19:29:00

Gottland

Gottland

Większość z tego co wiem/ to ze starości :-D /z długiego oglądania, słuchania, z tego czego doświadczyłam, co mnie spotkało, w czym brałam udział, z kim piłam wino i co czytałam. Teraz nabyłam nową wiedzę, z przeczytania cyklu reportaży o naszych południowych sąsiadach. O przeszłości w Czechach. Zawsze mi smutno gdy czytam o przeszłości szczególnie tej, która była niedawno, tej bliskiej, realnie przeze mnie przeżywanej i zapamiętanej. I wkurza mnie w tej przeszłości najbardziej to, że BYŁA....i zwyczajnie mi żal...jak w piosence..., że tu w drzwiach nie pojawi się Puszkin...

”Gottland” emocjonująca książka Mariusza Szczygła inspirująca do tego, żeby jeszcze więcej sobie przypomnieć i dowiedzieć się. Chcąc nie chcąc zmusza do przywoływania z pamięci różnych zdarzeń, a te wymuszają następne. Odkurzają głęboko zachowane w głowie. I tak BATA, słowo, nazwa z pierwszej strony książki. Znajome z dzieciństwa. Jako mała dziewczynka słyszałam z rozmów mamy i babci...buty z baty, dobre buty z baty, kupić buty z baty, bardzo dobrze mieć buty z baty. Rozumiałam, że są bardzo pożądane i trwałe, jeszcze buty z Chełmka od baty. Używam tutaj małej litery przy nazwie Bata, bo wówczas nie wiedziałam co to dokładnie znaczy. Bardziej rozumiałam słowo Wilbra. Brzmiało jak imię pięknej kobiety. Do dzisiaj mi się podoba  to słowo, choć w istocie to nie imię tylko nazwa farby czy lakieru strasznie śmierdzącego
, którym mama z babcią malowały butki po to, żeby zmienić kolor i przedłużyć  ich żywot. Lakierowanie ich na różne kolory w tych czasach było lekką ekstrawagancją, ale to inny temat. „ Bata”nazwa rodzinnej firmy obuwniczej założonej w 1894 r w Zlinie.Skomplikowane, niejednoznaczne dzieje czeskiej rodziny, której potomkowie w różnych okresach dziejowych wbrew temu co było, szli do przodu. Z pełną determinacją idei kapitalizmu z ludzką twarzą, żeby produkować tanie, dobrej jakości obuwie, a ludzie je wytwarzający mogli żyć godnie z tej pracy. Rodzinna firma stała się marką samą w sobie. Jej właściciele na przestrzeni lat już od końca I wojny światowej wprowadzali swoje produkty na rynki światowe. Mało tego...z powodzeniem angażowali się w przeróżne - czasem bardzo odległe od branży obuwniczej projekty. Zmienia się sytuacja społeczna, polityczna, dziejowa, wojny, komunizm....w rodzinie Antonina Baty jedni się rodzą inni umierają, kochają i kłócą, mają marzenia i smucą, ale trwają. Ich losy tworzą historię,którą barwnie, ciekawie i intrygująco przedstawia Mariusz Szczygieł w reportażu rozpoczynającym serię. A później jest jeszcze bardziej emocjonująco i wciągająco.

”BYŁA TYLKO KOBIETĄ”, najbardziej znana w Europie czeska aktorka/mniej w Czechach/, kochanka ministra propagandy III Rzeszy Josepha Gobbelsa autora frazy”Kłamstwo powtórzone wiele razy staje się prawdą”. Wszystko co dobre i złe w swoim życiu tłumaczyła tym, że jest kobietą. Kochała być kobietą. Kierowała się w życiu swoim poczuciem kobiecości, postępowała różnie nie troszcząc o to co dookoła, bez względu na wymiar spraw. Nauczyłam się....nie oceniać nikogo...jej postać mnie zaintrygowała i zafascynowała.
Kolejne pobudzenie i dalsza chęć podróżowania w czasie i miejscach. 

Otakar Svec, rzeżbiarz...historia powstania i upadku największego w Europie dowodu miłości-pomnika, pomnika Stalina.
Niezwykłe przypomnienie Franza Kafki przez spotkanie z jego siostrzenicą Verą S.
Wytłumaczenie fenomenu, zjawiska bożyszcza Czechów, który za życia doczekał się swojego muzeum - Karela Gotta.
I znowu coraz bliższe mej pamięci.....nazwiska. Jan Prochazka, Jiri Korn,Helena Vondraczkowa...i inne. 

CHCE SIĘ CZYTAĆ DALEJ, drążyć i dociekać. Zapamiętałam ze słów jednej z opisywanych postaci, że”Prawda to jest to co przeżyliśmy, a nie to, co nam ktoś po latach powie na ten temat” i, że nie należy bać się śmierci, bo umiera się tylko raz, a jak się umrze trochę wcześniej to się tylko troszkę dłużej jest umarłym.;-) ”Gottlandem” Mariusz Szczygło uzależnił mnie od siebie, po raz kolejny zrobił mi raj (czytaj”Zrób sobie raj” tegoż autora). 


18:11:00

Stary przyjaciel

Stary przyjaciel
Spotkałam się ze starym przyjacielem. Słowa "stary" użyłam nie ze względu na określenie jego wieku ;-) (rocznik 57), ale ze względu na czas naszej znajomości - 25 lat. 
To cztery lata mniej niż połowa mojego życia :) (ja i moje przemyślne obliczanki ;)) Kiedyś ze względu na okoliczności (wspólna praca zawodowa) widywaliśmy się codziennie. Wszystko w życiu przemija nawet najdłuższa żmija : D / a propos żmii albo węży to Antoni, o którym mowa, w tamtych barwnych dla mnie latach 90 - tych to typ faceta, który i wężowi by nie przepuścił gdyby mógł go tylko utrzymać. Rozeszły się nasze drogi zawodowe, ale została sympatyczna przyjaźń. Spotykamy się mniej więcej raz w miesiącu na przysłowiowej kawce i rozmawiamy o różnych bieżących wydarzeniach, uprawiamy wspominki, drwinki, dowcipy, trochę narzekamy.  Jako, że to zwykle tylko godzinka po pracy przed następnym działaniem - dla każdego z nas - bez specjalnych emocji, które mogłyby dodatkowo powstać np. przy wypiciu dodatkowo drinka jednego czy drugiego, ale samochód... powrót do domu itd. Antoni jest tym, który wie o mnie wszystko, a mimo to jest przy mnie (Jeśli pytacie - czy ratowałby mnie gdybym tonęła? To na pewno próbowałby... jednakowoż gdyby mu się chciało ;) , bo ostatnio mi się zwierzył, że nic mu się nie chce ;( ) Tym razem zaprosiłam go na obiad w domu. Taki mały podstęp, żeby dłużej porozmawiać. Kawa z ciasteczkami krócej jakoś wypada. A obiad dłuższej ilości czasu wymaga. Do tego deser... herbatka. Zaraz po jedzeniu wyjść nie wypada. Mnie miło jest przyrządzić obiad dla kogoś "dodatkowego". Żadnych specjałów wymyślnych nie było: 
- ziemniaczki gotowane
- wątróbka wieprzowa z cebulką
- kapusta kiszona, zasmażana co nijak nie pasuje, ale jak się zapomniało kupić ogórki kiszone... 
- na deser serek Mascarpone w wydaniu tiramisu
- herbata życia Roibos z miodem i cytryną  (co podobno bardo niezdrowe). 

Dzwonek do drzwi.
Onegdaj podobny do Roberta  Redforda z czasów młodości, stanął we drzwiach zdobywca niewieścich serc ubiegłego wieku. W nieskazitelnie czystej, idealnie odprasowanej błękitnej koszuli (co trudne w utrzymaniu po ośmiu godzinach pracy) z elegancką, modną torbą przewieszoną przez ramię - był nieco smutny. 
Jakiś nieobecny. 
W miarę rozgryzania wątróbki i zapewnień, że kapusta pasuje do wątróbki - rozluźniał się. Jednak coś się w rozmowie nie kleiło. 
Trochę retrospekcji, coś usłyszanego i powtórzony dowcip. Dalej był jakiś nieswój. Ożywił się na krótko dzieląc wrażeniami po przeczytaniu "Zrób sobie raj" i "Gottlandu" Mariusza Szczygła dopiero co przeze mnie przeczytanego. Zawstydził mnie tym, że przeczytał już wszystko co napisał ten reporter. Uwielbia Czechów, stara się co roku odwiedzać Czechy i zgodził się ze mną w ocenie ich podejścia do życia i śmierci. 
Ostatnie kęsy wątróbki, a tu nadal dookoła smutki. 
- Może deser z dodatkiem alkoholu rozładuje tę chwilę? ;) - zastanowiłam się. To było dziwne. Pełen wigoru, zawsze optymistyczny Antoni wyglądał bardziej na oponę przed wulkanizacją niż na wciąż jurnego, żądnego jeszcze radości w życiu faceta, któremu ciągle Kasieńki, Zosieńki itd., itd. się chce. Co spowodowało takie zachowanie? Zły dzień w pracy? Jakieś troski domowo - rodzinne? Próbowałam dociec jednocześnie terkocząc radośnie o bzdetach podsuwając drugi pucharek z tiramisu (tu: odmowa) i herbatę w specjalnym, półlitrowym kubku. Gdzie Antoni, który ciągle pocieszał mnie i nie dawał poznać, że myśli inaczej niż dobrze? Gdzie mężczyzna, który jak mantrę powtarzał "Będzie dobrze"? To ja pytałam zawsze: "To czemu nie jest? Kiedy będzie?". Z nosem spuszczonym, okiem patrzącym w bliżej nieokreśloną dal (ale tylko jednym) Antoni był czymś wyraźnie zmartwiony. Spotkanie dobiegło końca. Było dłuższe niż zwykle, ale jakoś melancholijne. 
Dręczyło mnie pytanie co się wydarzyło, co go tak odmieniło (o boże... co za częstochowskie rymy ;) ). Pomyślałam chwilę i nim zaczęłam brać się za zmywanie naczyń po wyjściu gościa - zadzwoniłam 6..-... -.. 6. 
Odezwał się głos w tle gwarów z ulicy, domyśliłam się, że Antoni nie doszedł jeszcze do samochodu. - Czy mi się wydaje, że coś smutny dzisiaj byłeś? - zapytałam - Stało się coś? Masz kłopoty? - zalałam go potokiem zadawanych pytań. Wypytywałam jakbym wcześniej przy herbacie nie mogła. 

I TERAZ NAJWAŻNIEJSZE... SŁUCHAJCIE: 

-Wiesz... byłem u fotografa. - wydukał Antoni
- I co? On chory? - głupio zadrwiłam. Przemilczał, nabrał oddechu. 
- O czym tu mówić? Byłem u fotografa, bo muszę wymienić dowód. - zaczął, a ja milczałam nie chcąc mu przerywać, aby dokończył swą opowieść - termin ważności mi upłynął - kontynuował.
- Chyba dowodowi - zaśmiałam się głośno do słuchawki. Niezrażony tym Antoni ciągnął dalej.
- Zobaczyłem się na zdjęciu. Pani zrobiła mi zdjęcie. Jedno i drugie. O trzecim powiedziała, że inaczej nie potrafi. Może jest za młoda. Zawołała starszego kolegę z zaplecza. On się bardzo starał... wreszcie jedną z odbitek wybrałem. 
- Co jest z tym zdjęcie nie tak? - znowu głupio zapytałam. 
- Nie rozumiesz? Nie ze zdjęciem. Zobaczyłem się i przeraziłem. Ta twarz! Przecież jestem jeszcze taki sprawny - psychicznie i ruchowo, czuję się świetnie, jestem postawny, otwarty na świat, niejednemu bym podskoczył - rzucał słowa. I dalej - Czasu nie marnuję, nie choruję...
- A te tabletki w teczce to pewnie dla podniety? - wyzłośliwiałam się w myślach słuchając tego wywodu. A on dalej i dalej... 
- Uzmysłowiłem sobie jaki stary jestem i jak strasznie źle wyglądam i, że nie mówiłem tobie, ale czasami to już mi się nic nie chce. Nic mi się nie chce, Spotykać się z Tobą i w ogóle mi się nie chce. - Nie martw się, Antku. Następne wydanie dowodu za dziesięć lat. Kolejny termin ważności. Twarożek ma gorzej. Trzy dni ważności :) - perorowałam. - I jeszcze jedno: koniecznie musisz jeszcze raz przyjść na obiad. Zrobię wątróbkę - zawiera chrom, ważny składnik w leczeniu depresji, jeśli zamierzasz teraz na nią zapaść, bo twoje opakowanie ci się nie podoba. - pocieszałam go. 

Do Antoniego od autorki: 
Antku! Poznaliśmy się w 1991 roku. Dynamicznie podjeżdżałeś pod biuro na motorowerze z teczką przewieszoną na pasku skrzyżowanym na piersiach. I wciąż Cię takiego widzę. Zmiana polega na tym, że teczkę zastępuje elegancka torba na ramię. a Ty wysiadasz z Lexusa. Zmiany są częścią naszego życia. "Będzie dobrze" - chyba nie przestaniesz tak myśleć i mówić. Dodałabym: - Choć nie tak samo. 



17:01:00

Nie pomoże puder, róż, kiedy gęba stara już...

Nie pomoże puder, róż, kiedy gęba stara już...
... mówiła moja babcia (ur. w 1905 roku), a jednak od najmłodszych już lat - obecnie coraz młodszych, dziewczęta i kobiety malują kreski, pudrują lica, czernią brwi, tuszują rzęski, usta w palecie czerwienie nabłyszczają. 


Używałam różnych podkładów, pudrów choć dość późno rozpoczęłam w ogóle ich stosowanie. Od jakiegoś roku jako podkładu używam fluidu SORAYA Anti Egeing Makeup Sceniczny w kolorze orzechowym. Doskonale kryje, nawet przebarwienia i daje długotrwały efekt. 

Później parę ruchów pędzlem "umaczanym" w pudrze brązującym SENSIQUE nr 106 (dostępnym w drogeriach Natura) o bardzo delikatnej, jedwabistej konsystencji. Trzy odcienie pudru w jednym przy umiejętnych ruchach pędzlem pozwalają wymodelować ładnie twarz i dodać jej blasku. 

W czerwcu zeszłego roku gdy pierwszy raz zastosowałam ten zestaw - znajoma trzydziesto - paroletnia kosmetyczka (znamy się prywatnie, nie korzystam z jej usług) autentycznie zachwyciła się moim licem i zdziwiła, że to nie są jakieś kosmetyki z górnych półek cenowych (podkład kupiłam na wyprzedaży za 6 zł, a puder za 5 zł). Jej opinia ugruntowała moje przekonanie, że jest dobrze. I nie zmieniam tego. Nie ma co kombinować skoro ta opcja sprawdza się. 

Co do oczu - trochę srebrzystopopielatego cieniu na zewnętrzne kąciki z lekką smugą ku górze brwi. Gdy wesoły nastrój z dodatkiem niebiesko - szafirowego cienia. Ten zestaw firmy H&M kupiony za 2 zł - też mam już rok. 

Tusz do rzęs -  od jakiegoś czasu mascara firmy Sensique (podobnie jak wyż. puder) pogrubiająco - wydłużająca rzęsy. Bardzo ją lubię za elastyczną szczoteczkę, która pozwala pomalować rzęsy nie sklejając ich. Mascara nie robi grudek, ma aksamitną konsystencję. Zadowala mnie i jakość, i cena. Znów się udało - kupiłam ją na promocji - 50 % za jakieś 7-8 złotych. 

No i oczywiście usta. Zawsze przed użyciem szminki zapudrowane, w konturze poza ustami lekkuchno rozjaśnione białym cieniem. W moim przypadku czerwona szminka. Nie wiśniowa, nie różowa, lecz w ciepłej, głębokiej czerwieni. Jak mi szczególnie zależy nakładam ją gąbeczką. A jak jeszcze bardziej mi zależy to błyszczyk (czerwony albo ze złotymi drobinkami) na warstwę pomadki. Odkryłam, że pomieszanie i użycie różnych odcieni ciepłej czerwieni na wargach optycznie je powiększa. Tak jak ten jasny obrys je uwypukla. I koniec. Cały makijaż. 

Im mniej tym naturalniej, tym ładniej. 
Tylko te czerwone usta ;) 
Jak jestem nieumalowana to czuję się jak nieubrana. Stąd nawet woreczka ze śmieciami nie wynoszę bez podkreślenia oka ;)  Makijaż jest dla mnie wyrazem zadbania o siebie i dodaje pewności. Choć niedawno, dosłownie parę dni temu tak się śpieszyłam, że wypadłam z domu saute w tym względzie :( Ubrana byłam ;) Zorientowałam się dopiero po powrocie do domu spoglądając w lustro i biorąc do ręki mleczko kosmetyczne (żeby zmyć makijaż ;)). Przetrwałam w nieświadomości cały dzień ;) Jakoś nikt nie zemdlał ani nie uciekł na mój widok, więc nie było tak źle ;) To może przesadzam? 

PS1. Stara Kobieta pokusiła się o konto na Facebooku ;)

PS2. Mój makijaż nie wynika z potrzeby ukrycia czegoś, tylko podkreślenia :) Budzę się rano i córka mnie poznaje ;) 

19:19:00

Znów o życiu

Znów o życiu
Żyj tak, żebyś nie żałowała przy schyłku życia, że czegoś nie zrobiłaś. 
A ja? Złapałam się na tym, że już żałuję nie będąc jeszcze tak daleko. Żałuję, że się nie zatrzymałam. Szczególnie przy trójce starszych dzieci (dziś 40, 37, 35 lat). Dzieciom należy pokazywać, a nie wychowywać, nakazywać. Ale i na to w pędzie nauki, kariery zawodowej, własnych ambicji nie było czasu. 
- Nagle urodzony w 1976 roku - gdy powstał jeden z pierwszych osobistych komputerów Apple - Tomasz zdaje maturę -potem  obrona pracy magisterskiej - a dzisiaj ma 40 lat. 
- Margaret Thatcher została premierem w roku i miesiącu narodzin córki (tj. 1979)
- 1981 rok - pamiętany jako rok zamachu na Papieża Polaka. Maj - na świat przychodzi Jędrzej. 
Nie mam kiedy pokazywać jak żyć. 
- Wychodzę, kiedy jeszcze śpią, a wracam kiedy już śpią albo idą do swoich zajęć. 
Przystaję na moment, ale oni już skończyli dawno osiemnaście lat i pokazywanie uważają za teatr. O wychowaniu nie ma już mowy. Tylko przystanęłam... może gdybym się zatrzymała (?). 
I tak w 1998 roku (nie wiem co się wtedy w lipcu na świecie działo) umarła moja mama... 

4 miesiące później jestem w ciąży (mam 41 lat!). Mój piętnaście lat starszy mąż nie był zachwycony. Ale była śmierć - powstało życie. Tak musi być. 
- W czerwcu 1999 roku (rok wstąpienia Polski do NATO) urodziła się Alicja (mam 42 lata). 
- Ja jednak ciągle biegnę, chociaż radość z jej przyjścia na świat nieporównywalna jest z niczym. Pamiętam dzień jej urodzin minuta po minucie. (Może dopiero wtedy dojrzałam do macierzyństwa? Nauczyłam się macierzyństwa? Nie każdy ma tą szansę...). Zatrzymałam się. 02.02.2002 r. wyjątkowa data w kalendarzu. Wszystkie media od rana trąbiły cóż to będzie za wspaniały dzień. 
- Ten dzień zatrzymał się dla mojego męża o 22:20 na zawsze, umarł. 
Piąty zawał. Najmłodsza Alicja ma 2,5 roku. 
Czy się zatrzymałam? Nie. Teraz dopiero zaczęłam biec i to sama. To wszystko  się w końcu zmieni... ale to już inna historia. 

18:59:00

Armani w cenie za kilogram

Armani w cenie za kilogram

Od dziecka lubiłam się przebierać. Staram się gustownie dobierać wszystkie dodatki. Choć co to znaczy gustownie? To znaczy według mojego uznania. W ten sposób, że kupując jedną rzecz zawsze myślę o tym co już mam w swojej szafie, żeby stworzyć całość (najlepiej malarską ;)). A potem jeszcze co innego... do tego samego. Łącząc nowe ze starym (czasem nawet już zapomnianym) dodatkiem, mamy najnowsze. To myślenie jak tu zakryć coś grubego i brzydkiego, odsłonić (choć na moment) intrygującego; czy jaśniej czy ciemniej, na wesoło czy stonowanie... (???). Łączenie, dobieranie tkanin, kolorów, wzorów, odcieni niekoniecznie twardo z najnowszymi trendami modowymi, ale w zgodzie z tym co mi właśnie w duszy gra, w czym dobrze się czuję, a według rygorystycznego spojrzenia córki nie wyglądam i tu magiczne słowo: "staro" - to jest zabawa. Odkryłam już dawno, że nie mając zbyt wiele pieniędzy (a nawet mając) można się super ubrać i to w najlepsze markowe ciuszki z Nexta, Armaniego, Dorothy Perkins... itp. itd. Ale z drugiej, a może trzeciej ręki ;) W tak znanych teraz bardzo powszechnie lumpeksach. Przy mojej ekstrawertycznej osobowości niezależnie od pory roku, nastroju, słońca, deszczu czy wiatru to zaopatrywanie się w SH daje mnóstwo możliwości przy niewielkim udziale pieniężnym. Kupuję na wagę zawsze w dniu najniższej ceny - za 10, góra 15 zł za kilogram. I jeszcze jedno - myślę, że ubranie może wiele powiedzieć o człowieku nie przez wartość materialną tylko przez "użycie go", można nim grać. Jeśli masz umiejętności i fantazję to strój może Cię przeobrażać też od wewnątrz, wyrażać to kim jesteś lub chciałabyś być. Taki teatr. Większość z nas w nim gra, nie zawsze zdając sobie z tego sprawę. A teraz patrzcie ;)
























15:08:00

Co mnie ratuje w życiu?

Co mnie ratuje w życiu?
- Rodzina, bliscy i wszystko co się z tym wiąże.
- Poczucie humoru. Mogę śmiać się na każdy temat, w każdej sytuacji. 
- Przekonanie, że aby odnieść sukces nie trzeba wstawać wcześnie. Trzeba wstawać w dobrym humorze. 
- Seks ;) wieczorem, żeby się dobrze spało - rano, żeby się nie zapomniało. A nad łóżkiem napis -
"kto chętnie daje
dwa razy daje". (Ale to już było :(  ) 
- Uprzejmość, bo otwiera drzwi, a czasem zadziwiając uspokoi rozpychającego się umyślnie gbura w autobusie, gdy odpowiesz promiennym uśmiechem na jego miażdżące stąpniecie na stopę. 
- Kpina, bo posadzi na miejscu niejednego ważniaka, wytrąci z równowagi aroganta. 
- Żart, bo rozluźni ciężką atmosferę.
- Dystans przede wszystkim do siebie. 
- Akceptacja różności.
- Rozgrzeszenie i wybaczenie.
- Przywiązywanie się tylko do drobiazgów, które powoduję, że przeszłość wkracza w teraźniejszość i bez nich nie ma przyszłości. Tzn. drobiazgi, które mają duszę... przypominają Ci ludzi i miejsca. Towarzyszą w życiu. 
- Niefetyszyzowanie pieniądza... trzeba znaleźć sposób, by je mieć by żyć i tyle.
- Książki, bo one dają tysiąckrotne życie w różnych odsłonach czasowych, miejscowych, a nawet płci i wieku. One pocieszą, rozśmieszą, dają zapomnienie, oderwanie. 

CZYTANIE KSIĄŻEK TO JEDYNA FORMA BUNTU JAKĄ KAŻDY MA. OTWARTY UMYSŁ, KTÓREGO NIKT CI NIE ZABIERZE.

Moja niespełna siedemnastoletnia, która we mnie wierzy i oczekuje ode mnie jedynie tego, żebym była - to największa radość (ale o niej innym razem).











20:16:00

Stara Kobieta - jeszcze raz

Stara Kobieta - jeszcze raz
Stara Kobieta to nic złego. To taka prowokacja. 

- Nie myślę, że się starzeję.
- W tej kwestii nic nie daje myślenie. 
- To się po prostu dzieje. 
- Wszyscy to robią każdego dnia. 
- To równouprawnienie. 
- Niezależne od płci i urody. 
- Od wykształcenia, bez względu na humory.

Demokracja jest sprawiedliwa. Dla każdego w każdym czasie tylko "inaczej". Ten krótki wywód, który samą mnie zmęczył zaczerpnęłam z zasłyszanego dowcipu: 

"Jedna bardzo, bardzo starsza dama zapytana:
- Ile pani ma lat? 
odpowiedziała:
- Każdego dnia inaczej, proszę pana."





Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger