TAKA UWAGA NA WSTĘPIE (spojler ;-))
Można, wręcz zalecam czytać ten tekst wybiórczo, by nie zanudzić się za dużo. W każdym słowie i zdaniu jest i tak to samo przesłanie: rola Babci, to trudna rola.
BABCIA TO:
Pisałam o tym wiele w latach ubiegłych ("Babcia Marianna i ja" / "Babcia - kto to?" / "Stoję na przystanku")
TERAZ MAM DO DODANIA
Nowe doświadczenia i związane z tym refleksje.
Babcią, czyli kobietą, której dzieci spłodziły swoje dzieci... jestem 17 lat. Tyle, że z moimi wcześniejszymi wnukami nie miałam tak bezpośredniego kontaktu, jak z moją najmłodszą wnuczką Dorotką. A to dlatego, że sama miałam jeszcze małe dziecko. Byłam matką samotnie wychowującą najmłodszą latorośl, bo tato córeczki umarł, gdy ta miała niespełna 2 i pół roczku. Do tego praca i wszystkie inne obowiązki wynikające z samotnego rodzicielstwa. A żeby jeszcze sobie "ułatwić" życie, to? To zakochałam się i tak to oto dwoje dzieci od razu miałam. Jedno z nich bardziej by się nadawało do poprawczaka. Ale to czas trochę upłynąć musiał, a ja swoje przeżyć, aby dojść do tego iż lepiej być samą, niż z kimś, kto nie zasługuje na miłość i oddanie. Eh... Ale to zupełnie odrębna historia, o której już pisałam. Historia, która jednako tłumaczy, że czas jest jeden i ja musiałam przeznaczyć go dla siebie. Co za tym idzie, dla najmłodszej córeczki. Reszta rodzeństwa była już dorosła. A nawet swoje w niedalekim czasie, też dzieci miała.
NAJMŁODSZA WNUCZKA (można pominąć jak kogoś nie ciekawi jej krótka (jak jej życie) opowieść o niej).
To ta, od najmłodszej córki. Urodziła się w trudnym okresie, gdy moja córka na roku licencjackim była, egzaminy, obrona itd. itp. A to wszystko po ciężkim porodzie. Przy jej córeczce, bardzo wymagającej, od życia zainteresowania, 24 godziny na 24 godziny, czas tylko na jedzenie, przewijanie, przytulanie, rzadkie spanie. Do tego bolący brzuszek, sapka, czkawka i te, i inne rzeczy ;-) Na świecie pandemia... kłopot z dostaniem się do lekarza... z pracą też trudności... ciężko by uśmiech radosny na twarzy gościł. Maluczkiej to zupełnie nie interesowało (i dalej ma to w pupie :-)), tylko ona, ona, ona w każdym wydaniu... bawiu, bawiu, baw... mleczka daj i bądź, bądź... jak to każdy chce maleńki brzdąc.
W takiej to ogólnej sytuacji na świat przyszła Dorotka, moja imienniczka. Byłam przy niej od pierwszych jej godzin, dni, teraz już miesięcy dziewięć. Spędzam z nią mnóstwo czasu. Czasem dlatego, że chcę, a czasem dlatego, że nie ma innego wyjścia... są rzeczy ważne i ważniejsze. Dorcia jest ekstrawertyczką i ma swoje wymagania. Dokładnie wie czego chce. Fizjoterapeutka określiła jej rozwój na 14 miesięcy, a przecież ma dopiero dziewięć. Nie da się jej spławić byle czym. Ale ja też taka jestem, więc połączenie dwóch silnych osobowości w przypadku, gdy mała chce ściągać książki z półki, a ja nie zezwalam na to... sprawia, że robi się gorąco. Ale ustaliłyśmy już sobie obie ;-) co wolno, a czego nie wolno i Dorcia liczy się z moim zdaniem, choć uśmieszkiem przewrotnym daje znać, że to jeszcze nie koniec jej niecnych prób postawienia na swoim :-)) Jestem dumna z faktu, że nauczyłam ją bić brawo rączkami, gdy zrobi coś dobrego i śpiewu Indianki nawołującego do zabawy przedniej. Taki śpiew, to przybijanie rączki do wykrzykujących ust... łałłaa,łła,a,a, łała. Śmiechu przy tym wiele. I papa, i grożenie paluszkiem gdy źle się dzieje, to też zasługi moje ;-))
CZAS JEST JEDEN
Przebywanie z Dorką, to niewymarzony czas, bo wymaga wiele uwagi, gdyż powiedzenie iż "żywa jest jak srebro" to tak jakby nic nie powiedzieć. Jest ciekawa świata i wszędzie wejdzie, buzią wszystko zbada, do tego gada i gada, bez przerwy w swoim języku opowiada. Nie wymarzony czas dla kogoś takiego jak ja, który inne zainteresowania ma (swoje prywatne życie). Obcowanie z zasmarkaną, choć wesołą, śliczną, bez przerwy gadającą - to miły czas, ale czas, na nie dłużej niż godzina, dwie... potem robi się irytująco :) Nie ukrywam tego. We wnuczce wszystko ciekawość budzi, nawet okruch na stole, papier na rolce w toalecie, obgryzanie sznurówki od buta, którą chętnie się dzieli ;-), a tu też płynie mój czas - na ważniejsze, bardziej rozwijające działania - ten czas ucieka.
NIE TYLKO JA MAM PRZEGWIZDANE :-))))
Dorotka wychowuje się się z sześć miesięcy zaledwie starszym od niej Goldenem. I co tu ukrywać, zachowuje się też jak on. W buzi przenosi różne przedmioty, a rączki używa w innych, w tym samym czasie, celach. Rozgryza też wszelkie kartoniki, wyjada pieskowi jedzenie z miski, chowa się w jego materiałowej budzie, przedtem czterdziestokilowe zwierzę z niej wyrzuca. Ati jest bardzo wyrozumiały jak mu wyrywa marchewkę z pyska i sama ją zajada. Biedak, czasem szuka miejsca by się przed małą ukryć :-))) Ale bardzo się kochają. W końcu od małego się znają :-)) Łobuzerski śmiech Dorotki, ufnie wyciągnięte rączki i przytulenie - wynagradza każdemu wszystko.
GDYBY NIE TEN ŁEB ;-)
Gdyby nie ten mój uporczywy ból głowy, który od lat tłumi we mnie mnie dobre uczucia na rzecz irytacji smutnej - łatwiej by mi było. Mogłabym z siebie dać 100%, a nie mniej. Tego bardzo żałuję. W ten sposób żal się we mnie ściska, że jestem taka nie do końca oddana sprawie pokazywania świata wnuczce.
GDY PATRZĘ NA DOROTKĘ...
W jej zachowaniu, w jej odbieraniu świata, widzę siebie... dlatego dobrze rozumiem jej potrzeby i bardzo bym chciała sprawić, by jak najlepiej zaspokoić jej ciekawość. Dzieci takie są i na takich wyrastają ludzi w jaki sposób pokazujemy im świat i tłumaczymy jego zawiłości. Nie indoktrynujemy, jedynie pokazujemy drogi i dróżki, a one same wybierają swoją. Czasem zamoczą nóżkę, czasem podtopią się lekko, czasem na coś gorzkiego i gorącego trafią i zawrócą na inną dróżkę... ale wybór musi być ich. Po własnym przeanalizowaniu, po błędów doświadczeniu - tak każdy wchodzi w ten świat. Nie narzucam niczego Dorotce, lecz kontroluję jej poczynania; nie zabraniam, lecz patrzę wymownie, gdy dotknie gorącego kubka, choć ostrzegałam, że to skończy się źle. I ona już pamięta, delikatnie paluszkiem kubeczka dotyka by sprawdzić czy sytuacja, ta zła się nie powtórzy. Gadanie, zakazywanie nie dałoby nic.
NIE JESTEM BABCIĄ, która:
- rozpieszcza głupio
- gdy mała ugryzła mnie z wielką radością, swym pierwszym zębem, odwdzięczyłam jej się tym samym. Już nie próbuje mnie podgryzać wcale :-))
STARAM SIĘ BYĆ TAKĄ BABCIĄ jak była dla mnie moja babcia Marynia (choć daleko mi do niej ;-))
- Nie podważam decyzji rodziców w żadnej kwestii, czy to jedzenia, czy zabawy - mogę się nie zgadzać, ale to ich dziecko. Więc wspieram ich i tyle.
- Nie narzucam swoich rozwiązań. Mówię tylko o nich, ale luźno bez oczekiwań jakichkolwiek.
- Czasem odczuwam przyjemność z opiekowania się Dorotką, a czasem mnie irytuje, ale staram okazywać spokój by czuła się przy mnie bezpiecznie i bym nie zawiodła jej zaufania.
- Nie zbywam jej byle czym, tylko staram się wyjaśnić, objaśnić daną niezręczną lub wyraźnie złą sytuację. Co w tym momencie kiedy mała jest jeszcze taka mała i choć nad wyraz kumata, jest niezwykle trudne. Ale daję radę ;-)
- Nie zgadzam się na spychanie przez rodziców ciężaru wychowania ich maleństwa, na moje barki... jestem wolnym człowiekiem i mam swoje życie.
- Już teraz dbam o swój autorytet i nie pozwalam sobie "wchodzić na głowę", a jeśli, to na moich warunkach.
- Mogę się wygłupiać, ale określam granice, swoje granice... dystans, który powinien być między babcią a wnuczką mimo ogromnej miłości i specyficznej poufałości. Babcia może być partnerem, ale nie kumplem bez ograniczeń.
- Nie narzekam przy Dorotce, że głowa mi pęka jak cholera i nikt nie wie dlaczego... i tak dogłębnie tego nie zrozumie. Po co napawać lękiem i miły czas ze mną zamienić na potok narzekań, których ton może przestraszyć malutkie dziecko. Małe dziecko ma już swoją wrażliwość i należy zachować umiar w dawkowaniu jej smutnych stron życia.
- Jestem wyrozumiała i cierpliwa. Z tego powodu, że sama zawsze tak chciałam przez innych być traktowana i to we mnie wciąż głęboko siedzi. Ciągle jeszcze, pragnę wyrozumiałości i cierpliwości.
- Gdy mała płacze, a powód jest słaby... zmęczenie, niechęć, nic bardzo ważnego, to staram się ją rozweselić, aby nauczyła się podchodzić do swoich obaw z poczuciem humoru. Już teraz znajdować jasne strony i widzieć szklankę do połowy pełną.
- Nie karanie dodaje werwy do życia, nie stawiane szlabany, budowane mury, lecz chwalenie i mobilizowanie do działania. Wiem to z własnego doświadczenia, gdzie dobra ocena mnie mobilizowała, a słabsza powodowała, że unikałam wykonywania danego zadania. Już u najmłodszych dzieci to działa. Uśmiech je wzmacnia, krzyk odstrasza i dekoncentruje.
ALE PRZEDE WSZYSTKIM
Babcia powinna być sobą i nie zapominać kim jest. Dbać o siebie i tym samym być atrakcyjną dla siebie i dla wnuczki.
BABCIA - NOWA ROLA, która jest bardzo istotna. To może być wspaniała przygoda, pod warunkiem, że na ustalonych zdrowych zasadach.
DOBRA BABCIA to ta, która umie słuchać, rozmawiać, doradzać i uśmiechu uczyć. W żadnym przypadku, Babcia nie ma prawa w relacjach z wnukami swoją rolę podwyższać, nad rolę rodziców w kwestii życia najpierw maluszka, a potem coraz większego, starszego obywatela Świata Tego.
ŁATWO BYĆ ZŁĄ BABCIĄ (tu wysilać się nie trzeba)
Bardzo łatwo. Znam takich dziadków (niestety), którzy krytykują rodziców, są nadgorliwi, we wszystko się wtrącają, za pępek świata mają, wszystko wiedzą najlepiej i rozpieszczają bezgranicznie, bo ich stać i kto im zabroni. W tym sposób maluszek zaczyna się czuć zagubionym, bo już nie wie, co jest dobre, a co złe dla niego i świat jeszcze bardziej skomplikowany mu się jawi.
Ustalonych w rodzinie dziecka, to jest zasad ustalonych przez tatę i mamę, nie wolno!!!!! żadnej babci ani dziadkowi - łamać.
A już stosowanie wybiegu w stylu" "tylko nie mów mamie" i wtykanie czekoladki dziecku, to jest PRZESTĘPSTWO... łamanie zasad, uczenie kłamstwa, nieuszanowanie rodziców.
Nie ma "tajemnic" między babcią i wnukami... "tajemnic" przed rodzicami. Wprowadzanie takiego postępowania, wykrzywia na samym początku, postawę małego człowieka, który ma iść prosto z podniesioną głową przez życie i szczerym uśmiechem na ustach.
CZY JESTEM DOBRĄ BABCIĄ?
Nie wiem. Nie mnie to osądzać. Chcę być kochana przez Dorotkę i zapamiętana prawdziwie. Przynajmniej tak jak ja zapamiętałam moją Babcię Marynię, z której po dziś dzień czerpię życiowe wzorce. Pamiętam jej uśmiech, ale też zafrasowaną minę. Jest w moim życiu każdego dnia obecna, choć od jej śmierci minęły 33 lata.
BABCIU KOCHANA, MARYNIU (krótki list)
Wciąż Cię pamiętam. Twoją w kwiatki brązowe i listki zielone bawełnianą sukienkę. I te butki na obcasach ciągle WILBRĄ przemalowywane, ze względu na różne okazje. W iluż to kolorach to te butki były (?) Jedne, a wydawało się, że tyle ich miałaś. Twój pomyślunek by zawsze pięknie i inaczej wyglądać, był imponujący. Nie zawsze Cię dobrze traktowałam. Czasem głupio dogadywałam, że dajesz się wykorzystywać. Tak uważałam. Po prostu zazdrosna byłam, o swoje kuzynki, których też babcią byłaś. Co wcale mnie nie tłumaczy. Żałuję bardzo. A Ty Babciu nigdy złego słowa mi nie powiedziałaś... bardzo mnie kochałaś i rozumiałaś. Miłość swą na mojego męża też przelałaś, a on szanował Cię bardzo. Cierpliwa byłaś i do tego czuła. A jak Tomek się urodził, to ze szczęścia wariowałaś, bo prababcią zostałaś :-)) I tak do narodzin Kasi i Jędrka dotrwałaś. Alicji już nie poznałaś. Alicja 11 lat po Twojej śmierci przyszła na świat. Ale wierz mi Kochana Babciu, że ona wszystko co ja zapamiętałam o Tobie, to ona wie. Zna Cię tak dobrze, jakby znała Cię, jakby przy Tobie wzrastała. Nie jesteś dla niej anonimową prababcią. W naszej rodzinie ciągle żyjesz. A, że Cię nie ma właśnie? Pojechałaś do cioci Marty, a może do brata Władka, którego tak lubiłaś... albo stoisz w kolejce po schab... pewnie zaraz wejdziesz i powiesz: Pochwalony Jezus Chrystus, jestem już... to co? pijemy kawkę?
WIERZĘ, ŻE KIEDYŚ DOROTKA POPROWADZI DALEJ TEGO BLOGA I NAPISZE DO MNIE :-)))