Rosomak,Tomek Wilmowski, Winnetou... borowiki, okonie, ślimaki, Brda, akumulator, powietrze, wilki... jednym tchem tak wypada ze mnie tyle nazw, przedmiotów, skojarzeń wyobraźnia mi wciąż nowe podsyła...
Nie wystarczy liter w alfabecie, żeby napisać o moim Tacie... człowieku, który tak kochał moją mamę, że jestem na świecie. Wiem o tym dlatego, że sam mi ten cud wyjaśnił, gdy spytałam: skąd wzięłam się tutaj, przy tym stole .(?)
Wprawdzie miałam być chłopczykiem w pierwszym zamyśle Taty, ale coś mu nie wyszło do końca i jak stwierdził... trzeba się cieszyć tym darem od Boga (Dorota to imię żeńskie pochodzące z greckiego Dorothea: doron – dar i Theos – bóg).
Tak Tatuś pogodzony z nie do końca dobrze wykonanym zadaniem ;-), ale w gruncie rzeczy szczęśliwy z tego powodu, że ma potomkinię (choć nie potomka ;-) niewiele mówiąc pokazywał mi wiele... nie chodziłam jeszcze do szkoły, a wiedziałam co to rura wydechowa, jak delikatne serduszko mają wiewiórki, o czym świadczą kwitnące kasztany, jak się zakłada robaka na haczyk i jak prawidłowo wykonać spławik do wędki... że okonia można upiec w ognisku i jeść razem z ośćmi... jak wiązać buty by się nie rozwiązywały, w które miejsce przywalić Witkowi, by więcej nie przezywał, i że Bug to rzeka, a Buk to drzewo i jeszcze jest Bóbr rzeka i takie też zwierzę, które oczywiście mi pokazał...
I najważniejsze może (?)... że to nie bajka tylko bzdura wierutna, że wilk zjadł Czerwonego Kapturka ... bo nie ma takiej wielkiej paszczy by cokolwiek połknąć w całości, a do tego jeszcze babcię, to niemożliwe zupełnie, bo wszystko trzeba dokładnie gryźć, żeby nie bolał brzuszek... nie takie wilki straszne jak je malują.
I jeszcze, że należy ładnie literki, równo pisać,... że charakter pisma jest odzwierciedleniem duszy... i pewności dodaje ładnych liter stawianie, tak jak mocny uścisk dłoni mówi o sile charakteru, o energii życiowej i nie należy mu w żadnym momencie pozwolić osłabnąć... i jeszcze, że trzeba uważać komu się rękę podaje...
Uff... jeszcze jak się gotuje raki i co się z nich je, i najlepiej z masłem, i czosnkiem... jak się kolbę kukurydzy ogryza, i że to zboże...
... najlepsza kawa jest ta mielona na świeżo tuż przed parzeniem i ręcznym młynkiem, nie żadnym elektrycznym wynalazkiem
... co to są żarna i jak długo żyje jeż, jeśli przedtem "nie wpadnie pod samochód"
... różnica między prawdziwkiem, a szatanem i muchomorem to już banalne po prostu w stosunku do wiedzy jak opatrzyć ranę i zatamować krwawienie z nosa... jak naostrzyć nóż i "absens carens" zapamiętaj sobie – nieobecni nie mają racji i tym sami sobie szkodzą, więc nie unikaj trudnych sytuacji tylko walcz o siebie...
Jedno przypomnienie Taty, przynosi nowe wspomnienie i kolejne wydawałoby się oczywistości... tylko, że wtedy jak Tato był Tatą małej, potem starszej córeczki to nie było internetu, telewizja raczkowała, kino podnosiło się dopiero - Tato to była empiryczna encyklopedia podawana z miłością i nadzieją w ramionach.
Jeszcze nieudolnie stawiałam kroki kiedy Tato (którego zawsze nazywałam Tatusiem) czytał mi "Lato leśnych ludzi" Marii Rodziewiczówny. Przygody trzech przyjaciół spędzających lato w głuchej puszczy... Tato czytał od początku do końca i jeszcze raz od początku z takim samym zapałem jakby to czynił pierwszy raz, a za każdym następnym pierwszym razem dodawał coś od siebie o roślinach, o zwierzętach, ptakach... przygrywał na harmonijce ustnej, na grzebieniu udawał świergot ptaków.
Byłam coraz starsza, bardziej rozumiejąca i do tego gadająca, a Tato niezmiennie nawet czytając mi inne pozycje, zawsze wplatał powtórnie strony z "Lata leśnych ludzi" i przypominał o Rosomaku, Panterze i Żurawiu.
Tomka Wilmowskiego i kangury też poznałam dzięki Tacie, a potem gdy umiałam już czytać, to sama śledziłam jego losy "Na wojennej ścieżce"... "... Na tropach yeti" i brałam udział w "Tajemniczej wyprawie", by znaleźć się razem z nim "Wśród łowców głów" i "U źródeł Amazonki"... wszędzie tam byłam dzięki Tacie, który podsuwał mi te powieści Alfreda Szklarskiego.
Przygody Apacza Winnetou i jego białego przyjaciela Old Shatterhanda nie dawały mi spać i tak pochłaniały, że odgłosy dzieciaków z podwórka, ani wołania mamy na obiad zupełnie mnie nie obchodziły. Wszystko za przyczyną Taty, który czytał mi o "Skarbie w Srebrnym Jeziorze" i ja potem sama podążałam "Przez Pustynię", "Z Bagdadu do Stambułu" i przeżywałam razem z Karą ben Nemzi i jego służącym (też przyjacielem )Halefem przygody w czasie podróży po Bliskim Wschodzie. Dzięki Karolowi Mayowi i Tacie byłam w Ameryce Południowej "Nad Rio de la Plata" i "W Kordylierach", a o Chinach dowiedziałam się z "Testamentu Inków".
Większość tych i innych powieści przeczytałam dopiero w latach 80-tych i 90-tych (bo wcześniej nie było w Polsce dostępnego przekładu polskiego) sama mając już własne dzieci, ale to dzięki temu, że Tato we mnie zaszczepił tę miłość, tę radosną chęć przeżywania niecodziennych przygód i poznawania innego świata niż ten, w którym żyłam.
"Dzieci z Bullerbyn" Astrin Lingren – ich codzienne obowiązki domowe, szkolne; zabawy, figle zaprzątały mi myśli tak bardzo, że kilkukrotnie powracałam do sympatycznych mieszkańców szwedzkiej wioski. Ta książka w prosty sposób pokazała mi - małej dziewczynce, dodatkowo jedynaczce - jak można wspólnie, w większym gronie... wesoło i ciekawie żyć, szanując się nawzajem mimo niełatwych warunków. Jak ważna jest rodzina, wzajemna pomoc, zrozumienie, odpowiedzialność, współpraca i miłość do natury, do przyrody i zwierząt – to uzasadnienie dobrego życia znalazłam w tej pogodnej powieści, którą wspominam do dziś, i którą już znałam na wylot, nim w szkole dano mi ją do przeczytania... choć w Polsce wydano ją dopiero w 1957 roku (roku mojego urodzenia ;-)). Ale Tato nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd zdobywał te wszystkie książki, pożyczał od kogoś, zapożyczał się, żeby były w domu... nie sposób wymienić wszystkie.
Sam Tato mówił niewiele. Cztery lata w obozie jenieckim nad Peczorą, śledzie, sok z brukwi, obierki z ziemniaków, chłód, sponiewieranie ludzkiej godności zamknęły jego radość, otwartość i sprawiły, że do końca swoich dni był bardzo powściągliwym w sobie człowiekiem. Dla mnie - swojej jedynej córki chciał innego, lepszego świata, o tym przeszłym i obecnym nie chciał sam się wypowiadać. Miał żal w sobie ogromny... kochał przyrodę, zwierzęta i teraz zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to stronił od ludzi... nie miał do ludzi zaufania... kochał ciszę i muzykę (pięknie grał na harmonijce i na mandolinie)... przy mnie nawet śpiewał i Gałczyńskiego cytował.
Na Pannoni (węgierskim, czarnym motocyklu) wciśnięta pośrodku, między rodzicami (potem mi się polepszyło i w przyczepkę mnie wsadzili ;-)) zwiedziłam Polskę od gór po morze, Mazury, Bory Tucholskie, od Szczecina do Białegostoku, od Gliwic do Lublina... ukochane Polesie Taty, Rybojady koło Trzciela w lubuskim - wszystko to dzięki Tacie zobaczyłam.
Wszystko na co nawet w tej chwili spojrzę, o czym pomyślę... np, aparat fotograficzny... radziecki jakiś, nie pamiętam nazwy... był z Tatą nieodłączny... Tato wszystko fotografował, co mu mu w danym momencie zaskoczyło w głowie... hodował rybki w akwarium, gadał do nich gdy myślał, że nikt tego nie słyszy i te rozmowy często kwitował - "dobrze, że mówić nie umiecie"
Nie był idealny... miał mnóstwo(?)... powiedzmy niedoskonałości... ale nie o nich dzisiaj, w końcu właśnie dobiegł końca 23 czerwca – Dzień Ojca :-))
Byłam Jego ukochaną córeczką. Wiem, że był ze mnie dumny, ale wiem też, że inaczej mnie sobie wymyślił... nie do końca wypełniłam jego wyobrażenie.
Na moim ślubie płakał ... pierwszy i ostatni raz widziałam w Jego oczach łzy.
... rób jak chcesz, tylko uważaj jak robisz... tak raz jeden podsumował moje wybory i ani razu jednego nie usłyszałam od Niego złego słowa.
Gdy urodził mu się pierwszy wnuk, to czytał mu od pierwszych dni... to nie zagadka! "Lato leśnych ludzi" i ożywił się ... miał znowu z kim spędzać godziny w garażu, dłubać pod maską Syrenki...
Jak LOS pozwoli to za trzy lata będę w wieku, kiedy Tato umarł, czyli całkiem młody człowiek :-) Nikt nikomu umierania nie zabrania ;-), ale On stanowczo za młodo się z tego świata pozbierał :-)
Miał ciągle marzenia, nigdy nie narzekał, piękny, choć smutny uśmiech i kręgosłup, który dopiero nowotwór przygiął, ale wtedy już wprost do ziemi... nie przed ludźmi... Nim umarł poprosił o papierosa (Jego nałóg)... i był przez chwilę, moment na ziemi, i w niebie jednocześnie... o czym świadczył nagły, świeży blask w jego oczach :-))
* Ten tekst bez mody, bez stylizacji, tylko dla Ciebie Tato:-))