19:15:00

Uwaga! Uwaga! Na szczęście są też wyjątki :-)))

Uwaga! Uwaga!  Na szczęście są też wyjątki :-)))



Pilna informacja! Do wszystkich... młodych i starych obydwóch płci. Do osób wszystkich profesji, różnego wykształcenia... ślicznych, przystojnych, a także tych mniej urodziwych. Ta informacja dotyczy mądrzejszych i nieco głupszych... majętnych i biednych... wszystkich co jeszcze wspinają się po linie życia, i tych z niej wolno już schodzących. Jednym słowem... do wszystkich rozumiejących i ciągle  żyjących :-))

Piszę te słowa w swoim imieniu, imieniu Starej Kobiety ... mam nadzieję, że moje słowa spotkają się z szerokim odzewem, a nawet poparciem. Piszę w oparciu o swoje 61-letnie doświadczenie, które szczególnie w ostatnim okresie przybrało na sile... skondensowało się ogromnie. Wszystko za sprawą kontaktów z innymi ludźmi, niekoniecznie w moim życiu chcianymi, ale i tak na drodze spotkanymi. Żeby dłużej nie owijać w bawełnę mówię wprost... Starzy, też mają prawo do życia! Nad nimi niebo i słońce jednakowe. Widzą też i czują choć wzrok, i słuch nie ten co kilka dekad wstecz poszło już precz.

Zwracam się:
A - Ogólnie do młodych ludzi ... Też kiedyś będziecie starzy i to nie jest straszenie, to się Wam przydarzy. Uroda przeminie, siły ubędą... tylko rozum (jeśli zadbacie o niego) będzie wartością niezbędną. Oczywiście w dobrej wierze wykorzystywany. Patrzenie z wyższością i lekceważeniem na kogoś starszego, w ruchach już niedoskonałego... już nie tak pięknego, zmarszczkami pooranego...  jest nie tylko niegrzeczne... lecz z wartościami ludzkimi sprzeczne.

W każdym zawodzie przychodzi się nam spotykać z młodszymi i starszymi... wszyscy są jednakowo ważni. Stare kobiety i starzy mężczyźni mają prawo dbać o swój wygląd... modnie ubierać, a nie w stare szmaty... usta i paznokcie malować - kobiety. I mężczyźni ładnie pachnieć. Miłość i seks  też nie jest przypisany tylko do młodego wieku. Urok osobisty pochodzi z wnętrza człowieka... z jego serca i głowy. To nie młodość tylko... czy uroda powodują, że dana osoba nam się podoba. Uśmiechnięta, umiejąca dowcipnie rozmawiać osoba, która nie wstydzi się swoich odczuć, potrafi interesująco zagadać i tym stworzyć pozytywną aurę... empatycznie podchodząca do innych i doceniająca życie... niekoniecznie musi być młoda. Trochę przychylnego spojrzenia na tych starych, docenienia ich doświadczenia i niekończącego się życia pragnienia. To, że ktoś jest stary, to nie oznacza, że nie jest wykształcony, nieświadomy swoich potrzeb i możliwości. To mogą być ciągle ludzie aktywni, o wielu talentach i nie należy ich przekreślać tylko dlatego, że mają opadające powieki.

B - Do lekarzy... nikt do Was nie przychodzi dla przyjemności. Irytacja, że kogoś coś  boli, jest chory i chce walczyć o siebie? Jest wyjątkowo nie na miejscu. Tu taki przykładzik niewielki. Pan jeden z doktorów tak się zdenerwował, że chcę by na badania mnie skierował iż spłowiała letnia opalenizna jeszcze mu dodatkowo posiniała :-) (Aż żal mi go było... na moment ;-)... niepotrzebnie;-) Pan doktor (jak się później okazało jeszcze)  wypisując receptę...  choć caałłyy! czas patrzył w srebrny kwadracik...  tak ją wypisał, iż pani w aptece, młodziutka dziewczyna - na jej realizację się nie zgodziła, bo wypisana źle była (chyba ten srebrny informator trochę go zmylił ;-) Druga sprawa to rozumiem, że przyjemniej jest badać młode dziewczyny (najlepiej zdrowe), ale stare też chcą żyć... przecież Pana matka jeśli daj Bóg,  żyje jeszcze (?) też chyba nienajmłodsza jest. I co odmówi jej Pan prawa do leczenia i zbędzie byle czym? Na wizytę u Pana (jako stara pacjentka... w sensie długo o wizytę u  Pana się starająca ;-) Czekałam 2 miesiące...  potem parę godzin w bólu na skrzypiącym krzesełku się zwijałam, nim do gabinetu zostałam wezwana. W czasie wizyty się lekko obsunęły... umówiona godzina zresztą nie miała nic do rzeczy, bo kto pierwszy ten lepszy. Ja nie przyszłam 3 godziny przed umówionym czasem :-(  Tak, więc pan doktor nie miał już zbytnio czasu... nie jestem w ciąży... nie będę na pewno... żadnej produkcji dla dobrej zmiany... W założeniu... nie jestem potrzebna... Najbardziej wkurzył go fakt, że przyszłam z wynikiem świadczącym, iż jego ostatnia diagnoza nie była delikatnie mówiąc ;-) koherentna z tym co ostatnio mi mówił. - Zapisać się za trzy tygodnie - usłyszałam w ostatnim burknięciu. Znaczy to tyle, że oto ja bezosobowa masa mam wpisać jeszcze raz do doktora i czekać co będzie, albo nie będzie ;-) Mam dużo czasu, żadnych dzieci... mogę zaczekać ;-)Otóż NIE! Ja nie będę czekać jak mi pan doktor sugeruje... walczyć będę dla siebie i może z innymi jak pan doktorami... ale zadbam o siebie... pan niech poleczy swoją żonę... ona nie może czekać... ona pewnie jest młoda :-))

Po tych uwagach, czas na wyjątki!
W moim życiu są całkiem spore, choćby się wydawało po tym co wyżej - iż jest inaczej :-)
Znam młodych ludzi, z którymi mam cudowny kontakt. Młodzi mężczyźni i młode kobiety... młodsi o parę dekad. Niektórzy przyjaźnią się ze mną... nawet dzwonią i opowiadają... czasem zapraszają na wspólne wypady... rozmawiamy, dowcipkujemy i różnicy opakowania nie widzimy.

Jest też Pani Doktor Małgosia, który widzi, że jestem kobietą i patrzy nna mnie jak ludzką pragnącą wciąż życia całość. Słucha o czym do niej mówię, nie lekceważy dolegliwości... wytrzymuje moje żarty ;-) i traktuje poważnie mój ból. Lekarka z powołania i do tego młoda :-) W swojej przychodni zorganizowała zespól starych i młodych ludzi, z którymi mogłabym się spotykać tak zupełnie prywatnie... tacy są fajni. I nigdy poza jednym niechlubnym wyjątkiem (jednakże młody ten pan, służbista, urzędnik... już tam nie pracuje)  nie zostałam tam źle potraktowana, ani nie widziałam, aby kogoś innego spotkało coś przykrego. Czuje się tam dobrą aurę... i to, że nie papierki... nie dokumenty... (choć wypełniane skrupulatnie), lecz człowiek jest ważny. W  powietrzu tej przychodni, jak to w każdej przychodni na pewno latają bakterie i wirusy swawolą, ale przede wszystkim czuje się tam opiekę, spokój i miłą (niewymuszoną przez nakaz służbowy) atmosferę. By taki moment, kiedy na krótko byłam w innej tego typu placówce, bo chciałam mieć bliżej... niedaleko od domu. Przekonałam się szybko, że lepiej daleko... wróciłam... i będę dojeżdżać nawert z Karpacza gdyby mi tam zamieszkać przyszło :-) Bo w końcu w życiu nic nie wiadomo i nic nie jest pewne :-)

Oprócz jednego: starość... jak ktoś ma szczęście:-) wszystkich dogania, więc lepiej jej tak nie znieważać.





 

19:27:00

Liście i kominiarze*. Całkiem NieROMANtyczna historia.

 Liście i kominiarze*. Całkiem NieROMANtyczna historia.
 

Piękne, wczesne jesienne popołudnie. Wlokę się, człapię wręcz po niezagrabionych liściach w parku. Ubrana w byle jaką , niepasującą do reszty bluzeczkę... na to kraciasty płaszcz w kratę tak wielką, że jedna osłania cały bok. Ciapam w strasznie poważnych, wygodnych szerokich pantoflach, takich jak to noszą panie (bez urazy ;-) koło setki będące. W ręku trzymam torebkę, co prawda ostatni modowy hit, ale tak to się ma do całości jak smark do rękawa jak to kiedyś prawiła pewna, znana mi dama. W reklamówce z jakiegoś Aldi czy innej Biedronki stos papierów i dokumentów arcyważnych, które dopóki żyję mają znaczenie... nieco później pójdą na spalenie. Taki widok mnie, to groza. Nic niedopasowane, do tego człapanie... i te liście spadające, i te które przydeptuję... frustracja jakaś mnie łapie? czy co powoduje, że tylko krwista szminka na ustach przypomina, że to ja jednak jestem.

To ja, Stara KOBIETA... nieco zmieniona. Przysiadłam na największej kupie liści, uprzątniętej specjalnie przez ludzkie ręce czy przez wiatr, które zgarnął je pod drzewo. Taki fotel z miękkim siedziskiem i twardym oparciem. Wyglądało to dosyć dziwacznie. Wokoło chodzili ludzie i dziwnie się patrzyli. A ja nic. Uśmiechałam się dosyć swobodnie, dając tym uśmiechem znać, że jest mi wygodnie :-))
Obserwuję liście, które już zapomniały co to fotosynteza, jak ja zaczynam zapominać co to radość niewymuszona. Dzień coraz krótszy, w liściach zanika produkcja chlorofilu... barwnika odpowiedzialnego  za kolor zielony... przypomniała mi się biologia i Balbina (jak nazywała ją moja klasa), która tłumaczyła, że gdy słońce zanika w zamian za chlorofil pojawia się ksantofil, karoten, antocyjany... czyli barwniki te znane z marchwi, papryki, dyni i tak dalej. Ha ha ha... po to uczyłam się biologii by ją analizować  50 lat później na kupie liści. Tak dumając ani się spostrzegłam jak wiatr zaczął mocniej dmuchać, liście głośniej szeleścić, a mnie robić się zimno w p... ;-) Te liście zgniecione przez moje przeszło półwieczne siedzenie - to ich rozkład zupełny, już się nie podniosą, nie zafurkoczą... pomyślałam mściwie ;-) Inne  też spadające z drzew na ziemię skończą również jak nikomu niepotrzebny, bezwartościowy niebyt. Siedziałam tak jeszcze przez moment... ogarnięta smutkiem, zagubiona we własnych myślach, samotna jak te pojedyncze listki, te bardziej kolorowe, jeszcze zielone, malinowe i słonecznie iskrzące pośród tych brązowo czarnych, szarych i butwiejących.

Zerwałam się nagle. Otrzepałam się. Już za moment szybko, sprężystym krokiem mknęłam pod pobliskim płotem by jak najprędzej znaleźć się w domu, by nikt mnie nie zauważył, by nie zastanawiał się... czy to Stara Kobieta czy jakaś Stara Bieda Baba?

Liście, ich oglądanie, dotykanie uzmysłowiły mi, że wprawdzie jesteśmy jak te liście, a wiatr jak to nasze życie pcha nas w różne strony. Ale też jak te liście odradzamy się co wiosnę na tym samym drzewie... jedni kilkakrotnie, inni nawet kilkadziesiąt wiosen. Ale nie do końca jesteśmy jak liście, bo tylko My - Ludzie mamy wpływ na to jak zakończymy nasze życie i jak zapamiętają nas inni. Czy przez poddanie się  różnym niedobrym zawirowaniom nie skończymy jak zgniły niebyt.

Kończy się jakiś jeden etap. To nie znaczy, że w następnym nic dobrego już nas nie spotka. Dobiegłam do domu. Ściągnęłam z siebie brudne szmaty. Bez zastanowienia wrzuciłam do foliowego worka i wypchnęłam tymczasowo na balkon. Za chwilę już siedziałam w wannie, w różowo białej pachnącej pianie. Szorowałam się starannie złuszczającymi naskórek mydłami, na twarz nałożyłam maseczkę w kolorze zielonym z saszetki z napisem "Moc młodości".

Natarczywy dzwonek do drzwi i jednoczesne pukanie dotarl ledwo co do moich uszu, ponieważ woda bez przerwy nowa do wanny leciała. Wkurzyłam się. - nigdy nie pamięta o kluczach. Zwinnie jak stukilowa sarenka wyskoczyłam z piany, owinęłam ręcznikiem, na zmoczone włosy już nie zwracałam uwagi, tudzież na zieloną maseczkę. Bez zastanowienia szeroko otworzyłam drzwi.
- mogłabyś pamiętać o kluczach...
- mhm... Dzień dobry, tu kominiarze*. Sprawdzamy przed zimą kominy. Salon i łazienka... prosimy o dostęp.
Dwaj młodzi inaczej niż ja, razem mający pewnie tyle wiosen co ja sama jedna (albo jeszcze mniej;-) do tego na pierwszy rzut oka ;-) mężczyźni ;-) patrzyli gdzieś ponad moją głową, ni to speszeni, ni to rozbawieni. (Ich miny? bezcenne :-))

Sytuacja była dość nietypowa... zabawna...? w umywalce pływały moje rózowe majteczki w żółte kwiateczki. O rany...  a ja w koronie piany na głowie, bez szminki na ustach... czyli goła! :-)) I ta zieleń wiosenna na licach (przynajmniej nie było widać zmarszczek ;-) Nie przypominając o innych niedostatkach w garderobie ;-))) (ale ręcznik przepiękny ;-))
- Proszę sprawdzać te kominy. Ja swojego jeszcze nie sprawdziłam, bo mi panowie trochę przeszkodzili -  chlapnęlam po prostu
Podpisałam papiery, że panowie byli... nie dopisałam, że mnie lekko zawstydzili ;-) Poszli. Przez tą podglądającą dziurkę w drzwiach podpatrzyłam jak rozbawieni patrzyli się na siebie :-))) Dzięki nim przynajmniej nie siedziałam za długo w wannie :-)

A zaczęło się parę tygodni temu. Myślałam, że pozamykałam wszystkie drzwi, za które zaglądać bym nie chciała... nawet chwaliłam się, że umiałam postawić kropkę pod wszystkimi w mym umyśle, sercu, przekonaniu załatwionymi sprawami. Cieszyłam się, że teraz w jesieni życia, jesienią mimo wszystko czuję wiosnę. Czułam, że w moim ciele, w całej mnie... rozkwitają coraz to nowe pąki życia i byłam dumna, że żaden wiatr nie ma takiej siły aby mnie przewrócić, bo ja potrafię się w odpowiednim momencie czegoś schwycić i trzymać... mocno.

Aż przyszedł kolejny cios,. Ten jeden drugi pociągnął... następny... nokaut??? Starałam się z każdego wyciągać coś dobrego. Mimo niepokojących wieści jeśli chodzi o zdrowie... eh... najważniejsze jest wiedzieć co jest i nie dać się tak szybko, bo jestem liściem, który spada, ale jakimś trafem zahaczył się o gałąź innego drzewa i się trzyma. Trzymałam się... mimo wirującego bólu w ciele... w sercu, głowie i oczach czułam radość istnienia jeszcze. Moje dzieci szczęśliwe, więc i ja tym ich szczęściem obdarowana, się nie poddawałam.

Aż otworzyły się drzwi, które zamknięte już były... to NieROMANtyczny, mój były już mąż, którego winę mam na piśmie (jak i swoją porażkę w tym samym) ... chce skrzywdzić moją córkę. Jakby nie dość krzywd nam wyrządził (?) Wszystko wróciło... odeszłam od siebie... przestałam być liściem zwycięskim, liściem laurowym... poczułam się jak podarty, szary liść.... liść przemijający, zdeptany. I dlatego przestało mi zależeć na czymkolwiek, usiadłam w parku jak stara nie jak Stara KOBIETA, na tej kupie liści.

Tam zrozumiałam, że mam w domu kredki i farby, i że mogę namalować nawet niebieskie jak niezapominajki, różowe jak płatki mydlane - liście, które swoim czarem, urokiem przebiją  zgniłe liście nieprawdy, czarne liście działań NieROMANtycznego. 

Zawahałam się przez chwilę i bardzo się tego wstydzę... dopóki jest się jeszcze liściem tańczącym, wesoło iskrzącym słonecznymi, miodowymi barwami - dopóty jest nadzieja, to trzeba się podrywać do lotu, albo trzymać gałęzi jak najmocniej, A nie pozwolić przydeptać pod byle buciorem.

Wróciłam do siebie, do znanej mi Starej Kobiety, która walczy... dobiera kolory, chodzi z podniesioną głową, uśmiecha się i maluje niebieskie liście. Witajcie znowu :-)))

* kominiarze - Babcia, gdy byłam mała kazała mi na widok kominiarza kręcić guzikiem ;-) ponoć miał przynosić szczęście :-)) Zacznę przyszywać guziki do ręczników ;-) Nigdy nic nie wiadomo :-))













19:13:00

Jesień... czas na dbanie z Fitomedem

Jesień... czas na dbanie z Fitomedem
Moc naturalnych składników, skuteczność i delikatność w działaniu, czyli Fitomed. Firma, której kosmetyki towarzyszą mi już od kilku lat - zachwyca mnie ich działanie, cena i naturalność :) Wiem, że zaopatrując się w kosmetyki Fitomed nie płacę za markę, jej reklamę, miejsce na półce w jednej z sieciówek, ale za adekwatne do obietnic producenta efekty widoczne na mojej skórze. 

Kiedy w kosmetycznych nowościach Fitomed ujrzałam produkty zawierające w sobie dziką różę (w różnych postaciach) wiedziałam, że muszę je wypróbować. Udało się... i po raz kolejny jestem zachwycona!  



Nawilżająca esencja do cery mieszanej "róża damasceńska" to połączenie kwasu hialuronowego, wody różanej, wyciągu z owoców dzikiej róży, pantenolu i kompleksu polisacharydów.
 
Esencja według obietnic producenta powinna nawilżać skórę, wygładzać, a także zwiększać zdolność naskórka do przyswajania substancji odżywczych zawartych w kolejnych krokach pielęgnacyjnych... i właśnie ta jej właściwość interesowała mnie najbardziej, bowiem zamierzałam stosować ją jako prekosmetyk dla oleju z dzikiej róży. Dwie krople esencji rozprowadzone po buzi idealnie ją koiły, delikatnie nawilżały, likwidowały uczucie ściągnięcia i pięknie się wchłaniały. 

To może powiemy sobie co nieco o składnikach tej esencji?
Woda różana działa odżywczo, nawilżająco i wygładzająco. Uwielbiam ją w każdej postaci, w tej esencji także mnie nie zawiodła. Kwas hialuronowy tworzy film hydrofilowy na powierzchni skóry - co prawda jego cząsteczki są zbyt duże, żeby mogły przenikać pod skórę, ale dzięki dobremu nawilżeniu warstwa rogowa staje się o wiele chłonniejsza jeśli chodzi o przyjmowanie substancji czynnych.  Wyciąg z owoców dzikiej róży zawiera witaminę C, garbniki, karotenoidy, kwasy organiczne, olejki eteryczne, cukry, pektyny... a to wszystko sprawia, że działa odżywczo i rozjaśniająco. Pantenol (prowitamina B5) jest nawilżającą substancją, umożliwiającą przenikanie innych substancji przez warstwę rogową skóry. Roślinny kompleks sacharydów wykazuje natomiast działanie nawilżające. 



Olejek miejski "dzika róża" to drugi etap mojej różanej pielęgnacji od Fitomed. Zawiera nierafinowane oleje z pestek malin, słodkich migdałów, z pestek truskawek, dzikiej róży, a także witaminy E i C.
 
Dlaczego nazwa olejek "miejski" - ma nas chronić przed oddziaływaniem smogu i w pewnej mierze szkodliwych promieni na naszą skórę. Tego w warunkach domowych nie mam jak sprawdzić, więc skupię się na jego "namacalnym" działaniu. 

Nakładam dwie krople produktu po wchłonięciu się esencji - olejek nałożony na taki "podkład" ładnie się wchłania  i nie pozostawia tłustej warstwy. 

I w tym produkcie Fitomed umieścił moc naturalnych składników :) 

Olej malinowy i olej ze słodkich migdałów słyną z właściwości antyoksydacyjnych i promieniochłonnych. Olej z nasion truskawki nadaje produktow delikatny owocowy zapach, a także jest źródłem antyoksydantów, wykazuje działanie nawilżające.  Mój ulubiony... olej z nasion dzikiej róży stymuluje  regenerację tkanek oraz pobudza produkcję kolagenu w skórze. Delikatnie ściąga i rozjaśnia skórę . A witamina E i C? To oczywiście antyoksydanty :) 

Połączenie esencji i olejku z Fitomed sprawdziło się u mnie bardzo dobrze - zapewniało mojej skórze komfort, dawkę nawilżenia, odżywienia i wygładzenia. To był cudowny, regeneracyjny, a także przepięknie pachnący rytuał dla mojej skóry, który ze względu na swoją wydajność - towarzyszył mi przez długi czas. Polecam :) 

*zdjęcia produktów pochodzą ze strony Fitomed
Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger