18:28:00

Niewinne złego początki... refleksje niepoukładane*... i dieta informacyjna, czyli Stara Kobieta o koronawirusie


Niewinnie się zaczęło, w Chinach, dalekiej krainie. W najbardziej ludnym kraju świata, gdzie liczba ludzi sięga prawie półtora miliarda. W Wuhan 11 - milionowym mieście wirus o symbolu 2019-nCoV zaatakował pierwszego mieszkańca w grudniu roku zeszłego..... No i się zaczęło! 13 stycznia (oficjalnie) roku aktualnego 2020 - go, wirus dotarł do Tajlandii... potem Japonia, Korea Południowa, Stany Zjednoczone... wreszcie uderzył w Europę... Polskę.
I z dnia na dzień wszystko się zmieniło.

Nagle! podstawowe ma znaczenie... zwykłe mycie rąk.
Dotykać najlepiej należy, tylko siebie i to też unikając dotykania twarzy.
Psikać tylko w łokieć.
Dezynfekować co się da.
Uśmiechanie bardzo zalecane, ze względu na mózg, ale najlepiej ustami przykrytymi maseczką. I nieistotne, że kolorystycznie niedobrana do torebki. Bo torebka niepotrzebna. Na cóż nam torebka, gdy siedzieć należy w domu.
Dłonie w rękawiczkach w razie wychodzenia z domu, ale tylko po chleb, ziemniaki i płyn do dezynfekcji... czasem gardła... dla większej draki :-)
Ale gdy już konieczne wyjście, to takie by unikać bliskich kontaktów, by nie skupiać się w grupie. Bo duże skupiska ludzi, to środowisko sprzyjające rozprzestrzenianiu się koronawirusa.
Same zakazy i nakazy, których człowiek kochający wolność, zazwyczaj nie lubi i zrobi wszystko by je okrążyć.

Zaczęło się spokojnie i z nadzieją, że da się zatrzymać groźnego koronawirusa… początkowo krzywa wzrostu jego rażenia była daleko niższa niż nadzieja na jego pokonanie. Ale w miarę upływu czasu, te krzywe się zrównują, a krzywa nadziei nieznacznie zniżkuje.

Dlaczego? Bo przestajemy sobie z tą izolacją, brakiem pracy, nawet utratą, zmienioną codziennością... radzić. Zaczynamy się denerwować, irytować, wkurzać, wszystkim wszystko mieć za złe. Nie umiejąc przystosować się do nowych realiów mamy nawet za złe innym, że się nie poddają, że optymistyczni, czasem naiwni są... ci  mają nadzieję graniczącą z pewnością, że jest to czas, który minie.  Przecież nie można, mimo zmienionych realiów, życia odkładać na jutro. Ono jest teraz, dzisiaj... jest to inny czas. Ale ten czas jest nasz. W nim aktualnie żyjemy.

Nie przeżyłam wojny. Takie moje szczęście. Ale wiem z literatury, filmów, opowiadań rodziców, czy babci, że w czasie wojny też ludzie żyli... też mieli radości, potrafili mieć pasje, plany, zakochiwali się, wychowywali dzieci, uczyli, bawili się, tańczyli i śpiewali... inaczej... ale jednak.

Teraz mamy swego rodzaju wojnę. Każde pokolenie ma swoją wojnę - mówiła babcia, powtarzał tatko i teraz ja to powtarzam. I nie  mam nikomu za złe, że się złości, że nie potrafi pogodzić się, że rozpędzony koronawirus atakuje wszystkie aspekty naszego życia.

Ale? Ale jeśli ja, Stara Kobieta na przykład... trzymam się zasad, które są powszechne teraz dla wszystkich... dbam o siebie... dbając w ten sposób o innych... mam wiarę, nadzieję i swój sposób na pokonanie koronawirusa, który nie tylko źle działa na płuca, ale również na to co ma się w głowie... więc jeśli ja mam taki sposób, że staram się czarnym humorem, śmiechem zabić drania... tym złe myśli przeganiać z głowy... to nikt nie może mieć mi tego za złe i zabronić, że może głupio, może naiwnie, ale planuję (choć to nie to słowo do końca) co zrobię jak najgorsze minie. Zdaję sobie sprawę, że koronawirus już zawsze będzie w naszym życiu obecny, ale mam też przekonanie, że w końcu się gdzieś na chwilę zawieruszy, zagubi, z biletem w jedną stronę wyjedzie w zaświaty diabelskie.

Dlatego jeśli ktoś do mnie mówi, że: nie będzie już dobrze - to zabija we mnie mnie coś co mnie trzyma przy życiu - naiwne, młodzieńcze spojrzenie na życie i nadzieję. I ja mam o to pretensję!
Albo jeśli za złe ma moje prześmiewcze traktowanie wirusa, które to lekarstwem moim jest... To mam o to pretensję!
I co zrobić powinnam?
Postanowione! Zrobione!

Wyjeżdżam... wyjeżdżam na emigrację, emigrację wewnętrzną i do tego dietę bezwzględną sobie funduję.
Czyli? Zero informacji zewnętrznych od rana do wieczora... bez messengera, twittera, whatsappa, internetu, radia i telewizji (jedna informacja na dzień i tyle).
Niezależnie co tam politycy wymyślą, ja sama muszę zadbać o siebie, nikt za mnie mojego płotu nie wymaluje (tak mówiła moja babcia...  ja płotu nie mam, ale podłogę mam i sama ją umyć muszę bez względu na rząd ;-) )

Telefon? Owszem włączony, ale ściszony... bez zaglądania co chwilę w ekran chułałeja ;-))
Od 18 -ej... koniec jedzenia i wędrówek do lodówki... aż do 7 - ej rano :-)  Żadnego jedzenia w nocy, podjadania czegokolwiek, bo się niby zepsuje. W imię, w intencji, żeby pokręciło koronawirusa, choć mnie skręca, że nie... nawet suszonej śliwki nie zjem, bo to 19 -sta jest... a ja dałam słowo... słowo sama sobie. Tak przepowiedziałam, że jeśli ja wytrzymam z tą dietą, to będzie mój mały wkład w walkę (symboliczną) z koronawirusem.

Dzisiaj, dzisiaj... bo sytuacja jest dynamiczna. To co wyżej było wczoraj. Dzisiaj wróciłam. Uspokojona, zadbana, wysmarowana kremami przeciwko ruinom skóry... wygimnastykowana na karimacie... w pełni świadoma tego co się dzieje wokół... ale na nowo urządzona w swoim życiu w czasie pandemii. Przed nią byłam pełna wdzięczności do daru jaki od rodziców dostałam - życia. Teraz gdy trwam w czasie jej panowania dalej jestem wdzięczna, że jestem w punkcie jakim jestem... wiem, że zawsze może być gorzej i doceniam wszystko co mam. WSZYSTKO! O wdzięczności nie zapominam w żadnym momencie! Wiem, że jestem szczęściarą, bo jak na obecną chwilę, to bardzo dobrze się mam... i oby inni tak dobrze mieli. Z całego serca życzę każdemu... Tylu ludzi więcej i szybciej niż zwykle umiera.

Niby umieranie... zwyczajne jest i wpisane w drogę życia. Każdego dnia ktoś umiera, kogoś dotyczy tragedia, gdy ktoś bliski odchodzi na drugą stronę. Teraz jednak jest gorzej, ze śmierci tworzy się codzienne statystyki, które codziennie sączy się do naszych uszu... i to jest smutne bardziej niż można sobie smutek wyobrazić.
Chwalę więc każdy wschód słońca i zachwycam zachodem, i cieszę się, że dobro nie zanika... zwycięża! Koronawirus to pokazał... ludzie zaczęli zauważać innych wokół siebie, doceniać starych, kochać bardziej dzieci, szanować czas, liczyć inaczej pieniądze... niektórzy zaczęli czytać, dostrzegać czas, nawet myśleć niestandardowo z rozszerzeniem horyzontów... .
Dzisiaj, już ze spokojem, bez nakręcania się, połapałam pierwsze gorące promyki słońca (na balkonie)... opaliłam zmarszczki wokół oka jednego i drugiego :)

Dzisiaj jest 30 marzec. Przeglądałam posty z mojego bloga z poprzednich lat. O czym pisałam w marcu w 2019, 2018, 2017 roku i pierwszy post gdy zaczynałam 1 maja 2016 roku... (?)
Teraz jest zupełnie inaczej... już nie zastanawiam się co będzie za rok, jak będzie wyglądało życie bliskich mi osób i mnie samej, jak będzie wyglądał świat. Choć i wtedy specjalnie nie wybiegałam w przód. Sama namawiałam to życia w teraźniejszości teraz tu i tu... Teraz z jeszcze większą atencją namawiam do nieodkładania życia na później... ono jakie jest takie jest, ale jesteśmy w nim i cieszmy się drobiazgami i ile możemy to róbmy!
I proszę... jeśli sami jesteście w dołku, kanionie wręcz (a macie prawo podle się czuć)... nie macie tyle siły by przetrwać, to zbędnym słowem czy gestem - nie zabierajcie nadziei innym, jeśli nawet byłaby dziecinnie naiwna.

I jeszcze jedno...
  • Od grudnia zeszłego roku przekładałam z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień... teraz to już miesiące cztery... swoje spotkanie z przyjacielem... zawsze coś wypadało... a to jemu, a to mnie, bo ważniejsze jak się wydawało sprawy były... . Żałuję bardzo. Mam nauczkę kolejną... wiele można odłożyć, ale nie spotkania z bliskimi, kochanymi ludźmi. Tego nadrobić się nie da!
  • W biegu, ferworze zajęć zapominamy co ważne jest... przyszedł moment, by w przyszłości, która przyjdzie, a wierzę, że będzie jeszcze promienna... pamiętać! Najważniejsza jest bliskość i czułość drugiego człowieka :-)))
*Te myśli tak niepoukładane jak moje włosy nieuczesane i rękawy niewyprasowane. 



18 komentarzy:

  1. Jest siatka... to znaczy, że jest kot! Super, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dorotko, myślę, że to co teraz przeżywamy jest niczym w porównaniu z przeżyciami ludzi podczas wojny. I wierzę, że niezależnie ile to wszystko potrwa, to na pewno nadejdzie taki dzień, że stanie się to tylko złym wspomnieniem i znów będziemy się w pełni cieszyć życiem. Oczywiście czasem dopada mnie smutek i lęk, ale w głębi serca jest zawsze nadzieja. Życie jest piękne i cenne - niezależnie od okoliczności.
    Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dodać, nic ująć... każda chwila życia jest cenna, nawet ta bolesna. Ten wirus to sprawdzenie naszego człowieczeństwa, wytrwałości i moment na wykazanie ile mamy w sobie kreatywności, by żyć w nowej rzeczywistości. Pozdrawiam Ccię bardzo serdecznie, trzymaj się Kochana:-))

      Usuń
  3. "Chułałeja" :D Popłakałam się ze śmiechu, też go mam :D Dziś dzięki niemu zwiedzałam intimissimi, moje cyckodźwigi proszą o wymianę :D Zamówiłam i cieszę się jak szczur na otwarcie kanału :D Trzymaj się cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Chułałej" od pierwszego dnia ma jakiegoś wirusa... dzwoni sam bez uprzedzenia do różnych osób, robi to także w nocy i czyni ze mnie idiotkę;-)) Cyckodżwigi też by mi się nowe przydały, ten sam rozmiar co Ty:-) W kolorze białym, albo cielistym. Zdrówka Kochana i zadowolenia z nowego nabytku:-))

      Usuń
  4. Zgadzam się z Tobą:)mimo że nie jest mi łatwo.Pozdrawiam serdecznie i zdrowia życzę:)))))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słabe pocieszenie... ale nikomu dziś łatwo nie jest. Musimy się wspierać i wszystko się ułoży. Niezmiennie zdrówka życzę:-))

      Usuń
  5. To prawda, optymizm jest najlepszym lekarstwem i znalezienie sobie odstresowującego zajęcia :-) Ja dzisiaj piekłam ciasteczka, ale też od 20 stej niczego nie tykam do jedzenia ;-)
    Przeraziła mnie ilość ludzi mieszkających w Chinach. Skąd te dane ?Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście niecałe półtora miliarda ludzi, a nie siedem i pół miliarda... literówka, a raczej cyfrówka... koronawirusy wszędzie działają;-)) Pozdrawiam gorąco:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam ich natłok teraz;-) Pozdrawiam serdecznie:-))

    OdpowiedzUsuń
  8. Spokój, tylko spokój może nas uratować. A ja zapraszam Cię do siebie na notatkę -> https://na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com/2020/03/1122-wirus-pozytywnych-mysli.html .
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  9. Pozdrawiam serdecznie, już do Ciebie biegnę:-))

    OdpowiedzUsuń
  10. Dorotko, szkoda, ze focię tyłem zrobiłas, bo ja zawsze najbardziej Twój uśmiech lubię :) Masz racje, za dużo rzeczy odkładamy na potem. "spieszmy się kochać ludzi..." i cieszmy się z tego co mamy. Siedzimy w swoim bezpiecznym domu, mamy co jeść, nigdzie się nie spieszymy, mamy CZAS żeby się wyspać, poczytać, pogimnastykowac, porozmawiac z bliskimi, pomodlic, poogladać filmy, a na balkonie docenić świeże powietrze i słoneczko, które świeci każdemu po równo. Jeszcze będzie normalnie, będziemy wolni, wdzięczni za drugie życie i bezpieczni. Tym czasem cieszmy się z tego co mamy, a mamy prawie wszystko :) :) :) a Ty kochana...nie przestawaj się uśmiechać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki czas teraz nastał, taki okres... minie...trzeba się cieszyć z tego co mamy, bo zawsze może być gorzej. Proponuję więc wdzięcznie przyjmować wszystko i trzymać mocno przekonania, że czas oczekiwania na lepszy okres w naszym życiu nie będzie zbyt długi. Ściskam Ciebie bardzo serdecznie i uśmiecham do Ciebie, choć tego nie widzisz:-))

      Usuń
  11. Dorotko, mówię do Ciebie, będzie dobrze, ja w to wierzę. Mocno wierzę. Choć generalnie piecuch straszny ze mnie, to te nakazy trochę mnie denerwują.........ale nic to, ścierpię. Martwię się tylko o dzieci i wnuki, bo daleko są i nie wiadomo, kiedy znowu się zobaczymy. Wiadomości śledzę, ale już właściwie bez emocji. Mam ten luksus, że nie muszę się martwić o pracę, to naprawdę wiele znaczy. Pozdrawiam Cię bardzo gorąco:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko wiara trzyma mnie w ryzach i tak mocno trzyma, że się nie rozsypuję. Najbardziej żal mi , tak jak Tobie... młodych ludzi... mojej córki, która ma ustaloną datę ślubu na 25 kwietnia. I wiadomo, że ślub się odbędzie, ale wymarzonego wesela nie będzie. Ściskam Cię bardzo mocno i dzięki za słowa pełne wsparcia:-)))

      Usuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger