15:41:00

Walentynki... może za mocno kochasz?

Walentynki... może za mocno kochasz?

Pisze Iwonka i Jolka, Marysia, i Gosia. Piszą do mnie kobiety, pytają co z nimi jest nie tak... co zrobiły lub czego nie zrobiły, że los je potraktował tak: mają po pięćdziesiąt i ponad sześćdziesiąt lat, zostały same, bo odszedł - długoletni partner, kochanek, mąż. Nie dlatego, że odeszli w zaświaty i w ten naturalny (jakby ;-)) sposób, zostawili je same. Raczej poszli w inne światy ;-)
Dlaczego? Dlaczego tak się stało?
- Dlaczego mi to zrobił?
- Dlaczego zostawił i to po tylu latach?
- Czy byłam nie dość dobra?
- Czy za mało troskliwa, czy źle gotowałam, dziećmi nieodpowiednio zajmowałam?
- Czy w łóżku był niezadowolony?  (Jądra miał jak groszki, pocił okropnie, a przecież nic nie narzekałam ;-) )
- Byłam na każde zawołanie, przestałam pracować (choć lubiłam swoją pracę) by on mógł się rozwijać i w górę szybować. Lubił w towarzystwie brylować, na sobie wszystko i wszystkich skupiać... ja zajmowałam się dziećmi oraz jego rozwojem ;-) ) Stanowiłam ładny dodatek (albo mi się wydawało... może tylko dodatek, bez ładny ;-) )
- A teraz? Jest z inną i co ze mną?
Tak opowiadała mi Maria, powtarzając pytanie: dlaczego mnie zostawił?

Ze swojego doświadczenia mam niewiele na ten temat do powiedzenia. Pierwszy mój mąż, miłość młodzieńcza, nie miał szansy zmienić mnie na młodszy model, bo ja od początku byłam młodszym modelem... i rozdzielił nas los, w ten sposób, że on umarł. A drugi? Nie dorósł do życia w rodzinie... nie potrafił  nawiązywać pozytywnych relacji z żadnymi ludźmi, nawet najbliższymi. Ale to jest zupełnie inny temat... bo to nie on odszedł, tylko ja go wyrzuciłam... w związku z tym co powyżej ;-)

Po przemyśleniu dłuższym, wnikliwszym... dlaczego mężczyźni zostawiają kobiety, postanowiłam wysnuć swoją prywatną, bardzo subiektywną tezę - pytanie: może dlatego, że one... Iwonka, Maria, tak samo Jola i inne kobiety... za mocno kochały (?). Nie dlatego, że są za stare... że... młodszy model i tak dalej. Dlatego, że za mocno kochały.
A dlaczego tak się stało? Nic z niczego się nie bierze...

-  Może w swoim rodzinnym domu za mało były kochane i tak bardzo chciały, by w ich domu było inaczej i wszystko co miały na swego mężczyznę przelały... również pieniądze ze swego konta ;-))
A może wielka w ich domu była miłość i tak bardzo chciały jej odbicia w swoim życiu z mężczyzną, że zaczęły wzorować się na tym, czego same doświadczyły, w rodzinnym życiu, w relacjach tata - mama, zobaczyły. A to nie zawsze się sprawdza.
- Troskę, której nie doznały, w sobie jednak wielką wypielęgnowały... bo mężczyzna taki potrafi być bezbronny i potrzebujący;-),  że jest dobrym obiektem do piastowania... starania się,  mimo, że on sam... taki nie jest w odwrotną stronę.

- Z czasem przychodzi przyzwyczajenie do tego braku wzajemności i nadzieja, że to się zmieni przestaje być potrzebna.... kobieta kocha i bierze odpowiedzialność na siebie za wszystko co się dzieje. Przyczyn zła szuka tylko u siebie. Obwinia się, ocenia zbyt nisko, nie wierzy w to, że zasługuje na szczęście, bo jest ON, który twierdzi inaczej, ale ona trwa przy nim, bo go zwyczajnie nadzwyczajnie kocha.
- Nie ocenia rzeczywistej sytuacji, tylko tkwi w marzeniach jak mogłoby być inaczej... i nie potrafi żyć bez swojego mężczyzny, który nawet jak przysparza jej cierpień... to jest jej i ona czuje się w obowiązku wszystko dla niego poświęcić, aby tylko on przy niej był... nieważne, że jest chamski, niezrównoważony, egoistyczny, nastawiony na siebie z tysiącem nieodpowiedzialnych posunięć...
- W końcu im dłużej z nim jest, mimo, że nie jest rozpieszczana, to jest już tak bardzo podporządkowana mężczyźnie, iż nie ma oczekiwań, własnych marzeń.
- Uzależniona emocjonalnie, czasem też finansowo... kobieta uzależnia się od swojego partnera, który rujnuje jej życie... ale ona tego nie dostrzega.
- Uczepiona jego ramienia, pozbawiona własnej osobowości, nawet godności, godząc się na wiele, a może na wszystko, nie tworząc tym samym dojrzałego, satysfakcjonującego związku... tkwi, brnie dalej w tę relację nie zdając sobie sprawy, nie zauważając, że rujnuje sobie życie.
Zresztą jakie jej życie, jej życie to ON... jego kariera, pasje, zachcianki, zdrowie, odpoczynek, przyjemności, dla niego wszystko co najlepsze... ona w cieniu jako wspomagacz, ochrona, ostoja, przyzwolenie i troska.

A ON? Przychodzi taki moment, że ma dość tej nadopiekuńczości, uległości, żebrzącego o czułość spojrzenia. Wygodnie mu się  co prawda  żyje w bezmiarze troski, wyprasowanych koszul i na kant spodni, smacznych obiadków o właściwej porze i seksu na zawołanie (choć on w nim uwalnia tylko emocje bez psychicznego zaangażowania)… Wygodnie, ale zaczyna poszukiwać czegoś innego, chce zdobywać... To co daje mu ona, dla niego to nuda.  Uległość, to go nie kręci... w końcu nie goni się tramwaju, w którym się już siedzi ;-)

Ona kocha, a ON* robi swoje... upokarza, nie szanuje, albo nic takiego nie robi... jest "jedynie" obojętny, chłodny, a nawet zimny... ponadto nie ma się do czego przyczepić ;-) Daje pieniądze, kupuje różne rzeczy, wyjeżdża z kobietą na wakacje, spotyka z rodziną i znajomymi, ale?
Ale obecny jest tylko ciałem o czym innym myśli... ona jest dla niego opoką... ON uważa to za normalne. Sam nic od siebie nie daje.... przecież nie brakuje jej niczego.
Albo inaczej... ona nie ma również zabezpieczenia materialnego...  to go nie obchodzi. Ona też jest od tego, żeby były pieniądze.
Różne są sytuacje. Łączy je to, że ona... ona maleńka... ON* to potęga (tak mu się wydaje;-) ), ale to ona kocha. Kocha biorąc samotnie za wszystko odpowiedzialność i zmęczona jest bardzo, ale przecież zrobił wczoraj zakupy, nawet wino do kolacji... I nieważne, że wypił za dużo i na kanapie zasnął i był niemiły, kiedy go przebudziła, i do łóżka położyła.

Na pozór wszystko funkcjonuje prawidłowo... na pozór, bo za mocno kochająca kobieta, która nie widzi siebie, swoich potrzeb...  jest pozbawiona odruchów samozachowawczych i wplątuje się w niebezpieczeństwo, dramat. Nie ucieka, nie walczy o siebie... kocha...
Zamiast sama uciekać... zostaje porzucona. Cały czas była porzucona, lecz tego nie czuła, bo ON po pracy wracał do niej, przy niej zasypiał i nawet czasem robili coś wspólnie.
Teraz jest inaczej, bo on odszedł, wyprowadził się, jest już gdzie indziej, czasem z inną też kobietą. Może ta druga nie będzie go tak kochać, tak troszczyć się o niego, na pierwszym miejscu stawiać będzie siebie... I jemu nie będzie to przeszkadzać.
Niewyprasowane koszule, brak ciepłych bułeczek na śniadanie czy cokolwiek innego.
Ta druga (może trzecia?) niekoniecznie desperacko będzie się trzymać jego... będzie mieć poczucie, że nie będzie pustki w jej życiu jeśli ON odejdzie, bo jej to nawet przez myśl nie przejdzie... ponieważ zna swą wartość i wytłumaczyła mu, na samym początku, że jej zadowolenie, szczęście i możliwość samorealizacji jest tak samo ważne, istotne jak jego. A jeśli tak nie będzie, on będzie trzymał się starych przyzwyczajeń, że on nic nie musi.... musi tylko ona?
To albo ona, to będzie kolejna kobieta zbyt mocno kochająca, albo kolejny związek się rozpadnie i  ON znowu odejdzie.
Bo we wszystkim musi być równowaga, kompromis, w dwie strony muszą iść działania.
Gdy energia, inicjatywa, odpowiedzialność jest tylko po jednej stronie, to znaczy, że nie ma wzajemności. Proste!

Bez wzajemności nie ma prawdziwej miłości. Proste!

Zauważyłam, że kobiety, które tak wiele dają od siebie, odgradzają mężczyznę od cierpienia, nie pozwalają na ponoszenie prze nich konsekwencji, tylko wszystkim siebie obarczają, usprawiedliwiają... te kobiety paradoksalnie krzywdę robią też mężczyźnie... bo ON nie ma swojej drogi krętej, pod górkę, skomplikowanej przez wieczne zaopiekowanie, oszczędzanie go w każdym wymiarze.
I przychodzi moment, że nie umie wygrzebać się sam ze swoich kłopotów, a jedyne co potrafi, to przypisywać sobie zasługi za nie swoje osiągnięcia. Do tego jeszcze ma poczucie niesprawiedliwości i przeświadczenia, że jemu wszystko wolno.
Na koniec kobieta zbyt mocno kochająca może się dowiedzieć, że jemu jest wolno odejść, bo ma jedno życie, że też ona może sobie swoje ułożyć po nowemu.
Albo bez słowa odchodzi, bo taka jego wola. A jego wola najważniejsza, bo kochająca zbyt mocno kobieta utrzymywała go przecież codziennie, niezmiennie, czasem przez dekady całe, w tym właśnie przeświadczeniu.
Taki jest finał, gdy kobieta chce na siłę utrzymywać przy sobie człowieka, który co innego ma na głowie!*

ON* piszę wielkimi literami w dodatkowego podkreślenia ważności JEGO dla kochającej kobiety.
*Gwoli sprawiedliwości, powinnam dodać, że zdarza się na pewno sytuacja, że mężczyzna kocha bardziej… i to kobieta ma co innego na głowie ;-)






Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger