19:07:00

Hejterzy! Wstyd!

Hejterzy! Wstyd!

Hejt to spolszczona nazwa angielskiego słowa hate, czyli nienawidzić.
Ci, którzy hejtują to hejterzy… podpalacze. Ale oni nie hajcują w piecu by cieplej nam było, dla ogrzania lub jakiejś potrawy ugotowania. Oni słowami obrażają, obśmiewają, agresywnie poniżają.
Narzędziem hejtu są słowa, komentarze, grafiki, filmiki.

To nie są konstruktywne krytyki, tylko upokarzające. Hejterzy są bezpłciowi. Jeśli mają jakieś poglądy to tylko po, żeby na ich bazie zrobić interes i jeszcze dobrze na nim zarobić. Jeśli takowego nie mają, to za pomocą hejtu swoje frustracje, złości wylewają...

Ta silna emocja niechęci ma atakować ludzi, w ich działania.... przez to uniewiarygodnić  wytypowane osoby.
Hejterzy nikogo sobą nie reprezentują, niczego godnie nie przedstawiają. Te wygłaszane prawdy są oszczerstwami, niesprawdzonymi informacjami, wymyślonymi z podszeptem szatańskim.
Hejt przejawia nienawistne, pogardliwe emocje. Jego celem jest zniszczenie.

Wyznawcy hejtu to tchórzliwi ludzie, którzy nie potrafią, nie mają odwagi pokazać swojej twarzy i prosto w oczy powiedzieć swój zjadliwy, pełen żółci tekst. Sprzyja im anonimowość dzięki, której czują się bezkarni, a ta jeszcze bardziej złowrogo nakręca ich.

Zaszkodzić, sprawić przykrość, cierpienie wywołać. Taka ich haniebna rola.
Skąd tacy osobnicy się biorą?

To proste: z lęku przed nieznanym, wstydu przed niewiedzą, więc nie ma nic lepszego jak zamaskować te niedoskonałości, maską złości, nienawiści i podłości.
Internet to świetne miejsce na odreagowanie własnych porażek, niemożności...

To jest tak, jak nie potrafimy poradzić sobie z cudzym szczęściem... Tak się rodzi hejter…  wtedy parę wypisanych bzdur, wprowadza  w euforię, odczuwanie ulgi, ekstaza  wzmacnia i dodaje siły.
A co z tymi wszystkimi zastraszonymi, obrażonymi, sponiewieranymi, wulgarnymi słowami okraszonymi ludźmi?
Hejter o nich nie myśli. Hejter jest zadowolony, że skrzywdził. Jest ponad to.
Opluwanie to jego praca. Łzy być może, po przeciwnej stronie... to jego zapłata.
To wszystko, co hejter ma i czego nie ma, jest jednakowo złe.

Hejterzy nienawidzą zarówno rzeczy jak i ludzi... rzeczy, które nie są w zasięgu ich ręki, i ludzi, którymi nigdy nie będą... bo zamiast być zdeterminowanymi i dążyć do nauki, pracy, by na końcu osiągnąć wymarzony cel... oni hejtują, bo łatwiej kliknąć byle co. Zamiast kliknąć by nauczyć czegoś odpowiedniego, a może zauważyć swój cel... daleki od złych, zawistnych emocji.
Hejter swe kompleksy leczy, obarczając kogoś innego.

Żal mi tych ludzi. Albo ktoś ich wykorzystuje do niecnych działań, albo sami z siebie robią bezdusznych wciskaczy klawiszowych. Żal mi ich. Ale nie mam dla nich szacunku.
Bo to co robią jest zwyczajnie nieprzyzwoite. Człowiek honoru, inteligentny, kulturalny, empatyczny, działający zgodnie przyjętymi normami etycznymi, moralnymi itd.itp.

Nieprzyzwoitym człowiekiem jest hejter, który bezczelność uważa za odwagę znieważania innych ludzi.
A wszystko powiedzieć, wyrazić można używając innych słów, sformułowań taktownych, bez grubiańskich, czasem ordynarnych wkrętów. Wiem, wiem.... to już nie to samo, co pojechanie po bandzie by inna pięść zacisnęła się do krwi.
A może lepiej kupić sobie worek treningowy i w niego walić ile sił. Zamiast w ludzi.
A czasem: lepiej mądrze myśleć niż głupio bręczeć.

Odpuście hejterzy - hejt to nie lekarstwo, to fałszywa pomoc dla polityków, to prymitywizm, wasza zguba człowieczeństwa.... przecież ludźmi jesteście. Macie  swoje życie... rzeczywistość siedzi przy waszym stole, zagląda przez wasze okno. Na ekranie monitora.... nie ma problemów, które macie z sąsiadem. Do niego trzeba iść i zapukać do jego drzwi... oko w oko wyjaśnić, w bezpośredniej rozmowie jaka bolączka związana z nim wam dolega.

Obsmarowanie go w internecie, to nie jest załatwienie sprawy.... To początek kłótni i większych kłopotów. A może nawet dramat.
Gdy nie możemy schudnąć, to mniej jemy, gimnastykujemy się, pijemy ziółka, kupujemy mniejsze o rozmiar ubrania by zmotywować się.  A nie wyśmiewamy będącą przy kości celebrytkę pokazując w internecie jej nie za bardzo udane ujęcia. Komu i w czym ma to pomóc?
Tylko głupi ludzie znajdują swą szansę i pocieszenie w ranieniu innych ludzi.
Hejterzy - zmądrzejcie. Dzięki temu, zobaczycie, co naprawdę ważne jest.
Na pewno nie hejt! Hejt - to wstyd!


18:36:00

Spostrzeżenia (niektóre) Starej Kobiety... być sobą!

Spostrzeżenia (niektóre) Starej Kobiety...  być sobą!

Żyjąc przez tyle lat, poznając mnóstwo ludzi, będąc uczestniczką wielu sytuacji, przeżywając chwile pełne radości, ale też smutku, a nawet rozpaczy i bólu... dzisiaj wiem! bardziej niż przedtem, co naprawdę istotne jest i jak radzić sobie by życie mniej bolało, a więcej radości sprawiało. I co najważniejsze, aby tracić jak najmniej chwil na byle co... To byle co - to pustka*, na którą nie można pozwolić sobie w tym krótkim życiu.
Jeszcze prawda ta, że warto nawet ze złych momentów wyciągać coś dobrego dla siebie, albo dla kogoś innego.

Niedługo moje najmłodsze rodzicielskie szczęście zacznie swoje dorosłe życie, przy boku swojej miłości... nowa rodzina, wyzwania też nowe i błędy zupełnie inne... do unikania... względnie  poprawiania  (?)
Alicja ma dzisiaj przeszło dwadzieścia lat i to mądra pannica... nie lekceważy niczyich słów, ani porad.  Jest oczytana, umie słuchać... wie dużo... . Ale ja, jak każda mama, swoje dziecko chciałabym ustrzec przed dolegliwościami tego świata.
Błędy w życiu (oprócz braku przekazu rodzinnego i szkolnego) biorą się z szybkości świata, gdzie nie ma czasu na analizowane, zastanawianie... Szybka reakcja... a potem ból... że nie taka... nieodpowiednia... .
Stąd zapisuję... Spostrzeżenia (niektóre, bo wszystkich nie da się ująć w jednym tekście) Spostrzeżenia z tej chwili, w której jestem. Wczoraj były inne, jutro byłyby jeszcze inne... wszystko zależy od dnia, obiadu, przekąski, temperatury powietrza nawet... od tego co w danym momencie przychodzi do głowy... do tego w  alfabetycznym wydaniu. Obserwacje, konstatacje Starej Kobiety... czasem przewrotnie, czasem śmiesznie, czasem bardzo poważnie, czasem lirycznie, czasem wesoło, albo wręcz smutno... zupełnie potargane jak codziennie moje włosy... ale takie jest właśnie życie... zupełnie nieuładzone. Najważniejsze w nim, żeby "być sobą"!

Spostrzeżenia Starej Kobiety... powoli schodzącej ze sceny … dla Młodej Kobiety, dopiero na niej stawiające pierwsze kroki... .
Może coś się przyda? Nie jestem teraz mądrzejsza, ale ostrożniejsza i bardziej życie przemyśliwująca. Rodzimy się "bez wprawy... umieramy bez rutyny"  pisała Wisława Szymborska.  Mając na uwadze, że każde następne życie jest ciągiem tego poprzedniego, chciałabym na tyle, na ile potrafię przekazać... choć odrobinę … by Alicji  życie milej się toczyło.

A - Akceptacja. Akceptacja siebie, to brak presji, żeby lepiej, więcej, to i tamto. Chyba, że sama, sama z siebie... tego chcesz. Jeśli przeciwko sobie będziesz działać, to poczujesz niezrozumienie, niedocenienie... poczujesz obniżenie swojej wartości. W sercu smutek zagości. Nie pozwól na to. Jak każdy pojedynczy człowiek... jesteś wyjątkowa... przy tym zostań. Tego trzymaj się. Patrz na mnie ( nie ma to jak bliski przykład ;-) )… czasem słyszysz, że: śmieszna ta Twoja mama, ekscentryczna jak na swój wiek, specyficzna - mówią inni. I co? Czy ja przejmuję się tym? Jestem taka, taką znam, taką lubię... moja "dziwność" ewoluuje... gdy będę miała 80 (jak Bóg pozwoli) 80 lat, będę nosiła czerwone kapelusze i piórka (być może ;-) ) w blond różowych włosach... i mówiła dalej, bez hipokryzji, co w danej chwili mam na języku. Nikt tego nie może mi zabronić. I Ty taka bądź. Co oznacza: akceptuj upadki, wpadki... upadaj, wpadaj...  podnoś... zaczesz lok i do przodu.
B -  Bezkompromisowość: albo białe albo czarne... to nie jest cnota. To dowód na mierność umysłową. Nic nie jest do końca prawdą, ani fałszem. Pomiędzy może być coś o czym pojęcia nie mamy... a późno, o wiele za późno się o tym przekonamy...
C - Czas. To więcej niż pieniądze całego świata. Nie marnuj go i nie narzekaj na brak. W końcu wielcy tego świata mieli go równie mało, czy wiele. Twój czas, tak jak pani z portierni, uczonego, lekarza, śmieciarza, jest dokładnie taki sam. Od Ciebie zależy jak go wykorzystać i co będzie celem tego wykorzystania. Dzisiaj masz 20 lat... jutro tego nie powtórzysz. Znajduj czas by poznać, doznać czegoś nowego.
D - Dzień - zaczynaj od wdzięczności: za to, że jesteś na tym świecie (za dobre i trudne chwile). Wdzięczność jest nierozerwalnie związana z naszym szczęściem i spełnieniem. Im mocniej będziesz wdzięczna, tym za więcej rzeczy będziesz musiała być wdzięczna. To taki łańcuch, o który trzeba dbać by się nie zerwał, bo on trzyma Twoje życie w równowadze, harmonii. Kultywuj nawyk bycia wdzięczną.
E - Egoizm zdrowy. To priorytet. Mieć swój własny kąt, swój kawałek tylko dla siebie. Masz być sobą... nie musisz być doskonała... Realizuj swoje wewnętrzne pragnienia... bądź dobra dla siebie...  Nie pozwól by ktoś indoktrynował Cię, mówił jakiego wyznawać masz boga... Bądź dobrą, szczęśliwą kobietą na Twoich zasadach. W Twoim wieku, jeszcze parę lat później  o wiele za długo) brakowało mi tego egoizmu. Dzisiaj inne by było ;-) Ale i tak nie narzekam. Cieszę się ze wszystkiego... i pisać mogę, i świeci słońce...
F - Fetysz. Nie fetyszyzuj niczego... zwłaszcza pieniędzy. To nie jest wartość nadrzędna... bez pieniędzy trudno żyć. Moje życie jest przykładem (choć to złe słowo ;-) ), że pieniądze może zmieniają warunki życia, ale nie mają nic wspólnego z losem... tym zapisanym w gwiazdach. Wszystko zależy od ludzi, na których trafiasz i co Ty z tym zrobisz :-)
G - Gniew. Nikt rozważny nie zaczyna podróży w morze podczas sztormu, ani nie zrywa związku krzykiem. Niczego nie zaczynaj, ani nie kończ czując gniew. Gniew to zła emocja. Z drugiej jednak strony, to właśnie gniew zmobilizował mnie do walki o siebie... swoje granice, wartości, zdrowie...
To znaczy, że każdą emocję trzeba wykorzystywać odpowiednio, w dobrą stronę... Na pewno nie kumulować złych. Bo wybuch ich może doprowadzić... np.. do frustracji.
Blisko gniewu jest złość. Ta urodzie szkodzi i robią się specyficzne zmarszczki.  Po co komu tak się przedstawiać ;-) ) i przez to utrudniać byt.
H - Humor. Poczucie humoru to sposób życia, to broń. To jedyne co zostaje, gdy wokół nas samotność, ból, tęsknota. Każdy z nas, jakieś poczucie humoru ma. Odpowiednio użyty humor zjednuje ludzi, wprowadza dobrą atmosferę, rozładowuje napięcie, zmniejsza dystans, poprawia nastrój. Ale też sarkazmem potrafi dokuczyć, nauczyć, zwrócić uwagę, ośmieszyć, nawet skrzywdzić niechcąco zupełnie. Oj, trzeba uważać jak go używać. Nie każdemu czarny humor się podoba. Wydobywanie elementów humorystycznych z obfitującej w grozę, a czasem absurd rzeczywistość, niekoniecznie musi być komiczne (zależy od wrażliwości odbiorcy). Dla mnie poczucie humoru to jak amortyzator w samochodzie... Bez niego nie potrafiłabym jechać... Bez tej przyprawy, lekarstwa nie umiałabym przymrużyć oka, nie dałabym rady przejść przez życiowe "katastrofy".
Zastanawia mnie tylko myśl, wręcz nie daje spokoju... jak to jest, że wyszłam za  faceta bez poczucia humoru? Czy moje serce i mózg były na urlopie w nadmorskim Grzybowie? ;)
Tym czynem zakochania bez rozeznania, rozbawiłam kilka osób :-) Dobre i to :-)) Takiej zabawy jednak nie polecam nikomu.
I - Inaczej. Wszystko tylko na swój (Twój) sposób, według swoich oczekiwań... nie rodziców, nauczycieli, nie narzeczonego, męża, pracodawcy... masz swój rozum, swoje postrzeganie... wyjdź z nim na przeciw, miej odwagę pokazać sprawę, ująć rzecz, przedmiot... to wszystko inaczej. I Twoje inaczej może okazać się szczególnym dobrem. Tylko inaczej. Tak zupełnie jak ja myślę o sobie... jestem ciągle młoda, lecz inaczej (ściągnęłam to od doktor Małgosi, która tak określiła mój wiek :-) )
J - Jakość. Nie ilość szczęścia, nie ilość pocałunków, nie długość życia... nie kilogram byle jakiej szynki (zresztą zdrowsza marchewka ;-) ), tylko jakość, kwintesencja smaku, doskonałość słowa, wizerunku... do tego należy dążyć. Choć? Zbytnią perfekcją można sobie szkodzić. Czasem tak mam. W doborze odpowiednich dodatków, w staraniu o kogoś bliskiego, lubianego... Nie ma co przesadzać. Przesada prowadzi do wewnętrznej presji, a ta tylko siada na głowę ;-)  
K - Kłopot - zawsze jakiś się zdarzy. A może spojrzeć na niego jak na nową możliwość, która dokona lepszej (lepszej, nie dobrej ;-) ) zmiany w Twoim życiu. Kłopot to stały element naszego życia... traktuj go jako kolejną sprawę do rozwiązania. Nie jako totalne nieszczęście. Za kłopotem może kryć się nowa szansa.
L - Lekarz, pielęgniarka, to nie bogowie. W każdej sytuacji jesteś właścicielem swojego ciała i bez Twojej zgody nikt nie ma prawa nim rozporządzać. Nie daj się im zastraszyć. Gdy płacisz za wizytę, na której nic Ci nie poradzono, a wydałaś pieniądze ciężko zarobione... mów o tym głośno, uprzedzaj innych, żeby nie wpadli w sidła tego "gnoma"
Ł - Łudzenie się. Nie łudź się, że ktoś inny, nie Ty... da Ci szczęście. Szczęścia możesz szukać tylko w sobie. Druga osoba to uzupełnienie Twojego świata, kropka na "i", wisienka na torcie... A wszystko tylko jak się uda pogodzić wodę z ogniem, gorycz ze słodkością... w przeciwieństwach znaleźć korzyść. Do tego musisz mieć świadomość samej siebie, a nie złudzenie, nadzieję...
M - Możesz wiele. Nie pozwól, żeby  ludzie zawistni, rzeczy przypadkowe odciągali Cię od realizacji tego co dyktuje Ci serce.
N - Nie! Nie narzekaj, nie plotkuj, nie zwlekaj z podejmowaniem decyzji, nie odkładaj na "potem" niczego co jest związane z bliskimi Ci ludźmi, nie przegapiaj okazji by powiedzieć, że ich kochasz, nie... nie (ale dla Ciebie to wszystko jest oczywiste, więc niepotrzebna ta mowa ;-) ).
O -  Odwaga. Miej odwagę ryzykować. Inwestować w siebie bez zbytnich lęków. Odwagę, która na jesienno- zimowe lata pełne uroku i zadumy, pełna radości będzie odcinać kupony.
P - Przepraszam - to magiczne słowo. Zawsze przepraszaj osobiście. Gdy sprawa dotyczy kogoś szczególnie bliskiego, przeproś bez względu na winę. Lżej Ci będzie. Za przeproszeniem idzie przebaczenie. O ile potrafisz, to zapomnij też... przynajmniej nie pielęgnuj w sobie złej pamięci.
Nam samym czasem zdarza się kogoś zranić. Też oczekiwalibyśmy przebaczenia. Tym samym rany zagojenia. Zacznijmy od siebie.
R - Reputacja i charakter. Reputacja to określenie kim jesteś w oczach innych. Charakter stanowi kim jesteś naprawdę. Dbaj o jedno i drugie. Tak godność człowieka się tworzy. A ona najważniejsza jest... walcz o nią. To Twój najważniejszy obowiązek w życiu.
S - Szczegóły są bardzo istotne. Zwracaj na nie uwagę. Dobrze dobrany szalik (w ogóle przewiązany ;-) ) do skromnej kreacji może zdziałać cuda. Doceniaj szczegóły: smaczne śniadanie, dobrą książkę, chmurę gołębi przy Twojej ławce, na której siedzisz i zajadasz słodką bułę.
T - Telefon. Nie mów przez niego niczego, czego nie chcesz obwieścić całemu światu. Ważne sprawy zawsze przekazuj osobiście i przygotowana. Jeżeli zadzwonisz pod zły numer, nie odkładaj bez słowa słuchawki. Tylko przeproś. Może okazać się, że po drugiej stronie jest ktoś, kto odegra ważną rolę w Twoim życiu. A jeśli nawet nie, to warto być miłą i grzeczną... to nic nie kosztuje.
U - Ubrania, buty, dodatki. Noś drogie, dobrej marki i jakości, ale kupuj na wyprzedażach. Niech te ubrania określają Ciebie. Nie wszystko jest ładne, to co modne... . To w czym dobrze się czujesz i pewna siebie jesteś, to co określa Ciebie... to jest odpowiednie dla Ciebie.
W - Wiara. Twoja intymność, Twoja rzecz i sprawa. Wiara nie jest do obgadywania.
Z - Zasady. W obronie zasad, w które wierzysz... zawsze stawaj. Tylko wtedy będziesz sobą. Broń swojej radości, optymizmu przed malkontenctwem, sceptycyzmem innych.

*pustka - to paradoksalnie może być nadmiar : ludzi i rzeczy nie sprawiających radości i przyjemności... powodujących bałagan w nas i koło nas. Ludzie nie muszą Cię lubić. Ważne, żebyś Ty lubiła ludzi :-)

Pod tym samym niebem chodzą introwertycy i ekstrawertycy, optymiści i sceptycy, malkontenci i nie wiedzieć czemu ciągle uśmiechnięci... ważne, żeby wszyscy byli dla siebie wyrozumiali.
Być sobą i z tego powodu czerpać szczęście, to wielka przyjemność.

Skończyłam. I teraz czuję się głupio. Bo Ty o tym wszystkim wiesz. To przecież, Ty! nauczyłaś mnie, że: samotność i starość to stan ducha... I z wszystkim da się pogodzić :-) Ważne by sobą być :-)


10:18:00

Nie jest mi szkoda... *

Nie jest mi szkoda... *

"A mnie jest szkoda lata... i letnich głupich wspomnień... i ludzi żal mi... i nieba..."  - śpiewał  Andrzej Bogucki (polski aktor, piosenkarz urodzony na początku XX wieku) .

 A mnie, nie jest szkoda lata... chociaż cudowne było... Kończy się właśnie. Wszystko kiedyś kończy się, ale zaraz potem nowy początek. Ten inne przynosi wyzwania, jak każda zmiana. Naturalnie przeobraża się otoczenie. Inne barwy, zapachy, nawet co innego w uszach nam brzmi i smak na coś odmiennego mamy.
Ta różnorodność jest tym, co w życiu pozwala nie nudzić się.
I dlatego nie ma co żałować, tego co było … tylko na nowe przygotować się.
Na to nowe,  nasze zmysły, którymi jesteśmy obdarzeni bardzo indywidualnie reagują. Stąd też biorą się kontrasty... rozmaici jesteśmy i dzięki temu tak ciekawie, czasem wręcz zaskakująco w życiu się układa.

Właśnie nasze zmysły... wzrok, słuch, węch, smak i dotyk… pozwalają na konsumowanie życia na różnorakie sposoby… wydobywanie do woli tego, na co my sami mamy ochotę.

Patrząc, obserwując naturę możemy cieszyć się zmieniającymi kolorami, urzekać ich odcieniami... czerpać stąd inspiracje do tworzenia swojego otoczenia.

Słuchając co w trawie piszczy, w powietrzu fruwa możemy zastanowić nad przepływającym czasem... ucieszyć ucho naturalnym, niewymuszonym amoroso.

Do tego zapach, który przynosi wiatr i chylące bliżej lub wyżej ziemi słońce… tu nie trzeba słów… zapach mówi nam jaka pora roku, jaka zmiana zachodzi …

To wszystko co daje natura na język możemy włożyć i smakować dowoli.  To smak właśnie  daje nam możliwość odczuwania piękna, słodyczy, radości, ale też goryczy, cierpienia…

I dotyk… za każdym razem inny... niosący przeróżne doznania… dotyk ziemi, drugiego człowieka … wilgoć rosy… suchość spalonej słońcem trawy… szorstkość spracowanej dłoni… delikatność dziecięcego policzka… i wiatru smagnięcie po twarzy… ciepły, namiętny dotyk jak w samo południe rażenie promieniem słońca…  obojętny dotyk jak zimny, styczniowy poranek…

Wszystko z natury się bierze… i wszystko można przeżyć osobiście lub przeczytać w książkach.
Bo nic tak jak słowa, w które zaopatrzony jest człowiek… nic tak jak słowa nie oddaje rzeczywistości. Tyle, że jej zapisanie, a potem odczytanie również zależy od naszej indywidualności.

Takie ciekawe jest życie, takie zaskakujące, takie kolorowe, nawet jeśli dominującym kolorem są szarości… bo wtedy zapach może być bardziej inspirujący lub muzyka bardziej relaksująca czy do czynu rwąca… smak deseru dodać słodyczy… dotyk kochanej osoby dodać pewności siebie… słowa usłyszane wlać miód na zasmucone serduszko… rozpalić żądze, zgasić ambicje… Słowa wiele zmienić mogą.

Nie jest mi szkoda.... przeszłości, przyjemności…  bo zawsze jest coś i znajdzie ktoś… jutro, pojutrze … słońce po deszczu, albo odwrotnie, zimno po upale, albo inaczej ;-) … zawsze coś po …
Non, rien de rien
Non, je ne regrette  rien …
Nie, nic
nie, niczego nie żałuję …
Śpiewała Edith Piaf .
I ja za nią wtóruję… moje życie, moje radości zawsze są od dzisiaj… ani minione dobro, ani stare zło … nie obchodzą mnie… każdego dnia zaczynam od zera… teraz cieszy mnie nadchodząca jesień… potem  ciepło rękawiczek i kolor mojego kapelusza będzie bawił mnie zimową porą …
I znowu wiosna… a jak Bóg da, to lato będzie… może też nad ukochanym morzem, bo tylko tam czuję się w pełni wolna i swobodna.
I tak się kręci życia młyn, więc nie! nie szkoda mi … że to lato kończy się.

* Nie jest mi szkoda …
A z tego, co dzisiaj  mam - staram się, wycisnąć ile się da, nie odkładając nic na potem :-))







18:38:00

Widzę.... o szacunku, czasie i sedesie ;-) *

Widzę.... o szacunku, czasie i sedesie ;-) *

Choć wzrok mam nietęgi, to rozumiem emocjami, sercem patrzę... widzę pędzący świat, zmieniającą się rzeczywistość i otwarta jestem na nią.
Tylko, że do pewnych rzeczy przekonać się nie umiem, nie chcę, bo nie rozumiem i nikt mi nie przetłumaczy, że ważniejsze są rzeczy od?  Od? Od człowieka po prostu.

I nie ma dnia, gdy nie usłyszę - wiesz Dorotko, ja mam dość ludzi, dość zza ściany człowieka.
- Dlaczego inni tak robią? Dlaczego są dla siebie źli?
- Dlaczego oceniają, nos do wszystkiego wściubiają i przykrość sprawiają?
Nasłucham się czasem historii... od pani z zaprzyjaźnionego sklepu, cukierni, portierni, ale też od ulubionej pani doktor, od Iwonki z Olkusza, Gośki z Poznania, od Joli z Tucholi... Maryśki, która niedaleko mieszka... od moich blogowych czytelniczek... od tych, które śledzą fanpejdża…

Sama też doświadczenia mam niemałe, a nawet duże, w kwestii obcowania z człowiekiem.
- Gdy ktoś sprowadza mnie do przedmiotu, wykorzystuje emocjonalnie...
- Gdy nazywa się moim przyjacielem, a wszystko o czym mówię ignoruje, nie słucha o sprawach mnie dotyczących, za to chętnie o sobie w kółko to samo opowiada... oczekuje zrozumienia... moje problemy nazywa pierdołami... bo choroba?  - przecież świetnie wyglądasz,  jeszcze zakupy robisz - to powiedziane z przekąsem.
- Jasne, jeśli ból mi dokucza, to powinnam leżeć i pomocy wołać... a jak po papier toaletowy (bo po ten akurat, wybrać do sklepu się musiałam... i wtedy to zaszła ta w/w kąśliwa gadka) to w worku zgrzebnym. A może podmywać się powinnam wodą, tą najlepiej prosto z sedesu wziętą... na co mi taki luksus jak papier toaletowy. ;-)  Tu ironizuję rzecz jasna. :-)
Tylko po to, że chwiejna osobowość drugiej osoby nie pozwala zauważyć jej, że inni też są obok?

Nawet gdy upał jej nie szkodzi i ma go gdzieś, to może innym doskwierać. No tak, czy nie? A każdy, każdy ma swoje problemy... na swoją miarę, na etap w życiu... i wszystkie, nawet te małych dzieci (dorosłym wydające się nieistotne) są naprawdę ważne.
… i że nie wygląd, nie ubiór określa cierpienie. Może to jest zasłona, może obrona, może taki sposób walki z dolegliwościami...
Nie wolno mieć drugiej osobie za złe,  że uporczywie chce szczęśliwą być i robi dobrą minę do trudnej gry...  gry o bezbolesną chwilę.
- Zbywanie kogoś, kogo nazywamy swoim przyjacielem... od którego jeszcze mamy oczekiwania... jest zwyczajnie niegodziwe.
- Wybaczyć można wiele, nie zauważać fochów, przymykać oczy też na wiele, udawać, że się nie słyszy, że nas nie dotyczy... ale w końcu przelewa się czara goryczy !

- SZACUNEK - jest podstawą wszystkich ludzkich relacji - nie zapominajmy o tym.
A gdy zdarzy się tak, że nasza troska tylko i wyłącznie o nasze "ja" przeważy nad wspólnym dobrem, uśmiechem, zadowoleniem... i popełnimy coś więcej niż zwykły nietakt... to istnieje magiczne słowo PRZEPRASZAM … miałem/łam gorszy dzień itd. itp.  Zostań przy mnie, choć jestem taki/ka, ale szanuję cię, doceniam, wdzięczny/na jestem za to, że jesteś.
To w jaki sposób traktujemy drugiego człowieka świadczy o nas. Określa kim jesteśmy.
Ale żadna przyjaźń, ani miłość nie może tolerować braku szacunku.
Dlatego postanowiłam tym, którzy nie doceniają mojego towarzystwa i mają mi za złe, że nie pełznę  tylko chodzę i jeszcze uśmiecham się - dać w prezencie swoją nieobecność.

Ocenianie...
Gdy pewni będziemy, że nie możemy sobie nic zarzucić, wtedy możemy oceniać. Ale uwaga! Oceniamy: sytuacje, zachowania, postępowania - nie ludzi! Nie ludzi! Nie jesteśmy sędziami i do końca nie wiemy,  jakie są powody, że ktoś tak, nie inaczej się zachowuje.  Pod pozorami ujawnionej motywacji może kryć się zgoła inna prawda.
Ocenianie, jaki kto jest, jak postąpił, jakie spojrzenie ma na świat... to nienajlepszy sposób na polepszenie sobie humoru, poprawienie samopoczucia.
Zwracaj na siebie uwagę, swoimi dokonaniami, a nie krytykowaniem innych. Proste?
Osobiście bardzo staram się, znaleźć usprawiedliwienie dla różnych takich osób, które koniecznie muszą wszystkich zaopiniować i to oczywiście jak najbardziej krytycznie. I długo to trwa, nim poddam się.  Daję sobie i innym sporo szans.  Cóż, przychodzi taki moment … wolę oddalić się niż brnąć w związki, które rokują, że znowu wyjdę z nich poraniona. Za stara już jestem. Więcej czasu mam za sobą niż przed (dlatego potrójnie go liczę :-) )

Czas...
Czas jest jeden.  Dla każdego równie ważny i cenny. Nie do nas indywidualnie należy ocena czasu drugiego człowieka. A podważanie, lekceważenie cenności czasu drugiej osoby... w celu wywyższenia się, podwyższenia swojego prestiżu, czy Bóg wie czego … świadczy jedynie o małości tak wypowiadającej się osoby.
- Co tam ty, ja to dopiero jestem zajęta, nie mam na nic czasu. Nie mam czasu na to i na to, ty to sobie możesz... masz więcej go. I o czym mają świadczyć te słowa?
Nie będę tego nazywać po imieniu... mam dzisiaj dzień świadomej dobroci nad głupotą. ;-)
Osobiście czuję, że żyję, bo czynię wszystko by jak najwięcej wycisnąć z przeznaczonego czasu, o którym wiem, że każdego dnia mnie trochę nacina... by na końcu zabić mnie... I dlatego nie pozwolę, by ktoś inny wypowiadał się lekceważąco o moim czasie. On jest mój i niech każdy zajmie się swoim.

Wścibstwo...
Zadawania pytań, które mają na celu upokorzenie lub zawistne spojrzenie, lekceważenie... Nie rozumiem. Jak każdego działania, którego celem jest uprzykrzenie drugiemu życia, by być może wyleczyć własne niedomagania, zapudrować frustracje. Taki specyficzny sposób na swoje życiem, kosztem emocji drugiego człowieka... jego serca, czasu, a nawet wykorzystania materialnego.

Sedes...
Tam jest miejsce  dla BRAKU SZACUNKU… jak najbardziej odpowiednie. (I w sumie papier toaletowy  niepotrzebny ;-) )

* Pewne rzeczy powtarzam (piszę na blogu od 1 maja 2016 roku) do znudzenia, do zwymiotowania w/w sedes.;-)  Ale właśnie z takich nieatrakcyjnych, niemedialnych  emocji składa się życie. Wymierają autorytety, technika, elektronika, sztuczna inteligencja zaczyna rządzić światem. Pragnę tylko zwrócić uwagę, na to o czym zapominamy w codziennym pędzie, gdzie nie mamy czasu na zastanowienie: rzeczy to tylko rzeczy... człowiek to brzmi dumnie. Pod warunkiem, że sami ludzcy jesteśmy. Patetycznie to wybrzmiało, ale to zwyczajnie: prawda jest. :-)
Zgodzicie się ze mną?





17:25:00

Damą być... rozważanie subiektywne...

Damą być... rozważanie subiektywne...


Gdy byłam małą dziewczynką i niewiele odrastałam od ziemi, a moim największym marzeniem było, by stopy zwisające z krzesła zaczęły wreszcie dotykać podłogi... to wtedy już miałam wpajane zasady, które zostały we mnie na całe życie. Z biegiem lat, nawet nie zastanawiając się, machinalnie tak, wprowadzałam je w obieg.

Dzisiaj (i przedtem, gdy nie tak stara jak dziś, byłam jeszcze ;-) ) jest tak, że dbam bardzo o swój wizerunek (im człowiek starszy, tym bardziej "musi" ;-) ) i jak cię widzą, tak cię piszą, a wtedy? albo lepiej albo gorzej ci będzie. ;-)
On odzwierciedla prawdziwie, co w duszy mi gra. Na ten odbiór przez innych, nie składa się tylko na to, co mam na sobie, ale też sposób zachowania, wysławiania się, dźwięk głosu, uśmiech, spojrzenie...  zamyślenie (zdarza się, tępawe zupełnie ;-) )
Chodząc do szkoły ubrana w granatowy mundurek byłam jak inni... ale mama bardzo dbała bym czuła się, nie tak za bardzo zunifikowana (bo unifikacja zabija kreatywność... mama tego nie powiedziała ;-) ), pewnie tego słowa nie znała, ale wiedziała :-) w czym rzecz).  A to okrągły biały kołnierzyk przy szyi, a to kwadratowy, a to bardziej wyłożony, a to z koroneczką szerszą, a to węższą... do mundurka przytwierdzony miałam.

Wszystko czyste, wyprasowane, perfekcyjnie dobrane... jeśli granatowa wstążeczka we włosach, to granatowy paseczek... zawsze dwie rzeczy przynajmniej musiały ze sobą korelować.
- Przywdziewamy ubrania, ubierać możemy choinkę, a buty też wkładamy, a nie ubieramy - do znudzenia powtarzała mama, a babcia jej wtórowała.
- Ładnie siedzimy, prosto chodzimy, estetycznie jemy, dużo czytamy... nie obrażamy się, słuchamy... dystans mamy do siebie, tolerancję dla innych i poczucie humoru nie opuszcza nas w najgorszej  nawet chwili (a zwłaszcza w tej najgorszej ;-)… na egzaminie nigdy nie oddajemy pustej kartki ;-) )

A po co? A na co, to było?
Po to, by łatwiej mi  w życiu szło...  By mimo biedy, z wyprostowanymi plecami, podniesioną głową, odważnym spojrzeniem kroczyć przed siebie.
A nic tak nie dodaje pewności siebie, jak eleganckie przyobleczenie i odpowiednie do ludzi nastawienie.
Przede wszystkim kobieta ( uwielbiam nią być :-) ) bez względu na stan... damą być powinna!
Te prawdy, żadne tam objawione, starałam się przekazać moim dzieciom... zwłaszcza córkom (choć niektóre dotyczą obojga płci).
I udało się! Bo nawet, jeśli ich w swoim życiu, do końca nie przestrzegają, to wiedzą, że:

- Dama nie przeklina i wulgaryzmów nie używa. Choć czasem nie sposób nie poprzeklinać, wulgaryzmem nie przeciąć jakiejś gadki. Dobrze wychowana kobieta wie, w którym momencie może sobie pozwolić na wyluzowanie, uwolnienie emocji by podkreślić znaczenie, rangę, dobitność danej wypowiedzi. Tylko po to, żeby być może ta konstatacja wyraźniej doszła do rozmówcy. Nigdy k... , ch.., czy inny tam,  nie ma prawa stosowany być jako przerywnik, przecinek, czy przymiotnik.
Oczywiście niewskazane jest by konwenanse nas ograniczały, powinniśmy być autentyczni w tym co czynimy. Ale co innego, w sposób wysublimowany, nonszalancki wręcz, melodyjny, krwisty z uśmiechem odpowiednio ustawionym...  powiedzieć: no k...a, jesteś nie do podrobienia!... A co innego: k...a zejdź mi z drogi, bo nie wytrzymam!
Inaczej brzmi k...a  przy wyrażaniu podziwu, inaczej przy zniecierpliwieniu, złości, zdenerwowaniu, rozczarowaniu czy jako przerywnik w zdaniu: no k....a przychodzę do sklepu, a tu k...a widzę Anię, a ta k...a? k...a ze Zdzichem siedzi, co to k...a pieniądze mi wisi i k...a mu chyba przyk... wię z tej k...wa okazji itd. itp.
Czasem jest tak, że: soczyste przekleństwo, wulgaryzm pieprzny głośno wyrażony, jest daleko lepszy niż strzelenie kielicha lub innej używki, od której może dama i niedama ;-) zostać uzależniona.
- Można się przecież nap.....lić i tak to niewiele pomoże, bo się przypadkowo można  wyp….lić. Z tego powodu up....lić;- i przez to spie...lić też coś można. Z kimś się pie…ić może być przyjemnie, albo zupełnie niepotrzebnie;-), gdyby z innej strony na sprawę spojrzeć.
 A z czymś nie pie…lić, lepiej by było.  Komuś podp...ić coś, albo jeszcze komuś wpie...lić na dobitkę - to samo zło. Kogoś opie…dolić, bo przelała się czara goryczy czy złości, też zdarzy się.  Wszystko po to, żeby nadać ekspresji, mocy swojej wypowiedzi, by dla drugiej strony ona była bardziej oczywista. Tylko po co? Tyle jest słów, które mogą wyrazić nasze uczucia.
Może lepiej wymownie milczeć niż cokolwiek powiedzieć. Mądrze myśleć niż głupio gadać!
Ja tak uważam.
Choć? Pod...lę teraz sama  siebie...

 … tak na marginesie ;-))) kręgosłup mnie nie boli, tylko nap...dala! I czasem trudno znaleźć mi bardziej adekwatne określenie, a milczeć się nie udaje. ;-) i wtedy nap...dalam o tych mękach tak strywializowanie.
- Elegancko i stosownie do sytuacji przyodziana dama zachowuje się niezwykle kulturalnie, a co za tym idzie... zna język polski (bo o Polkach tu piszę) i sprawnie się nim posługuje. Sprawnie tzn. ładnie, bez błędów językowych, które ranią uszy (mnie osobiście bardzo przeszkadzają) :
*  mówi o czymś w "cudzysłowie" nie w cudzysłowiu.
* i wie, że nie da się czegoś "wymyśleć", lecz wymyślić można całkiem dobrze.
* ogórek zgniły może się zdarzyć, ale zgnity może zaszkodzić.
* i takich bodźców, nie bodźcy, należy unikać.
* a światło włączamy, a nie włanczamy, choć dla poboru energii to nie ma znaczenia. ;-)
* przekonuję, przekonywuję wszystkich do pozytywnego myślenia, a nie przekonywywuję (takiego słowa po prostu nie ma).
* cofanie do tyłu, kontynuowanie dalej, uprzejme proszenie - też jest denerwujące. Zadaję sobie pytanie: jak można prosić nieuprzejmie, albo cofać do przodu? ;-)))
* stwierdzenie: półtorej roku już minęło zamiast półtora roku - to bezwzględnie rani moje uszy.
* fierany w oknach? Nie, lepiej rolety, jeśli nie wie się, że to błędne, bo w oknach firany, nie fierany są.
* szłem w wypowiedzi mężczyzny, zamiast szedłem, to drażni mnie ewidentnie i facet może więcej do mnie nie odzywać się.
* tort muszę kupić, nie torta, zawiązać but, nie buta... ale ogórka jem z apetytem.
* jeśli zgadzam się, że niektóre horrory mogą strasznie męczyć, a sąsiad strasznie denerwować, to zupa nie może być strasznie dobra, a inny sąsiad strasznie fajny. Coś pozytywnego nie może straszyć i jednocześnie cieszyć mnie.
* przynajmniej i bynajmniej, to są zupełnie nierównoważne słowa i nie można ich używać wymiennie, bo znaczą coś innego, i tym samym zmieniają rozumienie wypowiedzi:  - Przynajmniej raz w roku wyjadę nad morze. -  Bynajmniej nie zaskoczyłaś mnie tym wyznaniem.
* mam tę książkę, proszę tę panią, tę dziewczynę lubię itd... nie tą! - Proszę pani, która jest godzina? - zapytam. Nie: Proszę panią, która jest godzina?
* wszystko jest czyjeś: czyjeś buty, czyichś piosenek słuchamy. Czyje to jest, do kogo należy? Ale absolutnie nie: kogo to jest?
* lubiłam! nie lubiałam, czy lubiałem. Brrrrr…
* rozumiesz, no wiesz, powiedzieć ci coś (?),  po prostu, generalnie, wiesz, w ogóle to, prawda, doprawdy... dodatkowe, powtarzane słowa w jednej wypowiedzi. Jeśli  rozmówca upodoba sobie jeden z tych zwrotów i w co drugim zdaniu je używa, to? to idzie oszaleć ;-) Ma się ochotę powiedzieć: na temat, proszę na temat. :-)
* wypatrzyłam super ciuch, a nie wypatrzałam super ciuch i  dodatkowo poza  wypatrywaniem ;-) supercena to poprawne jest zapisanie, a nie super cena, choć tak samo brzmi. ;-) Ortografia wymaga łącznego pisania supercena, choć reklamodawcom wygodniej jest pisać osobno super, bo wtedy łatwiej pokazać, że coś jest wyjątkowe. ( Niewyjątkowo czepiam się. ;-) )
* tymi rękami, nie ręcami przed tym wszystkim osłaniam się i nie piszę, ani nie mówię wziąść tylko wziąć sprawy w swoje ręce.
* śmiać się można ha, ha , ha i cha, cha, cha, też jest dobrze. Chichotać zawsze przez ch i tak, i tak jednakowo brzmi, ale pisze się przez ch.  Teraz przypomina mi się pytanie młodszego syna  (w wieku szkolnym, podstawowym oczywiście):  mamuś, czy żaba przestanie być żabą jak się ją napisze prze rz? Wtedy zatkało mnie … na moment. Warto znać swój język, jego zawiłości, bo jego znajomość należy do ogólnej kultury człowieka, która jest składnikiem życia. Taki banał. Lubię niektóre banały.:-)

Mogłabym tak dłużej wymieniać, ale nie chcę zanudzać. Dbałość o jasność, formę wypowiedzi, też jest miernikiem naszej mądrości, dojrzałości, szacunku dla siebie i  naszych rozmówców, słuchaczy, interlokutorów.
Nie chcę stawiać się tutaj, przed Wami, jako jakiś wielki autorytet i osoba wszystkowiedząca. (Ani ze mnie Kopaliński, ani Miodek, ani Bralczyk, czy w innych dziedzinach mędrcy … nie pretenduję do zacnych ludzi … jedynie w tym zakresie, że m.in. też od nich czerpię wciąż wiedzę :-) )
Nie widzę nic złego w tym, że chcę się podzielić swoimi spostrzeżeniami, tym co ja wiem. Po tych przeżytych latach, mam poczucie, że potrafię upiękniać drobiazgami sobie świat.***
Dlaczego ktoś nie miałby uszczknąć z tego troszeńkę i nie popełniać swoich błędów, jeśli na cudzych poduczyć się może. ;-)

Od dzieciństwa, gdy tato czytał mi zamiast bajek "Lato leśnych ludzi",  uczył na pamięć "Pana Tadeusza", usypiał Orzeszkową, zaśmiewał z Zagłoby …   od tego momentu czułam, jak ważne jest  ładne wysławianie się, jak ciekawe, i piękne rzeczy w książkach wyczytać można.

Doczekać się nie mogłam, kiedy czytać zacznę sama i z tatą rozmawiać jak równy z równą... opowiadać o przeczytanych historiach, np. o powieści kryminalnej "Zły" Leopolda Tyrmanda, którą przeczytałam jednym tchem (i do dzisiaj tak z nią mam. ;-) )

To on, wyczulił mnie na wypowiadanie się z nienaganną dykcją, używanie odpowiedniej tonacji, być grzeczną dla wszystkich, ale też nie dać sobie wejść na głowę... nie podnosić na nikogo głosu, nie krzyczeć (chyba, że w przypadku trwogi) i nie "łykać" końcówek słów... Nauczył używać sarkazmu zamiast pistoletu, riposty w obronie, żonglowania przysłowiami i aforyzmami. Na punkcie ortografii, ładnego stawiania liter, dbałości w pisaniu np. listów... miał pewnego rodzaju fioła. :-)
To premiowało, w każdym czasie życia… procentuje do dzisiaj.
Chciał mnie nauczyć śpiewania... tu byłam oporna... gry na instrumentach... poddaję się... nie wytrwałam, choć bardzo chciałam. Tu poniósł klęskę, ja porażkę. ;-(  Ale ideałów nie ma.

Za to, mama i babcia, dbały o to co na zewnątrz... I były w tym perfekcyjne, obie. ;-)
Bo nie (wy)starczy (jak mawiał tato: starczy może być uwiąd ;-) ), mieć  na sobie idealnie dopasowane ciuchy... czyli tak jak ja lubię. ;-) Płateczek kwiateczka w bluzeczce, w tym samym kolorze - co paseczek w spodeneczkach. Kolczyk w tonacji bucika i torebki. Nie za dużo biżuterii. Jeśli wielkie kolczyki, to nic ponadto, oprócz zegareczka. Okucia srebrne przy torebce? To też srebrny zegarek. Złoto z uszu zwisające, to złota bransoletka, ale wtedy bez żadnego na szyi wisiorka. Jeden, góra dwa pierścionki na ręce, ale wtedy minimalistycznie dopasowana góra. Chyba, że taki dzień przychodzi, że mamy chęć wyglądać jak choinka bożonarodzeniowa.  :-)))) (Takie dni mnie nie dotyczą. :-) )
To co pod płaszczem, powinno korespondować z płaszczem... przynajmniej jednym elementem.
Suknia w zielone wzorki, niedopuszczalna z płaszczykiem w kratę fioletowo - żółtą. 

Bawię się modą, mieszam style, na ile to jednak współgra ze sobą; lubię dobierać poszczególne jej elementy (bawi mnie to)… kolorystyka wyraża mnie, danego dnia. Tak jak jej rozwiązania są spójne z tym, z tym co mam w głowie… czyli zamierzony ład lub perfekcyjnie dobrany miszmasz. Nic nie jest bezmyślne i zawsze czymś uzasadnione.  Dbam o szczegóły, które tworzą całość, zadowalającą mnie.
Na jak długo wystarczy mi inwencji i sił?
Nie wiem. To inny temat. Tak jak moda odrębnym jest zagadnieniem. W dzisiejszym rozważaniu chodzi mi bardziej o estetykę, nienaganność zewnętrzną, która ma się spinać z zewnętrzną jakością człowieka - kobiety - damy.

Przy czym nie zapominam, a nawet doskonale pamiętam, że to "nie ubiór zdobi człowieka", choć wiele o nim mówi, ale przede wszystkim to, co ów człowiek ma pod grzywką, albo pod łysym czołem. ;-)

*** Ten szyk przestawny, w formułowaniu myśli też nie jest nowoczesny i też daleki od okej. ;-) Tato przewraca się w grobie. Ale jeśli zacznę pisać, tak jak według wszelkich reguł powinnam... To czy będę to ja? Czy powinnam to zmieniać? Czy ma to wpływ na to, czy jestem damą czy nie...? Zastanowię się :-))

11:15:00

Sok z buraków... co mogę jeszcze zrobić?

Sok z buraków... co mogę jeszcze zrobić?


Co mogę jeszcze zrobić, gdy stara już jestem?

Takie przemyślenia mnie dopadły, gdy kroiłam buraki... buraki skądinąd zdrowe warzywo, źródło białka, cynku, polifenoli i innych takich, a przede wszystkim błonnika, a błonnik to wiadomo...  a jeszcze miażdżycy można zapobiec, anemii nie mieć, zawału serca nie doczekać ;-) tak szybko, albo wcale. Wszystko za sprawą buraka jednego, spożywanego najlepiej w postaci soku buraczanego.  Wprawdzie z jednym "burakiem" miałam kontakt małżeński i ten wcale nie zadziałał na mnie prozdrowotnie... ale to już przeszłość... teraz burakiem miałam nadzieję poprawić przemianę materii, oczyścić organizm z toksyn oraz zapomnieć o jedzeniu :-)

Tymczasem? Zapomniałam o czym to pisać miałam (?)

Nie, nie pisać... Chwilowo kroję buraczki na małe kawałeczki, żeby je wdusić do sokowiróweczki, patrząc znad deski na wschód słoneczka … i mając?
Mając przemyślenia: co mogę jeszcze zrobić, gdy stara już jestem?
Patrzę jak do szklaneczki soczek spływa wiśniową smużką, a do drugiej buraczane suche wióreczki... Jakie to smutne pomyślałam... soczek błyszczący, żywy, opryskuje w kolorze radosnym i plami... tym daje znać o sobie... i te pozbawione koloru resztki, którym żaden imbir, mięta, pietruszka zielona, tudzież bazylia... nie pomoże... Może sok z cytryny by je ożywił?
Ta teraźniejszość, ten bezpośredni odbiór rzeczywistości wybił mnie całkowicie z myślenia jakiegokolwiek.

Duszkiem wypiłam smakowity soczek, resztę przelałam do pojemniczka, szczątki buraczków  zgarnęłam, sokowiróweczkę (właściwie wyciskarkę ;-)) sprawnymi ruchami rączek rozkręciłam na części... umyłam... wszystko poczyściłam... i nie do kubełka pod zlewem kuchennym (co duże jak się okaże znaczenie miało)… lecz od razu, zaraz na zewnątrz, do wielkiego śmietnika resztki niezjadliwe buraczka wyrzuciłam... co by mieć porządek, bo porządek wokół, to porządek w głowie... jak babcia mówiła. Uff... jak się narobiłam. Ale z rytmu, tego powyżej ;-)… już wybiłam ;-)

Co mogę jeszcze zrobić?
- Zaakceptować teraźniejszość... nie skupiać się na przeszłości i uwolnić od wizji przyszłości i tę pozostawić już młodym pokoleniom.
*Rany, jak to poważnie brzmi...

- Żeby nie schodzić ze swojej drogi…  uwolnić swój umysł od rozpatrywania, co było, co się wydarzyło, dlaczego?.., a może?  itp. itd.  A jeśli pomyśleć o przeszłości, to tylko w takim aspekcie, że był w niej jakiś dobry moment i czerpać z niego satysfakcję.
*Tak, to może być...

- Koncentruję się na tym co mam, nie zadręczam, że czegoś mi brakuje. Opieram swoje życie na ludziach wokół mnie, a nie na dobrobycie.
*Tak, tak warto żyć...

- Nie jestem idealna i nie muszę być. A jak się komuś nie podobam może patrzyć w inną stronę. Moja specyficzność czy wręcz ekscentryczność jest moja... Nie muszę być jak inni... Mam być sobą. Jestem sobą. Wciąż jest we mnie mała dziewczynka, wciąż jestem Dorotką... mój wiek nie pozbawił mnie odczuwania, umiejętności kochania, wzruszania się... W głębi duszy ciągle mam tyle samo lat i potrafię znajdować frajdę we wszystkim co robię.
*Taka jestem, taka prawda...

- Nie pozwolę już nigdy by ktoś obniżył moje poczucie wartości, godności, bo znam słowo "nie" i często używam go. " Nie" to w moim przekonaniu całe zdanie... nie muszę tłumaczyć się.
*Tego się trzymam... godność osobista niezwykle ważna dla mnie jest...

- Nie obawiam się też okazywać swoich uczuć, mówić, że kogoś nadzwyczajnie lubię, kocham czy zejść ma z mojej drogi, bo ona i tak wyboista jest, i nie ma miejsca dla dodatkowych kamieni.
 *I to jest istotne w życiu...

- Jestem tym co myślę, czyli wolnością i odwagą. Odcinam od siebie dołujące myśli i staram się robić to co lubię, co kocham.
* Powtarzam się, ale powtarzanie dobrych emocji upaja mnie...

- Popełniam błędy w dalszym ciągu, ale nie ciągnę już ich za sobą... wyciągam wnioski... dzielę się z nimi. I tak w świat idzie nauka moja.
 *Mam nadzieję, że tak jest...

- Problemy, trudne chwile każdy ma, a stary człowiek jakby jeszcze więcej...  Ale to co się da to rozwiązać trzeba, a co przydarzyło złego przemilczeć po prostu.
 *Ja tak mam...

- Ten czas tak szybko biegnie, nie pozwalam więc by sobie tak umykał bezwzględnie i każdego dnia kombinuję jak zrobić coś małego, jednocześnie wielkiego, by ten dzień wyjątkowy był.
   *Czasem lepiej, czasem gorzej udaje mi się to...
.
- Nic nie jest dane raz i na zawsze. I to nie jest wyznacznikiem niczego. Zawsze może być inaczej. To inaczej może przynieść nieoczekiwanie całkiem znośny stan.
  *U mnie tak jest... nawet bardziej niż przyjemnie...

- Wykluczyłam ze swojego słownictwa słowo "potem". Nigdy nie ma dobrego momentu, odkładanie na "potem" okazuje się w rezultacie całkiem niefajne, nie takie jak było wyobrażane. Dlatego najlepiej biec zaraz, spontanicznie za wymyśloną myślą.
  *Taka prawda... czasem "potem" w ogóle nie ma...

- Wiele razy upadałam. Świat z tej perspektywy wygląda zupełnie inaczej. Te porażki ukształtowały mnie. I teraz nie tak łatwo byle czym w ziemię mnie wgnieść.
*Wręcz trudno...

- Wdzięczna jestem każdego dnia, że zawitało do mnie słonko lub deszczem powitał mnie dzień. I myślę wtedy o tych, którym nie dane było już w tym dniu zobaczyć jak słoneczny promyk jest piękny.
  *Ta wdzięczność trzyma mnie przy życiu i jeszcze pozwala niebywale radosną być...

- Jestem dumna z siebie i nie przepraszam za to, że żyję... mam swoją rolę na tym świecie (każdy jakąś ma). Tak chcieli rodzice i dlatego jestem;-)
  *Nic mnie tak nie cieszy i bawi jednocześnie jak bycie na tej ziemi...

Co mogę jeszcze zrobić?

- Mimo, że nie byłam w życiu wolna od strachu, dzisiaj czuję, że jestem silniejsza niż kiedyś ( to nie do końca określony czas...). Wiem, że nie jestem sama i zawsze mogę liczyć na pomoc.
  *Ta świadomość dodaje pewności, a tej nigdy nie za wiele...

- Choroba to proces... wychodzenie z niej jeszcze dłuższy ciąg, ale jestem przygotowana i zdeterminowana by przejść go...
   *Dla siebie i bliskich dbam o swoje zdrowie, bo z niego wynika mój stan umysłu.... a ten? Wiadomo... wszystko mieści się w naszej głowie :-)

Nie wiem, co było w mojej głowie, gdy wraz z resztkami buraczków, pełnych zdrowych smaczków... wyrzuciłam na śmietnik... najważniejszą część wyciskareczki … nóż obrotowy razem z osłonką … ;-))))
Co mogę jeszcze zrobić? Bo soczków już sobie nie zrobię! :-)))











09:16:00

Zapełnić puste gniazdo....

Zapełnić puste gniazdo....

Puste gniazdo, syndrom pustego gniazda...Ta sytuacja może dotknąć każdą z nas, która ma dzieci. To wtedy, gdy dziecko już dorosłe chce wyprowadzić się z domu i zacząć swój własny życia lot.
I wtedy to smutek, żal, poczucie pustki ogarnia mamę latorośli, która postanowiła na swój sposób, samodzielnie żyć. Bez ułatwień jakie daje rodzinny dom, bez otoczenia codzienną troską, bez kurateli, bez pytań z niej wynikających, bez...

Mnie to spotkało przeszło rok temu, gdy ostatnie z moich dzieci postanowiło usamodzielnić się... nie tylko wyprowadzić się, ale też związać z innym człowiekiem... i z nim zacząć budować nowe, swoje gniazdo.
Młoda jeszcze ta moja córka... ledwo zdała maturę i dostała się na studia... a tu znalazła szczęście w innym miejscu, przy innym człowieku...

W moim życiu to był ten moment, kiedy akurat spadło na mnie wiele innych trudnych spraw, które w tym osamotnieniu i początkowym niepogodzeniu z tą sytuacją... wydawały się jeszcze cięższe. Do tego moje ciało się zbuntowało i zaczęło boleć mnie całe, co ograniczało funkcjonowanie.
To z kolei nakręcało psychikę, która to wznosiła się, to upadała... huśtawka jest dobra dla dzieci, a nie dla starej kobiety, więc czułam, że zaczynam się po prostu sypać.
Poczułam się mało wartościowa, niepotrzebna i odrzucona. Moja wartość w moich oczach spadła do zera, a może jeszcze niżej :-)

Do tego troska, że moja najmłodsza córeczka rzucona w wir nauki, pracy, prowadzenia domu, pielęgnowania tak świeżego związku… będzie miała ciężko w odosobnieniu od rodzinnego domu... to mnie zabijało. Na moją kondycję psychofizyczną bardzo, bardzo źle wpływało.
Więź moja z córką poprzez to, że osiemnaście lat pokazywałam jej życie sama, bo mąż umarł, kiedy ta miała zaledwie przeszło dwa lata... ta więź  była (jest) szczególna.

Wszystko, dosłownie wszystko robiłyśmy wspólnie. O siebie razem walczyłyśmy. A tu nagle taka zmiana... nie jestem już codziennie mamusią... nie mam w domu dziecka... jest na końcu telefonu... a ja jestem stara i samotna, niepotrzebna nikomu.

Zmiany hormonalne już przeszły, ale podatność na różne zewnętrzne czynniki powodujące wręcz depresję... nasiliły się. Tak bardzo, bo dodatkowo byłam samotnym rodzicem  i po opuszczeniu domu przez córkę... on stał się zupełnie pusty.

Połowa energii z niego uciekła, a ta co pozostała to była już słaba.
Ciężkie wydarzenia, które miały w tym czasie miejsce  spotęgowały moje cierpienie.
Dopadł mnie syndrom pustego gniazda. I nie puszczał.
Choć dobrze wiedziałam, że prędzej czy później do tego dojdzie... jakość trudno było mi się z tym faktem pogodzić. A przecież ja sama, ukochana rodziców jedynaczka... skończyłam osiemnaście lat i zakomunikowałam im, że gdzie indziej jest mój świat. Zakochałam się i ciepłe gniazdo opuszczam by budować swoje, na swój i ukochanej osoby sposób.

Mama płakała choć tego nie pokazywała, ale ja widziałam... tato się nastroszył i jeszcze mniej mówił niż zwykle, a babcia? Babcia się cieszyła i mówiła, że skoro to jest moje szczęście, tak je widzę, to ona mnie wspiera i życzy wszystkiego, wszystkiego najlepszego. Ale i tak jakoś smutno się zrobiło. na szczęście rodzice mieli siebie i jeszcze ta babcia w zdrowiu obok nich żyła. A ja sama z moim wybrankiem nowe życie założyłam. Czas pokazał, że dobrze zrobiłam i to kolejne gniazdo całkiem fajne było... pełne dzieci, śmiechu, radości... a smutki i inne przykrości? Jak to w życiu też się zdarzały... wiadomo... życie  najbardziej kolorowe też potrafi boleć.
I teraz z tego gniazda wyfrunęła najmłodsza ukochana córeczka i to ranę zadało.
Tak bardzo, że zwykłe dolegliwości przeradzały się w ból bezlitosny i do tego przewlekły.

Ale minął rok. Mieszkamy osobno, ale słyszymy się kilka razy dziennie i widzimy też wiele razy w tygodniu. Rozmawiamy jak dawniej czy to osobiście, czy przez telefon czy internet, robimy wspólne wypady do miasta, na wycieczki. Uczestniczymy czynnie w swoim życiu. Alicji gniazdo jest jeszcze w budowie. Cieszę się, że mogę pomóc jej słowem, radą, czy jakąś bardziej czynną postawą w realizacji jej marzeń.
Nie troskam się już o nią, ani o jej związek z jej narzeczonym. Widzę, że jest szczęśliwa i to jest moim ukojeniem... widzę, że razem są szczęśliwi (planują w przyszłym roku ślub) i to jest moja radość.
Czuję, że mój uśmiech ma dla nich wielkie znaczenie. To jaka jestem, jak się zachowuję, jak odbieram świat, jak się ustawiam do niego odbija się w ich związku. Ode mnie też zależy czy ci młodzi będą zadowoleni.  A obcowanie ze mną nie będzie dla nich przykrym obowiązkiem tylko niewymuszoną przyjemnością.

Pozornie tylko wydawało mi się, że to już koniec mojego występu, mojej roli na tym świecie, że nie mając dziecka przy sobie staję się w szybszym tempie stara i już nie schodzę z tego świata tylko staczam się z prędkością światła. A to nieprawda!

Dzięki  Alicji zyskałam syna. Jej przyszły mąż jest dla mnie (a jestem specyficzna dość :))))) bardzo dobry, wyrozumiały i świetny kontakt mamy.
Jego troska jest wzruszająca i bardzo ujmująca. Czuję, że nie jest na pokaz tylko jak najbardziej naturalna. My się po prostu lubimy ;-))

 Ja? Ja zrobiłam sobie konfrontację z sobą... przemyślałam i poznajdowałam całe mnóstwo dobrych stron, które zapełniają moje "puste" gniazdo. W "cudzysłowie" puste, bo ono jest przepełnione wręcz.
Czym?

Tym czego już nie muszę, czego nie chcę, czego chcę, co mogę, lecz nie muszę... jestem jeszcze, więc mam prawo nie zgadzać się na coś, chcieć czegoś niezależnie od nikogo i czuć czego chcę nie obracając się wstecz tylko patrząc przed siebie. I nie wiem jaka długa będzie to droga, ale jest moja i nie ma takich przeszkód, których bym nie chciała pokonać by jak najdłużej nią iść.
Dlatego we wszystkich zmianach (teraz wiem) trzeba doszukiwać się jak najmocniej pozytywnych stron i czerpać z nich ile się da.

Myślenie o własnych potrzebach, spełnianie marzeń, wypełnianie własnego życia swoimi sprawami, a nie zamartwianie problemami innego gniazda, odnalezienie sensu życia w sobie, nadanie swojego kształtu nowej rzeczywistości, docenienie zwiększonej ilości wolnego czasu -  to wolność!

Pojawia się czasem deficyt czyjejś obecności, bliskości, ciepła, po prostu fizycznego odczuwania kogoś bliskiego... nawet bez słów, tylko z zapachem, spojrzeniem, wyciągniętą ręką z herbatą...
Ale świat nie znosi próżni, więc wszystko da się wypełnić. Ile się daje, tyle otrzymuje, więc każdy "osierocony" rodzic ma szansę na swoje spełnienie w życiu... niekoniecznie w oparciu o swoje dzieci.
Gdy moja najmłodsza córka wybiła się na samodzielność musiałam nauczyć się być ze sobą sama, dla siebie, polubić tę zmienioną sytuację.

Potrafię już cieszyć się przestrzenią, którą ja tylko zapełniam i moje zainteresowania, zajęcia, dbanie o siebie i pielęgnowanie związków mi przyjaznych oraz korzystanie z życia... bo przecież nic mnie już nie ogranicza... wszystko mogę... nic nie muszę.

Tak ostatnio czułam się gdy byłam małą dziewczynką, a rodzice zapewniali mi wszystko. Teraz też  tak jest... intelektualna beztroska....aaaaaa… słyszę wiatr.... już mój nastrój nie sięga ziemi, lecz dotyka nieba... życie ma sens. Dojrzałam, uświadomiłam sobie, że sensem nadrzędnym nie musi być rodzicielstwo do siedemdziesiątki mojej córki. 

Odkąd  byłam dorosła to wiedziałam, że kontrolowanie i niepozwalanie dzieciom na własny byt,  jest nie tylko nieetyczne, lecz zabójcze dla dobrych relacji między rodzicami, a dziećmi... i obie strony może doprowadzić do frustracji (może ta świadomość ułatwiła mi pogodzenie się z moją pustką po wyprowadzce córki).

Dzieci nie przychodzą na świat dla nas, tylko dla siebie (odkąd przychodzą na świat, warto o tym pamiętać ;-))… Zaborczość rodzicielska wobec nich... powoduje tylko jedno - tracimy je. A my sami zostajemy splątani tą pępowiną, która, już nie łączy nas, tylko dzieli z dziećmi. A nas? Nas dusi...  Tak zgorzkniali możemy doprowadzić do tego, że zagości w naszym pustym gnieździe zupełnie nie chciany gość - depresja.
Dlatego właśnie musimy walczyć z syndromem pustego gniazda - dla dobra siebie i naszych kochanych bliskich.





Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger