TAK PRZEKORNIE POMYŚLAŁAM, że
Ci co twierdzą, że narzekać nie należy, bo sprawia ono, że czujemy się tylko gorzej i na prawdę nie pomaga... nie pozwala by nasze szczęście było pełne i nabierało rozpędu... To Ci, którzy twierdzą, że narzekać każdy potrafi, a najlepiej skończony głupiec, który zabawia się tylko wtedy kiedy krytykuje, ocenia i wtedy w każdej sytuacji i w pracy i w domu jest nieszczęśliwy... To Ci tak myślący i tak czyniący... nie do końca tak marudząc ;) mają rację ;-)
WYRAŻANIE NEGATYWNYCH OPINII O KIMŚ LUB O CZYMŚ
Pokazanie swojego niezadowolenia, żalu, a wręcz rozpaczy, nie codziennie oczywiście, ale tak od czasu do czasu wcale, nie jest takie złe i niepokojące. Powiedziałabym wręcz, że oczyszczające :-)
Nie trzeba od razu być malkontentem i wpaść w syndrom Calimero, gdzie narzekanie jest celem życia i bez niego nie potrafi się funkcjonować. Sens takiego życia, kiedy każdego dnia znajduje się powód do niezadowolenia, jest bezsensem a nie sensem życia... tak według mnie :-)
I sami przestajemy się lubić i inni już nie lubią nas, gdy tak ciągle zamiast się ze smutku wynurzyć, zatapiamy siebie i innych wokół siebie też.
SAMI NIE LUBIMY, gdy
Ktoś do nas mówi, jak to wszystko jest czarne i nie takie, nie takie jak nam się wydaje, że powinno być inaczej. Nie lubimy przebywać w towarzystwie takich osób, które nieustanie narzekają i to wcale nie dlatego, że mają ku temu powodów wiele (zdrowie, uroda, partnerka czy partner i dzieci, teściowie i szef i polityka, ceny, brak kasy i powodów racjonalnych mniej lub bardziej).. Tylko dlatego, że mają w sobie już ten nawyk, że niezadowolone są ciągle. To bycie nieszczęśliwym na własne życzenie, zmienia ich (nas?) w trudnych dla siebie samych i innych - wprost nie do zniesienia. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że narzekanie zmienia naszą osobowość i przez to też zaczynamy być samotni, bo nikt nas nie lubi, a początek jest w tym, że my nie lubimy siebie. I tak koło się toczy. Toczy tak, że jesteśmy w coraz większej czarnej d...e.
I NIE MA USPRAWIEDLIWIENIA, że
narzekamy, bo powód istotny mamy, jeśli bez przerwy do niego wracamy i nie potrafimy niczym innym się zająć, bo czasu nie mamy. Zali czas zajęty mamy - NARZEKANIEM.
KORTYZOL
rośnie nam, bo nadnercze wydziela go przez ciągły stres, coraz więcej i więcej i? I cukrzyca, nadciśnienie i inne takie tam, zaburzają nasz układ odpornościowy. Tak sypie się wszystko i znowu powód jest, by ponarzekać sobie;-)
OTOCZENIE nasze
ma oczywisty wpływ na to jacy jesteśmy. I gdy jesteśmy pośród osób mających pesymistyczny stosunek do wszystkiego i my ulegamy, i brniemy w to, zaczniemy podzielać opinie tych malkontenckich osób. Gdy ludzie, z którymi się stykamy empatyczni są i dla, których z największego zła i najczarniejszego koloru można wyciągnąć coś zabawnego, kolorowego, to oni sprawiają, że my też bardziej różowo patrzymy na świat. A z tego różu poprawia się nasze widzenie siebie i tak nas widzą, jak my siebie czujemy. I albo jesteśmy sami z sobą, osobą której nie lubimy, albo którą kochamy i taki mamy wpływ na ludzi, którzy z nami są, albo chcą być. Wszystko zawdzięczamy sobie :-))
ZASTANAWIAM SIĘ:
Dlaczego jesteśmy skłonni nieraz bardziej uwierzyć ludziom tym, którzy wszystko widzą w czarnych barwach, choć to nijak się ma do rzeczywistości, niż tym, którzy entuzjastycznie podchodzących do wszelakich spraw.
I TAK NIE JA PIERWSZA PRZECIEŻ
odkryłam, że NARZEKANIE pozwala nam zawiązywać relacje z innymi ludźmi i to na różnych, niższych i wyższych poziomach. Wszak odpowiadamy, że "wszystko jest dobrze, oki i stara bida", to znaczy, że chcemy utrzymać dystans i rozmówcę od siebie oddalić. Tymczasem, gdy zaczniemy narzekać, na to i tamto, to zagajamy rozmowę... i? Takie równorzędne psioczenie i smęcenie bardzo zbliżyć może. Nie ma w tym nic złego, gdy nie czynimy tego zbyt często i znajdujemy umiar między opowiadaniem o troskach, słabościach (a czasem włączymy w to nawet uśmiech, ironię i szyderstwo ;-)), ale głównie radość swą pokazujemy i uśmiechem podkreślamy.
NARZEKANIE NIE JEST TAKIE ZŁE!
Pozwala oczyścić emocje, ale druga strona też ma swoje emocje. Musimy dbać by w równi szanować swoje i innych emocje. Nie zawsze smutek podzielony jest mniejszy. Zawsze zaś radość podzielona jest daleko większa. Łatwiej się żyje w konwencji, że na przekór wszystkiemu, modom, trendom przeróżnym, zdaniom autorytetów (jeśli jakieś jeszcze uznajemy ;-)) będziemy wierzyć w siebie i wiarą, w to, że będzie dobrze, a wręcz lepiej... że tą wiarą obdarzać wszystkich będziemy!
OSTATNIO TROCHĘ NARZEKAŁAM
I miałam ku temu powody. Powody jednak zostały mimo narzekania ;-) Ale czuję, że się uratowałam. Dzięki mojej wredocie wrodzonej ;-) posługującej się ironią, szyderstwem, poczuciem humoru (bardzo kontrowersyjnym) i mimo wszystko wierze. Wierze, że mam szczęście, i znowu spadnę jak kot na cztery łapy :-)) Inaczej być nie może. Nawet jeśli to całkiem niedobre będzie dla mnie, to dla kogoś być może ;-)
To jest to znajdowanie dobrego, w czymś do końca niedobrym dla siebie :-)))))
NIE JESTEM ZUPĄ POMIDOROWĄ (babciną, delikatną nieszkodliwą)
Tylko chili! A chili ma siłę!