20:10:00

Dystans i ubrania :-)

Dystans i ubrania :-)

Trzeba mieć dystans* do innych ludzi... trzeba mieć jednak także dystans do samej siebie ;) I nie przejmować się błędami... na przykład takimi, że zamówi się coś za małego ;), bo?... bo myśli się o sobie daleko lepiej niż się wygląda ;-)))) Zdarza się najlepszym - także mojej córce, która wiele rzeczy zamawia na oko... czyli bez przymierzania i dotykania. 

Przychodzę dzisiaj do Was z kolejną paczuszką z Femme Luxe, która tak samo jak poprzednia - przyszła w iście ekspresowym tempie. Niecały tydzień i już była u mnie :) A w sumie to u nas... bo Ala też wybrała coś dla siebie - trzeba przyznać, że dość niefortunnie... ale cóż - życie ;) 

W Femme Luxe, brytyjskim sklepie, znaleźć można mnóstwo sukienek, bluzek, dresów (jednak z tego co zauważyłam... najwięcej jest tych malutkich ;)), torebek, dodatków, butów... Nie miałam jeszcze jednak nic z ich "galenterii", więc w tym temacie wypowiadać się nie mogę ;) Ale ubrania - szczególnie niektóre - są naprawdę fajne!... swoją drogą od ostatniego mojego zamówienia... zmieniło się jedno... powstał dział "stay home". Czyli pojawiła się możliwość zakupienia maseczek (co pewnie  nikogo nie dziwi ;)) i naprawdę masy ciuchów do noszenia po domu :) 

Alicja wybrała dla siebie czarny zestaw z działu loungewear, czyli tzw. odzieży wypoczynkowej, która przydaje się nie tylko podczas akcji #zostańwdomu. Zestaw składa się z legginsów i bluzki z długim rękawem z dekoltem w literę V - w rozmiarze S/M. Bluzka - bardzo przyjemna, choć składająca się w 95% z poliestru - no nie jest to ideał ;)

Femmeluxefinery.co.uk


 A spodnie... spójne z bluzką, ale na pupę niewchodzące ;) Krok znajdował się między kolanami... i to zdecydowanie nie jest kwestia źle wybranego rozmiaru, ale kwestia jakiegoś błędu przy szyciu. Bluzka mogłaby być odrobinę mniejsza, a spodnie większe... tym samym zamówienie rozmiaru M/L nie rozwiązałoby sprawy, ponieważ bluzeczka wtedy bardzo źle by leżała. Szczuplutka S mogłaby się w tym zestawie odnaleźć :-) 

Angelica to moje ulubione imię związane z tą marką i jej ubraniami... piękne sukienki z długim rękawem, który jest delikatnie rozkloszowany... a co więcej z rękawami, które można seksownie opuścić i odsłonić zgrabne ramiona :-)

Femmeluxefinery.co.uk


Warto odsłaniać, to co zgrabne może jeszcze zostało ;) U mnie tym sposobem znalazły się trzy sukienki - biała (to naprawdę wręcz śnieżna biel!), czerwona i wiśniowa. Dekolt na zakładkę, wiązanie w pasie, długość za kolano. Pięknie podkreśla talię i kobiece kształty - idealne sukienki na wesele jak i spotkanie biznesowe. Delikatnie uwydatniają kobiecy seksapil, a przy tym nie są wulgarne. Jeśli chcemy mniej wyeksponować - nie opuszczajmy po prostu materiału i nie odsłaniajmy ramion - choć ja bym Was do tego gorąco zachęcała :-)

Femmeluxefinery.co.uk


Femmeluxefinery.co.uk


Ogółem jestem zadowolona z jakości ubrań Femme Luxe - są porządnie wykonane i wykończone, a na stronie znajdziecie także mnóstwo odzieży do noszenia właśnie po domu, do śmietnika czy gdy chcecie wyskoczyć na luźny spacer po lesie ;)
Ala już zaczęła buszować z myślą o kolejnym zamówieniu... w zakładce t-shirts oraz joggers… . Choć patrząc po szerokości większości spodni dresowych tam się znajdujących oraz przygodach z legginsami opisanymi powyżej - raczej zostanie przy t-shirtach ;)

* Co prawda to 2019 rok ogłosiłem rokiem dystansu (o czym możecie przeczytać tutaj), ale warto o nim pamiętać zawsze :) 

21:30:00

Milczę...

Milczę...

I tyle... mówię tylko, że milczę...
Milczę w stosunku do paru osób... Od dłuższego czasu. Nawet w paru przypadkach próbowałam, to zmienić... . Ale powroty nie zawsze bywają udane... Do tej samej wody nie zawsze warto wchodzić.
Przekonałam się o tym (kolejny raz ;-) ) niedawno.  Weszłam i się zmroziłam. Zimna woda to była.

Dlatego będę milczeć i się nie odezwę...
Do Małgosi Kowalskiej, którą wsparłam bardzo, gdy po miesiącach zobaczyła mnie w trudnej sytuacji... tzw. chorobowej… i szczęście z tego powodu zaiskrzyło w jej oczach... co wykazała, podsumowując, że nie najlepiej wyglądam... . 
Spojrzenie dopełniło reszty.
To mnie na moment dobiło i przykro mi było.
Ale chwyciłam za lustro... opryszczka zejdzie, migdał przestanie boleć, cera od słońca rozświetli się wkrótce...

* Wyzdrowieję i do kondycji wrócę. Dekadę niespełna od niej starsza, życzę by dożyła luksusu szczęścia, w które ja opływam... :-)))
* Nie będę konkurować z nikim i niczym, ani w żadnej sprawie... jestem wolna...

I milczę... o innych z przeszłości z nią momentach... Nie będę dzielić włosa na czworo... .
Nie potrzebuję nikogo... nikogo, kto uważa się za lepszego, mądrzejszego... chce mnie pouczać..., mówić co powinnam, wypytywać i oceniać.

Nie jestem najmądrzejsza, najpiękniejsza... a mówiąc o mojej zamożności można szczerze się uśmiać :-)) To wiem bez pytania o wszystko zaczarowanego zwierciadełka, którego i tak nie mam.
Ale wiem... jeśli ktoś chce strącić mnie z piedestału mojej pewności siebie... pozbawić jej... aby swoje frustracje zaspokoić... ten nie ma co u mnie szukać.
Ja go zbywam... oprócz wstępu tego... milczenie. To moja odpowiedź.

Milczeć powinnam od początku, nie odzywać się... nie wchodzić do wody, o której wcześniej wiedziałam, że absolutnie mi nie służy.
Lepiej późno niż wcale, ale się opamiętałam... i teraz milczenie, milczenie i swoboda :-)))
Milczenie zalecam sobie :-)))
Na zdrowie!

PS. Na szczęście tego samego dnia inna Małgosia, Małgosia B. powiedziała mi, że jestem silna i że wszystko będzie okej. I tego będę się trzymać :D


10:18:00

Murzynkowe babeczki.

Murzynkowe babeczki.

Nie muszę chyba nikogo uświadamiać, że boczki nie rosną same z siebie... to raczej kwestia braku ruchu, częstszych wypraw do lodówki... i częstszego w kuchni przebywania ;) (Swoją drogą nigdy u "Armaniego" ;-) nie słyszałam tyle przekleństw, co teraz.... Raz po raz daje się słyszeć. "K...! Ale jestem gruba!" Śmieszy mnie to i rozbraja, że tylko o jednym teraz z ust kobiecych daje się słyszeć i to tak w dosadny sposób.)

Dzisiaj murzynkowe babeczki :-)) Tak na przekór właśnie :-) W tym przypadku nie moje, ale Alicji, która uwielbia piec... i w myśl tego sukcesywnie poszerza mój pas i swojego narzeczonego... Nie no... nie jest tak źle... (chyba?) ;-)). Ale piecze pysznie, a jej wypieki chwytają za żołądek i za serduszko ;) Z racji tego, że ostatnio jej murzynkowe babeczki podczas spotkania z moją przyjaciółką zrobiły furorę... podkradłam od niej przepis - i również tutaj się nim dzielę :)

Moc wilgoci i jabłek!

Murzynkowe babeczki są bardzo wilgotne, najeżone jabłkami (im więcej jabłek tym lepiej - w tej sytuacji, to więc nie ciasto z jabłkami, a jabłko z ciastem - tak uwielbiamy!) i trafiają... nawet w te najbardziej oporne podniebienia kulinarne ;) Jak np. narzeczonego, który zarzeka się, że ciast kakaowych i czekoladowych nie znosi... a jakoś tu wszystko błyskawicznie znika ;) 

Tak więc... przejdźmy do przepisu :) W nawiasach dodałam uwagi jak to dokładnie wygląda u Ali :)

Składniki: 

Ciasto na 12 babeczek:

- 1 szlanka mąki (u Ali tortowa)
- 1/2 szklanki cukru (u Ali najczęściej cukier trzcinowy)
- 1 opakowanie cukru waniliowego (u Ali takiego na 1 kg mąki)
- 2 jajka (u Ali rozmiar M)
- 1 porządna łyżka kakao (u Ali to z Biedronki) 
- 1/4 szklanki oleju (u Ali słonecznikowego)
- 1/2 porządnej łyżeczki cynamonu
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia 
- 2 - 3 szklanki jabłek obranych i pokrojonych kostkę (u Ali najczęściej ligole, wkładacie tyle jabłek ile jesteście w stanie wmieszać w masę. Nie martwcie się także wielkością kostki... większa lepiej smakuje i jest lepiej wyczuwalna :))

Lukier - proporcje według uznania i ilości, którą chcecie osiągnąć :) Można po prostu posypać babeczki cukrem pudrem :) One nie są bardzo słodkie... więc to stanowi taką kropkę nad "i" … choć bez Moniki Olejnik;-))) 
- cukier puder
- sok z cytryny 
- woda 

Przygotowanie:

Ubijamy białka jajek. Do ubitych białek dodajemy zwykły cukier i cukier waniliowy oraz żółtka. Ubijamy na jasną, puszystą masę. :) Do tego olej i dokładnie miksujemy.


Mąkę, kakao, cynamon i proszek do pieczenia mieszamy, przesiewamy i dodajemy w partiach do masy z jajek, cukru i oleju. Miksujemy na wolnych obrotach. 

W ten sposób dostajemy bardzo gęste ciasto... i jest to zupełnie normalne :) W końcu nie ma w nim dodatkowej wody ani mleka. Dlatego wolne obroty są konieczne, żeby nie "zajechać" miksera... przy szybkich bowiem, już raz nam się zdarzyło, że całe "mieszadło" się powyginało ;)
Gdy czujecie, że mikser już nie daje rady... przerzućcie się na łyżkę :) 

Do ciasta dodajemy partiami jabłka i dokładnie łączymy łyżką z ciastem - ciasto zmieni odrobinę swoją konsystencję na rzadszą. Dodajemy tyle jabłek ile się zmieści :) Na oko ok. 2 - 3 szklanki :) Zadbajcie o to, żeby mieszać ciasto również od dołu... bo tam zawsze chowa się dużo ciasta bez jabłek ;) 

Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni :) Wypełniamy formę do babeczek (u Ali forma z Pepco na 12 babeczek) papilotkami, a papilotki ciastem. Wierzcie mi... 12 to właśnie ideał i nie dodawajcie czasami kolejnych poza ;) Wypełnioną formę wkładamy do piekarnika i pieczemy 35 - 37 minut w zależności od piekarnika :) Warto upewnić się patyczkiem, czy nie mamy do czynienia z surowym ciastem ;) - gdy będzie surowe... zobaczycie... ;) 

Po tym czasie wyjmujemy z pieca. Chwilę studzimy w formie, a potem z formy ewakuujemy je najlepiej na raszki - tak żeby babeczki nie zaparowały od dołu :) Jeśli tego nie zrobicie... może nic się nie stanie ;) - ale już na dekorowanie lukrem (oczywiście już wystudzonych babeczek).... koniecznie przenieście je na raszki ;)

I tyle. Proste? Proste. I w dodatku bardzo smaczne :) Smacznego!




19:16:00

Jak koronaŚwirus wyostrza język?**

Jak koronaŚwirus wyostrza język?**

Przytyło Ci się... ni to pytanie, ni to stwierdzenie może teraz spotkać niejedną z nas. Wiadomo dlaczego. Mieliśmy (dotyczy to pań i panów) szczególny czas... leżenia, braku aktywnego w życiu uczestniczenia... mięśni ćwiczenia... kroków jedynie do lodówki liczenia. Dodałabym jeszcze stres... brak poczucia bezpieczeństwa, rozleniwienie, tęsknoty wszelakie i nie tylko wolne soboty, lecz wszystkie inne też dni tygodnia (choć wiadomo, że nie we wszystkich przypadkach :)). Wreszcie odmrożenie gospodarki i odrzucając dres, wchodzimy ciężko w spodnie czy sukienkę... trzeszcząc w szwach wychodzimy do ludzi... tak bezpośrednio... nie online... . Nie dość, że sami jesteśmy niezadowoleni, czego świadomość pełną mamy... to jeszcze ktoś nam gada z grubej rury, że... w wersji delikatnej oczywiście... przytyło Ci się... dobrze sobie wyglądasz ;-), ależ Ty wyglądasz? (takie troskliwe zdziwienie, a tak naprawdę być może złośliwa uciecha).

Nie zawsze zachowujemy się w porządku


Zawsze byłam, jestem otwarta (ufna) do ludzi i nie chcę podejrzewać nikogo o złe zamiary... lecz stara już jestem zarówno z małej jak i z dużej litery... znam dobrze życie i ludzi maniery... i wiem, że nie zawsze jest z nami wszystko okej.
Bazując na własnym doświadczeniu, jak również na tym, co słyszy na bieżąco moje ucho i widzi oko... pozwalam sobie na małe rozważenie... jak sobie poradzić z kłopotliwym jednym pytaniem, oceną nas.


Nie zaprzeczajmy - lecz odpowiedzią zniewalajmy ;) 

Bo....

Nie ma się jednak co załamywać... ronić łzy... przejmować... tylko zgodnie ze swoim charakterem, poczuciem humoru, wrednością wrodzoną, czy życzliwością z domu wyniesioną... odpowiadać. I co najważniejsze nie zaprzeczać zaistniałym faktom. Nie migać się z odpowiedzią i nie dać po sobie ujeżdżać, zapędzać w kozi róg i tede, i tepe.

* "Tak, przytyłam... ale mnie w krótkim czasie centymetrów ubędzie, a Tobie w najdłuższym nawet rozumu nie przybędzie." I powiedzieć to należy z szerokim uśmiechem. Na ten moment uchylić wolno maseczkę. Prawdę należy wypowiadać z uchyloną przyłbicą.
* Tak, przytyłam... bo moja energia nie mieściła się w poprzedniej mnie. I tu głęboko, z zadowoleniem odetchnąć pełną piersią, tak by biust uniósł się wysoko:-)
* Tak, przytyłam... ale grubsza czy chudsza, jestem szczęśliwa. A Tobie do szczęścia potrzebna jest moja smutna mina? To się pomyliłaś:-)) Najlepiej wyrazić to głosem, w którym wyczuć politowanie.
* "Tak, przytyłam... ale dzięki temu co rusz mogę chodzić w innej kiecce, a nie przez osiem lat na naradzie z szefem siedzieć w tej samej bluzce." I nieistotne, że się szef co roku na stanowisku zmienia. ;-) Atmosfera może lekko zgęstnieć... ale co tam... warto było, tej (co wyżej s.., niż d..ę ma;-) ) przyłożyć :-)
* "Tak, przytyłam... ale przynajmniej nikt mnie nie pomyli z deską do prasowania... nie mam figury jak dla hecy... z przodu plecy, z tyłu plecy." I tu niewinnie zatrzepotać rzęsami lub złośliwie zmrużyć oczy. Zależy od dnia ;-)… od tego, którą wstaliśmy nogą.
* "Tak, przytyłam... ale wiesz co, Twój Tadek też woli grube... sam mi powiedział kiedyś, że lepiej by kobieta miała pięć kilogramów więcej niż dwa kilogramy za mało. Kochanego ciała powinno być jak najwięcej." Niby delikatna (lekko perfidna) taka konstatacja powinna nieźle zadziałać :-))
* "Tak, przytyłam... teraz mojemu mężowi przysłaniam cały świat. Twój poza Tobą inne widzi. I korzysta z tego co wiem ;-)"  Powiedzieć i spadać, żeby na drugie pytanie się nie narażać.
* Tak, przytyłam... z każdym moim kilogramem, mam w sobie kilogram dobroci więcej na wydanie. A Ty co możesz zaoferować?" Pytającym wzrokiem, pełnym ironii tonem... wbić w ziemię człowieka, czy to mężczyznę czy kobietę. Nieważne kto zadał pytanie, czy stwierdził fakt stety, niestety ;-))… nie jest wart, by zatrzymać się przy nich dłużej. Szkoda bowiem czasu, na takie bzdety.
* "Tak przytyłam... ale lepiej wyglądać jak lukrowany pączek, niż suchar nadęty. Mężczyźni wolą smakować słodkości niż poodzierać sobie kości."Tutaj lubieżnie odsłonić wydatny dekolcik ;-)
* "Tak przytyłam... ale mam gładką twarz, a niepooraną jak ziemia po letnim plonowaniu."
* "Tak przytyłam... masz z tym problem? Gratuluję!" Lekceważącym tonem zagaić i bez dalszego słowa... oddalić.
* "Tak, przytyłam... ani mnie to ziębi, ani parzy... mam to w swojej szerokiej d...e." Tu popatrzeć należy z lekką pogardą, może wyższością... wszystko zależy od stanu ducha. I najlepiej zakręcić się na pięcie i ukryć w ten sposób na d....e  niezaszyte jeszcze pęknięcie ;-)
* "Tak, przytyłam... ale nikomu tłumaczyć się nie muszę, bo to prywatna moja sprawa. Ty patrzeć na mnie nie musisz."
* "Tak, przytyłam... wreszcie mam napiętą gładką skórę i wchodzę w te piękne spodnie, które kupiłam dwa miesiące temu... o dwa rozmiary za duże."Tu roześmiać się wesoło i okręcić kosmyk włosów wokół palca... bardzo zalotnie zmrużyć oko.
* "Tak, przytyłam... wreszcie mnie zauważyłaś..." kpiarsko zaśmiać się i wrócić do swojej roboty.
* "Tak, przytyłam... nie marzyłam o tym, ale jestem wyjątkowa... nie muszę marzyć, by coś dodatkowo mieć." Rozmarzone tu oczy utkwić w interlokutora.
* "Tak, przytyłam... od leżenia wszakże się tyje... mnie stać na to by leżeć i tyć, i sobie wygodnie żyć."
* "Tak, przytyłam... kto mi zabroni ponętną być?" Tu należałoby wymownie przewrócić oczami :-)
* "Tak, przytyłam... znaczy anoreksji nie mam. A to dobra nowina, bo innych dolegliwości to już nadmiar mam." Ucieszonym głosem to wypowiedzieć. Dla podniesienia wrażenia :-)
* "Tak, przytyłam... za szczupła byłam, przez to jeszcze bardziej zgryźliwa, bo ciągle głodna chodziłam, żeby figurę utrzymać :-)  - Teraz jestem szczęśliwa..." dodać...  i ręce na boki rozłożyć, zakołysać się w bokach. Kołysanie przy kilogramach jest bardzo zabawne, a my poczucie humoru mamy niepoprawne;-)))
* "Tak, przytyłam... znaczy wreszcie mam czegoś więcej!" To radośnie trzeba wyrazić i nader głośno, najlepiej trzy razy powtórzyć.
* "Tak, przytyłam... może nie cieszy mnie to zbytnio, ale też nie martwi  przesadnie... tym bardziej Ty nie powinnaś się mną zajmować... i sama spojrzeć w lustro." Tonem krytycznym, choć czułym nieco... to wypowiedzieć.
* "Tak, przytyłam... to dobrze, bo piękno powinno się poszerzać, rozlewać, czy tam jeszcze co... tylko diabeł nie lubi piękna. A Ty przecież za anioła się masz, więc chyba nie razi Cię to, że mnie przybywa." Ten wywód z wielkim rozmyśleniem należy wypowiedzieć patrząc w oczy kobiecie, bo mężczyzna, to prędzej tylko omiecie Cię krytycznym lub namiętnym spojrzeniem (zależy na kogo trafi ;-)) niż wypowie te (tu przymiotnik każdy sobie dopowie) słowa.
* "Tak, przytyłam... pytasz, bo masz mi do zaoferowania jakiś wspaniały preparat do odchudzania (na którym zarobisz), czy stwierdzasz fakt radosny, że być może (w co nie wierzę ;)) bardziej niż ja, Ty teraz będziesz podobać się Wojtkowi?" Z niedowierzaniem w głosie i spojrzeniu... tonem spokojnym zadać pytanie będące twierdzeniem ;-)) I  sobie pójść.
* "Tak, przytyłam... przynajmniej łatwo się rzucam w oczy i niełatwo mnie zapomnieć... dwa w jednym... rzekłabym." To wypowiedzieć z pewnością w głosie i rozbrajającym uśmiechem, takim od ucha do ucha... widocznym spoza maski :-))
* "Tak, przytyłam... nie wprowadzisz mnie w kompleksy, bo ja mam wysokie mniemanie o sobie" (tu wybuch śmiechu :-))  - "I co? Głupio Ci jest?" Obojętnym, nieco drwiącym tonem wygłaszamy to pytanie.
* "Tak, przytyłam... mnie to się darzy, wszystkiego aż nadto mam, czego nie można o Tobie powiedzieć." Zironizować ten przytyk i jakby nigdy nic, dalej prowadzić rozmowę, jeśli w ogóle jest o czym gadać, po takiej energicznej ripoście.

Mogłabym mnożyć te przykłady, bo co osoba to odrębny temat, inny obraz osobowości i inaczej trzeba na nią reagować. Czasem ktoś nie z podłości, nie żeby wyrządzić nam przykrość... jeno (jak to się kiedyś prawiło), jeno z głupiej (w tym przypadku) troski, bądź z zazdrości, Bóg wiedzieć czemu zada to pytanie dotyczące naszego ciała... zapominając o naszej głowie i naszym sercu...

Nie można mieć żalu do głupoty, jedynie chamstwo potępiać... najlepiej to robić poczuciem humoru i dystansem do wszystkiego :-))

Warto mieć na wszystko szybką odpowiedź. Na wszystkie trudne, głupie, niewygodne pytania mieć odpowiedź, ripostę... albo? Albo pominąć... pominąć milczeniem.
 Milczenie też jest wymowne... może być wesołe, ponure, groźne, lekceważące, lodowate, obojętne... Milczenie może dawać wiele do myślenia... nawet tym, co nieczęsto myślą i myśleniem się męczą.

**  Należy czasem uszczypnąć, drasnąć głębiej nawet, lecz bez zbytniego ranienia (tak by duszy nie było zakażenia). Wiadomo karma wraca. Nie o nią nawet chodzi. Nauczyłam się, że otaczających nas osób nie należy tak traktować, jak my sami byśmy chcieli być traktowani, lecz tak jak oni chcą być traktowani;-). Co uczynić więc gdy chcą by dać im małą nauczkę (?) :-))))








16:43:00

Ptysiowe cuda!

Ptysiowe cuda!

Dieta dietą, a pyszne ptysie pysznymi ptysiami ;) Mój przyszły zięć, który miał być już obecnym... (ale koronawirus poplątał młodym plany... więc zamiast być nim od 25 kwietnia... może stanie się nim pod koniec czerwca ;)) uwielbia ptysie. Ptysie oczywiście z bitą śmietaną, oprószone cukrem pudrem. Pobiegłam więc po ptysia do cukierni, gdy wspomniał, że wpadnie kilka godzin później na kawkę... a tu w cukierni zamiast ptysia... klops (a to kawka miała być, a nie obiad;-) - Nie ma ptysi. Skończyły się - odparła na moje zapytanie o nie, uśmiechnięta i jak zawsze przyjazna pani.

No to skomplikowało się... skąd tu skombinować obiecanego ptysia, którego nierozsądnie już zapowiedziałam? Piekarnik jest, czasu jeszcze trochę zostało... więc pobiegłam szybko do sklepu po zakupy, tak by uzupełnić produkty, których nie posiadałam, a które na poniższej liście się znajdowały. I powstały ptysie... pyszne i jak stwierdził (nie)zięć wyjątkowe :) Tak więc dzisiaj dzielę się z Wami przepisem, na którego pełne wykonanie wraz czasem studzenia ciasta potrzebujecie maksymalnie 1,5 - 2 godzinki :) Za jego sprawą otrzymacie jedną blachę mini ptysi - bo małe jest słodkie, choć powoduje zwiększenie obwodu niesłodkiego brzucha ;)  A roboty przy tym... zaskakująco mało!

Przepis na ptysie

Potrzebne produkty: 

Ciasto: 

- 1/2 szklanki wody (125 ml) 
- 62,5 g masła (tj. 1/4 kostki masła 250 g)
- 1/2 szklanki mąki pszennej (75 g)
- 2 jajka 

Masa śmietanowa: 

- 200 ml kremówki 30%
- 1 opakowanie śmietan-fix 
- 1 łyżka cukru pudru


Przygotowanie ciasta:

W garnku podgrzewamy wodę. Gdy już się trochę podgrzeje... dodajemy masło, które rozpuszczamy. Całość doprowadzamy do wrzenia. Na wrzącą wodę z masłem wsypujemy mąkę, cały czas energicznie mieszając (u mnie świetnie sprawdza się szczególnie na początkowym etapie trzepaczka, później przerzucam się na kwirlejkę, która jest pod ręka). Gdy ciasto będzie gotowe... zobaczycie to, ponieważ stanie się gęste i zacznie odchodzić od garnka tworząc zbitą masę. Odstawiamy taką masę do ostygnięcia - warto już na tym etapie przełożyć ją do miski, w której nie będziecie się obawiały używać miksera. Ciasto szybko zostanie wystudzone, a Wy przynajmniej będziecie krok do przodu :) 

Gdy ciasto zostaje wystudzony dodajemy jedno jajko (to bardzo ważne, żeby dodawać jajka pojedynczo - dopiero po dobrym połączeniu poprzedniego z ciastem!) i miksujemy wraz z ciastem. Gdy jajko nr 1 zostanie połączone z ciastem... dodajemy jajko nr 2 i je także łączymy z ciastem. I tyle. Ciasto na ptysie gotowe! 

Wyjmujemy z piekarni płaską blachę, kładziemy na nią arkusz papieru do pieczenia. Nagrzewamy piekarnik do 200 stopni. 

Przekładamy ciasto do rękawa cukierniczego z końcówką w kształcie gwiazdki i wyduszamy na papier do pieczenia... u mnie były to ślimaczki o średnicy ok. 3,5 - 4 cm. Łyżeczka także dobrze się sprawdzi ;) Pamiętajcie, żeby zostawić między nimi dość duże odstępy... ponieważ ciasto znacząco wyrośnie :) 

Wkładamy do piekarnika i pieczemy ok. 20 - 23 minut - w zależności od piekarnika. Uwierzcie mi... zobaczycie, gdy będą gotowe :) 

Wyjmujemy i zostawiamy do wystudzenia - najlepiej na raszkach :) 

Wystudzone ptysie przekrajamy wzdłuż i "faszerujemy".

Dobry , prawidłowo upieczony ptyś powinien być w środku pusty ( w przeciwności do głowy, która powinna zawierać choć drobną myśl;-) )... (nie)zięć lubi ptysie na słodko, więc tym razem zaprezentuję Wam "wkład na słodko",  choć sama uwielbiam je w wytrawnej postaci.

Bita śmietana: 

Ważna sprawa: kremówka powinna być schłodzona. Dobrze byłoby gdyby miseczka, w której będziemy ją ubijać... również taka była! Do kremówki dodajemy "śmietan-fix", łyżkę cukru pudru... Miksujemy, miksujemy aż ubijemy... tak długo aż zrobi się gęsta :) 

Tak wypełnione ptysie, przykrywamy górną warstwą ciasta i posypujemy cukrem pudrem. 

Smacznego! :) 

Tak zbieramy plusy, tak poprawiamy sobie i innym nastrój... tak poszerzamy się w biodrach... dzięki czemu możemy wymienić sobie garderobę... . Ptysie to potrafią czynić cuda! 




16:52:00

Bądźmy dla siebie dobrymi matkami...

Bądźmy dla siebie dobrymi matkami...

Troszczymy się o swoje dzieci... karmimy, ubieramy, pokazujemy świat, dbamy by nie zachorowały, pocieszamy, ochraniamy.  Od ust sobie odejmujemy, żeby im niczego nie zabrakło… żeby łatwiej, szczęśliwiej im się żyło... nie dla naszej przecież przyszłości... tylko dla nich samych. Bo one, bo dzieci są najważniejsze. Zapominając o sobie, w nich pokładamy nadzieje. Tak jakby nasze życie nie istniało. Jakby tylko po to pojawiło się na ziemi, żeby innym, następnym pokoleniom było przyjemniej.
Nie zapala nam się lampka, tak jak to się dzieje w samochodzie, gdy brakuje benzyny, że my przecież też istniejemy i też musimy o siebie zadbać.

Dzieci krzywdę sobie robią upadając, gorącą wodę na siebie wylewając, raniąc się przy używaniu ostrych narzędzi, potem raniąc w relacjach z rodzeństwem czy kolegami, używając złych zachowań… My, matki... bandażujemy, dmuchamy, chuchamy, przestrzegamy, tłumaczymy... w sobie szukamy winy niedopilnowania, małego zaangażowania.
Dzieciom przekazujemy uwagi, doświadczenia, przestrzegamy by bardziej troszczyły się o siebie, uważały, myślały nie tylko o sobie, ale też o innych.

Tak zajmując się nimi od maleńkości  do ich dorosłości... najczęściej zapominamy o sobie.
A przecież naszym rodzicom też na nas bardzo zależało, niejednokrotnie odczuwaliśmy ich poświęcenie. Sama pamiętam łzy mamy gdy mi się coś nie udało, jej rezygnację ze swoich przyjemności na korzyść moich... zamartwianie o moje złe wybory... smutek w oczach gdy działa mi się krzywda. Ale ja uparta byłam, swoje chciałam popełniać błędy.

Nie słuchałam... tłumaczyłam mamie, że ma się skupić na sobie, o siebie zadbać, o mnie nie zamartwiać... bo ma jedno życie.
Ale nie słuchała.
"Kochać bliźniego jak siebie samego" tak nakazuje Biblia. Ale to nie znaczy, że bardziej... Biblia tego nie mówi. Chyba, że nie doczytałam ;-)

Matki Drogie

To nie egoizm traktować siebie jak najważniejszą osobę.
To roztropność, też ze względu na dobro ukochanych dzieci.
Swoje ciało będziemy miały do końca życia, tak jak swój umysł i odbieranie świata, poczucie wolności lub bierności, rozwagę lub jej brak... to wszystko co w sobie wytworzymy, i utrwalimy.
Z tym wszystkim zejdziemy z tego świata. Lecz nim to nastąpi to pomatkujmy sobie.

Matkujemy innym...


Pamiętamy, by przetrzeć blat stołu, wkręcić nową żarówkę do lampy, która przestała świecić, wymienić klocki hamulcowe w samochodzie, nie mówiąc już o corocznym przeglądzie.
Nie zapominamy o nowych spodniach, butach, szczepieniach dla małolata. Oczywiście dodatkowe kształcenie w zakresie języka, czy rozwijanie sportowych pasji i przyjemności... kino, wycieczka po Polsce lub zagraniczna... zabawki kreatywne, obowiązkowa elektronika od smartfona po komputer i inne, mniej czy bardziej potrzebne pomoce, rekwizyty, gadżety.
Tak wygląda życie matczyne.

… pomatkujmy także sobie


A my matki?  Zacznijmy dla siebie robić, to co dla dzieci czynimy czy nawet przedmiotów tzw. martwych.
Popatrzmy w lustro. Jeszcze nie jest za późno, by sobie zapewnić dobre dziś i fajne jutro.
Mamy teraz przystanek w codziennym zabieganiu i możemy zobaczyć to, co przedtem pozostawało poza zasięgiem naszych oczu i rozumu nawet. Po prostu nie było w nas zastanowienia.
Ono skupiało się tylko na szczęściu innych. Teraz czas to zmienić.
Co nie oznacza odwrócenia się od ukochanych osób... jedynie poluzowanie naszego do nich odnoszenia... z korzyścią dla obydwóch stron.

"Pępki świata" 


Nie ma nic gorszego, gdy nadmierną troską się kierując wychowujemy kilka "pępków świata" płci różnej. Otóż te "pępki" w ogóle nie myślą, co myślą rodzice, bo przekonane są, że Ci tylko dla nich, dla ich wygody są i obowiązki mają... i tylko to.
Tak rosną, dorośleją te "pępki", dla których rodzice to wytwórnia papierów wartościowych, centrum rozrywki, jadłodajnia i wszystko "daj".

To nie znaczy, że mamy się od dzieci odwrócić... to znaczy, żeby w porę dać im znak, że... halloo, ja tu jestem... mam swoje ja... też żyję i też mam prawa... nie tylko obowiązki.

Skromna nie będę. Dzięki mnie i moim figlom z ukochanym mężczyzną, na świat przyszły cztery istoty... nowe życia poczęte, aby wzrost ich był wzrostem wprost proporcjonalnym do PKB :-))
tak się zasłużyłam :-)) choć 500 plus wtedy nie było, raczej 10 stopień zasilania miał w tym swój udział... przy pierwszym trojga... czwarte poczęcie to było losu uśmiechnięcie. Dwóch synów, dwie córki... różne od siebie szalenie... różne zainteresowania, różne priorytety, charaktery... postrzeganie wszystkiego dookoła... . Każde z nich inne, bo w innym momencie mojego życia... mój stan materialny, emocjonalny też znalazł i w nich odbicie... . Ale to już było i nie ma co do tego wracać, i analizować... to dorośli dziś ludzie.

TAK I NIE


WIEM!

Trzeba umieć powiedzieć tak i nie, w odpowiednim momencie.

Mówić NIE! Każdemu i wszystkiemu, co odbiera radość życia.

Mówić TAK! Każdemu i wszystkiemu, co ją daje.

Zadbanie wreszcie o siebie, o swoje potrzeby, oczekiwania i pragnienia... ma tylko dobre zakończenie. Bo pozwoli nie zadręczać sobą inne osoby i tym samym wprowadzić dobrą atmosferę w rodzinne pielesze.

Jesteśmy matkami dla swoich dzieci. Jeśli nie mamy już przy sobie swoich mam, to same dla siebie nimi bądźmy i zapytajmy się siebie... czy wszystko z nami w porządku, czego potrzebujemy, pragniemy, co jeszcze chciałybyśmy zrobić, co może zmienić, jak sobie polepszyć, jak rozweselić swój świat, jak lepiej siebie traktować, jak i co w siebie zainwestować byśmy same z siebie były zadowolone.
A nasze zadowolenie przełoży się na szczęście naszych bliskich. Tak jak udzielają się dzieciom złe emocje matczyne, tak jej uśmiech ma wpływ na ich samopoczucie. Co za tym idzie, dobroczynne działanie.
Tak też stopniowo, powoli zaczynamy nasze postanowienie przekształcać w czyn.

Plan działania


Proponuję taki plan:

Poniedziałek - postanawiam, że obojętnie w jakiej będę sytuacji, postaram się czerpać z niej jak najwięcej dobrego i cieszyć z małego. Skoro dokucza mi ból i wiem, że on nie odpuszcza mimo zastosowania wszelakich mikstur, to przyzwyczajam się do niego, oswajam z nim i nawet lekceważę go by nie zawładnął mną w taki sposób, że ogłuchnę na muzykę i oślepnę na kolory, i smaków też nie poczuję, a dotyk będzie mi obojętny.

Wtorek - Zastanawiam się nad tym, co zawdzięczam swojej mamie, a co źle czyniła względem mnie. W końcu aniołem nie była ;-) tylko kobietą. Wyciągam wnioski. Teraz według tego kierunku będę żyła. I konsekwentnie dążyła do tego, by błędów jej nie powielać, a z atutów uczynić sukces ponad miarę.

Środa - Po powyższych przemyśleniach już wiem, że nie mogę uszczęśliwić wszystkich, choć mama moja tak chciała... w gruncie rzeczy była smutna i samotna w sobie, choć tego nie pokazywała. Nie potrafię rozwiązać wszystkich problemów innych osób ani uszczęśliwić na maksa.  Zrobię więc coś dobrego dla jednej osoby - dla siebie. Najpierw sobie trzeba pomóc, sobie założyć maskę tlenową, żeby później martwić się o innych. Inaczej nie pomoże się nikomu, łącznie ze sobą. Moja mama zupełnie o sobie nie myślała... nie była przez to szczęśliwa. Dzisiaj to wiem.

Czwartek - Przestaję się martwić co inni myślą o mnie. Większość w ogóle nie myśli, bo jest skupiona na sobie. Ta świadomość przynosi wielką ulgę, odprężenie i pozwala mi na zachłyśnięcie się obecną chwilą i zanotowanie sobie w umyśle, że jest wyjątkowa, bo za dziesięć lat będę do niej tęsknić, i żałować, że przegapiłam okazję, bo narzekałam, że..... że.... itd.... Dzisiaj, też muszę cieszyć się z tego momentu, bo to może być najlepszy moment mojego życia. Bo nie chodzi o to, żeby być młodym, tylko umieć korzystać z życia i cieszyć nim, tu i teraz, w tej chwili.

Piątek - Kończę z lękami, obawami.. będę jeszcze więcej się uśmiechać... jeszcze bardziej ufać życiu... Mam powód do radości... jestem na świecie i trwam w luksusie, bo to luksus... móc się zestarzeć... a każdy dzień to triumf darowanego życia. I obojętnie czy w lustrze stare czy młode odbicie, to zawsze jest życie. Koniec więc z myśleniem o strachu, bo takie myślenie przyciąga tylko zwątpienie i wprowadza niepokój.

Sobota - Postanawiam: nie będę już czekała na właściwy moment... tu i teraz będę wykorzystywała dobre pomysły, dbała, kochała, rozmawiała z tymi, z którymi chcę i odejdę od tych, którzy mnie ranią, nie chcą (mają prawo), nie rozumieją (nawet nie próbują). A w najczarniejsze dni, kiedy życie wyda mi się nie do zniesienia... nie będę siebie oceniać, podsumowywać, mieć do siebie żal... dam sobie czas.

Niedziela - Mam już pełną głowę świadomości: że tylko ode mnie zależy, że będę czegoś w życiu żałować, że bierność nie zmienia nic w moim życiu. Wystarczy mi zapomnieć o co byłam i na kogo złą...  A z tego wynika, że nie powinnam się ograniczać, szukać wymówek, usprawiedliwiać marazmu, zasłaniać cierpieniem... tylko działać.

To mojej mamie zawdzięczam... jej sukcesom, porażkom... przeanalizowaniu w najdrobniejszych szczegółach jej życia... mojej Mamie zawdzięczam, że wiem jak powinnam żyć (choć zbyt późno tą analizę przeprowadziłam ;-) )
Przez to, że nie dbała o siebie... wszystkich i wszystko lepiej traktowała niż siebie... nie skorzystała odpowiednio z daru jaki Babcia i Dziadek jej dali. Ciągle bała się, że robi coś nie tak, że nie jest dość dobra, dość ładna, dość mądra... oszczędzała, oszczędzała wszystko na wyjątkowe okazje... siebie dawała, a w zamian nic nie chciała.
Uśmiechała się, choć oczy smutne wciąż miała...

Pomatkujmy same sobie, zróbmy to zawczasu... nim "pępuszki" nasze ukochane nie wyrosną na bezduszne  "pępki świata " i dadzą nam popalić.
Dzieci będą szczęśliwe, jeśli szczęśliwą mamę będą widziały. Od maleńkości dziecko powinno wiedzieć, że mama równie ważna jest jak i ono.

Czyś młoda, czyś stara już matka... pamiętaj o sobie, nie tylko o swoich dziatkach.
To nie egoizm... to równe prawo do korzystanie ze świata :-)))

Poczytaj także inne teksty z okazji Dnia Matki: 



Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger