kremik nie powodował żadnego zaczerwienienia ani nie podrażniał naczynek. 

Myślę, że to jeden z najbardziej udanych kremów Fitomedu, warto rozglądać się za nim w zielarniach :) Cieszę się, że ta próbka wpadła w moje ręce... dzięki temu zbiegowi okoliczności wraz z kremikiem Fitomedu mogę walczyć o jak najlepszy stan mojej skóry :) Po zużyciu tego opakowania - zaopatrzę się w kolejne!

Mój krem nr 9 karotenowy (odcień słoneczny) odżywczo - nawilżający do cery mieszanej



To mój kolejny krem z Fitomedu, który nadaje delikatny kolor skórze - zapewnia przejściową koloryzację i ochronę przed promieniami UV. Stosuję go wieczorem. Krem nawilża i odżywia... Niestety u mnie nie sprawdza się jako baza pod makijaż, ponieważ jest dosyć tłusty (jest zdecydowanie tłustszy od tego nr 5, ponieważ zawiera w sobie więcej olejów). UWAGA! Jest żółty ;)

Znajdziemy w nim: 
  • olej marchwiowy
  • olej z kiełków pszenicy
  • świeży napar z nagietka
  • masło kakaowe
  • woda aloesowa
Nie powinien być stosowany przez osoby z bardzo jasną karnacją.

Wolę kremy o lżejszej konsystencji, ale doceniam go za właściwości nawilżające, odżywiające i wyrównujące koloryt. Chcę być z Wami szczera, więc... bez owijania w bawełnę powiem, że choć super nawilża i wyrównuje koloryt - po zużyciu całości nie zaopatrzę się w kolejne opakowania tego produktu. Nadaje blask skórze - jest to widoczne po jego wieczornym w klepaniu, jednak dla mnie jest zdecydowanie zbyt tłusty. Szansę na zakochanie w nim mają jednak kobiety z bardzo suchą skórą :)

16:25:00

Babcia Marianna i ja.

 Babcia Marianna i ja.

Jako mała dziewczynka bardzo dużo czasu spędzałam z Babcią, a ona cały czas mi opowiadała różności... żadnej chwili nie przepuściła, czy to lepiąc pierogi, czy obierając włoszczyznę, czy szyjąc fartuszki – mówiła, mówiła, mówiła... Dzisiaj gdy już 30 lat nie ma jej koło mnie fizycznie, to jednak w sercu i myśli jest codziennie. Zresztą, uznaję, że wyszła na chwilę i zaraz wróci... na krześle wisi jej fartuszek pięknie haftowany... Ona właśnie ciągle mi powtarzała, gdy wielokrotnie upadałam i z płaczem dopytywałam: dlaczego ja, ile dam radę jeszcze znieść i co jeszcze może mi się gorszego przytrafić... wtedy Babcia zawsze spokojna, cierpliwa - odpowiadała: nie jesteś słabsza, ani gorsza od innych... to co cię spotyka jest po to, żeby cię ukształtować. To nie dramat, że krzywe literki napisałaś, ktoś śmiał się z twojej sukienki... wierz mi większe dramaty cię spotkają, ale to one będą kształtować twoją siłę... spowodują, że strach i poczucie beznadziei nie będą cię blokowały. Nie różnisz się od innych, inni mają tak samo albo jeszcze gorzej. Nie jesteś wyjątkowa, silniejsza od innych... może inni tak się przedstawiają, ale w środku też są wrażliwi, lękliwi i mają problemy. Nie bój się ludzi, tylko postaraj się ich zrozumieć nie stawiając się ponad nimi, tylko w równej z nimi linii... nawet jak się wywyższają i zadają ci cierpienie... musisz znaleźć dla nich zrozumienie, bo tylko wtedy oni przepatrzeć mogą na oczy i zamiast cię oceniać, i wydawać wyroki... zatrzymają się na chwilę przy tobie... by ci pomóc, a nie utopić twoje marzenia.

Tak Babcia mi opowiadała, chociaż małą dziewczynką byłam, ona jak do dorosłej kobiety prawiła.
Dzisiaj gdy jest w moich wspomnieniach i moim sercu, i nie siedzi już w fotelu przed telewizorem, przed, którym siadała wieczorem, bo jak twierdziła: lepszy jest na sen niż luminal – dzisiaj z Okazji Dnia Babci, który właśnie już minął, postanowiłam spisać jej rady, przemyślenia, które zapadły mi w pamięć szczególnie. Myślę, że mimo iż zmienił się świat, Jej słowa wciąż są jak najbardziej aktualne (gdyby żyła miałaby teraz 113 lat).

Ataki na siebie – gniew, żal, że coś źle zrobiłaś, nie dopilnowałaś, dałaś się wykorzystać i zranić to tylko niepotrzebne zadawanie sobie bólu. Wyrzuć swoje żale, przemyśl, wyciągnij wnioski, obiecaj, że ich nie powtórzysz i jak najszybciej spraw sobie przyjemność, aby poczuć się lepiej i wyzwolić z poczucia klęski. -Tak się do mnie zwracała, gdy się na siebie złościłam w chwilach gdy mi coś się nie udawało. Mi pomaga, kupienie kapelusza – żartowała.

Całość życia jest obrazem przez nas malowanym. Nie zapomnij aby oprócz męża i dzieci zabrakło dla ciebie przestrzeni. Sfrustrowana matka jest kamieniem dla siebie i rodziny – nie potrafi rozsiewać wokół siebie radości, która jest w życiu najważniejsza.  -  Wtedy tak do mnie mówiła, gdy zmęczona całym dniem siadałam znużona, a na mojej twarzy widziała smutek zamiast uśmiechu. Zrób coś z sobą dziewczyno, umyj, umaluj, ubierz porządnie, bo kto by chciał patrzeć na taką matkę, albo taką kobietę mieć w łóżku (?) - Co Ty mówisz Babciu?  - A co ty, słuch ci szwankuje? - podsumowywała rezolutnie Babcia.

Decyzje – podejmuj je sama. Nawet gdy nie są najlepsze, to są twoje i one pozwolą nie stać ci w miejscu. Najbardziej stracony czas to ten przed podjęciem decyzji. - Gdy się wahałam, byłam na rozdrożu, to Babcia pchała mnie tymi słowami do przodu.

Krzywda może cię spotkać, ale nie pielęgnuj jej, nie rozdrapuj tej rany... pozwól jej przyschnąć. Wybaczenie w tym pomaga i niewracanie do tych spraw. - Tłumaczyła gdy się zamartwiałam, cierpiałam z powodu zranienia przez kogoś lub okoliczności po prostu.

Obwinianie innych za nasze sprawy i emocje, to jak podmiatanie śmieci pod dywan i udawanie, że ich nie ma. One tam są i czekają na... przez ciebie posprzątanie. Nikt inny nie może być odpowiedzialny za twoje emocje i śmieci. -  - To wtedy kiedy próbowałam obarczać winą za swoje niedomagania innych ludzi lub bliżej nieokreślone okoliczności..

Wybór – zawsze go masz. Czekanie na cud nic nie zmieni, trzeba ruszyć tyłek i działać. Nic nie zrobi się samo. -  Gdy się miotałam i nie wiedząc co czynić, chowałam w kącie i zapłakiwałam.

Pomyśl – każdy potrzebuje wybaczenia, może i ty, bo każdemu może się zdarzyć skrzywdzić kogoś. Tylko taki uczynek pozwoli ci spokojnie żyć. - Tłumaczyła cierpliwie, gdy moje wyrzuty sumienia nie pozwalały mi mieć uśmiechu na twarzy, a nerwy zrywały się z postronków.

Łudzenie się nadzieją, że przyjedzie książę na białym koni i wszystko za ciebie załatwi jest błędem. Koniec z końcem ty będziesz musiała karmić konia, więc radziłabym ci liczyć na siebie. - Tak komentowała moje stany rozmarzenia, lenistwa.

Miłość jest różna... do rodziców, do dzieci, do męża, do zwierząt, do świata, ale zacząć trzeba od siebie, od osoby, z którą będziesz do końca życia bez możliwości rozstania, więc tak postępuj byś siebie kochała. Przez pryzmat tej miłości łatwiej ci będzie kochać innych i sama będziesz kochana. - Takimi słowami stawiała mnie do pionu, gdy powątpiewałam w siebie zbyt mocno.

Nikt ci nic nie da, nie ma magicznych zaklęć – stoliczek sam się nakrywa tylko w bajkach. Do tego służy praca!  - moje snucie marzeń o wygodnym, luksusowym życiu, jak zdobyć  wielkie pieniądze – tak kwitowała Babcia.

Szansa gdy się pojawia, nie zastanawiaj się zbyt długo. Rozpatrywanie czy się uda czy się nie uda – zabierze czas, w którym mogłabyś już działać. - To było wtedy gdy dostałam propozycję pracy, którą bałam się przyjąć – Jej słowa mnie zmotywowały.

Udawanie – nie musisz udawać przed kimkolwiek, że lubisz jajka na twardo, choć jest całkiem odwrotnie... tylko po to by się komuś przypodobać. Zakładać maski możesz na bal. W życiu codziennym musisz być sobą by nie zatrzeć granicy między udawaniem i naturalnością, bo sama za to się znienawidzisz. - Widziała jak pragnę przypodobać się innym, by zdobyć ich uznanie przy czym przestawałam być sobą i wtedy usłyszałam te słowa.

Zwolnij ze swojego życia ludzi, którzy cię oceniają, nieustannie krytykują, nie rozumieją i powodują, że zatracasz poczucie własnej wartości. - Słyszała moją rozmowę z jedną ze znajomych i z przerażeniem stwierdziła, że ta mnie nie ceni, i kpi w żywe oczy, i powinnam rozpatrzyć na poważnie, czy taki człowiek coś wnosi w moje życie czy tylko niepotrzebnie je marnotrawi.

Żadnej pory roku nie wykreślaj... wiem, że wiosnę i lato lubisz najbardziej, ale musisz przyjąć, że przyjdzie jesień i zima, i to będą długie okresy w twoim życiu. Zaakceptuj je w porę. - Co Babcia ma na myśli? - zastanawiałam się.
Te słowa do mnie wypowiedziała gdy była już bardzo chora, miała 83 lata i odchodziła z uśmiechem na twarzy. Miałam wtedy 31 lat i całe życie przed sobą, które ciągle pachniało mi jeszcze wiosną i latem...o jesieni nie myślałam, naiwnie uważałam, że ten czas jest jeszcze do niej długi i nim nastąpi, to ooo!!! jeszcze wiele go zostało... Trzydzieści lat minęło nie wiem jak i kiedy.
Ale wiem! Każda pora życia jest dla człowieka dobra: dzieciństwo, młodość, wiek dojrzały i ten już biegnący z górki. W każdym możemy się odnaleźć pod warunkiem, że w porę zaakceptujemy siebie w tych zmianach.

Wdzięczna Ci jestem Babciu, że przy mnie byłaś i wciąż jesteś... bez Ciebie pogubiłabym to co naprawdę ludzkie i ważne.
Potrząsałaś mną i powodowałaś, że odważnie ruszałam w kierunku swoich marzeń i dotąd nie przestaję tak czynić, bo mimo, że jestem już też tak jak Ty babcią, to ciągle jest we mnie dziewczyna, która chce zawojować świat.
Dzięki Tobie zrozumiałam i zaakceptowałam konsekwencje naturalnych przemian... to, że jestem Starą Kobietą... i mogę lubić ją.
Dzięki! Mam nadzieję, że na tej chmurce, na której siedzisz masz dostęp do cukru, który tak bardzo lubiłaś (pamiętasz jak do cukierniczek w nocy się zakradałaś i do dna go wyjadałaś ;-))

 





20:50:00

Moje życie z yerba mate

Moje życie z yerba mate

Yerba Mate to napój przyrządzany z listków i gałązek Ostrokrzewu paragwajskiego, który występuje na terenie Argentyny, Paragwaju, Brazylii i Urugwaju. To właśnie stamtąd jest eksportowany na cały świat. Słynie z właściwości pobudzających, oczyszczających i wzmacniających. W mojej kuchni pojawił się po raz pierwszy pół roku temu, ale słyszałam o nim wiele dobrego od jakiś trzech lat. Pojawił się w  mojej kuchni... i muszę przyznać, że nie zapałaliśmy do siebie sympatią. W dodatku moja córka nie znosi zapachu yerby. Jestem jednak już w takim wieku ;), że mniejszą wagę przykładam do tego jak coś smakuje..., a większą do tego jak na mnie działa. Yerba słynie ze swoich cudownych właściwości i ja także dałam im się przekonać. Potrafię przełknąć te 300 ml lub pół litra yerby... nawet jeśli smakuje "tytoniowo" i jest po prostu gorzka. Tytoniu nie znoszę i nigdy nie znosiłam, a o yerbie niestety nie bez powodu mówi się, że smakuje jak gotowane "pety". Choć... ja nie wiem jak smakują pety ;) 

Ale... nie każda yerba tak smakuje. Warto wypróbowywać kolejne mieszanki i szukać smaku właściwego dla siebie, a nim to nastąpi... pić ją i tak, ze względu na jej właściwości. Dla mnie strzałem w dziesiątkę okazał się yerba Selecta Energy Elaborada, ale o niej i innych smakach opowiem za chwilę. Zresztą - okazuje się, że kubki smakowe potrafią przyzwyczaić się do wielu rzeczy, ale przy pierwszym piciu... przeżywają wstrząs ;) 

Yerba Mate zaparza się zupełnie inaczej niż herbatę. Do naczynka należy nasypać 2/3 objętości, suszu. Najpierw wlewamy odrobinę zimnej wody, potem zalewamy wodą o temperaturze 75 stopni. Pije się ją przez rurkę z sitkiem na końcu, bombillę. W dodatku każdą porcję można zalewać... przynajmniej 5-7 razy.  Oczywiście bez specjalnego naczynka i bombilli też sobie poradzimy ;)

Działanie:
  • likwiduje objawy zmęczenia
  • reguluje ciśnienie
  • oczyszcza i odżywia organizm
  • bierze udział w budowie i odbudowie mięśnia sercowego,
  • stymuluje centralny ośrodek nerwowy,

  • działa moczopędnie,
  • obniża ciśnienie krwi 
  • działa przeciwreumatycznie, 
  • poprawia zdolności psychomotoryczne,
  • zwiększa dostawy tlenu do serca
  • działa energetyzująco.
  • wspomaga układ trawienny
  • polepsza samopoczucie
  • pozytywnie wpływa na jędrność skóry
  • poprawia przemianę materii
  • zwiększa odporność
  • nie wypłukuje magnezu z organizmu 
  • nie zostawia osadu na zębach
Zawiera: 

  • Ksantyny - kofeina, teobromina oraz (w niewielkich ilościach) teofilina 
  • Polifenole - odpowiedzialne za właściwości antyoksydacyjne, a więc antyrakowe i przeciwmutagenne
  • Saponiny - wywołują specyficzny, gorzki smak yerba mate,  posiadają właściwości przeciwzapalne i wspierają metabolizm cholesterolu
  • Makroelementy - magnez, potas, fosfor;
  • Mikroelementy - miedź, chrom, krzem,mangan, cynk;
  • Witaminy - A, B1, B2, C, E, PP, H.
YERBY NIE POWINNY PIĆ: DZIECI, KOBIETY W CIĄŻY, OSOBY ZMAGAJĄCE SIĘ Z WRZODAMI ŻOŁĄDKA (ze względu na duże ilości kofeiny). 

Oczywiście w yerbę zaopatruję się w sklepie Skworcu, jak dotąd wypróbowałam 5 odmian... i przede wszystkim wygrywa: 

Selecta Energy Guarana - mieszanka tradycyjnej yerba mate z dodatkiem ekstraktu z guarany. Zawiera dużo witaminy C. Całość tworzy unikalną i zaskakującą kompozycję smakowo-zapachową. Jest naprawdę smaczna... i stosunkowo łagodna ;) Oczywiście - na początku moje kubki smakowe przeżyły lekki szok, ale potem... z każdym kolejnym łykiem smakowała mi coraz bardziej! W dodatku naprawdę na mnie działała i dodawała energii - tak zakręcona i pełna energii nie chodziłam od dawna ;) PS. Yerbę piję zarówno na ciepło... jak i na zimno :) 

Yerba mate Parajito - uchodzi na całym świecie za najbardziej luksusową yerbę. Jej smak doceniają jedynie najwięksi koneserzy... jak się pewnie domyślacie - ja do nich nie należę ;) Ma bardzo wyrazisty, silny, zdecydowany, tytoniowy smak... i jest najczęściej kupowaną yerbą na świecie. Posiada ogromne zawartości witamin i innych cudownie wpływających na organizm składników. 

Colon Elaborada - kolejna mocna, ale przy tym bardzo obfita w witaminy i minerały yerba. Posiada niezwykle intensywny, a przy tym cierpko - gorzki smak i mocny aromat. Jest jeszcze mocniejsza niż Parajito. Przy pierwszym piciu - grymas na twarzy gwarantowany!

Selecta Elaborada - intensywna, słodko - gorzka, trochę cierpka... pachnie chyba najładniej z tych wszystkich ;)  Znajdziemy w niej sporo magnezu oraz witamin B1 i C. 

Rosamonte Elaborada - jest nazywana królową yerba mate. Wg mnie jedną ze smaczniejszych yerba mate jakie piłam. Długo leżakuje w beczkach z drewna różanego... i tam też nabiera aromatu. Wspaniale orzeźwia! Argentyńska Fundacja Kardiologiczna rekomenduje jej spożywanie i potwierdza pozytywny wpływ na organizm. 

Nie kocham smaku yerby, ale kocham za jej potwierdzone badaniami właściwości... i zamierzam ją pić do upadłego - zresztą... naprawdę z każdym kolejnym wypitym naparem... jest lepiej. ;) I już się tak nie krzywię ;) Może dzięki niej ta moja upadłość odwleka się w czasie:-)))

20:10:00

Nawilżanie skóry - szybko, bo lato się zbliża

Nawilżanie skóry - szybko, bo lato się zbliża

Modelujący peeling z solą Equilibra

Jesień i zima to idealny czas na wykonywanie peelingów - jestem ich wielką fanką. Uwielbiam pozbywać się martwego naskórka, czuć jak moja skóra staje się coraz gładsza, elastyczniejsza i lepiej nawilżona, a przy tym przygotowana na dalsze zabiegi pielęgnacyjne - takie jak wklepywanie balsamów antycellulitowych. Oczywiście - nie wierzę w to, że jakiś peeling może usunąć cellulit i zniwelować wszystkie niedoskonałości skórne, ale... np. ten z Equilibry wpływa na poprawę wyglądu skóry. W tym peelingu zakochałam się zarówno ja, jak i moja córka. Obie intensywnie stosowałyśmy i obie polecamy. Tym bardziej, że kosmetykom Equilibra blisko jest do natury :) Sam peeling kosztuje ok. 30 zł, jednak często można go spotkać w promocji - za ok. 20 zł. Za tę kwotę otrzymujemy aż 600 gram zdzieraka, który w dodatku ma bardzo fajną wydajność :)


Peeling składa się jakby z dwóch części - soli z Morza Martwego i kompozycji naturalnych olejków, które na bieżąco mieszamy przy użyciu szpatułki dołączonej do opakowania. Już od momentu otwarcia zachwyca jego zapach - świeży, mentolowy i rozmarynowy, który relaksuje i odpręża. W składzie tego produktu znajdziemy między innymi: 
  • Aloes - zapewniający właściwy poziom nawilżenia
  • Sól z Morza Martwego - usuwająca martwe komórki
  • Olejek eteryczny z rozmarynu - hamujący gromadzenie się wody i zapewniający poczucie relaksu
  • Olejek z nasion grejpfruta - odżywiający i uelastyczniający skórę
  • Wąkrotkę azjatyckę, kasztanowiec, bluszcz - działające przeciwobrzękowo i tonizująco
  • Mentol - działający orzeźwiająco i chłodząco
Produkt nie zawiera parabenów, barwników i wazeliny :) 

Modelujący peeling do ciała z Equilibry to naprawdę mocny, gruboziarnisty zdzierak, więc nie używałam go codziennie. Nie powodował jednak pieczenia skóry, choć u córki po pierwszym zastosowaniu przez kilkanaście minut utrzymywało się jej zaczerwienienie - szczególnie tej najdelikatniejszej oraz ślady jakby ktoś ją podrapał. To jednak nie zniechęciło jej do jego używania. U mnie zaczerwienienia nie było, ale... mam grubszą skórę ;) Stosuję go na całe ciało i nie czuję żadnego dyskomfortu z tym związanego - raczej jestem świetnie umyta, wymasowana, wygładzona i oczyszczona z wszelkiego martwego naskórka ;)  Z obserwacji córki wynika, że idealnie sprawdza się przed depilacją - zmiękcza włoski, a jednocześnie sprawia, że "po" na skórze nie pojawiają się krostki :)

Ogromną zaletą (przynajmniej dla mnie i córki) tego produktu - jest fakt, że oprócz tego, że cudownie pozbywa się martwego naskórka, a dzięki temu wygładza... pozostawia także skórę odżywioną i nawilżoną. To wszystko dzięki temu, że zostawia na skórze warstwę oleju rozmarynowego, która z czasem ładnie się wchłania. To uczucie jest tak intensywne i cudowne, że trudno było mi zmusić się do wklepania balsamu :) Skóra i bez tego była cudownie nawilżona, mięciutka i jakby satynowa... a przy tym w dotyku nie była tłusta. 


Aloesowy chłodzący żel antycellulitowy Equilibra

Jak już napisałam wcześniej... nie wierzę w cudowne działanie produktów antycellulitowych, ale nigdy nie zaszkodzi zadbać o odpowiednie nawilżenie skóry :) Żel dzięki właściwościom chłodzącym stymuluje krążenie, zapobiega zatrzymywaniu się nadmiaru wody. Wysoka zawartoścć aloesu (20%), kofeiny, karnityny, ekstraktu z kakao, escyny, wąkrotki azjatyckiej, borówki czarnej, myszołochu kolczastej i mentolu zapewniają skórze odpowiedni poziom nawilżenia, poprawę jędrności, napięcia skóry i wygładzenia. Badania laboratoryjne pokazują, że stosowanie tego produktu przez 45 dni (dwa razy dziennie) wyrównuje niedoskonałości....  z tym, że skoro są to badania laboratoryjne - może okazać się, że efekty widoczne są jedynie pod mikroskopem ;)

Żel ma mentolowy, świeży, a przy tym dosyć ostry zapach. Po wsmarowywaniu rzeczywiście czuję efekt chłodzenia... z tym, że mój cellulit jest tak zestarzały, że musiałabym sobie chyba na siebie nałożyć całą zamrażarkę takiego balsamu ;) : D Żel bardzo szybko się rozprowadza, jeszcze szybciej wchłania i nie pozostawia na skórze żadnego filmu. Regularnie stosowany widocznie poprawia nawilżenie skóry, sprawiając, że staje się miększa w dotyku i tym samym milsza dla dłoni. :) Do tego ładnie ujędrnia. 

Dla poradzenia sobie z cellulitem ważna jest odpowiednia dieta, nawadnianie organizmu, aktywność fizyczna... kosmetyki mogą jedynie nas w tej walce wspomóc - nie mniej uważam, że takie preparaty warto stosować zawsze - także wtedy gdy nasz cellulit jest tak zestarzały, że już nic go nie ruszy... A najlepiej wtedy, gdy go nie ma, by zapobiec jego powstaniu. Wysokie nawilżenie przyda się każdej skórze, w każdym wieku, a to właśnie oferuje ten żel :) 

PS. Jako ciekawostkę zdradzę Wam, że kupiłam sobie ostatnio intensywnie nawilżający balsam do ciała, dedykowany osobom w wieku 60+ (pewnej znanej powszechnie marki)... nie nawilżył mojej skóry nawet w 1/10 tak jak ten żel z Equilibry. Teraz już wiem, że chcąc nawilżyć skórę muszę sięgać po produkty antycellulitowe lub te przeciw rozstępom (choć ich nie mam), ponieważ... to właśnie one są najbogatsze w odpowiednie składniki, które najlepiej nawilżają moją skórę :) 
Mam nadzieję, że do lata - moje ciało - mimo, że "trochę przeterminowane" (dzięki zimowej o nie dbałości z w/w kosmetykami) nie będzie wstydziło pokazać się słońcu. Kocham ludzi, chcę żeby słońce dla nich świeciło, a nie zakrywało z zawstydzenia - chmurką ;)

15:33:00

Mini przegląd lakierów

Mini przegląd lakierów

Jeśli jesteście już ze mną dłużej... doskonale wiecie, że jeśli chodzi o manicure paznokci - preferuję kolor czerwony :) Nie mniej tak samo jak od każdej innej reguły - także od tej bywają wyjątki... i tym samym lubię od czasu do czasu zmienić kolor na paznokietkach. Nie mniej - najwierniejsza pozostaję tym wyrazistym i to te zawsze w oko wpadają mi w oko najbardziej. Dzisiaj pokażę Wam dwie intensywne i dwie łagodniejsze barwy - szczególnie trzy z nich zdobyły moje uznanie, choć wszystkie cztery... coś w sonie mają. Wyróżnia je dobra trwałość i wygodne, niezbyt grube i duże, ale także niezbyt cienkie i małe pędzelki. 



Sally Hansen Lakier do paznokci Miracle Gel 446

Zawiera opatentowaną technologię Tube Technology, która pozwala w większym stopniu zachować i co najważniejsze: aktywować działanie pielęgnacyjnych składników. Do wykonania manicure tym lakierem, aby uzyskać efekt żeli zaleca się także zastosowania top coat z tej linii. Stosowałam ten lakier, potem "utwardzałam" top coat'em i byłam bardzo zadowolona z efektu. Lakier ładnie trzymał się na paznokciach (oczywiście czas był zależny od tego w jakim stanie była moja płytka paznokci). Kolor jest nasycony, posiada drobne błyszczące drobinki... i w ogóle posiada śliczny połysk. Zdecydowanie mój numer jeden z tych prezentowanych dzisiaj lakierów. 

Porównanie cen: 

Drogeria Estrella - 16,45 zł 
Największa sieć drogerii w Polsce - 35,99 zł



Sally Hansen Complete Salon Manicure kolory 212 & 216

Lakiery gorsze jakościowo, ale także o wiele tańsze (w Estrelli niecałe 7 zł).  Lakier, a zarazem baza, utwardzacz, odżywka, top coat, nawilżenie i odporność na odpryskiwanie... tak produkt reklamuje producent, a jak jest w rzeczywistości? Może u niektórych ten lakier potrafi wytrwać na paznokciach 10 dni - niestety ja do takich osób nie należę ;). Faktycznie - lakier się nie ściera, u mnie się jedynie  (np. podczas zmywania naczyń) odłupuje. Przyczyną takie stanu rzeczy może być jednak to, że moje paznokcie są osłabione - przyznaję bez bicia, że nie nakładam odżywek tak często jak powinnam. ;)  Polubiłam szczególnie ten ze złotymi drobinkami, ten nude jest dla mnie.... zbyt nudny ;) Kwestia gustu oczywiście.




Astor Perfect Stay 

Delikatny bakłażan z cudownymi drobinkami. Dobrze się trzyma, ma fajny pędzelek... i w dodatku jakościowo sprawdza się jak te najdroższe, a kosztuje ok. 8 złotych (w Estrelli, w drogeriach stacjonarnych ok. 21 złotych :(  Na wszystkie lakiery nakładam utwardzacz - to sprawia, że trzymają się dłużej, ale... lakier Astor sprawuje się ładnie nawet bez niego. Może dzięki formule 3 w 1, która ma zapewniać nie tylko lakier, ale także bazę i top coat? To bardzo subiektywne wrażenia, ponieważ bardzo dużo zależy od stanu paznokci.

Przedstawiłam Wam pokrótce cztery lakiery, które dobrze się u mnie sprawdziły jeśli chodzi o trwałość i łatwość aplikacji. Jak było z kolorami? Szczególnie do gustu przypadł mi pierwszy kolorek - ta czerwień jest śliczna! I ostatni..., czyli bakłażan. Patrząc na cenę, jakość i kolory dostępne w tych przedstawionych przeze mnie liniach - zdecydowanie będę wracała do lakieru Astor. Jakość jest bardzo zbliżona do tego Sally Hansen Miracle Gel, a jest tańszy... i nawet już znalazłam go na stronie drogerii w cudownych, czerwonym kolorze. Jak widzicie - pozostaję wierna intensywnym kolorom. Znacie te lakiery? Po jakie marki najczęściej sięgacie dbając samodzielnie o wygląd paznokci? ☺

19:13:00

Punkt widzenia...

Punkt widzenia...

Z ekonomicznego punktu widzenia nie opłaca się by ludzie byli szczęśliwi. Bo gdyby tak wszyscy zadowoleni po świecie krążyli i cieszyli z tego co mają, to świat hipotetycznie 😉 stanąłby w miejscu ... Nowy rodzaj i model samochodu, iPhon'a byłby potrzebny? W końcu to tylko urządzenia - jedno do jeżdżenia, drugie do słyszenia.

Szczęście to ludzie, do których chcesz dojechać jednym urządzeniem, a poprzez drugie złapać porozumienie... usłyszeć ich głos.
Nie żyje się dla nowego modelu tych urządzeń, tylko dla ludzi, do których dzięki nim chcemy dotrzeć.

Albo takie np. zmarszczki i obwisła skóra nikogo by nie obchodziła, gdyby tak patrząc w lustro kobieta z ich nadmiaru (zmarszczek i skóry) się cieszyła.
Dzięki temu, że wyglądać chcemy lepiej, firmy kosmetyczne nawołują jedna przez drugą, że lepiej i trafniej dotrą do Twoich komórek; i one się odnowią, a Ty staniesz ładniejsza (w każdym razie nie brzydsza niż wcześniej 😉). To dzięki naszej obawie przed starością kupujemy te kremy i mazidła...
Wytykając wady w naszym wyglądzie kliniki piękności zarabiają krocie. Nie jestem hipokrytką... nie krytykuję - sama wklepuję się i maluję... tym samym jestem jednym z trybików w tym kole... Zdaję sobie z tego sprawę, że bez moich zmarszczek i zmarszczek jeszcze innych dam i damulek – nie tylko przemysł kosmetyczny by splajtował, ale parę innych z nim powiązanych firm... co za tym idzie bezrobocie itd... ciągle w kole.

A jeśli zamartwiamy się o przyszłość i nie ustajemy nawet na chwilę w tym zasmucaniu, to firmy ubezpieczeniowe wpajają nam, że załatwią za nas wszystko  -   wszystko gdy  w jakąkolwiek  pułapkę wpadniemy... Doprawdy? Wrócą nam zdrowie, spalone w domu marzenia, przeproszą za uciętą rękę, bo wypłacą pieniądze, które wcześniej składkami na ich konto wpłacamy (?).

Taki był i jest teraz świat, w takim żyjemy, że mnożą się nasze pragnienia, bo inni nam mówią, że musimy ciągle coś ulepszać. Nie dają nam spokoju swoimi ofertami... wiadomo - to byłoby niekorzystne dla ich biznesu.

Każdy kto jest zadowolony z tego co ma, a wszystko co dodatkowe przyjmuje nie za wszelką cenę, bo jest świadomy wartościowania - traktowany jest prawie jak rewolucjonista.
Prawda jest banalna. Świat, w którym przyszło nam żyć jest trochę nierzeczywisty... wytwór reklamy, która namawia Cię do obejrzenia kolejnego odcinka serialu (rzekomo jak go przegapisz to wiele stracisz 😉).

Wszystko jednakże zależy od nas, jak zdrowo podejdziemy do tych spraw...wszystko może być fajne: czerwone porsche, dom z trzema sypialniami, ogród z basenem, smartfon złoty, torebka z cekinami, krem najnowszej generacji (na te starszej generacji zmarszczki😉). To wszystko też wytwór  umysłów i rąk. Ci ludzie dostają za to pieniądze by utrzymać siebie i rodzinę. I my też jesteśmy jednymi z nich,  coś tam robimy, mniej lub bardziej dla ogółu potrzebnego, ale też po to - by zarobić pieniądze. Te przydają się 😉 na jedzenie, mieszkanie, tańce, przyjemności i tak w kółko 😉

Wszyscy chcą wyglądać młodo, żyć w zdrowiu, w przestrzeni pięknych rzeczy, radości bezbrzeżnej. Nie ma w tym nic złego! Chodzi o tę granicę, której nie należy przekroczyć w pędzie po wszelki dobrobyt i piękno... Że taka granica jest - przypomina nam moment, gdy dzieje się coś bardzo, bardzo złego (choroba ciężka, śmierć bliskiej osoby, czy gdy świadomość własnej nadchodzi...), Wtedy gdy tak spokojnie zastanowimy się, przemyślimy, spojrzymy w lusterko, powrócimy do życia rzeczywistego, zobaczymy to wszystko dookoła, bez oszukiwania siebie... zmienimy swoje widzenie. Zrozumiemy, że tak zaprojektowany jest świat, by doprowadzić nas do zmartwienia z powodu niezadowolenia z różnych aspektów życia. Z tego ten świat też ma pieniądze... tysiące psychologów, psychiatrów, terapeutów walczy z naszymi demonami, a za uzyskane pieniądze kupuje mleko, samochody, kieckę w kwiatki i czapkę z pomponem... kółko się rozszerza... ciągle niezamknięte...

W kółko, w koło to samo choćby nie wiem jak bardzo chciało wyrwać z tego koła i racjonalnie stanąć do pionu.
Ale jeżeli na chwilę się oderwiemy, przestaniemy myśleć o tym czego nie mamy, co nieopatrznie straciliśmy... odsuniemy ten szajs cały, w którym tkwimy... to co nam zostanie, to życie realne. I teraz pytanie: czy i jak potrafimy się w nim odnaleźć bez tego co na siłę mieć chcemy? I bez oceniania innych?
Każdy ma swoją odpowiedź:
Moja jest taka: dziękuję za to co mam, a jeśli nawet chcę (tak po cichutku) by coś zmieniło się na lepsze, to gdy się zdarzy – ponownie dziękuję i szczęśliwa jestem. A gdy niekoniecznie "idzie" tak jakbym chciała, to też dziękuję, bo widocznie tak być musiało (tłumaczę sobie) i niekoniecznie to mi było pisane... może właśnie to jest dobre dla mnie (?). Nic (jak powtarzała Babcia moja), nic nie dzieje się bez powodu.
Jasne, że człowiek może się wkurzyć, gdy o coś walczy, a dostaje połowę albo wcale... A może to, że nie dostaje jest właśnie dla niego dobre (?)

W ten sposób odzyskujemy siebie i świadomie żyjemy dla siebie, i bliskich – nie dla rzeczy (?). Choć wiem jak w niektórych przypadkach 😉 właśnie nowy kapelusz potrafi poprawić humor, a pustka w portfelu przyprawić o panikę i myśli z horroru wzięte (aż niepojęte!)...

Aż wreszcie!
Nauczyłam się być wdzięczna i zadowolona. Wypływa to z mojego doświadczenia życiowego, kiedy byłam na szczycie finansowym, który powodował, że niczego mi nie brakowało... rzeczy mnie zalewały tak, że nie potrafiłam ich docenić.... a potem trach... nie było nic...  Co ja plotę (?) Zostało życie! (Może przedtem nie byłam go świadoma (?).

Zostało życie!
I nim jestem zachwycona!!!

PS.
Wszystko na co patrzę da się przełożyć na życie... zwykły ołówek, którym zakreślam w książce co ważniejsze dla mnie zdania. On się kruszy, albo zwyczajnie wyrysowuje lub łamie. Temperówką ostrzę go kolejne razy, by dalej podkreślać co ważniejsze frazy. On jest coraz krótszy, podkreśleń więcej... jest malutki, już nie da się nic nim zakreślić, choć ważnych zdań nim wyrysowanych jest o wiele więcej. Ołówka już nie ma... podkreślenia w książce zostały...  Ktoś inny trzyma ją w ręce, ktoś inny trzyma ołówek i być może też rysuje, też podkreśla zdania ... zastanawia się nad tymi wcześniej zaznaczonymi. Nawet jeśli się nie zgadza i wymazuje gumką... wgłębienie po rysie ołówka zostaje, smuga po wytartej gładzi kartki zostaje... ślad nie do wytarcia. Każdy jest jak ołówek – rysuje, rysuje... zostawia ślad... 






10:01:00

Zdrowe, piękne nogi... czyli profilaktyka nóg

Zdrowe, piękne nogi... czyli profilaktyka nóg
Pajączki, żylaki, uczucie ciężkości nóg.... towarzyszy wielu z nas. Jesień i zima to idealny czas na wzmożoną profilaktykę przeciwżylakową. Sięgając po rajstopy - warto sięgać po takie, które nie tylko sprawią, że nasza noga będzie wyglądała atrakcyjnie, ale także będą niosły za sobą korzyści zdrowotne. Czy możliwe jest połączenie ładnego wyglądu rajstop wraz z ich działaniem przeciwżylakowym? Okazuje się, że tak. Rajstopy Veera przyniosą ulgę kobietom zmagającym się z problemem żylaków, pajączków, uczucia ciężkości nóg, tym z zaawansowanym problemem jak i tym u których on się dopiero tworzy... na przykład ze względu na stojący tryb pracy.

Veera to marka, której rajstopy zaczęłam nosić już lata temu. Wspomagają krążenie, dzięki czemu niwelują (lub zmniejszają / opóźniają) obrzęk, zmęczenie nóg, pajączki. Są bardzo trwałe i nie puszczają oczek ze względu na strukturę włókna w kształcie plastra miodu (oczywiście... możemy je czymś przekłuć, zahaczyć się itd... jednak wtedy pozostaje jedynie mała dziurka, a oczko nie idzie dalej). Technologia Silver+ sprawia, że noga wygląda naprawdę zgrabnie. Można je nosić na co dzień, to w końcu linia profilaktyczna... Ilość DEN w tym wypadku świadczy o klasie nacisku, która powinna być zależna od stopnia problemu z jakim się zmagamy. Najważniejsze jest jednak wybranie odpowiedniego rozmiaru, bowiem to od niego zależy czy rajstopy będą nas odpowiednio - tam gdzie powinny uciskały. Ucisk... to brzmi strasznie, prawda? Jednak to właśnie ten ucisk sprawia, że nasze nogi szybko odczują ulgę.  Stopniowany ucisk skierowany od kostki ku górze, pomaga przez cały dzień naszym żyłom w przepompowywaniu krwi do serca. Wszystkie produkty Veera mają zaznaczoną piętę i palce. Ma to pomóc w ich zakładaniu. 

Produkty Veera to produkty uciskowe (inaczej nazywane kompresyjnymi, przeciwżylakowymi) poprawiają krążenie i nadają lekkości nawet najbardziej zmęczonym nogom. W ofercie znajdziemy rajstopy, podkolanówki i pończochy. Jak z ich trwałością? Powinny zachować właściwy ucisk przez 6 miesięcy regularnego użytkowania.  Dzięki jonom srebra zachowują swój kolor. 

Jak z ich dostępnością? Możemy je kupić w internecie na stronie https://pomaranczka.pl/, ale także w aptekach. Z własnego doświadczenia wiem jednak, że zakupy w internecie nawet wliczając koszty przesyłki... są o wiele korzystniejsze cenowo. Oczywiście - w ofercie Veera znajdują się także cała gama produktów przeciwbólowych, przeciwcellulitowych, a także tych stworzonych z myślą o mężczyznach, linie medyczne i wiele, wiele innych produktów. Ja jednak dzisiaj skupię się na linii profilaktycznej. I nie piszcie... mnie jeszcze ten problem nie dotyczy - pomyślę o takich rajstopach w przyszłości. W linii profilaktycznej... chodzi o to, żeby stosować ją także, profilaktycznie, a więc zapobiegawczo 😉


I wierzcie mi... to nie są puste słowa. Moja córka dorabia sobie pracując w służbach informacyjnych podczas różnych targów, koncertów itp. Ta jej pierwsza, dorywcza praca (dla tych, które czytają mnie od niedawna - ma 18 lat) wiąże się z wielogodzinnym staniem. Czasami, w ciągu czterech dni - stoi przez 54 godziny, a przecież jeszcze musi dojechać do miejsca pracy itd... krótko mówiąc: na nogach jest od 6 - ej do 24 - ej. To właśnie z myślą o niej zdecydowałam się na pończochy. Przed rozpoczęciem noszenia pończoch wracała z opuchniętymi kostkami, obolałymi nogami już po 4 godzinach stania. I nie zamierzam Wam pisać "No wiecie... te rajstopy są tak cudowne, że po 12 godzinach stania prawie bez ruchu nie czuła żadnego zmęczenia nóg 😉". To by było kłamstwo. Ale wierzę w to co mówi, a ona utrzymuje, że odkąd nosi te pończochy do pracy... zaczyna odczuwać delikatny dyskomfort nóg dopiero po czterech - pięciu godzinach, a nie silny już po dwóch. 



Do tego są atrakcyjne wizualnie i świetnie trzymają się na nodze. To pończochy samonośne, a więc ważne jest, żeby nie spadały 😉 Pomijając więc ich wszystkie właściwości profilaktyczne, fakt, że przynoszą nogom ulgę, właściwości przeciwżylakowe... warto wspomnieć o tym, że są po prostu pięknymi, trwałymi i wygodnymi pończochami. Niestety córka już miała takie sytuacje, że idzie, idzie ulicą w pończochach, a tu nagle... bam... jedna pończocha spada jej do kostki (przy drugim założeniu) 😉. Te pończochy, choć noszone bardzo często... nie robią takich niespodzianek. 

Należy pamiętać, że przy pierwszym zakładaniu jakichkolwiek produktów z tej linii... będzie bardzo trudno. Nie świadczy to jednak o tym, że zdecydowałyście się na za mały rozmiar - może wydawać Wam się, że są za ciasne... ale to właśnie o to w nich chodzi - to stopniowy ucisk wspomaga krążenie i przynosi ulgę 😊

U mnie problem jest o wiele poważniejszy, więc zdecydowałam się na rajstopy. Niewydolność żylna II stopnia potrafi doskwierać 😉 Nie zamierzam jednak chodzić w grubych, cielistych rajstopach z tego powodu - chcę prezentować się w końcu miło dla oka. Te rajstopy przynoszą mi ulgę, a do tego nie sprawiają, że czuję się śmiesznie, brzydko, naznaczona swoimi zdrowotnymi niedoskonałościami 😉 Prezentuję się w nich na przykład tak: 



Rajstopy Veera to produkty, które za równo ja jak i córka możemy polecić z czystym sumieniem. I może nie są to produkty idealne, jeśli zaspałyśmy i śpieszymy się do pracy (ich zakładanie naprawdę trochę trwa ;))..., ale warto wstawać te kilka - na początku kilkanaście minut dziennie wcześniej, żeby odczuwać ulgę, ładnie się prezentować, dbać o swoje nogi. Oczywiście takie rajstopy kosztują trochę więcej niż zwykłe, ale zapewniam Was, że są także o wiele trwalsze. Naprawdę - warto przyjrzeć się im bliżej i zadbać o wygląd i zdrowie swoich nóg - już dzisiaj. 


18:13:00

Ja, podwórko, zbrodnia i pączki.

Ja, podwórko, zbrodnia i pączki.

Byłam wychuchaną jedynaczką. Jasnowłosa delikatna dziewczynka z niebieskimi, ciekawskimi oczami nie była sama wypuszczana na podwórko. Podwórko mieściło się w prostokącie stworzonym przez 2 krótsze bloki 4-piętrowe z czterema wejściami i dwa dłuższe z sześcioma klatkami. Mieszkałam w tym dłuższym, od strony podwórza, na pierwszym piętrze. Widok na podwórko z dwoma piaskownicami, dwoma śmietnikami i 4 trzepakami bardzo mnie poruszał, gdy siedziałam na parapecie okna i przyglądałam się hasającym dzieciakom. Byłam jeszcze za mała by wychodzić samodzielnie do tej "bandy dzikusów" jak nazywał tato chłopaczków wymachujących karabinami, kijami – udających wojsko. Dziewczynki wyczyniały fikołki na trzepaku lub nawet bujały się wisząc na najwyższej poręczy. Pod warunkiem, że akurat nie przywiązane były do nich sznury, a na nich powieszone pranie. Moja mama nigdy nie wieszała prania na podwórku. W kuchni i łazience, a także korytarzu tato mocował  plastikowe niebieskie linki i na nich mama suszyła pościele, ręczniki, piżamy, taty rzeczy... swoje różowe majtki z długimi nogawkami suszyła skrycie za półką przy kaloryferze w łazience. Podpatrzyłam, że staniki wieszała na metalowej ramie łóżka od strony głowy i przykrywała je ręcznikiem – suchym, wyciągniętym z szafy. Dziwna była w tym ukrywaniu 😉 uff dulszczyzna jak nic. 

Tato wynosił śmieci, z wiaderka wsypywał do jednego z 12-stu kubłów na śmieci. To była jego rola. Bardzo chciałam zastępować go w tej roli, widząc szansę na bryknięcie z domu i zaczepienie jakiegoś dziecka do zabawy. Zdarzało się to niezwykle rzadko i zawsze kończyło połajanką, że: nie wolno zostawiać samego pustego wiaderka koło śmietnika i wychodzić na tak długo bez opowiedzenia (a jak chciałam przedtem opowiedzieć się, to w ogóle nie byłam słuchana 😉) ...a potem, że jestem za mała na wychodzenie samej z domu i takie tam... o niebezpieczeństwach, urazach, złych ludziach... Chronili mnie bardzo ci moi rodzice. Inne matki co z młodszymi dziećmi wychodziły i siedziały na ławce lub desce piaskownicy, albo obserwowały jak dziewczęta skaczą przez gumę od majtek lub pstrykają kolorowymi koralikami do wydłubanych dołków. Tato po pracy był zmęczony, a mama nie lubiła plotek sąsiadek i dlatego też trzymała się bycia w domu.

W tej sytuacji zmuszona byłam wynajdować sobie różne zabawy i bawiłam się, a to w dom, a to biuro... kopystka przywiązana sznurkiem do pudełka służyła mi za słuchawkę telefonu przez, który prowadziłam arcyważne rozmowy... byłam kierowniczką biura i interesantami jednocześnie. Pisałam na karteluszkach przepisywane z gazet litery, wyrazy, zdania. Po obiedzie, gdy tato przeczytał już swój "Express" odczytywał mi przepisane zdania. Ja powtarzałam i w ten sposób uczyłam się czytać. Wieczorem czytanie "Lata leśnych ludzi" albo "Nad Niemnem" przez tatę, gdy leżałam  w łóżku.

Czasami przychodziła babcia, ta rozumiała mnie doskonale i chętnie wychodziła ze mną do piaskownicy, żebym mogła sobie poustawiać babki, i zbudować zamek warowny z fosą (wprawdzie bez wody, ale babcia  nakroiła niebieskich papierków przypominających fale) i było wspaniale.
Tylko, że nie chodziłyśmy do tych piaskownic na podwórku, tylko do takiej z tyłu domu (za którym rozciągała się łąka, a dzisiaj jest park). Tę piaskownicę zbudował sąsiad z parteru dla wnuka jedynaka od córki jedynaczki (wypisz, wymaluj obraz własny mateńki – blond włosy upięte w piramidalny kok i biust jak u dzisiejszej Pameli Anderson). Huk (takie nazwisko miał sąsiad) uważał się za lepszego niż ten cały plebs (może dlatego, że był wojskowym i jako jedyny w bloku miał telefon). Głośno mówił, że Maciuś może bawić się tylko z wybranymi dziećmi, bo jest chorowity i wrażliwy. Stąd wpadł na pomysł zbudowania za domem dodatkowej piaskownicy, blisko pod oknami swojego mieszkania, gdzie jego córka tymczasowo zamieszkiwała z wnukiem. Tatusia Maciusia nikt nie widział, a znajomością z nim nikt też się nie chwalił. Babcia, która też unikała wszelkiego z sąsiadkami plotkowania, dogadała się jakoś z wytworną Hukową i ta zgodziła się, żebym się wraz z Maciusiem (Pączusiem – jak go w myślach nazywałam) zabawiała w budowy piaskowe.

Tato z blachy powyginał, pokroił mi (dodatkowo jeszcze pomalował) przeróżne foremki w kształcie rybki i misia, ptaszka i babki takiej zwykłej. Łopatka wyglądała jak duża łopata, tylko była kilkanaście razy mniejsza. Tak uzbrojona poszłam radosna z babcią za rączkę do prywatnej piaskownicy, gdzie obok Maciusia (jego babcia siedziała rozpostarta na falbaniastych, poduszkach, w oknie), na kolorowym pledziku siedziało rudawe psisko ze spłaszczonym nosem, wyłupiastymi oczami i pofukiwało nieznośnie. To nowy nabytek rodziny Huk,  nabytek rasy pekińczyk. Z miseczki pełnej mleka wyjadał kawałki (jak się później okazało) drożdżówki.  Taką samą namoczoną drożdżówkę (jak mówiła moja babcia babcia – sznekę z glansem 😉) zajadał Maciuś ze swojej miseczki. Byłam bardzo grzeczną dziewczynką, która wiedziała jak się zachować, co wolno, a czego nie wypada (tak nawet pani Huk uważała 😊). Pewnego razu przykucnęłam skromnie w narożniku  wielkiej skrzynki pełnej pięknego, żółtego piachu i zaczęła się zabawa. Babcia podłożyła sobie gazetę by nie zabrudzić jasnej sukienki i pilnowała ukochanej wnuczki ... zadowolona, że dziecko radośnie się śmieje, jest na powietrzu i nie sama. 

I tu mały problem. Maciuś o dwa lata starszy (7 mógł wtedy mieć, ja z pewnością 5, ale byłam niezwykle rezolutna) ciągle opowiadał, że on jest właścicielem owej piaskownicy i... uważaj na ten piasek, nie wysypuj go za piaskownicę i żebyś nie pobrudziła czasem, a te papierki musisz wyzbierać, to żadna woda, ależ ty śmieszna jesteś... itd. Pulchny, ociekający potem Maciuś pluł mlekiem na lewo i prawo, a przeżutymi kawałkami szneki strzelał również  na lewo i prawo jak z karabinu... niczym się nie przejmował i śmiał głośno (ale to nie był przyjemny dla ucha śmiech, raczej odpychający bardziej... uff). Grzało słońce i ja byłam rozgrzana z żalu i wściekłości. Pamiętam dokładnie jak w końcu nie wytrzymałam i przestałam połykać łzy. To stało się wtedy gdy Maciuś zaczął krzyczeć, bo skaleczył się w paluch moją blaszaną foremką... i wygrażać mi tłustymi paluchami, żółtymi od piasku... Babcia wtedy na chwilę poszła do domu, bo zapomniała wyłączyć zupę. Wtedy coś we mnie pękło i zła, że Maciuś ma plastikowe foremki (może z Pewexu), których nie wolno było mi tknąć (a z moich się naśmiewał)....i, że jego babcia też wygraża mi z okna, ich psiak zaczął szczerzyć małe ząbki, ale widać, że ostre jak igiełki.... Tego było dla mnie za wiele!

Wzięłam łopatkę w swoją dziecięcą rączkę i mu CIACH.... z wielkiej głowy, o głowę wyższego Maćka trysnęła krew. Stałam jak zamurowana i czułam się szczęśliwa... pekińska sunia szczebiotała zamiast szczekać jak pies, pani Huk wpadła z hukiem i Jezus Maryja (nie wiem czy przez okno czy drzwi), a babcia z przerażeniem w oczach stała wryta jak pomnik Lenina, który pamiętałam z obrazka, z gazety.

Narzędzie zbrodni miałam w ręku. Na zielonym szpadelku ociekały czerwone kropelki z DNA Maciusia.

Nie wiedziałam co się dzieje, ale czułam co się dziać będzie....
Babcia spakowała zabawki i bez słowa zabrała mnie do domu. A ja? Płakałłłłłaaaaammm!!!
Nie chciałam babciu, przepraszam – wyyłłam, choć tak w głębi czułam zadowolenie... bałam się tylko co tatuś powie i paniki mamy

Tymczasem babcia mnie przytuliła do siebie.
- Spokojnie, chyba wiem co się stało, a właściwie dlaczego – spokojnie mówiła babcia i głaskała po głowie (do dzisiaj pamiętam ten błogi spokój i ukojenie jaki dawał mi dotyk jej dłoni).
Wszystko sobie wytłumaczyłyśmy... to znaczy ja się tłumaczyłam i prosiłam, żeby nie dowiedział się tato i..... i tu się przeraziłam... tatuś musi wiedzieć, mamusia też – zawyrokowała babcia.
Znałam wyraz "cholera", jak tatuś go wypowiadał to znaczyło, że był zły, a mamusia wtedy szeptała  "cicho, bo Danusia usłyszy"  Wtedy sobie to przypomniałam i  pomyślałam "cholera" jest źle.
I tak siedziałam na krześle w pokoju, loczek przypięty wsuwką na czubku głowy smętnie zwisał mi z boku, a ja nerwowo pocierałam ręce, dusiłam w nich kokardę, która też mi z włosów spadła w czasie starcia z "pączusiem". Takie swoje odbicie zapamiętałam z lustra wiszącego na przeciw krzesła, na którym posadziła mnie babcia.

Ostry dzwonek zerwał mnie z siedzenia, ale babcia przytrzymała mnie i kazała z powrotem na krzesło wracać. W drzwiach stała Hukowa i krzyczała na cały blok, że: zawiodła się i ona tego tak nie zostawi i jak tylko z pracy wróci jej mąż to dopiero babcia zobaczy – straszyła babcię stojącą w drzwiach. A babcia nic, cierpliwie słuchała jakby w ogóle jej to nie dotyczyło. To jeszcze bardziej sąsiadkę wkurzyło i głośniej zaczęła obracać językiem. Kątem oka widziałam jak w złości unosi i opada jej kok, zupełnie jak rozciągana sprężyna... trochę mnie to rozśmieszyło. Babcia wytrzymała dzielnie. W momencie gdy Maciusiowa babcia nabierała tchu, moja podziękowała jej (czego wtedy niespecjalnie rozumiałam) i zamknęła drzwi.

Bałam się bardzo reakcji rodziców – zwłaszcza paniki mamy. Ale babcia, gdy wrócili zamknęła się z nimi w sypialni i tylko było słychać krzyki mamy i nic więcej. Siedziałam w drugim pokoju (zwanym przez wszystkim pokoikiem – taki był mały) i przeglądałam swoje dziecięce skarby powyjmowane z pudełek. To były ciężkie chwile.

W końcu nie wytrzymałam i tuląc się do babci, niepytana zaczęłam wszystko co zaszło w piaskownicy, po swojemu opowiadać... zakończyłam dziarsko: przeproszę Maćka, że go łopatką ciachnęłam, ale też chcę być przeproszona. Na tak małą dziewczynkę to było zaskakujące postawienie sprawy, ale sprawiło, że tato uśmiechnął się delikatnie, babcia całkiem szeroko. Tylko wiecznie zalękniona, nieśmiała mama wezwała Świętą Maryję, jakby ona miała coś pomóc.

Na drugi dzień spotkałam Maćka wychodzącego z mieszkania w asyście dziadka (wyższego niż tato, choć ten do ułomków nie należał). Ukłoniłam się wdzięcznie: dzień dobry i pchnięta lekko w plecki przez tatę w kierunku Maćka – wyciągnęłam niechętnie łapinę by podać ją Maćkowi.
A ten zwyczajnie bryknął i schował za plecami wysokiego dziadka, i stamtąd krzyczał, że: odejdź ode mnie ty głupia, niech dziadek ją zezwie (zażądał!) – krzyczał szarpiąc mężczyznę.

To była sytuacja 😉?! 
Czerwonego ze złości, szarpiącego się z Maciusiem dziadka – zostawiliśmy i dalej z tatkiem poszliśmy, w kierunku placu zabaw.
Tam pod wysoką topolą zatrzymaliśmy się (wiem, że to topola była, bo nim pod nią stanęliśmy, tato mi wyjaśnił jak, które drzewo się w tym parku nazywa i jakie to ważne, żeby je odróżniać).
Tato przykucnął, by jak mniemam nie musiał patrzeć na mnie ze swej wysokości, tylko prosto w moje oczy...

- Danusiu – rozumiem, że ludzie czasem źle postępują, inni przez to się denerwują, ale uderzanie, bicie to nie jest sposób by zaradzić złym uczynkom innych. - powiedział niezwykle poważnym głosem tato
- Przepraszam tatusiu. Nie gniewaj się. - skruszona wyszeptałam
- Nie gniewam się, ale co byś zrobiła gdyby jeszcze raz taka się sytuacja zdarzyła?
- Mocniej bym ciachnęła, on nawet śladu nie ma... nie jestem głupia... mama mówi, że nie wolno mówić, że ktoś głupi jest, bo to brzydkie słowo.... tak brzydkie jak ten Maciuś pączuś – na koniec wykrzyknęłam.
Wyobrażam sobie, że wtedy z moich jasnych niebieskich oczek wytrysnęły czarne iskierki.

Po chwili ciszy, lekko zdumiony ale już spokojny tato powiedział: masz rację, nie powinno się sobie dawać dmuchać w kaszę... tylko nie zawsze tak ostro 😉 Jestem dumny z Ciebie... tylko nic nie mów mamie – dodał uśmiechając się.

Kontakt wzrokowy 😉miałam z Maciusiem, tak długo jak mieszkałam z rodzicami... i jeszcze kawałek czasu jak on mieszkał z dziadkami, a ja przyjeżdżałam do rodziców w odwiedziny czyli gdzieś do 25 roku mojego życia. Zawsze patrzył na mnie z tzw. pode łba i trzymał się z daleka. Nic się nie zmienił: zmrużone czarne oczka, równo przycięta prosta grzywka i postura pączka, w której jaśniejszy pasek przy spodniach (jak jaśniejsza obręcz na pączku) pozwalał zauważyć, gdzie przebiega talia faceta. Nie zamieniłam z nim nigdy ani słowa.

Aż do wczoraj!  Zawsze gdy oczekuję gościa staram się sama coś ugotować, upiec ciasto... ale to spotkanie wyszło spontanicznie i nie miałam czasu na jakieś wcześniejsze przygotowania.
Mam doskonałą kawę w domu i bigos w słoiku, kupię coś słodkiego... będzie dobrze. Byłam w mieście, gdy tak  rozmyślając i usprawiedliwiając się, weszłam do piekarni, której szyld oferował "Świeże pączki".
Poproszę 6 sztuk – wypaliłam, nie patrząc na sprzedawcę sięgałam do torebki, po portfel.
Z marmoladą czy ajerkoniakiem sąsiadko? 
- Sąsiadko? - podniosłam głowę 
-Maciuś ?.. ze zmrużonymi oczkami i czołem świecącym jak lukier na pączkach, lecz bez równo przyciętej grzywki
Całość całkowicie okrągła, trochę może obwisła, jasnym paskiem przecięta mniej więcej w połowie.
To był w całej okazałości Maciuś... jak on mnie poznał? Przecież nie jestem malutka, nie mam loczka na czubku głowy, a już na pewno sztywnej kokardy upiętej na tymże czubku....???
- Dzień dobry – wydukałam – z marmoladą poproszę.
- A wiesz sąsiadko, że dziadek umarł, ale babcia trzyma się świetnie, w tym roku skończy 98 lat... ciągle mieszkamy w tym samym miejscu – Maciuś uśmiechnął się szeroko, ukazując pożółknięte zęby.
- Dziękuję – powiedziałam odbierając pączki z pożółconych (pewnie od palenia) paluchów Maciusia. 
Odchodząc jeszcze się odwróciłam: "Świeże pączki" Maciej Huk.
Nosił nazwisko dziadków?




19:37:00

10 pomysłów na spersonalizowany prezent z okazji Dni Babci i Dziadka

10 pomysłów na spersonalizowany prezent z okazji Dni Babci i Dziadka

Dni Babci (21 stycznia) i Dziadka (22 stycznia) zbliżają się wielkimi krokami. Jestem pewna, że każda Babcia uzna, że najpiękniejszych prezentem z okazji Jej dnia... jest laurka od ukochanej wnuczki, obrazek narysowany przez ukochanego wnuczka. To oczywiste i piękne. Każda Babcia chce otrzymać prezent, który będzie pochodził wprost z serduszka małego szkraba, ale co jeśli ten brzdąc już nie jest wcale takim brzdącem? 😉 Moja najmłodsza córa w tym roku skończy 19 lat, a jej  (przybrana, choć najukochańsza 😊) Babcia zawsze goni ją.... "Po co wydajesz na mnie pieniądze?! Lepiej sobie byś coś kupiła" itd. itp... Córka reaguje na to z przymrużeniem oka i... kupuje dalej. Prezenty mądre, prezenty piękne i choć już niewykonane samodzielnie, to jednak gruntownie przemyślane i ich zakup to nie zakup na zasadzie - byle coś kupić, a czyn przemyślany i powodowany miłością...chęcią sprawienia ukochanej Babci przyjemności. 

Na moim blogu mogłyście już dwa razy przeczytać opinie na temat spersonalizowanych prezentów ze strony MyGiftDNA. MyGiftDNA to sklep ze świetnymi jakościowo produktami, których personalizacji możemy dokonać bardzo łatwo - w dodatku personalizacji nie musi stanowić imię. Jak dotąd skusiłam się na karafkę, kieliszki, pióro Parkera, kubek termiczny, deskę, kalendarz i bidon - ze wszystkich tych produktów jestem ogromnie zadowolona. Ogromnie satysfakcjonujący był także czas wysyłki

Jesteście umówieni na uroczysty obiad, macie już wszystko zaplanowane, prezent zamówiony... a kurier nadal nie puka do Waszych drzwi? To niezwykle stresogenna i irytująca sytuacja. Także pod tym względem nigdy się nie zawiodłam. Zamawiając produkt w dzień roboczy do godz. 14 - ej kurierem DHL, przesyłkę zawsze otrzymywałam następnego dnia roboczego. Sami więc widzicie, że zamawianie prezentów na MyGiftDNA sprawdzi się nawet w przypadku kupowania prezentu na ostatnią chwilę 😉 No chyba, że wymyślicie coś tak skomplikowanego...,że będzie to wymagało Waszej specjalnej akceptacji. Z reguły do większości personalizacji macie na stronie od razu podgląd, więc możecie sprawdzić czy lepiej będzie się prezentowała Babcia Jadwiga czy Babcia Jadzia 😉 Wasza Babcia / Dziadek na pierwszej stronie gazety w pięknej ramce? A może wolicie prezenty użyteczne? Z pewnością (prawie) każdy znajdzie coś dla siebie. Ja dzisiaj zaprezentuję Wam 10 moich propozycji 😉

PS. Pamiętajcie o tym, że wszystkie te produkty występują w różnych odsłonach - inne ułożenie grafiki, główne hasło... dlatego najlepiej posługiwać się podczas wyszukiwaniem hasłami np. "portfel", aby zobaczyć wszystkie dostępne wzory 😊

1. Kartka z życzeniami - piękny dodatek chociażby do zwykłej bombonierki. Personalizowana, drukowana na wysokiej jakości papierze. Piękne jest w niej przede wszystkim to (występuje w różnych konfiguracjach, pionowa, pozioma, złożona ma wymiar A5, rozłożona A4), że kartką możemy uczynić zdjęcie ukochanych osób. Odpowiadamy także za treść życzeń, które znajdą się w środku. A w przypadku kartek z imiona na wierzchu... także za nie ;) Oczywiście - do mnie najbardziej przemawia wersja, w której na "wierzchu" znajduje się zdjęcie wnucząt lub dziadków z wnukami 😊


2. Portfel - to akurat opcja prezentu dla dziadka, ponieważ obecnie w ofercie sklepu niestety nie znajdziemy damskich portfeli. (Nad czym po cichu cały czas ubolewam 😉). Oprócz portfela w zestawie znajdziemy także brelok na klucze, metalowy długopis oraz pudełko.  Portfel wykonany jest z ekoskóry. Każdy element zestawu oprócz długopisu jest grawerowany. To klasyczny, a zarazem elegancki pomysł na prezent. Personalizacji podlega grawer imienia (równie dobrze może nim być "Dziadek") oraz grawer na pudełku. Można się także zdecydować na sam portfel (w tym wypadku skórzany) wraz z pudełkiem. 


3. Skrzynka na wino z akcesoriami - prezent dla koneserów wina. Zarówno płci męskiej jak i żeńskiej. W sprzedaży niestety bez wina 😉 Zestaw składa się z noża kelnerskiego, zatyczki, termometru oraz lejka z zatyczką. Wszystko zamknięte w eleganckiej skrzynce z bordowym welurem. Przy okazji przypominam, że powinno się wypijać kieliszek czerwonego wina dziennie - dla zdrowia 😉 Personalizacji podlega najczęściej imię / inicjały. 


4. Patera - szklana, na nóżce, idealna do kuchni i salonu, na owoce, ciasta, ciasteczka... będzie służyła całej rodzinie 😉 I często przypominała o darczyńcy. Mamy wpływ oczywiście na imię / przydomek 😊


5. Nóż  - teoretycznie nie powinno się dawać noży w prezencie, ale ten... zasługuje na uwagę i może ucieszyć niejednego dziadka 😉 Drewniana rękojeść, nóż marki TASMAN, etui z naturalnej skóry. Sprawdzi się idealnie podczas grzybobrania i wędkowania - do polowania nie zachęcam 😉


6. Kubek - tego nigdy za wiele 😉 Ceramiczne, porządne i co najważniejsze... personalizowane! W dodatku występują w różnych rozmiarach. 


7. Multitool - wielofunkcyjne narzędzie. Wszystkie funkcje narzędzia to nóż, śrubokręt krzyżowy i płaski, otwieracz do butelek, piła, pilnik, przecinak do drutu, kombinerki, młotek. Całość została zapakowana w wygodne etui. 


8. Karafka z kieliszkami - prezent dobry zarówno dla Babci i Dziadka. 😊 Bardzo podoba mi się to, że ilość kieliszków / szklanek w zestawie jest zależna od nas. To dobrej jakości produkty. Sama mam karafkę i kieliszki - mogę więc potwierdzić, że nic złego w trakcie używania się z nimi nie dzieje 😊


9. Deska obrotowa - idealna na przekąski! Została wykonana z drewna bukowego i zabezpieczona olejem roślinnym. Lubicie jadać u Babci? Może jej się przydać 😉


10. Kufel do piwa - spodoba się szczególnie wszystkim dziadkom. Mają różne pojemności, wzory, jednak i tutaj personalizacja zależy od nas. 😊 Do picia piwa nie zachęcam, ale... czasami można. 😉


Ile razy obdarowani takimi imiennymi, zindywidualizowanymi prezentami Babcia czy Dziadek spojrzą na nie, tyle razy wspomną o darczyńcy - gwarancja murowana! I możecie myśleć, że nie potrzebujecie takich prezentów by serce kochało tych najbliższych .... ale przecież to takie miłe, dodatkowe stuknięcie w tym sercu 💓💝💗💚
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony: https://mygiftdna.pl/
Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger