20:17:00

Ampułka przeciwzmarszczkowa Lanbelle

Ampułka przeciwzmarszczkowa Lanbelle

Czasami dzieje się tak, że dostajemy w prezencie kosmetyk marki, o której nigdy wcześniej nie słyszałyśmy... a tu kurczę okazuje się, że niedługo koleżanka ma urodziny, a my nie mamy dla niej prezentu. Ręka czasami niektórych świerzbi, żeby taki prezent puścić dalej w świat ;) Dziś będzie jednak o serum luksusowej marki, który warto zostawić na własnej półce, stosować regularnie i cieszyć się efektami. Ten post będzie także dla Was przydatny, jeśli szukacie produktu na prezent dla osoby, która na pewno skontroluje... czy na pewno na jego zakup nie wydałyście za mało ;) Serum EGF + FGF, czyli ampułka przeciwzmarszczkowa marki Lanbelle, którą moglibyśmy w drogerii ustawić obok takich jak La Mer i Bioeffect... ceną niekoniecznie zachęca ;) Obecnie w promocji kosztuje 250 złotych (ze względu na termin ważności do końca października, jednak jeśli zapiszemy się do newslettera na pierwsze zakupy otrzymujemy 10% rabatu), a w cenie regularnej 430 złotych za 20 ml. 

Ampułka przeciwzmarszczkowa Lanbelle zawiera bezzapachową formułę, nadaje się do każdego rodzaju skóry, a jej zadania stanowią: redukcja widoczności zmarszczek oraz poprawa elastyczności i jędrności skóry. Podstawę jej działania stanowi naturalny wyciąg z wąkroty azjatyckiej, który wspomaga autoregenerację skóry. Nie zawiera sztucznych barwników, alkoholu, chemicznych środków konserwujących i aromatów. Stosowanie tego serum zawierającego tzw. czynniki wzrostu powodujące namnażanie się komórek powinno być unikane przez osoby z wysokim czynnikiem ryzyka nowotworu skóry, ponieważ... może dochodzić także do namnażania tych nieprawidłowych komórek. Oprócz wąkroty azjatyckiej w składzie znajduje się też między innymi beta glukan odpowiadający za właściwości kojące i łagodzące oraz sól kwasu hialuronowego (w tej postaci kwas jest dostępniejszy dla skóry), która pozytywnie wpływa na nawilżenie i pielęgnację zmarszczek. 

Produkt należy nakładać na oczyszczoną i stonizowaną skórę twarzy - wystarczy zaledwie kilka kropli ;) Ja stosuję go na noc, choć równie dobrze... (a nawet lepiej!) można używać go dwa razy dziennie :) 

Ampułka przeciwzmarszczkowa Lanbelle to pierwszy tak profesjonalny koreański produkt do pielęgnacji twarzy, jaki znalazł się w mojej kosmetyczce. Muszę przyznać, że już sam jego skład robi wrażenie - jego podstawy nie stanowi woda, a wyciąg z wąkroty azjatyckiej. W kompozycji znajdziemy produkty niepodrażniające skóry, a w tym oprócz tych wymienionych powyżej np. monogliceryd kwasu kaprylowego, który jest emolientem chroniącym skórę przed utratą wody. Zmiękcza skórę, wygładza i działa natłuszczająco. Naprawdę... to chyba jedyny produkt, które skład przeanalizowałam tak dokładnie ;) 

Dla zainteresowanych, skład:  Centella Asiatica Extract, Aqua/Water, Glycerin, 1,2-Hexanediol, Sodium Levulinate, Ammonium Acryloyldimethyltaurate/VP Copolymer, Sodium Anisate, Glyceryl Caprylate, Disodium EDTA. Sodium Hyaluronate, Allantoin, Betaine, Beta-Glucan, Ethylhexylglycerin, sh-Oligopeptide-1, sh-Polypeptide-1

Jak serum zadziałało na moją skórę? Bardzo dobrze! Zero podrażnień, bardzo dobre nawilżenie. W ostatnim czasie zaczęłam przykładać dużo większą wagę do jakości stosowanych przeze mnie produktów na twarz... jak to powiedzieć... z czasem coraz bardziej zależy mi na zachowaniu jej w jak najlepszym stanie :) Kosmetyk Lambelle jest wygodny w aplikacji, pięknie się wchłania i co najważniejsze... producent nie obiecuje nam cudów ;) Padają liczby, jednak są to liczby na poziomie zmiany na lepsze w aspekcie kilkunastu procent po miesiącu stosowania, a nie historie o tym jak to nasza twarz stanie się niesamowicie gładka jak po wyprasowaniu żelazkiem ;)  W trakcie stosowania tego produktu odczuwam poprawę napięcia skóry, nawilżenie i ogólne poprawienie kondycji twarzy, które jest zauważalne np. w kwestii jej kolorytu i rozświetlenia. Należy także dodać, że jest niezwykle wydajny! Przy miesięcznym codziennym stosowaniu... z buteleczki uciekło niecałe pół opakowania :) 

Ampułka Lanbelle to bardzo dobry jakościowo produkt, który zachęca do zakupu nie tylko swoim składem, estetycznym opakowaniem, ale przede wszystkim działaniem. Ukojenie cery, poprawa jej nawilżenie i uelastycznienie - czyli działanie, które daje wspaniały efekty idzie w parze z czynnikiem demotywującym, w postaci ceny. Jednak... tak jak napisałam już na wstępie - to wspaniały pomysł na chwilę luksusu dla siebie lub w postaci prezentu dla wymagającej kobiety lub mężczyzny (mężczyźni także mogą o siebie dbać!) :) To może być pierwsze spotkanie z koreańskimi kosmetykami, może być to również udana kontynuacja tej znajomości. Jeśli jeszcze nie miałyście do czynienia z kosmetykami koreańskimi - możecie zacząć od tańszych produktów (dużo tańszych ;)) jak np. maski w płachcie. Więcej informacji możecie znaleźć  na stronie: https://4seasonsbeauty.pl/koreanskie-kosmetyki/. Znajdziecie tam także więcej informacji o samej marce Lanbelle :) W tym miejscu muszę jeszcze dodać, że nie byłabym sobą... gdybym jednej rzeczy nie sprawdziła ;) 

W Polsce tę ampułkę możecie dostać jedynie w sklepie powyżej, a jej cena po porównaniu ceny z rynkiem światowym... nie jest wygórowana ;) Za 15 ml należy zapłacić: w Wielkiej Brytanii od 70 do 100 funtów, w Grecji 118 euro, we Włoszech od 90 do 100 euro. Z tym, że przypominam..., że w Polsce mówimy o opakowaniach 20 ml :) Także okazuje się, że chociaż myślimy "drogo" w rzeczywistości w porównaniu do cen kosmetyków tej marki na świecie... polska cena już tak nie szokuje. Patrząc także na ceny dobrych jakościowo kosmetyków - serum Lanbelle nie wyróżnia się negatywnie pod kątem cenowym, a jakościowo nie zawodzi! Jakość idzie w parze z większym zubożeniem portfela, ale myślę, że może stanowić zamiennik kremów Estee Lauder itd., za które musimy zapłacić podobne kwoty. :)




15:14:00

Mirka i Irka... determinacja i desperacja

Mirka i Irka... determinacja i desperacja

MIRKA  i  IRKA

Łączy je wiek... 40 lat i to, że obie zaliczane są do grupy kobiet, ogólnie postrzeganych jako ładne. Poza tym silna wola jest u nich wielka, lecz z innych pobudek wypływająca.
I jednej, i drugiej chodzi o jedno też, o osiągnięcie celu... choć cele te są różne i inaczej realizowane, z innych przyczyn podejmowane.

MIRKA

Mirka to żona, matka i wykształcona kobieta, która oprócz całej miłości do swojej rodziny, nie zapomina o sobie i ciągle się rozwija. Zdeterminowana jest by firma, którą kieruje odnosiła jak największe sukcesy, dlatego bardzo angażuje się w różne nowe projekty. Nie zaniedbując jednocześnie swoich pasji, których ma wiele... czytanie i to nie opowieści: daje jej wiele radości i tą radością potrafi się dzielić. Śpi niewiele, bo maksymalnie stara się wykorzystać czas, by dojść do celu. Teraz tym celem jest rozbudowanie firmy tak, by więcej ludzi znalazło pracę w tych trudnych czasach pandemii.

Wiele prób, mniej lub bardziej udanych podejmowanych przez Mirkę nie pozbawia jej uśmiechu... jest konsekwentna i przekonana, że to co robi prędzej czy później, ale wreszcie... wreszcie spowoduje, że będzie  zadowolona. A przy okazji zadowoli parę innych osób.

Jej determinacja nie wprowadza zamętu w jej codzienność... bo dążąc do celu, znajduje wsparcie u najbliższych. Jej dzielność, niestrudzoność popierają wszyscy przyjaciele i znajomi. Z nich też czerpie siłę i energię by mimo porażek występujących po drodze nie schodzić z obranej ścieżki... ewentualnie przebudować ją, ale drążyć dalej... sprawę, problem, który nie pozwala dalej iść. Jest przekonana, że małe kroczki, gdy zrobi ich wiele doprowadzą ją do zwycięstwa i będzie... sukces będzie.

Bo to co u Mirki zachwyca, to to, że jej zaciętość, upór są bardzo pozytywne. Jej determinacja wypływa z podłoża wiary, że nawet jak się zatrzyma na chwilę, żeby odpocząć... to nic się nie stanie... Mirka ma w sobie entuzjazm, który wypisany jest na jej licach i iskierkami radosnymi świeci w oczach. Rośnie w niej poczucie, że z wiekiem ma coraz mniej czasu na realizację swoich planów. Ale to jej nie dołuje, nie zniechęca, tylko dodaje energii, żeby się tej sprawie poświęcić, a jednocześnie nie tracić dobrych relacji z innymi ludźmi. Nie pozwala sobie na stratę czasu na rozpamiętywanie przeszłości... gna radośnie do przodu... i szuka rozwiązań wielu. W tym próbowaniu znajduje nowe siły... nie pozwala sobie na załamania... a jeśli nawet jej się trafiają gorsze dni... to nie gorzknieje, nie przekazuje ich dalej... nie rozlewa żółci gorzkiej wokół siebie... Jest zdeterminowana, ale nie kosztem szczęścia innych i kosztem swojej radości istnienia.

IRKA

Irka jest singielką. Nie jest tak szeroko wykształcona jak Mirka... skończyła na licencjacie z zarządzania, czy czegoś podobnego, plus parę kursów z czegoś tam. Ale bardzo często podkreśla jaka jest bardzo wykształcona... "x" razy do roku. Podobnie jak Mirka jest szefową firmy, tyle tylko, że zatrudniającej nie ponad setkę, lecz w porywach 5 osób. Tak czy inaczej zarabia spore pieniądze na tyle, że stać ją na spłacanie kredytów... mieszkanie, samochód, żaglówka i wyjazdy zagraniczne pięć razy do roku. Irka ma inny cel niż Mirka. Irka chce bardzo mieć męża... męża i dziecko, przynajmniej jedno. Ale nie takie proste... Irka kandydatów miała już wielu... tyle, że po krótkiej znajomości znacznie szybciej odpływali, niż w życiu Irki pojawiali. Bo? Bo Irka jest zdesperowana. Po kilku dniach znajomości układa się życie z gościem i do ołtarza ciągnie. A z każdym rokiem jest coraz gorzej. W swej desperacji jest smutna, rozżalona i na cały świat obrażona... owszem podejmuje prób wiele, ale jej cała uwaga jest skupiona tylko na niej, jakby ci potencjalni kandydaci, to były rzeczy bez emocji i prawa głosu.

Irka korzysta z wielu możliwości, by znaleźć tego jedynego, a inaczej - właściwego. Portale randkowe, znajomi znajomych, poszukiwania po internecie; podróże dające nadzieję, na spotkanie tego, który miałby jej mężem być. To mimo, że jak babcia prawiła: tego kwiatu, pół światu... to chyba Irka nie po odpowiedniej stronie świata szuka. I stąd ciągła jej smuta.

Z pragnienia miłości uczyniła uporczywy, życiowy cel, w którym dla Irki liczą się tylko jej uczucia i emocje, a nie druga osoba. I wtedy sprawy w złym kierunku się toczą.

Rozpaczliwe dążenie ku miłości za wszelką cenę i wszystkimi możliwymi kosztami, kończy się poczuciem ogromnego osamotnienia. To jednak nie przerywa procesu desperackiego dążenia by być z kimś, już byle kim, tylko, żeby był... tuż obok. Irka miłosną desperatką jest. Kocha bezosobowo... choć ta miłość ma konkretną twarz i osobowość, imię i nazwisko, swoje środowisko. Irka pokocha każdego byle chciałby z nią być.

I tu przegrywa... kochać można tylko szczerze i z wzajemnością... na tym polega mądrość prawdziwej miłości. Irka za  wszelką cenę chce z kimś być, bez względu na ponoszone koszty...
Zdarza jej się mylić przelotne zainteresowanie nią, intymność z nią... z miłością... z chęcią bycia na co najmniej pół życia.

I cierpi wtedy, gdy znowu porażka... i cierpi wokół niej ludzi gromadka, która z każdym rokiem zmniejsza się. Bo Irka staje się nie do wytrzymania. Wszystkim i wszystkiemu za złe też wszystko ma. Zdesperowana brnie dalej w przygodne związki, mając nadzieję, że słowo "kocham" jest wyjątkowe i w każdych ustach prawdziwie wysłowione.
Jest zdesperowana... i czasem czuje, że absurdalnie postępuje, ale ciągle w głowie iskierka nadziei jej się tli, że wszystko nieważne, jeśli sama będzie i dlatego w kolejne pomysły idzie jak w dym... i nieistotne wcale, że zupełnie nieracjonalne są.

Kłopot polega też na tym... a raczej inaczej... Irka nie zauważa, że są koło niej mężczyźni, którzy może i chcieliby z nią być... tylko, kto by chciał słuchać od rana do wieczora jaka to Irka jest wspaniała i wyjątkowa, mądra i kasy ile ma, jak to na wszystkim się zna, i że nie jest byle kim... co podkreśla kilka razy w jednym zdaniu.... a, że nie wie tego czy tamtego?... to ona  zwyczajnie czasu na to nie ma... o polityce nie rozmawia, o chorobach słuchać nie chce, bieda jej nie dotyczy, brzydoty nie znosi, a innych problemy jej nie obchodzą.... jej czas i to co "jej", najważniejsze jest. Poza tym reszta ją nudzi, albo zabiera "jej" ten cenny czas.

I to nie jedyny kłopot Irka ma, kłopot, który jest w niej... a ona nie zauważa go.

Kłopotem jest to, że Irka poszukuje faceta, mężczyzny, kochanka, męża, który księciem by był... przystojny, wysoki, z piękną twarzą, IQ z jak najwyższym, niezauważającym jednako jej mankamentów ;-) i do tego mieszkanie jak pałac, samochody trzy i konta w bankach przynajmniej czterech.... bez debetu oczywiście... Książę bez przeszłości z wyciągniętymi wyłącznie w jej kierunku dłońmi pełnymi złotych precjozów. Uff...
Irce brak już wiary, że nie będzie do końca życia sama... stąd ta desperacja.

DZISIAJ

Dzisiaj zdeterminowana Mirka ciągle prze do przodu, stawia sobie nowe wyzwania, jest zainteresowana światem i o wszystkim możesz z nią pogadać. Bo rozmowa z nią uspokaja, daje nadzieję i przynosi ulgę. Irka pozostała wesoła i uśmiechnięta, i pragnie się przebywania z nią :-))
Dlatego, że przy niej można czuć się docenionym i bezpiecznym.

Dzisiaj zdesperowana Irka ciągle szuka tego wybrańca dla siebie, nic innego ją nie interesuje, skupiona jest na sobie... wszystko ją dołuje... rozmowa z nią to stres, bo nigdy nie wiesz czy ją czymś nie urazisz. Bo rozmowa z nią to ból głowy, czujesz beznadzieję i też przynosi ulgę... jej z nią skończenie ;-))) Irka jest coraz bardziej zgorzkniała i ucieka się od niej. Dlatego, żeby będąc niewinnym, nie odebrać ciosów za kogoś innego ;) 

PODSUMOWANIE

Determinacja i desperacja z jednego pnia wyrastają. Tyle, że jedną entuzjazm kieruje do wybranego celu, a drugą załamanie.
Jedna i druga dążą do celu, tylko inne pobudki nimi kierują. Motywacje też się różnią. Tak jak i ponoszone koszty... rozważnie ocenione i niemądrze przecenione. Przy determinacji życie płynie w słonecznej atmosferze, przy desperacji... po burzy nie ma tęczy... zostaje kałuża... moc do wszystkiego niechęci.
Bo życie to jest coś więcej... niż tylko ucieczka przed złymi wiadomościami, przed bólem i bieg po swoje prywatne szczęście.










19:06:00

Perfumy Morico od rana do nocy :-)) Szczera opinia.

Perfumy Morico od rana do nocy :-)) Szczera opinia.

Transparentność jest ważna, więc już teraz przyznaję, że zaprezentowane poniżej perfumy otrzymałam w przemiłej paczuszce, w ramach współpracy :) Nie wpływa to jednak na moją opinię ani w w żaden sposób na zasobność mojego portfela ;) Ale... z racji tego, że dzisiaj przedstawię Wam  perfumy otrzymane właśnie w taki sposób - mam dla Was kod rabatowy na zakupy, na stronie morico.pl, jest to -15% na hasło: starakobieta . Kod rabatowy obowiązuje do 15 października. 

Perfumy Morico to tak zwane perfumy inspirowane, które swoimi nutami przypominają perfumy topowych marek. Oferują damskie i męskie zapachy, w pojemności 3 ml (próbki), 20 ml i 30 ml (perfumetki) oraz 50 ml. Ceny to po kolei 4, 12, 15 i 25 złotych :) 

Ale... co ciekawe :-) na stronie możecie kupić również oryginalne perfumy ;) Na te również kod rabatowy  obowiązuje :-)) 

Strona oferuje darmową wysyłkę od 150 złotych, a do zamówienia np. w przypadku kupna perfumetki 30 ml możecie dobrać próbkę... w sytuacji gdy zdecydujecie się np. na perfum Gucci Bloom za 300 zł (zapłacicie za niego z rabatem niecałe 255 złotych, w prezencie otrzymacie także perfumy inspirowane o pojemności 50 ml, o wartości 25 złotych :)




W ciągu ostatnich lat miałam już przyjemność wypróbować produkty kilku marek, które zajmują się tworzeniem tzw. perfumów inspirowanych. Jednak... Morico jest marką, która oferuje (oczywiście wg mojego doświadczenia) najtrwalsze zapachy, nieduszące, bardzo długo utrzymujące się na mojej skórze (warto pamiętać, że u jednego na skórze będą trzymały się dłużej, a u innego krócej) Mój zięć nawet stwierdził, że pięknie pachnę ;) A taka pochwała... no ma znaczenie ogromne, ponieważ on niezmiernie rzadko reaguje na zapachy ;-)

A co do opakowań, czyli buteczkach... eleganckie i skromne... Ale perfumy mają podrażniać węch... Nie oko :) Estetyczne, jednakowe dla każdego zapachu skrywają wspaniale pachnące esencje, których źródła inspiracji, w przypadku kupna od razu większej ilości - należy się doszukiwać pod numerkiem zamieszczonym na spodzie buteleczki. Stężenie olejków zapachowych w nich występujących sięga 20%, a wykorzystywane komponenty pochodzą z francuskiego miasta Grasse. 

Trafiło do mnie pięć zapachów... i chciałabym Wam dzisiaj o każdym z nich pokrótce opowiedzieć ;) 






D111 - Inspiracja zapachem Gucci Bloom

Idealny kwiatowy zapach dla tych kobiet, które szukają dawki wykwintności i elegancji... połączenie nut jaśminu, korzenia jaśminu, tuberozy, wiciokrzewuPiękny zapach, który oryginalnie został wypuszczony przez Gucci w 2017 roku. Otula, a zarazem rozbudza zmysły :) 


D140 - Inspiracja zapachem Kenzo Flower

Ten zapach był dla mnie zaskoczeniem, ponieważ nigdy wcześniej się z nim nie zetknęłam. To delikatne, łagodne orientalno-kwiatowe perfumy, które nie są tak intensywne jak Gucci. Występująca w nich subtelność jest jednak pociągająca ;) To połączenie czarnej porzeczki, głogu, mandarynki, róży bułgarskiej, białego piżma, kadzidła, wanilii, fiołka, jaśminu i róży... bogata kompozycja, która jednak nie przytłacza.

D068 - Inspiracja zapachem DKNY Nectar Love

Znam i miałam już wcześniej tzw. zielone jabłuszko DKNY. Nectar Love jest zupełnie innym zapachem... mandarynka, frezja, grejpfrut, piżmo, wanilia, cedr, wosk pszczeli, nerola, śliwka mirabelka, konwalia, jaśmin tworzą razem słodki, rozwijający się z czasem na skórze zapach. Wolę intensywniejsze zapachy, bardziej drapieżne, ale... ten zapach ujmie na pewno młode kobiety - nie przyćmi ich w ciągu dnia, zachwyci partnera na romantycznej randce :) 


D120 - Inspiracja zapachem Guerlain L'Instant Magic 

Moja perfumowe odkrycie. Kwiatowo - drzewny, delikatnie pudrowy zapach, który zniewala aromatem bergamotki, róży i frezji. Towarzyszą im także migdały, piżmo, cedr, drzewo sandałowe, dzięki czemu da się w nim wyczuć delikatne orzechowe nuty. Bergamotka i róża to połączenie, które zawsze bardzo intensywnie oddziałuje na moje zmysły. Tak też było i tym razem. 

D042 - Inspiracja zapachem Chanel Allure

Na koniec wisienka na torcie, pośród tych pięciu zapachów, Chanel Allure zdecydowanie mój kwiatowy ulubieniec. Bergamotka, róża, brzoskwinia, mandarynka, drzewo sandałowe, wanilia, grzybień północny i jaśmin. Połączenie nut kwiatowych z cytrusami sprawia, że to zapach idealny nie tylko na co dzień, ale także na wielkie wyjścia. Wyjątkowy, intensywny aromatyczny bukiet dla kobiet, które nie boją się przyciągać spojrzeń ze względu na to jak pachną ;) Seksowny, mocny i czarujący. 


Perfumy inspirowane Morico to produkty, które charakteryzują nie tylko piękne odczucia dla zmysłów, ale także trwałość i intensywność (a osobiście uwielbiam mocne akcenty... we wszystkim;-) ) Ten zapach pozostaje także w znacznym stopniu na ubraniach - w przypadku niektórych nawet kilka dni. Ich cena w stosunku do jakości jest naprawdę niska. Zresztą... jeśli nie jesteście pewne - warto sięgnąć chociażby po próbkę i samej sprawdzić :) 

Osobiście będę do nich wracała nawet poza realiami współpracy z marką ;) Choć? ... Choć będę  też chętnie korzystała do 15 października z kuponu rabatowego, choćby po to by innej miłej kobiecie sprawić przyjemność. Wam o nim także jeszcze niekiedy będę przypominała. ;) Hasło starakobieta obniża ceny o 15%... przekornie powiem, że chciałabym, żeby kiedyś to hasło podnosiło wartość  jakiś innych produktów na rynku ;) Jednak... z racji tego, że zbliżają się moje imieniny - pozostaje mi uśmiechać się do bliskich, żeby i oni chcieli z rabatu skorzystać... i wykorzystali go na przykład na perfumy inspirowane Dolce & Gabbana Light Blue, Chanel No5, La Vie Est Belle czy też Dior Pure Poison ;) Uwielbiam skrapiać się pachnidłami... pasjami :-))




20:04:00

5 spektakularnych upadków Starej Kobiety

5 spektakularnych upadków Starej Kobiety


UPADKI

Upadki różnego rodzaju w sytuacjach zwyczajnych, nie jakiś tam wyjątkowych... zdarzają mi się. I nie tak wcale od święta... zdarzają się przynajmniej raz do roku.
W większości niosą za sobą dużo śmiechu i?  ...  i radości dla obserwującego ;-)
Gdy sięgam do nich pamięcią, dzisiaj sama jestem rozbawiona :-)))


MIŁOŚĆ ZWIERZĘCA

Zwierzęta mnie lubią i czują, że ja też bliskie do nich uczucia mam. Jednego to razu było, zeszłego jeszcze roku, gdy w innej dzielnicy mieszkałam. Pomyślałam, że zrobię większe zakupy, bo zakupy (zwłaszcza te spożywcze) generalnie brzydzą mnie. Chciałam mieć raz to zrobione i parę dni z głowy.  Jak pomyślałam, tak uczyniłam i pełne siatki wypełniłam. To było lato w końcówce czerwca. Zeszłego roku lato było gorące i słoneczne, wróciłam dopiero co znad morza. Opalona i zadowolona, w białej sukience sobie szłam. Ta biała sukienka istotną odgrywa tu rolę ;-)))

Wyszłam zdyszana cała, z marketu wielkiego i powolutku z górki się staczałam. Za moment jakiś niedługi słyszę sapanie za sobą i głos kobiecy... "Arni powoli, Arni daj spokój."
Głos zaczął się oddalać, za to sapanie przybliżać...  i do tego doszło jeszcze jakby mlaskanie (?)
Nie miałam zbyt wiele czasu na zastanawianie się. Odwróciłam się lekko przez lewe ramię.. W tym momencie leżałam z głową na trawniku, a resztą ciała na chodniku, po nocnej ulewie nieco zabłoconym. Leżałam na plecach, więc w miarę wygodnie ;-))

Ręce na boki rozłożone, pietruszka zielona z torby wyskoczyła mi na ramiona, mąka tortowa, buraczki w słoiczku i plasterki szynki, odskoczyły tuż koło ucha.

To była sekunda. Pomyśleć nie zdążyłam, ledwo spojrzałam jednym okiem , z którego zsunęły mi się okulary, a drugie dodatkowo przykrywały włosy.... jak nade mną ujrzałam, w odległości kilkudziesięciu centymetrów od  mojego nosa... inny nos, poniżej z paszczą otwartą, sapiącą, zdyszaną z kłami przeraźliwie białymi, a nad czarnym nosem oczy wielkie z iskierkami pełnymi ognia. Poczułam się bezwolna.

Trwało to momencik, nie zdążyłam krzyknąć... gdy zdyszany pysk przysłonił zęby, a wysunął  się jęzor... był różowy ... i?... za chwilę przekonałam się, że ostry ;-))) Tareczka taka sobie;-)  Jeden policzek wzdłuż i wszerz, drugi tak samo... odczuł co znaczy prawdziwy peeling ciała. Jęzor wylizał dokładnie podkład L'oreala ;-))
Było mi wszystko jedno, nawet nie drgnęłam. Spocona, wystraszona jak mysz co zobaczyła kota, biernie poddałam się tym kosmetycznym zabiegom i nie myślałam czy będzie jakaś po tym maseczka utrwalająca zabieg. Drżałam.
- Arni, Arni co ty robisz? - Przepraszam panią. - Jak tylko Arni panią zobaczył, nie mogłam już dłużej go przytrzymać. - Przepraszam Panią, wyrwał mi się. - Widać polubił panią:-) Tu u pani uśmiech od ucha do ucha, nieco zakłopotany.
Potok przyjaznych słów... i odciągnięty już ode mnie wilczur niemiecki, który już nie leżał na mnie, tylko kręcił się radośnie koło swej niskiej, pulchnej, blond pani.
A ja? Oszołomiona wstawałam... nie byłam już w białej sukience tylko w melanżu biało, szaro czarnym plus akcenty zielone :-))
Najpierw chciałam się zezłościć i powiedzieć parę dosadnych słów... ale gdy spojrzałam na radosnego wilczura... to choć policzki mnie piekły, to moje wnętrze się uśmiechało.
- Przepraszam panią, on jeszcze taki młody dopiero co, bawić się chce... Na koniec usłyszałam.
Nie jeden raz Arniego z jego panią jeszcze widziałam, ale przezornie przyśpieszałam, albo na drugą stronę ulicy się przemieszczałam :-))
Polubiłam Arniego i Arni też na mnie spozierał tęsknym wzrokiem... jednak niech to pozostanie miłość platoniczna ;)

MAJONEZ

Siatka... w niej sam cholesterol... jaja, szynka, litrowy majonez PEGAZA... i warzywa do sałatki z tymże majonezem ulubionym. Idę sobie pewnym krokiem, bo dzień letni i nic złego się nie dzieje.  To po drodze wstąpię do Poradni Pod Lipami, gdzie wyniki odebrać miałam. I to był błąd.  Powtórne  mam robić badania... się dowiedziałam... ktoś tam coś pomieszał, nie dopilnował, źle zrobił i znowu na oddział szpitalny trafić miałam... najlepiej za tydzień... Tylko ja za ten tydzień coś innego zaplanowałam.
Wkurzenie mnie ogarnęło. Ale dalej energicznie dalej stąpałam. Po lewej stronie kościółek, a obok pomnik wielkiego papieża tylko w jakimś karykaturalnie małym, śmiesznym wykonaniu... żenada... pomyślałam... i na bruku w tym momencie wylądowałam i leżałam. To znaczy ja leżałam, przede mną siatka z jajami i innymi różnościami...  i najważniejszym majonezem.
- Co się pani stało, w czym pomóc ?  - od strony mojej głowy nadbiegał facet.
- Czy wołać pogotowie? To groźnie wyglądało! - to inny głos, mężczyzny od strony mojej wystającej pupy, gdy już zbierałam się do podniesienia z obolałego brzucha.
Panowie bardzo zatroskani, nie musieli mnie zbierać, bo sama powstałam, więc oni zbierali zakupy.
W tamtej chwili tylko o jedno się troskałam... -  Czy pomóc jakoś pani? Powtórne zapytanie.

- Nie, dziękuję... niech pan sprawdzi czy majonez, majonez jest cały? Cały litr najlepszego majonezu, zamiast 14 złotych, 9,90 :-))
- Majonez??? - po sobie spojrzeli panowie.
Dostałam siatkę do ręki... majonez był cały, nie stłukł się. Że kolano zjechane, krwawiące to nic... majonez cały. Najważniejsze :-)))) I poszłam. Kątem oka zauważyłam, że Panowie zdziwione wymienili spojrzenia;-)
Tak na marginesie: przystojni byli;-) Gdyby nie te okoliczności:-)))

PRZYJACIÓŁKI

Alicja i Asia - przyjaciółki od lat i ja Stara Kobieta, ale wtedy trzy lata mniej stara. Na dworze koniec listopada. Idziemy sobie we trzy i dowcipkujemy. Proszę je o przyśpieszenie, bo padać coś zaczyna i ubłocę swoje nowe butki ;-)) Wychodzę bardziej do przodu, energicznie, i? zahaczając czubkiem buta o wychodzącą z równości, płytę chodnikową... co tu dużo opowiadać... leżę. Leżę na prawym boku, pode mną torebka, nade mną Alicja w szerokim uśmiechu, a przy mnie w kuckach Asia skręcająca się, a jakże... ze śmiechu.
To nic, leżę sobie, głowę podparłam na prawej ręce i leżę wygodnie ;-)
- Przepraszam, że tak się śmieję, ale tak zabawnie pani upadła - to Asia :-))))
- Mamuś, przepraszam, że się śmieję, ale to było mega śmieszne - to Ala :- ))))
A ja na łokciu podparta... leżę... pod wysokim, szerokim drzewem.
Nagle... eureka... !  - Czy pomóc wstać pani? Czy chcesz wstać mamuś? - pytania wciąż ze śmiechem do mnie skierowane.
- Nieee... ależ skąd... poleżę tutaj sobie, odpocznę co nieco - odpowiedziałam z sarkastycznym... a jakże... uśmiechem.
Ile razy przechodzę koło tego drzewa, przypominam sobie tamtą sytuację i taka myśl mnie nachodzi... może przyczepię tam tabliczkę? "Tu upadła Stara Kobieta, ale się podniosła" :-)))

EMERYTURA

Spodnie z dziurami, gdzie dziury droższe niż materiał, do tego dizajnerska bluza, buty na koturnie, nastawienie wojownicze... Stara Kobieta idzie z wnioskiem po emeryturę... Mobilizowała się długo. Teraz zebrała dokumenty i idzie... . ZUS... stoi i czeka, nigdzie się nie wybiera. To po co ona się tak śpieszy? Tak się śpieszy, że co tam dla niej roboty drogowe... znaczy bardziej może chodnikowe... sprężystym krokiem, wyprostowana idzie dopisać się do listy emerytowanych.

Jak zwykle z głową w obłokach, z myślami gdzie indziej skierowanymi podąża nie patrząc pod nogi.
I co? I leży. Leży pod ZUS-em. W sumie lepiej, że leży niż klęczeć by miała :-))
Momentalnie otoczyło ją grono empatycznych ludzi... gdzie wstać już zdążyła o własnych siłach... ale wrażenie robiła... z kolan krew płynęła jak dzika, spodnie jeszcze bardziej rozdarte... okulary złamane.  (w chwili upadku się za nie chwyciła... jak głupia ;-))
Ci co mniej na modzie się znający, tacy mniej zorientowani myśleli, że upadek był tak mocny, że aż te spodnie w tylu miejscach  poszarpało. W sumie skutki tego upadku bardziej wyglądały na wyjście z budynku po wybuchu bomby, niż bliskim spotkaniu z trotuarem.
 - Pogotowie, pogotowie - wołać zaczęto...  - Proszę dzwonić - rozległy się głosy.
- Nic z tego, proszę państwa, nic z tego dziękuję... nie mam czasu... ja dzisiaj idę po emeryturę!
To cała ja... krnąbrna i niepokorna;-))
Zwinęłam się szybko i czmychnęłam... weszłam do budynku ZUS- u :)
Co tam się działo jak mnie ujrzano? To temat na inną historię. W każdym razie, zgodnie z planem, papiery załatwione.

KAPELUSZ I PAPIER TOALETOWY

Babcia za mi za młodu prawiła, że dokądkolwiek idę, to elegancka być powinnam. Nigdy nie wiadomo kogo spotkam i gdzie moje szczęście mnie spotka. A, że gwiazdorzyć lubię :-))) To korzystając z okazji, że dziecko najmłodsze w szkole, ja wolne od pracy, mój nowy mąż jeszcze w pracy, to sobie poszłam do Biedronki... bardziej w celach rekreacyjnych ;-) niż z potrzebą istotną.
Odpi....a jak diabli do ośpic... w nowy dopasowany płaszczyk, szpile takie wysokie i kapelusz z szerokim rondem. Początek grudnia to był, przed południem ślisko, za parę godzin roztopisko. Gdy wychodziłam było mroźno, gdy po sklepie się pokręciłam, parę drobnych rzeczy kupiłam i w papier toaletowy zaopatrzyłam, bo promocja była... 24 rolki w cenie 12-stu, wyobraźcie sobie :-))... to minęło trochę czasu. I już nie było mrozu tylko deszcz z nieba spadał, chwilami rzęsiście... To przyśpieszyłam kroku i skrótem poszłam, żeby łatwiej było. Nie było! :-) W jednej ręce torebka i siatka ekologiczna ;-)) w drugiej wielka paka królewskiego papieru., który swą wielkością przeważał mnie na prawą stronę. Trudno było utrzymać w tej chlapie równowagę. Skoro było trudno, to z tego braku wiary w siebie... poległam w tej mazi błota, lodu, wody i rozdeptanego czegoś tam, bo zwierzęta też mają swoje potrzeby nawet w taką niepogodę ;-))
Był to poślizg dosyć rozwlekły bym powiedziała... najpierw leżał kapelusz... potem zakupy... niedaleko torebka... na samym końcu tego łańcucha... ja rozciągnięta jak długa z rękami wyciągniętymi przed siebie. Czułam jak wilgoć przenika mi przez materiał płaszczyka i dochodzi do mojej skóry. Do tego moje nadszarpnięte ego ;-))) z tym kapeluszem ode mnie oddalonym, zamiast na mojej głowie umiejscowionym ;-))
Ja taka rozłożona, a tu podchodzi do mnie pan, elegancki na pierwszy rzut oka ;-) i szarmancko (niby) mi się pyta: pomóc pani?
- Nieee - ironicznie się uśmiechnęłam. (Chciałam zniknąć i wtopić w tę bryję ;-)) - Pan przydepnie co najwyżej:-)) przez zęby zasyczałam.
I sobie poszedł pan... bez słowa żadnego, dodatkowego. Byłam mu wdzięczna za to ;-) 

Pozbierałam co moje... kapelusz, sprawunki, nieszczęsny papier w 24-ch rolkach, zdjęte z nóg szpilki i na bosaka pobiegłam czym szybciej. A że to niedaleko od domu było, tym sromota moja zbyt długa nie była :-)) Więcej tamtym skrótem nie chodziłam :-)) Najgorsze, że koszty dodatkowe... związane z czyszczeniem płaszczyka :-)

Takich przypadków więcej miałam :-)) Nie będę Was zanudzała ;-) Ale jedno wiem na pewno: nieważne jak upadasz, z jakiego powodu... istotne jak się podnosisz :-))





21:43:00

Kosmetyczne denko (nie)Starej i Młodej Kobiety #2

Kosmetyczne denko (nie)Starej i Młodej Kobiety #2

W naszych łazienkach pojawiły się kolejne zużyte produkty, więc to dobry moment, żeby Wam co nieco o nich opowiedzieć ;) Dzisiaj tylko sześć, aby nie przytłoczyć Was tą ilością, bo tutaj wyznaję zasadę jak z jedzeniem, że lepiej częściej..., ale mniej ;) 

Rozstrzał cenowy kosmetyków bywa naprawdę ogromny! Jednym z produktów, które możemy kupić w naprawdę różnych cenach jest kultowy już tusz do rzęs Loreal Paris Volume Million Lashes Classic. W Rossmanie (który często stanowi dla mnie swego rodzaju odniesienie, ponieważ jest chyba drogerią, z której większość osób najczęściej korzysta stacjonarnie...) kosztuje w regularnej cenie 65,99 - zresztą tak samo w Hebe. Obecnie jednak w Rossmanie jest za 44,99, a w Hebe za 26,39 i choć to bardzo dobry tusz do rzęs, z którego jestem ogromnie zadowolona... to jednak nie o nim dzisiaj, bo jeszcze go nie zużyłam, ale o produkcie, który jego zakupowi towarzyszył ;) 

Demakijaż Łagodny płyn do oczu i ust Loreal Paris



Moja maskarę Loreal zobaczyłam na wyprzedaży w Hebe wraz z tym płynem do demakijażu za jakieś 23 złote w sumie - to była chyba jakaś przecena świątecznych zestawów prezentowych :) Ucieszyłam się bardzo! Bo maskara nawet w promocji nie należy do najtańszych, zresztą płyn do demakijażu... jest jednym z droższych, ponieważ w regularnej cenie trzeba za niego zapłacić aż 20 złotych za 125 ml (obecnie w Hebe jest za 14 złotych). 

I napiszę Wam tak... gdybym jeszcze raz trafiła na ten zestaw w tak okazyjnej cenie - wzięłabym od razu parę opakowań, tak na zapas ;) Przede mną długie życie:-))

Płyn jest świetny! Bez problemu radzi sobie z demakijażem nawet wodoodpornego makijażu, nie zostawia tłustej warstwy i co dla mnie najważniejsze nie podrażnia oczu ;) Nie trzeba nim "szorować" twarzy, żeby skutecznie pozbyć się malunku (oczywiście jeszcze po tym, jeszcze myję buzię żelem, a świadomość pozbycia się w pełni tuszu z rzęs i nawet najbardziej wytrzymałych pomadek z ust... cieszy ;)) Jest dwufazowy, nie wysusza ust ani skóry twarzy - za co ma u mnie ogromny plus :) Delikatnie odświeża buzię. 

Jego największą wadą jest to, że nie jest wydajny. I przy tej regularnej cenie za produkt... jest to ogromna wada :/ Ale  w okazyjnej kwocie, świetnie nada się np. do zabrania ze sobą w podróż :)

Działanie: 5/5
Moja ogólna ocena: 4/5 (biorę tu pod uwagę także cenę i wydajność)

Natural Line Spray - pielęgnacja do włosów - wzmocnienie 



Ten produkt Ala wyczaiła na promocji w Carrrefourze (ona w ogóle ma nosa do wszelkich promocji;-)), za 6,99 zamiast 15,99 (w internecie można go znaleźć jedynie za 21 złotych). Skusiła ją zawartość oleju z migdałów, brak parabenów i silikonów, a że ma długie włosy, które codziennie myje.. to takie produkty bardzo szybko u niej schodzą. Według producenta spray ma nadawać włosom połysk, witalność, zapobiegać ich wypadaniu, wzmacniać je i chronić. 

W rezultacie wg Ali, nie robi kompletnie nic. Nie ułatwia nawet rozczesywania. Miała problem, żeby wymęczyć do końca ten płyn, ponieważ jak na złość... jest bardzo wydajny i zużyć te 250 ml to było naprawdę wyzwanie:-) Z plusów wymieniła jedynie fakt, że przez ten cały baardzoo długi czas stosowania - dyfuzor się nie zepsuł ;) 

Bardzo rzadko zdarza się, żeby kategorycznie powiedziała, że do jakiegoś produktu nigdy nie wróci... do tego nie wróci nawet jeśli będzie na wyprzedaży za 2 złote ;) 

Ocena Młodej Kobiety: 1/5

Płyn do higieny jamy ustnej i zębów Lacalut Aktiv



Płyn Lacalut to produkt, który został polecony Alicji przez dentystę ze względu na to, że posiada bardzo wrażliwe dziąsła. Nie zawiera alkoholu i ma stanowić codzienną ochronę przed parodontozą, próchnicą i przede wszystkim krwawieniem dziąseł, z którym i u Ali, i u mnie był problem. Kosztuje ok. 14 złotych.  Płyn można stosować, kiedy tylko sobie wymarzycie. Przed, po myciu zębów lub niezależnie od tego.

Nie posiada alkoholu i w przeciwieństwie do np. Listerine nie podrażniał naszych dziąseł i nie powodował takiego skręcania / sztywnienia jamy ustnej. Obie stosowałyśmy do płukania mniejszą dawkę niż 10 ml, jednak zdecydowanie wystarczającą ;)  Jest bardzo wydajny (mimo swoich zaledwie 300 ml), łagodny i świetnia odświeża jamę ustną. 

Problem nadwrażliwości  dziąseł został u nas zminimalizowany, jednak nie wiemy czy była to kwestia płynu - czy też połączonej pielęgnacji - czyli stosowania płynu i pasty do zębów Lacalut, która jest jeszcze jednak na tzw. "wykończeniówce". U mnie to pewnie przeterminowanie:-)))) całości;-))))
Ale nie można się poddawać;-)
Naszym zdaniem: warto go szukać w promocji (regularna cena to ok. 20 złotych) i regularnie stosować :) Nie jest agresywny i to jego ogromny plus! 

Ocena (nie)Starej i Młodej Kobiety: 5/5

Żel pod prysznic Cherry & Almond 



Żel dorwany w Rossmanie na wyprzedaży za jakieś 3 złote, oryginalnie kosztuje ok. 7 złotych. :) Ma wspaniały zapach soczystych wiśni. Uff:-)) Zapach utrzymuje się chwilę na ciele, a w samej łazience dłużej :) 

Przezroczyste opakowanie, stawianie żelu jakby na "wylocie" sprawia, że mamy szansę zużyć go do końca i co najważniejsze dostrzec, że się kończy. :) W miarę ładnie się pieni - jego minusem może być jedynie to, że posiada dosyć rzadką konsystencją i trzeba go wyczuć tak, żeby niepotrzebnie nie wylewać go za dużo - a o to naprawdę łatwo!

Piękny owocowy zapach, myje jak to ma myć żel - ani nie robi krzywdy, ani nie pielęgnuje :) Funduje jednak wspaniałe zapachowe doznania! 

Ocena (nie)Starej i Młodej Kobiety: 5/5 

Maska do stóp w postaci skarpetek Fusswohl z masłem shea, aloesem i olejem makadamia



Po zastosowaniu tych skarpetek - skóra na stopach ma się stać miękka i elastyczna. Skarpetki jak to skarpetki... ogółem mają w porządku formę, ale... ten produkt nic specjalnego stopom nie robi ;) Ala dostała je w prezencie jako wyposażenie przyszłej panny młodej, żeby mogła się przed ślubem zrelaksować ;) I fakt... to był dla niej relaks, ale nie miał w sobie prawie żadnych właściwości pielęgnacyjnych. Stopy faktycznie były odrobinę bardziej nawilżone... ale nie więcej niż byłyby po zastosowaniu kremu do stóp. W dodatku jest to produkt stosunkowo drogi - skarpetki kosztują ok. 10 złotych i zdecydowanie nie są tego warte. Jeśli już jednak pojawiły się w Waszej łazience... uważajcie przy ich stosowaniu, ponieważ każdy bąbel, obtarcie, najmniejsze przerwanie ciągłości skóry... będzie powodowało niesamowite pieczenie!

Ocena Młodej Kobiety: 1.5/5 (ta połówka to za działanie podobne do działania kremu do stóp ;))

Żel pilingujący do ciała z olejkiem arganowym 



Produkt marki Auchan, kupiony w nim na wyprzedaży za 3 złote :) Wydajny, z dosyć sporą ilością drobinek pilingujących. Można go nazwać takim pilingiem o średnim natężeniu pilingującym :) Posiada odrobinę pudrowo - kwiatowy zapach, który świetnie rozpieszcza zmysły podczas kąpieli :) 

Masaż wykonany rękawicą, jakąś gąbeczką z użyciem tego żelu daje świetne efekty oczyszczające, odświeżające, wygładzające, nawilżające. W połączeniu z jego zapachem: czysty relaks!

Stosowałyśmy ten żel obie z Alą w różnych wersjach kolorystyczno - zapachowych i zawsze byłyśmy zadowolone :) Jest to produkt, po który z chęcią sięgamy, gdy chcemy dobrze oczyścić, wymasować nasze ciało, a jednocześnie nie chcemy go katować konkretnymi zdzierakami pokroju tych z Organic Shop. 

Jedyny minus, jaki może mieć ten produkt.. to opakowanie - zdecydowanie podnoszone wieczko, a nie takie śliskie, trudne do odkręcenia pod prysznicem, gdy mamy mokre dłonie... sprawdziłoby się lepiej :) 

Ogólna ocena (nie)Starej i Młodej Kobiety: kategorii żeli z porządnymi drobinkami peelingującymi: 5-/5

___________

Dzisiaj byłoby na tyle, a już niedługo "widzimy się" przy kolejnym poście :) ... będzie się działo:-))

09:35:00

Kombinezon i maska*, czyli osłona w zetknięciu z toksycznością

Kombinezon i maska*, czyli osłona w zetknięciu z toksycznością

Ta strona powinna nazywać się Stara Kobieta i Ja... vel Jak wystrzegać się toksycznych ludzi, z racji tego, że o toksycznych ludziach i tym, że warto ich wykreślić ze swojego życia... tekstów było już pełno.
Jednak były to teksty z dawką idealizacji życia, która zakładała, że to zawsze my decydujemy kogo do naszego życia zapraszamy, że w razie czego możemy odwrócić się na pięcie i trzasnąć drzwiami, milej lub mniej miło odpowiedzieć. Ripostą potrząsnąć.
Jednak... życie niestety nie jest tak czarno - białe i proste. Czasami trafiamy w otoczenie osób, które choć parzą swoją toksycznością, wyżerają nam wnętrzności drzemiącą w nich żółcią, rozpuszczają nasze poczucie humoru i uśmiech równie dobrze i skutecznie jak kwas fluorowodorowy rozpuszcza metal... to jednak nie możemy po prostu pokazać im f*** y** i odsunąć się (lub odepchnąć ich ;)) na bezpieczną odległość), choć bardzo byśmy chcieli ;) Ewakuować, odsunąć się od wypalającego środka chemicznego, tylko jesteśmy zmuszeni chociażby wdychać te trujące opary... 

Aby uniknąć jak najgorszych konsekwencji związanych z kontaktem z trującymi / toksycznymi / silnie żrącymi, osobami... ja Stara Kobieta, polecam (i zalecam) zaopatrzyć się w porządny kombinezon, rękawiczki i maseczki (tak popularne teraz), najlepiej jeszcze dodać do tego porządne gogle; No, ale mówiąc skrótowo: potrzebny będzie solidny kombinezon i maska (tak by nie zaszkodziły nam nawet opary). I bynajmniej nie chodzi o koronawirusa, lecz o mentalne zachowania innych osób, które mogą doprowadzić... nawet do bardzo przykrych sytuacji, wręcz tragicznych jeśli jest ktoś słabej, wrażliwej konstrukcji.

Kombinezon...

K - Konfrontacja. Łatwiej jest dokonać konfrontacji z człowiekiem spotkanym na ulicy czy w komentarzu na tekst napisany w internecie. Trudniej jest w codziennym życiu z ludźmi, z którymi być może jeszcze kilka lub kilkanaście razy Wasze drogi będą musiały się w życiu złączyć. Najczęściej nie decydujemy o składzie rodziny, zespołu w pracy, nie wybieramy szefa ani obsługi w pobliskiej piekarni, która jako jedyna w okolicy sprzedaje nasz ulubiony chleb. Konfrontacja nie zawsze załatwi sprawę, bo choć powinnyśmy być silni i niezależni, to jednak... czy zawsze jesteście gotowi zmienić pracę lub zrezygnować z kupowania ulubionego chleba (i tym samym z jego spożywania ;))? 

O - Ostracyzm nas spotyka. Ale należy to olać. Nie doprowadzasz do konfrontacji? W zależności od sytuacji będzie mniej lub bardziej uzasadniona decyzja, ale jedno pozostaje niezmiennie... Działaj w swym kombinezonie, tak  dbaj o jego konserwację w sposób, który sprawi, że żrące substancje będą po nim spływać... bez szkody dla Ciebie. Najgorsze co możesz zrobić to rozszczelnić kombinezon i pozwolić, żeby substancja się do Ciebie przedarła. Nie musisz być twarda. Masz być uważna, bo toksyczność da się zauważyć... a gdy już ją spostrzeżesz raz - możesz być prawie pewna, że substancja nie przestanie być żrąca wraz z upływem czasu, choć faktycznie może zmienić swe działanie... ale raczej nie na lepsze ;) 

M - Makijaż. Nie pozwól, żeby makijaż spłynął Ci w reakcji na toksyczne opary, słowa. Nie warto tracić podkładu i tuszu do rzęs (szczególnie wystawiać na ciężką próbę takiego wodoodpornego ;)) z powodu ludzi, którzy drażnią swą toksycznością i zadają w ten sposób ból drugiej osobie. Nie pozwól by na Twojej twarzy pojawiły się łzy smutku czy złości. Oni i tak tego nie zauważą. Ucierpi tylko Twój makijaż...., a w dodatku narażasz się na dodatkowe koszty związane ze stosowaniem specjalistycznych kremów i zabiegów wypełniania kwasem hialuronowym. W końcu... trzeba zapobiec jakoś powstawaniu doliny łez ;)

B - Bądź sobą. Wyobraź sobie taką scenę: Ty i spotkanie z toksycznymi ludźmi zionącymi toksycznymi oparami. Wiesz już, że warto mieć kombinezon i maseczkę. Oczywiście jesteś więc odpowiednio w nie ubrana. Kombinezon... może krępować Twoje ruchy, ale nie powinien krępować Twojego charakteru. To Twoja osłona - bariera przed toksycznością, ale nie blokada dla Ciebie. Więc mimo specjalnego stroju - postaraj się być sobą. Uśmiech, urok osobisty i wdzięk nawet, gdy ktoś Ci mówi, że tego wdzięku w sobie nie masz ;) Gdy już zdejmiesz kostium ochronny... będziesz z siebie dumna, że sytuacja zderzenia z toksycznością - nie zmieniła Cię i nie zatruła, nie odmieniła Twojego zachowania :) 

I - Ignoruj grzecznie. Masz być sobą, więc nawet w kwestii ignorowania toksyczności - zachowuj się z gracją i sympatycznie. Druga strona tego nie dostrzeże, ale to Ty jesteś w tym najważniejsza. I jedno jest pewne. Toksyczność zniknie z Twojego pola widzenia, a lustro w Twojej łazience nadal będzie wisieć ;) Będziesz musiała patrzeć w swoje odbicie ;) Pomyślisz sobie wtedy z wyższością o tym jak na chamstwo reagowałaś oschłą gracją i będziesz zadowolona, że nie zniżyłaś się do poziomu drugiej strony. Ignorowanie nie jest złe ale musi mu towarzyszyć odpowiednia ilość klasy. 

N - Nie przenoś. Czasami w życiu dzieje się tak, że musimy zetknąć się z toksycznością ze względu na sprawy zawodowe, bliskie nam osoby, czy ten nieszczęsny chleb, bez którego no nie wyobrażamy sobie choćby jednego śniadania w tygodniu. Konsekwencje zetknięcia z toksycznością, nawet w stroju ochronnym... mogą być bolesne, ale nie warto przenosić tego na rodzinę, która zachęcała nas do wybrania się po chleb, czy na koleżankę pracującą przy pobliskim biurku. Zostaw to co złe w tej piekarni / gabinecie szefa. 

E - Emocje. Mogą buzować i wywoływać w Twojej głowie zamęt. W końcu to najczęściej one są podrażniane przez zetknięcie z toksycznymi (ludźmi / sytuacjami). Ale... nie pozwól im się opanować. Ich swobodne krążenie po Twoim ciele może wywołać dalsze uszkodzenia. Roztrząsanie, analizowanie, wspominanie sprawi, że ostatecznie ilość oparzeń się zwiększy. Będzie bardziej i dłużej bolało. Ty wiesz jak było naprawdę, wiesz, że nie masz sobie nic do zarzucenia. To wystarczy. Jeśli potrzebujesz 15 minut nienawiści względem świata... pozwól sobie na nie. Ale niech to będzie 15 minut, a nie 15 godzin. 

Z -  Zalecz i wylecz. Nie chodzi o to, że masz zapomnieć. Masz wyciągnąć naukę. Może na następne spotkanie z toksycznością trzeba zaopatrzyć się w jeszcze lepszy kombinezon ochronny? ;) Jak już wyżej wspomniane - nie zawsze da się tych spotkań uniknąć, ale odniesione (mam nadzieję, że dzięki kombinezonowi i masce jak najmniejsze) obrażenia możesz wyleczyć, między innymi przez ich nierozdrapywanie. Daj sobie szansę. Toksyczni nie będą się przejmowali tym, że Cię zranili. Ba! Nawet tego nie zauważą. A Ty rozpamiętując... krzywdzisz samą siebie. Odpuść. Zalecz i wylecz ostatecznie. 

O - Optymizm. Niezbędny kompan kombinezonu. Z toksycznością czasami zetknąć się musimy, ale nie musimy z nią żyć. TO BARDZO WAŻNE. Skoro nie musimy z nią żyć... to znaczy, że ona w końcu zniknie z naszego horyzontu ;) Może jednak w piekarni pojawi się inna obsługa? ;)

N - Neutralizacja szkód. Poczynione szkody - także w kombinezonie należy załatać, naprawić. Wrócić do swej niezagrożonej toksycznością strefy, napić się dobrego winka, sięgnąć po ulubioną książkę, zjeść coś dobrego, obejrzeć dobry film (może jakiś o zemście, odwecie za toksyczność? ;) lub po prostu komedię?). Ale raz jeszcze powtórzę: nie rozpamiętuj. To minęło. Wyciągnęłaś naukę, a teraz dobry plaster, żeby rana się szybciej zagoiła i hej ho do przodu :) 

No i jeszcze maska... 

M - Masz prawo do odczuwania toksyczności innych osób i przeżywania przykrości z tym związanych. Masz prawo czuć się z tym źle, ale masz również prawo do własnego wyglądu, poglądów, osobowości, poczucia humoru, sposobu bycia w granicach nieraniących drugich osób. Nie pozwól sobie odebrać tego prawa. A gdy ktoś to skrytykuje... nie zmieniaj się i pamiętaj, że masz prawo być sobą. Zwycięstwem nad toksycznością jest uświadomienie sobie tego i niedostosowywanie się na siłę do upodobań drugiej strony.

A - Akceptuj siebie i to jaka jesteś. Najłatwiej jest zranić osobę niepewną siebie, posiadającą kompleksy, która czuje się nieco niepewnie w otaczającym świecie i jest świadoma swoich niedoskonałości. Świadomość niedoskonałości, zdrowa dawka samokrytycyzmu jest ważna, ale jeszcze ważniejsza jest świadomość i pewność swoich zalet. I w chwilach zderzenia z toksycznością... właśnie pewność siebie i swojej wartości jest najważniejsza - to ona stanowi najlepszy strój ochronny. 

S - Schematy. Ludzie myślą schematami. Każdy jest inny i każdy ma własną gamę zainteresowań, poglądów, cech charakteru... i nie każdy jest urodzonym dyplomatą ;) Nie każdy potrafi się odpowiednio zachować, ugryźć w język czy obgadywać po cichu ;) Ale Ty masz swoje wartości .. i wiesz w głębi serca, że to co ktoś szepcze za Twoimi plecami - nie ma najmniejszego znaczenia. Znasz swoją wartość i wiesz, że najgorsze co możesz zrobić to się ugiąć i poczuć podle przez to, że ktoś opiniuje Cię negatywnie, bo przemawiają przez niego wyuczone wcześniej schematy. 

K - Kontynuuj po starciu z toksycznością swoje życie w sposób przez nią jak najmniej zakłócony. To najlepszy opatrunek i balsam na rany poniesione w walce :) Owocem walki może być uśmiech bliskiej osoby, podwyżka pensji czy pyszne kanapki zrobione z ulubionego chleba :) Toksyczność i spotkanie z nią zazwyczaj nie jest celem i finałem, jest pewnym zakrętem na drodze, efektem ubocznym. 

A - A na koniec dodam jeszcze..., że świat jest niestety pełen toksyczności i ciężkich chwil ;) Jednak jest również pełen uśmiechu, miłości, serdeczności i pięknych chwil. Życie nie jest usłane różami - co tu dużo gadać ;) Ale warto pomiędzy kałużami, cierniami, kamieniami na drodze... dostrzegać właśnie te nieliczne płatki róż - w ostatecznym rozrachunki to one mają największą wartość. 

Kombinezon czerwony* i maska, które ubrałam na ostatnią imprezę uchroniły moją wrażliwą osobowość przed ludźmi, którzy ciernia w swoim oku nie widzieli, a kolbę w moim dostrzegali.

Na kołtuństwo i dulszczyznę najlepszy jest czerwony kombinezon. :-))))))












Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger